sobota, 14 stycznia 2017


Jutro kończę zabiegi w komorze hiperbarycznej, w związku z tym zbadałam sobie dzisiaj słuch (wynik muszę pokazać jutro lekarzowi). Pani w „Słuchmedzie” na ul. Komandorskiej była bardzo miła i uśmiechnięta, jak zresztą wszystkie panie tam pracujące (polecam, jakby ktoś potrzebował!). Okazało się, że w chorym uchu słuch poprawił mi się o 5 dB i mieści się w dolnej granicy normy. To badanie jest subiektywne i nie musi być prawdą, ale zawsze to coś 😊. Nie podoba mi się natomiast to, że rozregulowałam sobie trąbkę słuchową i kilka razy bardzo wyraźnie słyszałam bicie serca w prawym uchu (czasem jakby ktoś młotem walił!). No cóż, problem z odnajdywaniem pulsu na ręce nie będzie już problemem ;-).

Wdychając czysty tlen skończyłam czytać „Hotel Marigold” – pozytywną opowieść o niepoddawaniu się starości, o łamaniu stereotypów i, przede wszystkim o tym, że NIGDY nie jest za późno na wielką zmianę swojego dotychczasowego życia oraz, że NIGDY nie jest za późno na PRAWDZIWĄ MIŁOŚĆ. To wszystko z Anglią i Indiami w tle, czyli jak dla mnie idealnie J. Książkę czyta się świetnie i mam nadzieję, że polskie tłumaczenie jest równie wspaniałe jak oryginał.


W międzyczasie zaglądałam do Haśki i bardzo się cieszę, że zainspirowałam Beatę do sięgnięcia po jej wiersze. Od niej też dowiedziałam się o niesamowitej wystawie, która obecnie jest pokazywana w Krakowie jeszcze tylko do jutra (http://vangoghalive.pl/wystawa/). Bardzo chciałabym ją zobaczyć i moje serce wyrywało się, żeby jechać jutro do Krakowa, ale jednak logistycznie jest to niemożliwe. W zastępstwie obejrzę sobie film „Vincent i Theo” i może uda mi się zobaczyć te obrazy najpierw w oryginale J.


Przeczytałam też wywiad z Krzysztofem Majchrzakiem, głównym bohaterem najnowszego filmu J.J. Kolskiego „Las, 4 rano”. Na premierę filmu wybieram się w środę. Majchrzak powiedział bardzo ciekawe i dobrze ze mną rezonujące rzeczy, skłaniające do refleksji:

 „ - (…) Zaakceptować istnienie nieszczęścia! Uszanować je! Wypieranie nieszczęścia jest chorobą naszej cywilizacji. Żeby od niego uciec pijemy, ćpamy albo korzystamy nadmiernie z gry naszych zmysłów. To wszystko wierutna bzdura! Afrodyzjak. Potężną moc daje właśnie uszanowanie smutku albo po prostu tego, co Nietzsche nazywa "weltschmerzem", czyli bólem świata. Jeśli tego nie zrobimy, przyjdzie w nocy i nas zadusi.

Jak pan sobie radzi z tym bólem świata?

- Właśnie tak. Szanuję go i przytulam. Odważnie patrzę w jego kaprawe ślepia i mówię: jesteś tu? Dobrze! Widzę cię i nie będę przed tobą uciekał. I wtedy mnie nie męczy. Nie jestem dla niego atrakcyjnym celem, ponieważ się nie boję. (…) Proszę wybaczyć, że uderzam w tak patetyczny ton, ale myślę, że nieumiejętność odczuwania radości to śmiertelna choroba ludzkości. Ja np. potrafię się cieszyć, ale nie naśmiewam się z tych, którzy tego nie umieją. Sprawia mi to ból, a jednocześnie wku*wia. Dlaczego to sobie robimy? Wydaje mi się, że jesteśmy tak skonstruowani. Profesor Zbigniew Mikołejko mówi o tym w kontekście czterech danych egzystencji: upływu czasu, perspektywy śmierci, naszej egzystencjalnej samotności - bo przecież nawet jeśli podczas naszej wędrówki towarzyszą nam inni, w gruncie rzeczy wszystkiego doświadczamy sami.

A czwarta z nich?

- Czwarta nie jest tak upiorna jak pozostałe trzy, ale sprawia człowiekowi największy kłopot: to absolutna wolność i obowiązek kształtowania własnego losu. I paradoksalnie to właśnie ona nas najbardziej przeraża. Ona sprawia, że ludzie tak lgną do religii wszelkiej maści, przesiadują w gabinetach psychoanalityków, albo szukają odpowiedzi w aśramach w Indiach. Tak panicznie boimy się podjęcia odpowiedzialności za własne życie, że ciągle szukamy mistrza, który powie nam, co robić! Kogoś, kto uniesie na swoich barkach odpowiedzialność za nasze własne szczęście czy nieszczęście!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz