poniedziałek, 30 stycznia 2017




"Jestem wdzięczna za to co mam.

Jasne, że zawsze można mieć więcej,


ale prawdziwą, czystą, radosną radość daje to,


że umiem dzisiaj zachwycić się tym, co mam 


i dziękuję za to"



Zachwyciłam się dzisiejszym zachodem słońca. Tym, że było jasno, kiedy wyszłam z pracy.


Nie zachwyciłam się natomiast dzisiejszym zebraniem w szkole, tym razem gimnazjalnej. Trzy godziny! Czemu zapisywałam się do Rady Rodziców? W szkole jest problem z nauczycielką dwóch przedmiotów, która jest na zastępstwie i w zasadzie nie można tego problemu rozwiązać. Dyrektor nie może nic zrobić, bo boi się o posądzenie o mobbing, rodzice też nie mogą nic zrobić, bo rozmawiali wielokrotnie z nauczycielką, ale nic się nie zmieniło. Pracując kiedyś w edukacji, obecnie coraz bardziej mam jej dość.

"Nie przejmuj się porażkami. Przejmuj się szansami, które tracisz, jeśli nie próbujesz."

niedziela, 29 stycznia 2017

Jak dobrze, że założyłam tego bloga – bardzo mnie to motywuje do skupiania się na docenianiu dobrych rzeczy!



Jednak jeszcze trochę czasu zajmie mi pogodzenie się z decyzją wyrzucenia klas szóstych w szkole mojej młodszej…. Dziś znów miałam chwilowy kryzys… W końcu wysłałam to pismo, które wczoraj pisałam. Usunęłam co bardziej emocjonalne fragmenty i list zamienił się w oficjalną skargę.



Dowiedziałam się też, że dzisiaj zmarł mąż siostry mojego przyjaciela z powodu niewydolności organizmu spowodowanej zapaleniem płuc. Chodził do pracy z zapaleniem płuc i te bakterie, czy wirusy rozprzestrzeniły się po całym ciele. Nie mogę w to uwierzyć, jeszcze dwa tygodnie temu widziałam jego zdjęcia na FB. Wielki szok i przestroga, żeby nie zaniedbywać złego samopoczucia, słuchać swojego organizmu i pozwolić mu się wyleczyć. Gdy się przeziębiłam w grudniu, zamiast spokojnie się kurować, to próbowałam pracować z domu i skończyło się szpitalem. Jestem pewna, że gdybym pozwoliła sobie na nicnierobienie (brak stresu jest tu kluczowy!) i dała ciału szansę na wyzdrowienie, to byłoby o wiele lepiej. Według Ajurwedy jesteśmy stworzeni tak, aby cieszyć się pełnym zdrowiem, tylko musimy sobie na to pozwolić!



W ciężkich momentach idę do lasu. Tak jak w filmie „Las, 4 rano”. Gdy patrzę się na dostojne, mocne drzewa i niebo ogarnia mnie wielki spokój. Dziś kontemplowałam ptasie odgłosy, skrzypienie śniegu, grę światła słonecznego, zieleń niektórych pni i bluszczu oraz bliskość mojej młodszej córki, która mi towarzyszyła.

Ponoć bardzo pomaga nawet patrzenie się tylko na zdjęcia!












sobota, 28 stycznia 2017

Ten moment, kiedy budzisz się i nie masz jeszcze natłoku myśli w głowie – uwielbiam to uczucie! Pusty umysł i czyste istnienie. Ale za chwilę wraca wszystko, z czym kładłaś się do łóżka poprzedniego wieczoru. Do mnie wróciła szkoła, dyrektorka, Zuzia i jej przejście do nowej szkoły. Pod prysznicem układałam sobie w głowie, co napiszę dyrektorce, żeby nie myślała, że tak łatwo jej się udało wszystkich omamić. Pod prysznicem przychodzą do mnie najlepsze pomysły;-). Przelałam to potem na papier (tzn. email), wyrzuciłam cały żal, smutek i rozczarowanie jej osobą i jej decyzją, po napisaniu tego odeszłam od biurka do drugiego pokoju i skupiłam się na obiedzie – i za chwilę zrobiło mi się psychicznie lepiej. Bardzo wyraźnie poczułam dystans, tak jakbym uniosła się ponad te wszystkie machlojki, i to, że nie ma sensu dalej walczyć, że nie da się już niczego zmienić. Nie raz czytałam o tym, że w podobnych sytuacjach dobrze jest napisać list, wyrzucić z siebie wszystko i… go nie wysyłać. Mogłabym go wysłać i może to kiedyś zrobię, ale moja empatia mówi mi, że nie czułabym się z tym dobrze – ja po prostu nie umiem rozsiewać negatywnej energii. Nie jestem osobą konfliktową, nie umiem i nie lubię się kłócić. W tej walce wykorzystaliśmy już wszystkie pokojowe środki, jedyne co byśmy mogli zrobić, to poinformować "Fakt" i "Superexpress", ale to by było ponad moje siły. Cała ta sytuacja pochłaniała bardzo dużo moich zasobów energetycznych i czasowych potrzebnych do codziennego funkcjonowania, jak również nie mogłam się na niczym innym skupić. Wszyscy dookoła radzili mi, żeby „odpuścić”.


Dziś było piękne słońce, zamiast jogi stretching (w zastępstwie), a po południu warsztaty z serii „Jak dbać o kręgosłup”. Po warsztatach przepiękny koncert oryginalnych gongów tybetańskich i innych wschodnich instrumentów (np. kij deszczowy, dzwonki, których zestrojenia reprezentują cztery żywioły i niepozorny instrument, który wydaje głośny dźwięk szumu fal morskich). Gongi mają bardzo relaksujący wpływ, szczególnie jak się zaśnie podczas koncertu, ale ja nie mogłam się zrelaksować, tak jakbym chciała. Za to kontemplowałam te piękne dźwięki, szczególnie tych innych egzotycznych instrumentów. Kij deszczowy brzmiał jak delikatny, orzeźwiający i lekki deszcz, a dzwonki niosły radość i niesamowity spokój. W międzyczasie bardzo miłe krótkie rozmowy z dziewczynami, z którymi ćwiczyłam i potem z Anią i Martą, które namówiłam na ten koncert. Przytulanie i rozmowy w domu J

piątek, 27 stycznia 2017

Tak, dystans do rzeczywistości i tego, co się zdarza w życiu jest kluczowy… ja ciągle się go uczę i jeszcze długo będę to robić… Raz jest łatwiej, raz gorzej, ale na pewno jest łatwiej, odkąd uświadomiłam sobie, że to może mi pomóc nie zwariować w tym świecie. 

Choć na przykładzie ostatniej sytuacji szkolnej wydaje mi się, że jednak nie umiem nabrać takiego dystansu, jakbym chciała. A co jeśli mój temperament nie ułatwia mi zdystansowania się, tylko zachęca do walki z niesprawiedliwością lub każe się głośno zachwycać pięknem życia i radosnymi momentami? Cały czas próbuję cieszyć się na spokojnie i nie popadać w rozpacz, kiedy coś idzie nie tak. Zachować równowagę. No tak, ale niektórym zajmuje to wiele lat ;-).

Dzisiaj chciałam wziąć wolne i zostać w domu, bo wiedziałam, że ciężko będzie mi się skupić na pracy, a mój umysł będzie dalej kombinował, do kogo jeszcze się zwrócić w słusznej sprawie i co jeszcze można zrobić. Po rozmowach telefonicznych potwierdzających beznadziejność sytuacji szkolnej, musiałam wyjść do łazienki, żeby się wypłakać. Może się to niektórym wydawać dziecinne i często utrudnia mi życie, ale potem zawsze jest mi lepiej. Ale nim mi się zrobi lepiej, to w takich sytuacjach bardzo często ulatuje ze mnie cała energia. No cóż, przynajmniej jestem świadoma swoich emocji i tego, jaki mają na mnie wpływ. Ponoć uświadomienie sobie swoich emocji jest pierwszym krokiem do uzdrowienia. Jak człowiek jest tego świadomy, to może wybrać swoją reakcję na to, co go spotyka.
   
Dziś miałam pisać o przyjemnościach! O mojej norweskiej „przyjaciółce”, której muzyka towarzyszy mi już od wielu lat. Kari Bremnes pisze poetycko o zwykłym życiu, odważnych kobietach, uczuciach, miłości, fiordach, życiu na zimnej północy i tęsknocie za wielkim światem. Podczas koncertów przed każdą piosenką pięknie opowiada związaną z nią historię, tworzy tło, opowiada o bohaterach, co bardzo wzbogaca odbiór jej muzyki.

Stworzyła niesamowitą muzykę do tekstu Edvarda Muncha, który napisał przed namalowaniem słynnego „Krzyku” (Skriek). Munch zawsze najpierw pisał, a potem malował.


W jednej z swoich piosenek opowiada o tragicznym losie przepięknej Dagny Juel - muzy artystów końca XIX wieku i żony Stanisława Przybyszewskiego – pisarza Młodej Polski, który po ślubie wielokrotnie ją zdradzał. Ona sama zginęła w Tbilisi w wieku 34 lat, zastrzelona przez swojego wielbiciela.


Mój kolejny ulubiony utwór to historia o Wanny Woldstad – pierwszej kobiecie odkrywczyni i traperce, która zamieszkała na Spitzbergenie (z dwójką dzieci, po śmierci męża).


Dzięki Kari zakochałam się w brzmieniu języka norweskiego. Trzy lata temu miałam ogromne szczęście i przywilej być na jej cudownym koncercie w Szczecinie, organizowanym przez Marka Niedźwieckiego. Każdy jej koncert to dla mnie wielkie przeżycie. Niestety w Polsce nie koncertuje – najbliżej od nas to Drezno.


Cudownie uspokajają jej piosenki z płyty „Over en by”, ale tak naprawdę to ja zachwycam się wszystkimi jej płytami!


Muzyka Kari Bremnes zawsze poprawia mi nastrój i przywraca dystans J.


czwartek, 26 stycznia 2017


Przegraliśmy.

Uczniowie pięciu szóstych klas zostaną rozdzieleni do trzech różnych placówek - byłych gimnazjów, gdzie w ciągu dwóch lat obcy i zmieniający się nauczyciele będą ich przygotowywać do egzaminu kończącego edukację w szkole podstawowej w organizacyjnym chaosie, w nowej nieznanej podstawie programowej, wraz ze starszymi gimnazjalistami. Uczniowie zostaną usunięci ze szkoły, w której spędzili 7 lat (od zerówki) w pięknych salach (remontowanych i doposażanych przez ich rodziców), z wieloma udogodnieniami, stołówką, możliwością realizacji wielu projektów edukacyjnych, uczestnictwa w chórze w ramach akcji Śpiewający Wrocław i Polska, z kolegami i nauczycielami, których znają i w budynku, w którym czują się bardzo bezpiecznie.

Przegraliśmy w walce o dobro dzieci.
Przegraliśmy o to, co im się ustawowo należy.
Przegraliśmy z Systemem i manipulacją.
Przegraliśmy z osobą, która tworzy swój wizerunek jako osoba święta i praworządna, a w rzeczywistości jest kłamcą i manipulatorką.
Przegraliśmy z rodzicami, którzy dali się zmanipulować, wierząc ślepo w kłamstwa serwowane im przez dyrektorkę szkoły i „wychowawczynię”.
Mam wyrzuty jako matka, że nie zapewniłam swojemu dziecku tego, co byłoby dla niego najlepsze w tej reformie edukacji.

Ale wygraliśmy – zyskaliśmy życiową lekcję dla naszych dzieci, pokazaliśmy im, że mamy kręgosłup moralny, że mamy wartości, że walczymy, kiedy uważamy, że powinniśmy walczyć. Ta lekcja nauczyła ich też tego, że życie nie jest sprawiedliwe i nie zawsze jest tak, jakbyśmy chcieli, żeby było. Że mogą wtedy walczyć i bronić swoich wartości, albo być biernym i nieświadomie podążać za zmanipulowanym tłumem.

Zyskaliśmy godziny szczerych i bardzo bliskich rozmów z naszymi dziećmi, cudownie pogłębiliśmy relacje z nimi i dzięki temu daliśmy im ponowne zapewnienie, że mogą na nas liczyć bez względu na to, co się będzie w życiu działo. Pokazaliśmy im, że jesteśmy rodziną, która wspiera się i daje sobie oparcie bez względu na sytuację.

Zyskałam lekcję, że smutek, lęk, złość nie pojawiają się po to, aby je „przezwyciężać” i że nie można ich kontrolować ani odrzucić.

Zyskałam głębsze poznanie siebie i odwagę cywilną.

Zyskałam jeszcze większe docenienie normalności, którą mam wokół siebie - rodziny, przyjaciół współpracowników i ich dobrych słów. Usłyszeliśmy m.in. „Nic nie dzieje się bez przyczyny. Przekujcie tę porażkę w sukces”. „Najwyraźniej Bóg, Siła Wyższa, Wszechświat tak chce”.


Wiem, że ta sytuacja to nie jest „koniec świata” i ludzie doświadczają większych niegodziwości i niesprawiedliwości w życiu. Tylko tak niezmiernie boli, że to ci najsłabsi - dzieci, są ofiarami układów między dorosłymi.  

wtorek, 24 stycznia 2017

Czuję się jakbym żyła w matrixie.


To czego dzisiaj doświadczyłam na zebraniu klasowym w sprawie pozostawienia siódmych klas w dotychczasowej szkole to chyba jedno z najbardziej negatywnych wydarzeń w moim życiu i niesamowity przykład manipulowania ludźmi. Przez dwa miesiące rodzice byli karmieni wizją przedstawioną przez panią dyrektor, że nie jest to możliwe i niestety w to uwierzyli. Nawet zostali zmuszeni do wybrania obcej placówki, w której ich dzieci miałyby kontynuować siódmą i ósmą klasę. Kiedy teraz okazało się, że dzieci mogą zostać w swojej szkole, pani wychowawczyni roztoczyła tak czarną wizję warunków, w których dzieci będą się uczyć, jeśli zostaną, i zrobiła to w sposób tak strasznie jednostronny (zostanie w tej szkole będzie niekorzystne, a przejście do obcej placówki będzie korzystne), że oczywiście większość rodziców jej uwierzyła, a wahający się dołączyli do tłumu. Pomimo tego, że nie wszystko, co mówiła jest zgodne z prawdą i pomimo tego, że wysłanie dziecka do obcej placówki wiąże się z większą liczbą niewiadomych, niż pozostawienie dziecka w swojej szkole. Co więcej, Ci co na zebraniu byli zdecydowani zostać w szkole, w ciągu dwóch godzin po zebraniu zmienili swoje zdanie i poszli za większością. Ci sami, którzy tak bardzo walczyli, żeby zostać.

Jestem porażona tym, jak bardzo łatwo ludzie wierzą, że to, co jest opisywane negatywnie, takie będzie i jak bardzo łatwo poddają się propagandzie i nieprawdzie. Tak łatwo jest zmanipulować człowiekiem grając na jego emocjach (zresztą widać to w obecnej sytuacji politycznej)! Jest mi niezmiernie przykro, że pani wychowawczyni tak strasznie chce się pozbyć swojej klasy – nie życzę jej dzieciom takich wychowawców! Jeszcze bardziej przykro jest mi z powodu całościowej postawy pani dyrektor, która od samego początku za wszelką cenę chciała się pozbyć tych dzieci (i dopięła swego celu), będąc jednocześnie osobą aktywną i znaną w kręgach religijno-kościelnych, które wyznają chrześcijańskie wartości miłosierdzia, dobroci, uczciwości, praworządności, itp. Nie mogę wyjść z podziwu, jak sprytnie to wszystko sobie wymyśliła: zgodzi się, żeby dzieci zostały, ale przedstawi to rodzicom w taki sposób, że nikomu nie będzie się chciało zostać w tej szkole. Na domiar wszystkiego organizuje drzwi otwarte szkoły dla potencjalnych nowych uczniów klas pierwszych, kiedy szkoła pęka w szwach i nie ma miejsca dla klas siódmych!!! 

Czuję się dziwnie będąc w mniejszej mniejszości. Bardzo dziwnie i bardzo smutno. Czuję się dotknięta zachowaniem dyrektorki i wychowawczyni, bo po prostu jest mi bardzo szkoda mojego dziecka. Ale w głębi duszy wiem, że dobrze zdecydowałam (a z podejmowaniem decyzji nie jest u mnie łatwo). 

Wszechświat też mnie wspiera, bo po tym zebraniu natknęłam się w internecie na takie słowa (pod kątem rozwoju osobistego, ale tu pasują jak ulał do mojej obecnej sytuacji szkolnej):

1.       Przestań ograniczać siebie poziomem świadomości innych.
2.       Przestań czekać na to, że samo się coś zmieni.
3.       Przestań liczyć na to, że będzie łatwo.
4.       Przestań żyć pomysłami innych na Twoje (w tym wypadku: mojego dziecka) życie.
5.       Przestań pozwalać innym wchodzić sobie na głowę.
6.       Przestań udawać, że czegoś nie czujesz.
7.       Przestań się poddawać, gdy Ci nie wyjdzie.


     Miałam nie narzekać. Ale jak się człowiek wygada, to ponoć jest łatwiej. Wracając do domu czekałam bardzo długo korku, aż samochód po wypadku zostanie załadowany na lawetę. Ten samochód był w zasadzie całkowicie zniszczony (zgnieciony) - pierwszy raz widziałam coś takiego. Drugi samochód leżał w rowie. Egipskie ciemności, ślisko, taki widok i bardzo późno. 

Czy kiedykolwiek moje życie będzie mniej "ekscytujące"?

poniedziałek, 23 stycznia 2017

"I co z tego, że mam okno na świat,
jeśli ograniczam się ramą niepełnego postrzegania?
Chowam się za szybą własnych lęków,
domniemanej niedoskonałości i zaniżonego poczucia wartości.
I jakby tego było mało, to zbroję to szkło uważnością
na swój własny obraz w oczach innych...”
                                                                      /Katarzyna Georgiu/




















Tak, dzisiaj tak trochę się chowałam za szybą…. To zimno i ciemności wyzwalają ciemne myśli… Nie, nie że cały dzień, ale jednak gdy zmęczenie bierze górę, gdy traci się dużo cennego czasu, bo wielki korek na autostradzie (wypadek), a potem korek, żeby dojechać do własnego domu…(nie dziwne, że jest smog…), gdy patrzy się na młodszych kolegów – „królów życia”, dla których życie praktycznie nie ma ograniczeń… (tak, wiem, nie powinno się porównywać…), gdy nie wiadomo, czy wygra się z systemem, gdy nie jest się konsekwentnym w postanowieniach typu „będę więcej ćwiczyć”, „będę się zdrowo odżywiać”, „będę chodzić wcześniej spać”, gdy dzieciom ciągle trzeba przypominać - to wtedy uważność (przynajmniej moja) trochę zmienia kierunek…

Ale, ale… dzisiaj było też całkiem dobrze😊. Rozmawiałam z Magdą, która zabiera niepotrzebne rzeczy, np. meble, i przekazuje potrzebującym. Cenne działanie - jakby ktoś potrzebował, to służę numerem telefonu. Kupiłam bilety na piękny koncert Mirabai Ceiba (za inspiracją Agnieszki Maciąg) i słuchałam sobie ich relaksującej muzyki dziś w pracy. Wpłaciłam mały datek na walkę z koncernem Bayer przeciw produkcji ich pestycydów, które zabijają pszczoły. Z Martą odkryłyśmy jeszcze więcej łączących nas rzeczy, a z Anią się pośmiałyśmy. Pomogłam starszej córce we francuskim, a z młodszą zrobiłyśmy sobie wcześniejszy Dzień Przytulania (przypada na 31.01). Mały chłopczyk, na którego walkę o życia wpłaciłam małą kwotę, zebrał potrzebną (astronomiczną) sumę na leczenie w USA. Ludzie są dobrzy! Moje starsze dziecko napisało świetny felieton o niezdecydowaniu (a to u nas rodzinne;-), a młodsze podsumowało: No cóż, takie bywa życie…


A tego słuchałam stojąc w korkach, zamieniając irytację w akceptację i koncentrację na oddechu:


„Bo koniec końców zawsze będzie to jakiś wybór. Może lepszy, a może gorszy, ale JAKIŚ. Nigdy nie masz pewności, czy wybierzesz dobrze czy źle. Może dopiero za setnym razem postąpisz słusznie. Ale wiesz co? Takie jest już życie. To ogromny, niekończący się labirynt z wieloma drogami, ale tylko jednym wyjściem, a my musimy nauczyć się w nim tak poruszać, by w końcu je znaleźć.”

                                                                                                                                                                 /mądrość nastolatki/

niedziela, 22 stycznia 2017



Jakiś czas temu odkryłam, że w Przejściu Garncarskim we Wrocławiu działa Klub Literacki Proza, a w niektóre niedziele organizowane są tam Śniadania Literackie. Byliśmy tam już raz w październiku zeszłego roku, a dzisiaj uczestniczyliśmy w uczcie nie tylko dla ciała, ale również dla ducha. Jedzonko przepyszne, a nazwy potraw inspirowane tytułami i postaciami literackimi, np. deser Bilbo Bagginsa, „Poranek w Nawłoci”, „Półmisek sędziego”, „Głos góry”, „W malinowym chruśniaku”. Była też wspaniała caponata (sycylijski gulasz z bakłażana), placki zbójnickie Janosika (ziemniaczane zapiekane z pieczarkami, jajkiem i cebulką), przepyszne pasztety marchewkowo-jaglany i z zielonej soczewicy i rozpływająca się w ustach szarlotka.


Zazwyczaj odbywają się wieczory poetyckie, ale dzisiaj było to poetyckie przedpołudnie J. Wrocławska poetka Katarzyna Georgiu czytała swoje piękne wiersze oraz prozę poetycką z tomików „Komu mruczy kot” i „Światy dwa w pogoni za Leśnym Lichem”, a Magdalena Hałajda śpiewała jej wiersze grając na gitarze. Cudnie było się zasłuchać i być całkowicie w tej poezji, malować w wyobraźni obrazy, o których mówiła poetka. Czytała o pięknie i cykliczności przyrody, o duszy kobiety i mężczyzny, o przemijaniu i magii zwykłego życia. Coś dużo tej poezji ostatnio w moim życiu – najpierw Haśka, teraz Katarzyna Georgiu. W przerwie Pani Katarzyna przysiadła się do naszego stolika i rozmawialiśmy o jej wierszach, macierzyństwie, pracy z dziećmi, Dolinie Baryczy, długoletnim pobycie w Kanadzie i kontaktach z tamtejszymi Indianami oraz największym wyzwaniu w życiu, którym jest poznanie siebie. Było to o tyle miłe, że ma ona niezwykle ciepły głos, uśmiech nie schodzi jej z twarzy i od razu czuje się, że jest to kobieta pogodzona ze światem, która umie akceptować, a nie się adaptować (używając słów z jej prozy „Serce domu”).


Szczególnie zapadł mi w serce wiersz pt. „Kobiece żywioły":

Jestem wiatrem, burzą i natchnieniem.
Czarownicą,
lecz wciąż, może przede wszystkim, kobietą.
Lubię czereśnie soczyste i dojrzałe,
pocałunki namiętne w skrytości płaczących wierzb,
taniec na dzikiej słonecznej polanie,
szum prastarych drzew szeptający poezję.

Jestem wodą, nurtem i otchłanią.
Czarownicą,
lecz wciąż, może przede wszystkim, kobietą.
Zbieram piaskowe perły i perłowe ziarnka piasku,
i objęcia trytonów obrosłe w morszczyny.
Z nurtem strumienia karkołomnie spadam
w kaskady jazgotu życia.

Jestem ogniem, płomieniem i popielnym żarem.
Czarownicą,
lecz wciąż, może przede wszystkim, kobietą.
Iskierki nadziei przenoszę w szczodrych dłoniach
ogrzewając serca spragnione ciepła zrozumienia
i jak Feniks odradzam się z popiołów
wypalonych relacji przeszłości.

Jestem ziemią, życiodajną glebą, kwietną łąką.
Czarownicą,
lecz wciąż, może przede wszystkim, kobietą.
Moje włosy zielne, zmierzwione, wilgotne,
wrastają korzeniami w księżycowe pustynie
nieużytki rzeczywistości, użyźniając je łzami
wplecionymi w kosmyki szczęśliwych chwil.


Oczywiście nie mogłam powstrzymać się od kupienia poezji p. Katarzyny w wersji drukowanej i nabyłam nawet dwa tomiki (z pięknymi dedykacjami)! Kłóci się to wprawdzie z moim pragnieniem uproszczenia życia, ale jeśli chodzi o książki, to mam z tym wielki problem.

Było zimno, ale dzięki zimie można doświadczać tak cudnych widoków (fosa miejska):










Życie jest pełne niespodzianek – niech każda będzie przygodą!

sobota, 21 stycznia 2017

Kiedyś zawsze czekałam na weekend, urlop, święta, wakacje, itp., żeby wtedy móc w końcu żyć. Życie odmierzałam wolnymi dniami. Jeszcze tylko miesiąc do świąt, dwa dni do weekendu, dwa miesiące do wakacji. Codzienne życie przelatywało mi przez palce. Na szczęście dotarło do mnie, że życie to nie tylko wolne dni, ale to każdy dzień, każda godzina, każda minuta. Tu i teraz. Wciąż się tego uczę. Oczywiście miło jest oczekiwać tego, co ma się zdarzyć w przyszłości, ale staram się już nie fantazjować jak to będzie, kiedy…. Po pierwsze, to „kiedy” może się nigdy nie zdarzyć (bo np. wydarzy się coś innego, co pokrzyżuje nam plany), po drugie każda chwila naszego życia jest tak cenna, że warto ją przeżyć świadomie.

Ale pomimo to, sobota i niedziela są szczególnymi dniami i, jakby nie patrzeć, ułatwiają nam celebrowanie życia J.


Dzisiejsza sobota jest jeszcze bardziej szczególna, gdyż rano świętowaliśmy urodziny Rafała, który dostał piękną tematyczną laurkę ;-).




Po jodze postanowiłam wracać do domu na piechotę, przez park. Świeciło słońce i nawet poczułam jego ciepło na swojej skórze! Tak mało mi potrzeba do szczęścia J. Podziwiałam niebieskie niebo, cienie rzucane przez drzewa, skrzypienie śniegu pod nogami i majestatyczne kaczki na brzegu rzeki. Uwielbiam tamtą część Leśnicy, gdyż pełna jest ponad stuletnich domów, kiedyś pięknych willi. Fascynuje mnie ich historia i architektura. Okres ich świetności już dawno minął, ale wciąż można odkryć przepiękne szczegóły architektoniczne. Willa Concordia pochodzi z 1901, willa Margot z 1906.

 





Potem pojechaliśmy do dziadków. Moje dzieci są szczęściarami – ja w ich wieku miałam tylko jedną żyjącą babcię…

Wracając, jak zwykle zmarzłam, więc od razu przygotowałam sobie aromatyczną i gorącą kąpiel. Jest to jeden z moich sposobów na zaczarowanie zimy, a przy okazji pozbywam się toksyn i często stosuję nie tylko różne zabiegi kosmetyczne, ale polecany przez ajurwedę prosty automasaż (fachowo nazywany abhyangą). „Uziemia” moje fruwające myśli, zapobiega rozproszeniu umysłowemu (dlatego dobrze jest go robić rano, żeby łatwiej się koncentrować w ciągu dnia) i odstresowuje. Łagodzi system nerwowy i równoważy hormonalny oraz odmładza skórę i tonizuje mięśnie. Potrzebny jest podgrzany olej, najlepiej sezamowy, w lecie może być kokosowy (ochładza). Gdy nie mamy czasu na masaż całego ciała, koncentrujemy się tylko na głowie, którą energicznie masujemy okrężnymi ruchami. Potem łagodnie masujemy czoło w obu kierunkach, skronie i miejsce za uszami. Następnie olej wmasowujemy dłońmi w stopy – palce stóp czubkami palców, podeszwy szybkimi ruchami do przodu i do tyłu. Dr Claudia Welch w swojej książce „Równowaga Twoich hormonów, równowaga Twojego życia” pisze, że najlepszym lekarstwem na stres i powodowaną przez niego nierównowagę hormonalną jest, oprócz oddychania, regularny automasaż. Fizjologiczne skutki aplikacji olejku na ciało są podobne do tych, jakie wywołuje przepełnienie miłością. Układ nerwowy otulony ciepłym olejkiem przestaje być nadmiernie czujny i nadwrażliwy, a przy okazji obdarowujemy nasze ciało uważnością, dotykiem i miłością. Pacjenci dr Welch twierdzą, że abhyanga (automasaż) zmieniła ich życie i znacząco poprawiła stan zdrowia.

Ot, takie małe, zwykłe rzeczy, które mogą przynieść tyle radości i wprawić w dobry nastrój J

piątek, 20 stycznia 2017



Myślałam, że dziś nie dam rady niczego napisać, ale przecież postanowiłam to robić codziennie. Jeszcze niedawno układałam sobie w głowie to, co dzisiaj napiszę, przychodziły mi różne rzeczy do głowy, ale jednak moje ciało domaga się odpoczynku i snu. Umysł też.... Walka o szkołę mnie "rozkłada", siedzę bez energii i rozmyślam... Rozpętała się burza, ale przecież to nie my wymyśliliśmy tę reformę edukacji. Nie wiadomo już komu wierzyć, komu ufać i co będzie dalej. Zamiast miłości nienawiść, ale jest chociaż solidarność nieznanych sobie wcześniej osób (rodziców z innych klas szóstych). 

W tych niepewnych czasach jestem wdzięczna za rodzinę i za to, że wszyscy wyznajemy te same wartości i się wspieramy (oczywiście nie zawsze jest kolorowo, ale najważniejszy jest fundament). Jestem wdzięczna za przyjaciół, którzy odbierają na tych samych falach. Jestem wdzięczna, że dziś mogłam zjeść dobry obiad w pracy i że mogłam przytulić i wysłuchać swoje dziecko. Za to, że mąż zrobił mi dobrą herbatę, koledzy w pracy byli życzliwi, że mogłam pocieszyć słowem człowieka doświadczonego przez los, że inny kierowca wpuścił mnie na drogę, że mam samochód, dzięki któremu nie muszę marznąć na przystanku. Staram się widzieć dobre strony wszystkiego, nie narzekać, cieszyć małymi, podstawowymi rzeczami. Ale już wiem, że nie zawsze będzie, tak jakbym tego chciała. I jak pisała Dobrosława, to jest naturalne. Nie zawsze będą wspaniałe dni. I mogę albo pogodzić się z tym, że tego nie zmienię, albo przejąć za to odpowiedzialność i działać. Być zmianą, którą chcę zobaczyć w tym świecie (Gandhi). Jeżeli moje działanie nie odniesie skutku... cóż, chociaż spróbowałam. Pewnie, że się boję.... i często po prostu nie mam siły, ale chociaż nie żałuję, że nie spróbowałam. Każde doświadczenie wzbogaca, choć te negatywne też obciążają umysł i emocje i trzeba się potem z nich jakoś oczyścić.

Czasy nie sprzyjają optymizmowi, ale niczego nie stracimy próbując zamienić negatywne myśli i słowa na pozytywne i sprawić, żeby koło nas było trochę słońca.

"Tworzę pozytywną rzeczywistość. Jestem świadomym twórcą swojego życia".

Cały czas wierzę, że ta jedna decydująca osoba podejmie słuszną decyzję w sprawie szkoły.

"Jak to wspaniale, że jest zima!
Bez niej wiosna nie byłaby wiosną.

Wszystko jest tak, jak ma być,
a jedyne, co mi przeszkadza,
to niepotrzebnie koncentrowanie się
na złych stronach rzeczywistości.

Jeśli są złe strony,
to na pewno są też dobre!

Tak samo jak zima istnieje przed wiosną."



czwartek, 19 stycznia 2017


Bardzo lubię kontakt z innymi ludźmi, ale czasami mam wielkie pragnienie, żeby zaszyć się w ciszy i samotności, najlepiej w lesie, tak jak bohater obejrzanego przeze mnie wczoraj filmu. Zajmować się podstawowymi, niezbędnymi czynnościami, nie myśleć za dużo, zanurzyć się w danej chwili. Nie musieć walczyć o szkołę.

Choć nie wiem, czy długo wytrzymałabym w ciszy. To co mnie bardzo często podnosi na duchu, to muzyka. Tych utworów słucham od wczoraj w samochodzie i bardzo mnie uspokajają (trzeba koniecznie wysłuchać do końca):

Mój ulubiony francuski artysta Calogero, szczególnie jego płyta "Live symphonique" nagrana z orkiestrą symfoniczną: 



I ulubiona energetyzująca "Yalla":


„(…) Możesz kierować swe kroki bez smutku czy goryczy, iść naprzód
Idź, skoro wszystko przemija, wszystko przemija
(…) Odnajdziesz słońce  w dziecięcych sercach
I żadnej innej podobnej radości, ani większego uczucia
Słowo miłości do ucha może obudzić wulkan w każdym, kto je usłyszy...”

Włoch Ludovico Einaudi, na którego koncercie miałam szczęście być we wrześniu 2016 w Krakowie, napisał muzykę do wielu filmów, m.in. do „Nietykalnych”. Cała jego płyta „In a time lapse” jest nieziemska, można się w niej rozpłynąć, roztopić, uwolnić od emocji…. A utwór „Experience” i smyczki totalnie mnie rozwalają……….


Słuchając "Time lapse" można totalnie odpłynąć.... Zamknąć oczy i być tylko tu i teraz.


I dla odmiany Xavier Naidoo z Niemiec i jego piękny utwór "Bitte hör nicht auf zu träumen":


„(…) Proszę, nie przestawaj marzyć o lepszym świecie.
Zabierzmy się za sprzątanie, zbuduj go takim, jak ci się podoba.”

Wracając do filmu „Las, 4 rano” wybierając życie w lesie, Forst mieszka w ziemiance, ale żeby było bardziej ciekawie – sypia w dole wykopanym w ziemi (w tej ziemiance). Od razu nasunęło mi się zalecenie z ajurwedy: aby uspokoić umysł i te tysiące myśli w naszych głowach ajurweda zaleca „uziemienie się, ugruntowanie”. Jednym ze sposobów jest kontakt gołymi stopami z ziemią, z naturalną powierzchnią. Zalecane są spacery na boso po lesie lub trawie na łące, na boisku czy w ogródku. Po filmie odbyła się bardzo interesująca rozmowa z reżyserem J.J. Kolskim, który w odpowiedzi na pytanie o następny film, zdradził jego wątek. Film jest oparty na prywatnej historii rodzinnej – straceniu dziecka przez dziadków reżysera. Film „Las…” Kolski zadedykował swojej tragicznie zmarłej córce Zuzi – czyli historia rodzinna się powtórzyła. Szukając informacji o pamięci rodowej znalazłam taki tekst: „Jesteśmy nieodłączną częścią naszego drzewa genealogicznego, w którym obowiązuje lojalność rodowa. Pamięć nierozwiązanych konfliktów przodków krąży w co najmniej czterech następnych pokoleniach i dopóty manifestuje się w życiu kolejnych potomków rodu, dopóki nie zostanie uświadomiona i uzdrowiona.”

A na koniec piękne ćwiczenie z „Dziennika Uważności” Corinne Sweet pomagające uspokoić gonitwę myśli:

                         

środa, 18 stycznia 2017

Wyrobienie w sobie pozytywnego spojrzenia na świat niezależnie od okoliczności to ciągła praca, przynajmniej w moim przypadku, a szczególnie przy takiej pogodzie, jak dzisiejsza. Już dawno nie było tak ponurego dnia… powinien się chyba nazywać „Blue Wednesday”, a raczej „Very grey Wednesday”. Ale próbując znaleźć dobre strony takiej pogody, po drodze do pracy podczas czekania na przejazd pociągu, w ramach ćwiczenia uważności zachwyciłam się tym pięknym obrazem:


Ciągle walczę też z tym, żeby nie narzekać na zimno (żeby w ogóle nie narzekać!), choć już nie wiem sama co jest gorsze, czy ciemno, czy zimno. Jest zima, cała przyroda zwalnia, tylko my ludzie wciąż pędzimy. Jeśli nie fizycznie, to na pewno przez nasz umysł przelatują tysiące myśli (ponoć nawet 70 tysięcy dziennie!). Przez mój od poniedziałku chyba jeszcze więcej, gdyż dzisiaj, po raz kolejny, jadąc samochodem nie zjechałam tam gdzie trzeba. Zaczyna mnie to niepokoić, bo nie pamiętam nawet przejechanej drogi. Dziś było pusto na autostradzie i naprawdę nie wiedziałam jak mogłam już przejechać mój zjazd. Otworzyłam potem na „chybił trafił” książkę „Jedna rzecz” i zobaczyłam przed oczami tytuł rozdziału „Roztargnienie za kółkiem”. Na końcu rozdziału było małe pocieszenie: „Dekoncentracja jest naturalna. Nie obwiniaj się za to, że się rozpraszasz. Każdy ma tendencję do dekoncentracji.” Podsumowując, muszę nadal ćwiczyć moją uważność i nie rozpędzać się w myśleniu i za kółkiem.

Walcząc z sennością za biurkiem dostałam wiadomość od Beaty: „Życie jest czasem trudne i rzuca wyzwania, ale jest piękne i warte przeżycia”.

Zastanawiam się, jakbym sobie poradziła w naprawdę dramatycznej sytuacji. Na przykład takiej,
o której dziś oglądałam film „Las, 4 rano” J.J. Kolskiego. Głównemu bohaterowi pomaga las, choć los go nadal nie oszczędza. ZNAKOMITA rola Krzysztofa Majchrzaka. Ogólnie, jak dla mnie, film wyjątkowy, świetny, bardzo poruszający, ale ciężki, i jest mi teraz ciężko na sercu.

Jeszcze na koniec dostałam informację, że walka o 7 i 8 klasę podstawówki Zuzi się nie skończyła. Pomimo, że już było bardzo optymistycznie. Ale zapomniałam, że polityka niestety jest brudna. Jutro wszystko w rękach radnych (będą głosować) i jeżeli zostali "kupieni" przez tych, którzy nam obiecali, to wrócimy do punktu wyjścia.


wtorek, 17 stycznia 2017

Dzień jak co dzień, wypełniony małymi i dużymi zdarzeniami. 

Kontrolna wizyta z dzieckiem u lekarza nefrologa, który używał bardzo fachowych terminów, jak z medycznej encyklopedii. Dobrze, że w szkole interesowałam się biologią ;-). 

Praca – dużo pracy, ale cieszę się, że potrafiłam się skupić i wykonać „kawał dobrej roboty”.  

Przyjaciel Rob z Anglii, a już od dawna z Torunia, udostępnił online zdjęcia niezwykłej historii życia swoich rodziców i swojego dzieciństwa - oglądałam je z zapartym tchem, bo historia jak z filmu! (ojciec botanik, urodzony na początku XX wieku - zbadał i nazwał florę połowy Afryki). 

Pyszna włoska pizza, pierwszy raz z "Novecento". 

Gorąca, grejpfrutowo-pomarańczowa kąpiel w czerwonych i pomarańczowych pachnących kryształkach soli i szybko przeczytany ciekawy artykuł, o koncepcji szkolnego tutoringu i o tym, jaka powinna być współczesna szkoła – przede wszystkim oparta na wzajemnym szacunku.

Angielski z Zuzią i marzenia o wyjeździe do ciepłych krajów. 

I na koniec – trzy nowe komentarze na moim blogu! Czegóż chcieć więcej! 


poniedziałek, 16 stycznia 2017

Włączyłam sobie dyfuzor do olejków eterycznych, otaczam się zapachem rozmarynu i cytrusów i rozmyślam co dzisiaj było dobrego. Głowa mi pęka od dzisiejszych spotkań i emocji.

Udało nam się spotkać z decyzyjną osobą w odpowiednim departamencie UM i choć decyzja dla nas korzystna, to byliśmy zaskoczeni tak szybkim pójściem nam na rękę – tzn. na początku rozmowy wcale się to nie zapowiadało, a nagle pod koniec padły słowa, że będzie jak chcemy. Nie będę pisać o szczegółach, wiem tylko, że jest to polityczna sprawa, a polityką się brzydzę.

Po pracy było jeszcze pozytywne spotkanie z innymi rodzicami szkoły, ale w międzyczasie też niemiłe słowa, no bo przecież każdy tu walczy o własny interes. Cieszy mnie to, że my - mamy walczące, potrafiłyśmy się zebrać i solidarnie współpracujemy pojawiając się razem, tam gdzie trzeba. Ciężko w tych czasach stworzyć małe społeczności/wspólnoty, więc cieszę się z tej naszej solidarności.

Aby trochę ochłonąć stanęłam przed oknem w biurze i kontemplowałam widok przed mną:










Jak sobie radzić, żeby się wyciszyć?

W trudnych sytuacjach warto się skoncentrować na oddechu, tak aby wrócić do ciała, żeby się „ugruntować, uziemić” i nie dać ponieść emocjom. Kiedy umysł jest odłączony od ciała, my znajdujemy się w stanie rozproszenia, a to jest przeciwieństwem uważności/koncentracji.

Wdech, jestem świadomy całego swojego ciała.
Wydech, jestem świadomy całego swojego ciała.

Zacytuję znowu Corinne Sweet z jej „Dziennika uważności”:

„W uważności nie chodzi o wyeliminowanie stresu, ponieważ stres jest nieodłączną częścią życia. Dzięki praktyce uważności możemy jednak skuteczniej radzić sobie z napięciem i innymi wyzwaniami.   

Uważność to całkowite skupienie na tu i teraz. To pozbawione oceniania dostrzeganie, jak się czujesz, co myślisz, czego pragniesz dokładnie w tym momencie. To umiejętność koncentrowania się na teraźniejszości i dostrzeganie wszystkiego, co składa się na ten moment.

Dzięki uważności możesz stać się spokojniejszy, bardziej opanowany i skupiony.”

Bo jak powiedział Marek Aureliusz „Nic się nikomu nie zdarza, do zniesienia czego nie byłby z natury przysposobiony” J



niedziela, 15 stycznia 2017

Każdy powód jest dobry do celebrowania życia J. Skończyłam dziś moją tlenoterapię w komorze hiperbarycznej. Nie wiadomo, czy pomoże, czy nie, ale na pewno nie zaszkodzi i bardzo się cieszę, że mieszkam w dużym mieście, bo dzięki temu miałam możliwość skorzystania z takiego leczenia, bez konieczności codziennego dojeżdżania z daleka. Cieszmy się tym, co mamy!
                         

Po skończonym zabiegu musieliśmy coś załatwić w pobliskim centrum handlowym, a że jest tam przytulna kafejka „Gigi”, to nie mogliśmy się w niej nie zatrzymać…. W końcu było co świętować! Wprawdzie wcześniej w komorze czytałam o detoksie cukrowym, nabiałowym i glutenowym, ale nie mogłam się oprzeć przepysznym drożdżówkom z malinową konfiturą i musem czekoladowym w środku J . A co tam, raz się żyje! Nawet ajurweda pozwala na takie przyjemności, jeśli mają miejsce raz na jakiś czas, i są rytuałem J. Specjalnie do zdjęcia położyłam „Urodę życia”, nie dlatego, żeby ją reklamować, ale dlatego że życie jest piękne! Buzia mi się sama układała w uśmiech pijąc imbirową-pomarańczową herbatkę (z konfiturą z róży!) i delektując się rozpływającą się w ustach bułką…. Ten właśnie moment, ta dana chwila – całkowicie się w niej zanurzyłam i odczuwałam ją wszystkimi zmysłami…. Cudo…


Jako że niebo zrobiło się niebieskie i wyszło cudowne słońce, to poszliśmy z Zuzią na spacer do „naszego” pobliskiego lasu. Tam doznałam takiego samego szczęścia, jak w kawiarni. Uwielbiam spacery po lesie, uwielbiam podnieść głowę do góry i wpatrywać się w wierzchołki drzew! Antystresowe, antydepresyjne, uspokajające i lecznicze działanie lasu zostało zbadane i udowodnione. Ja nawet bez badań w to wierzę, gdyż odczuwam to na własnej skórze, nawet w zimie, gdy drzewa nie są zielone. Jestem za to niesamowicie wdzięczna. Niedowiarkom i nie tylko polecam cudowną książkę „Uzdrawiająca moc lasu” i „Sekretne życie drzew”. Pierwsza książka może być również traktowana jako poradnik, gdyż przedstawia konkretne „ćwiczenia” i sposoby, które nauczą nas czerpać maksymalne korzyści z przebywania w lesie.



Wieczorem musiałam pojechać do Rynku w ramach walki o pozostawienie klasy Zuzi w dotychczasowej szkole podstawowej (7 i 8 klasa). Nigdy, ale to nigdy nie myślałam, że będę uczestniczyć w partyjnym spotkaniu noworocznym. Całą sobą nie chciałam tam jechać, ale czego się nie robi dla dobra własnych dzieci. Na szczęście nie byłam tam sama, ale z innymi mamami. Zostałyśmy skierowane do odpowiedniego departamentu, gdzie wysłałyśmy już pisma (bez odpowiedzi!), i jutro będziemy tam „czyhać” na odpowiednią osobę. Uchwała podziału szkół ma być głosowana w ten czwartek, czego dowiedziałyśmy się na tym spotkaniu.

Przy okazji przeszłam się trochę po pięknym wrocławskim Rynku!








Mój bratanek też tam był i dzielnie kwestował na WOŚP.


sobota, 14 stycznia 2017


Jutro kończę zabiegi w komorze hiperbarycznej, w związku z tym zbadałam sobie dzisiaj słuch (wynik muszę pokazać jutro lekarzowi). Pani w „Słuchmedzie” na ul. Komandorskiej była bardzo miła i uśmiechnięta, jak zresztą wszystkie panie tam pracujące (polecam, jakby ktoś potrzebował!). Okazało się, że w chorym uchu słuch poprawił mi się o 5 dB i mieści się w dolnej granicy normy. To badanie jest subiektywne i nie musi być prawdą, ale zawsze to coś 😊. Nie podoba mi się natomiast to, że rozregulowałam sobie trąbkę słuchową i kilka razy bardzo wyraźnie słyszałam bicie serca w prawym uchu (czasem jakby ktoś młotem walił!). No cóż, problem z odnajdywaniem pulsu na ręce nie będzie już problemem ;-).

Wdychając czysty tlen skończyłam czytać „Hotel Marigold” – pozytywną opowieść o niepoddawaniu się starości, o łamaniu stereotypów i, przede wszystkim o tym, że NIGDY nie jest za późno na wielką zmianę swojego dotychczasowego życia oraz, że NIGDY nie jest za późno na PRAWDZIWĄ MIŁOŚĆ. To wszystko z Anglią i Indiami w tle, czyli jak dla mnie idealnie J. Książkę czyta się świetnie i mam nadzieję, że polskie tłumaczenie jest równie wspaniałe jak oryginał.


W międzyczasie zaglądałam do Haśki i bardzo się cieszę, że zainspirowałam Beatę do sięgnięcia po jej wiersze. Od niej też dowiedziałam się o niesamowitej wystawie, która obecnie jest pokazywana w Krakowie jeszcze tylko do jutra (http://vangoghalive.pl/wystawa/). Bardzo chciałabym ją zobaczyć i moje serce wyrywało się, żeby jechać jutro do Krakowa, ale jednak logistycznie jest to niemożliwe. W zastępstwie obejrzę sobie film „Vincent i Theo” i może uda mi się zobaczyć te obrazy najpierw w oryginale J.


Przeczytałam też wywiad z Krzysztofem Majchrzakiem, głównym bohaterem najnowszego filmu J.J. Kolskiego „Las, 4 rano”. Na premierę filmu wybieram się w środę. Majchrzak powiedział bardzo ciekawe i dobrze ze mną rezonujące rzeczy, skłaniające do refleksji:

 „ - (…) Zaakceptować istnienie nieszczęścia! Uszanować je! Wypieranie nieszczęścia jest chorobą naszej cywilizacji. Żeby od niego uciec pijemy, ćpamy albo korzystamy nadmiernie z gry naszych zmysłów. To wszystko wierutna bzdura! Afrodyzjak. Potężną moc daje właśnie uszanowanie smutku albo po prostu tego, co Nietzsche nazywa "weltschmerzem", czyli bólem świata. Jeśli tego nie zrobimy, przyjdzie w nocy i nas zadusi.

Jak pan sobie radzi z tym bólem świata?

- Właśnie tak. Szanuję go i przytulam. Odważnie patrzę w jego kaprawe ślepia i mówię: jesteś tu? Dobrze! Widzę cię i nie będę przed tobą uciekał. I wtedy mnie nie męczy. Nie jestem dla niego atrakcyjnym celem, ponieważ się nie boję. (…) Proszę wybaczyć, że uderzam w tak patetyczny ton, ale myślę, że nieumiejętność odczuwania radości to śmiertelna choroba ludzkości. Ja np. potrafię się cieszyć, ale nie naśmiewam się z tych, którzy tego nie umieją. Sprawia mi to ból, a jednocześnie wku*wia. Dlaczego to sobie robimy? Wydaje mi się, że jesteśmy tak skonstruowani. Profesor Zbigniew Mikołejko mówi o tym w kontekście czterech danych egzystencji: upływu czasu, perspektywy śmierci, naszej egzystencjalnej samotności - bo przecież nawet jeśli podczas naszej wędrówki towarzyszą nam inni, w gruncie rzeczy wszystkiego doświadczamy sami.

A czwarta z nich?

- Czwarta nie jest tak upiorna jak pozostałe trzy, ale sprawia człowiekowi największy kłopot: to absolutna wolność i obowiązek kształtowania własnego losu. I paradoksalnie to właśnie ona nas najbardziej przeraża. Ona sprawia, że ludzie tak lgną do religii wszelkiej maści, przesiadują w gabinetach psychoanalityków, albo szukają odpowiedzi w aśramach w Indiach. Tak panicznie boimy się podjęcia odpowiedzialności za własne życie, że ciągle szukamy mistrza, który powie nam, co robić! Kogoś, kto uniesie na swoich barkach odpowiedzialność za nasze własne szczęście czy nieszczęście!