sobota, 27 kwietnia 2019



Dążenie do bycia szczęśliwą towarzyszy mi od wielu lat, tzn. od momentu, kiedy przestałam być naturalnie szczęśliwą i kiedy zaczęłam się zastanawiać, co jest tym prawdziwym szczęściem i jak je utrzymać. Wraz z wiekiem zrozumiałam, że poczucie szczęścia w moim przypadku oznacza momenty, w których czuję lekkość i spokój w duszy i umyśle, jestem radosna i spełniona oraz całkowicie zanurzona w przeżywanym momencie.

Co mi pomaga być szczęśliwą?

1. Uważność, bycie „tu i teraz” –Dalajlama powiedział, że szczęście to nie jest wieczny stan, lecz zbiór krótkich radosnych momentów. Dzięki uważności przeżywam wiele pięknych momentów, w których czuję czyste szczęście i radość, dzięki temu, że jestem w pełni zanurzona w „tu i teraz”. Oprócz zachwytów nad niebieskim niebem, i tym podobnymi rzeczami, skupiam się też na prozaicznych czynnościach, typu mycie naczyń, okien czy gotowanie.  Bycie „tu i teraz” pomaga mi w niezamartwianiu się o przyszłość.
2. Wdzięczność – staram się być wdzięczna za najmniejszą dobrą rzecz i doceniać swoje życie, takim jakie jest, choć nie jest ono idealne. Wiem, że nieprzyjemne doświadczenia pomagają mi lepiej siebie poznać i zwiększają moją samoświadomość. Praktykowanie wdzięczności pomogło mi szczególnie w trudnym okresie choroby i śmierci mojego taty.
3. Kontakt z naturą, spacery w pobliskim lesie, spotkania z tamtejszymi zwierzętami, przepiękne zachody słońca, gwiaździste niebo – niebieska i zielona energia pomagają mi w przywróceniu równowagi emocjonalnej i odstresowaniu się. Dzięki uważności zauważam nawet najmniejsze cuda przyrody.
4. Ruch fizyczny, taniec, joga, jazda na rowerze – rozluźniają ciało i wywołują produkcję endorfin!
5. Bliskość i przytulanie, ciepło drugiego człowieka – kiedy przytulam swoje dzieci czas się zatrzymuje, a serce woła: „Chwilo trwaj!”
6. Akceptacja tego, co jest – kiedy dzieje się coś, co wolałabym żeby działo się w inny sposób, lub w ogóle się nie działo, to po podjęciu możliwych kroków i rozwiązań takiej sytuacji staram się zaakceptować, że kosmosu nie da się kontrolować i że to, co teraz wydaje się niekorzystne może w przyszłości wyjść na dobre. Jest to połączone z wiarą, że wszechświat działa na moją korzyść, a los mi sprzyja. Wiąże się to też z reakcją na porażki i niepoddawaniem się z ich powodu.   
7. Nieprzywiązywanie się, świadomość tego, że wszystko przemija i że nic nie jest stałe. Dzięki temu jestem bardzo elastyczna i łatwo przystosowuję się do zmian.
8. Otwartość na nowe doświadczenia i ludzką różnorodność na świecie, nauka przez całe życie, rozwój osobisty – a konkretnie podróże, Ajurweda, sięganie po mądre książki, spotkania z inspirującymi ludźmi, warsztaty rozwojowe – oto źródła, z których czerpię wiedzę i narzędzia do szczęśliwego i satysfakcjonującego życia.
9. Wiara w to, że ludzie z reguły są dobrzy. Wszyscy jesteśmy połączeni i mamy takie same (uniwersalne) radości i smutki. Świadomość tego pomaga mi zrozumieć innych i okazać im współczucie, szacunek oraz pomoc. Przez łatwość nawiązywania kontaktów, podróże bliższe i dalsze oraz goszczenie podróżników z całego świata stworzyłam sobie międzynarodową „sieć szczęścia” ☺.
10. Dystans do siebie oraz akceptacja swoich negatywnych stron i emocji. Jak podaje „Szczęście – poradnik dla pesymistów” autorstwa O. Burkemana „Budda staje się psychologicznie wolny – oświecony – gdy konfrontuje się z tym, co negatywne, z cierpieniem i przemijaniem, zamiast starać się ich uniknąć.” W trudnej sytuacji zaczynam siebie obserwować, nazywam swój stan i dzięki temu szybciej wracam do równowagi psychicznej i emocjonalnej.
11. Wiara w to, że nie ma sytuacji bez wyjścia, i że jestem w stanie rozwiązać większość problemów korzystając z własnych zasobów i pomocy innych ludzi, jeśli będzie to potrzebne.

Bycie szczęśliwym to w moim przypadku nieustanna praca w toku. Nie jest łatwo przestawić umysł na inne tory, kiedy on tak łatwo wpada w zamartwianie się, narzekanie i pesymizm. Wystarczy, że na dłużej jestem poza „tu i teraz”, a już zaczynam błądzić w przeszłości i przyszłości. To ciągła praca ze świadomością, jednak jeśli jest systematyczna, to przynosi zauważalne efekty. I jeśli choć raz zaznało się tego cudownego uczucia, to pragnie się więcej i więcej! 😀

czwartek, 25 kwietnia 2019



Dziś uczestniczyłam w przepięknej konferencji HR w jeszcze przepiękniejszym miejscu Platinum Palace. Piękne zabytkowe wnętrza z rzeźbami, stiukami i kryształowymi żyrandolami, a  w przerwie można było wyjść na taras i podziwiać Park Południowy. Czułam się trochę jak na wakacjach. Spotkanie przygotowała świetna firma szkoleniowa z Gdańska, której główny filar – Beatę Kapcewicz, poznałam rok temu na konferencji wellbeingowej, przeczytałam jedną jej książkę, zaraziłam jej niesamowitą energią i wysłuchałam w międzyczasie jej kilku webinarów i lekcji z obszaru HR. Nie bardzo miałam czas iść na tę konferencję, ale ostatecznie zostałam zaproszona bez konieczności kupowania biletu, więc skorzystałam J. Pierwszym prelegentem był Marek Wikiera – jeden z kilkudziesięciu osób na całym świecie, który przebiegł cztery różne pustynie w jednym roku, po 250km na każdej – takie sześć maratonów dzień po dniu. Czuję niesamowity szacunek dla takich ludzi, którzy maksymalnie przesuwają swoje granice możliwości. Dowiedziałam się na przykład, że jak już czujesz tzw. „ścianę” psychiczną i fizyczną to dopiero osiągnąłeś 40% swoich możliwości i dasz radę więcej! Zdążyłam kupić internetowo książkę o tym wydarzeniu ("Wielki Pustynny Szlem"), której współautorem jest Marek i bardzo się ucieszyłam z dedykacji – podaruję ją mojemu bratu (i bratowej), który startuje w tym roku w Ironmanie w Barcelonie. Zaczęłam już ją czytać – wciąga niesamowicie!!! Marek okazał się świetnym gościem, skromnym, zabawnym – nikt nie powiedziałby, że dokonał tego, czego dokonał. Uwielbiam takie spotkania, uwielbiam się inspirować i motywować. Jest we mnie jakiś wrodzony podziw dla możliwości człowieka, jego walki ze słabościami, pokonywania przeszkód i dążenia do celu. Wszystkie następne prelekcje były równie ciekawe!

A wczorajszy dokument o Marinie Abramovic – dla niektórych bardzo kontrowersyjnej artystki performerki był wspaniały i bardzo emocjonujący. Mariny sposób bycia i mówienia fascynuje i magnetyzuje. Ma piękny niski i ciepły głos, pełny troski i miłości, jest uśmiechnięta i dowcipna – kobieta spełniona, z dystansem do siebie, która całe życie zmagała się z brakiem miłości matki – ta nie pocałowała jej ani razu w ciągu całego swojego życia i zamiast wychowywania dosłownie ją tresowała (więcej w autobiografii „Pokonać mur”). Ale największe wrażenie zrobił na mnie ostatni „performans” artystki w nowojorskim MoMA, podczas którego przez trzy miesiące, siedem godzin dziennie siedziała w bezruchu i patrzyła się w oczy osobom podchodzącym do niej. „The artist is present” – taki był tytuł tego wydarzenia. I ta właśnie, totalna, całkowita obecność w kontakcie z drugim człowiekiem była tak wzruszająca, że momentami nie mogłam powstrzymać napływu łez. Niesamowite było obserwowanie ludzi, którzy siadali naprzeciwko Mariny i to jak po kilku momentach zaczynały im płynąć łzy, albo cudownie się uśmiechali. Pamiętam jak na jednym ze szkoleń, na których byłam, prowadząca poprosiła o wykonanie podobnego ćwiczenia – przez minutę patrzeć się w oczy nieznanej osobie siedzącej obok. Dziewczyna obok, po chwili patrzenia się zaczęła płakać, pod wpływem uwagi, którą ją obdarzyłam. Zostało zbadane, że patrząc tak na człowieka można odczuć to co on czuje – czuje się jego energię. Niby nic, takie po prostu siedzenie i patrzenie się na drugą osobę, ale było to tak pociągające, że niektórzy szczęśliwcy w Nowym Jorku przychodzili do muzeum ponad dwadzieścia razy, a niektórzy czekali na to po 16 godzin, przez całą noc, żeby tylko tego doświadczyć. Bo w tym zabieganym świecie tak trudno wyhamować i w pełni skupić się na drugim człowieku…

sobota, 20 kwietnia 2019



Dzięki uważności świat jest taki piękny! Można podziwiać kwitnący bez i przepiękne różnokolorowe pachnące kwiatki, które tak wcześnie w tym roku pojawiły się na owocowych drzewach. Jestem ciekawa, czy zdążą być zapylone, choć dzisiaj, na balkonie bzyczały mi nad głową jakieś dwie zbłąkane pszczołopodobne istoty. Można się też zachwycić fantastycznym zachodem słońca na otwartej przestrzeni, nad polami parę kroków od nas, gdzie poszliśmy się dzisiaj przejść. Kiedy ciemnopomarańczowe słońce już zaszło, wielki nieboskłon zasnuł się zapierającym dech intensywnie-różowym kolorem – moim ulubionym. Wyglądało to jak nieziemski spektakl.

Próbując żyć, jakby każdy dzień był świętem, nie odczuwam obecnego czasu jako specjalnie świątecznego. Może tylko pod względem dłuższego przebywania z rodziną i przygotowywania tradycyjnej sałatki jarzynowej, którą robimy tylko dwa razy w roku. Oprócz tego wyszorowałam balkon i okna i upiekłam pasztet z ciecierzycy, jaglanki i warzyw. Planowałam oczyszczanie, ale przez egzaminy i brak siły nie dałam rady… Wczoraj chciałam pomedytować, bo mój umysł dosłownie krzyczał o ciszę i spokój po całym tygodniu i hałasie zakupów przedświątecznych, ale zasnęłam… Męczy mnie hałas w sklepie, ludzie do siebie krzyczą, dzieci jeszcze głośniej, duże i małe, widzę wtedy doskonale, jak moja Vata się rozwala. Dla mnie najwspanialszym „hałasem” jest śpiew ptaków w lesie. Chyba dziczeję na starość.

Egzaminy były w tym tygodniu, ale ja mam wrażenie, że już sto lat temu. W poniedziałek denerwowałam się tak strasznie, chyba o wiele bardziej niż kiedy ja sama je pisałam. Moja empatyczność dała mi w kość! Przeżywałam to tak bardzo, że pod koniec pracy byłam fizycznie wyczerpana i ogarnęła mnie wielka senność. Czułam się, jakbym została „przeorana”, chyba wzięłam na siebie wszystkie strachy Zuzi. I po co komu te egzaminy? Presja wyników, itp. Dlaczego nie można się uczyć dla samego tylko, a może aż, uczenia się nowych rzeczy i poszerzania horyzontów? Strajk nauczycieli trwa już dwa tygodnie. Jestem przytłoczona i przerażona obecną sytuacją polityczną. Czytam posty nauczycieli i mam łzy w oczach. Nikt na nich nie zwraca uwagi, są tylko hejty. A oni są początkiem zmian, których potrzebuje polski system edukacji! Czytam w ich postach jak będzie wyglądać edukacja podwójnego rocznika od września, czyli m.in. Zuzi – lekcje na dwie zmiany, druga zmiana od 13:30 do 20:00. Brak miejsca, brak nauczycieli, podstawa programowa pisana na kolanie, cofająca polskie społeczeństwo do średniowiecza. Płakać się chce, kiedy o tym myślę. Skłócone i niewykształcone społeczeństwo – oto przyszłość Polski. Ach, pójdę już lepiej spać.

Życzę wszystkim nam radosnej wiosny w sercu i osobistego odrodzenia się oraz oczyszczenia – pozbycia się tego, co nam przeszkadza w byciu lepszą wersją siebie. A przede wszystkim spokoju ducha i umysłu i zauważenia piękna i dobra wokół nas J




sobota, 13 kwietnia 2019


Chwila dla siebie, mieszkanie puste, a ja włączyłam sobie płytę U2, znalazłam słowa w internecie i śpiewam na cały głos. Tak, to jest mój kod szczęścia, tzn. jeden z jego elementów ;-). Muzyka, śpiew i taniec. 

Myślę nad tym kodem szczęścia od rana, bo mam do napisania pracę pod tym tytułem. I teraz w przerwie między robieniem z Zuzią słuchanek z angielskiego na egzamin a robieniem obiadu taka oto odpowiedź sama wpadła mi do głowy (ucha ;-). Kiedy słucham muzyki, która mi się podoba to znikam w niej, wtapiam się w nią, rozpadam i dotykam esencji jej i siebie. Jestem tylko i wyłącznie tu i teraz. To jest moment tylko i wyłącznie mój i nikt mi go nie zabierze. 

Tak samo cudnie było wczoraj na zumbie, gdzie wycisk był dość stonowany, gdyż Rafał był trochę przeziębiony i włączał spokojniejsze, ale bardzo taneczne kawałki i moje ulubione, cudowne rytmy bachaty, gdzie podczas obrotów mogłam wirować i wirować przepełniona czystymi endorfinami z błogością na twarzy…. :D. Nie potrzeba mi żadnych prochów, alkoholu czy innych, wystarczy odpowiednia muzyka i pojawia się pełnia szczęścia. Gorąco polecam! J

We wtorek miałam szczęście zanurzyć się w cudownych dźwiękach instrumentów w NFM, a akustyka tam jest naprawdę na najwyższym poziomie. Bilety na koncert „Niemen inaczej” kupiliśmy głównie dla obecności Janusza Radka, który zaśpiewał tylko trzy czy cztery piosenki, ale warto było, gdyż całość była po prostu przepiękna. To były wspaniałe wrażenia estetyczne i samopoczuciowe! Same dźwięki wydobywające się z instrumentów były po prostu tak melodyjne, tak piękne, harmonijne, że człowiek mógł odpłynąć. Świetne zrobiony spektakl, wspaniała atmosfera. Przepełniała mnie harmonia, piękno i przede wszystkim wdzięczność!!!

Ok, to był taki muzyczny przerywnik ;-), tak bardzo chciałam się tym podzielić, rozpierało mnie to od środka. A jaki jest Twój kod szczęścia?

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Dni mijają jak szalone, tyle się dzieje, albo po prostu dzieje się życie i nie mam kiedy pisać. W zeszłym tygodniu były wieczory, kiedy „padałam” – tegoroczne przesilenie wyjątkowo źle na mnie podziałało. Jednocześnie wciągnęła mnie książka Paula Bowlesa – „Pod osłoną nieba”, tak bardzo że zarywałam noce, co jeszcze bardziej wpływało na moje samopoczucie. Prawie codziennie wychodziłam na spacer do lasu (pomimo chłodnego wiatru!) i zachwycałam się coraz większą zielonością, co balansowało moją Vatę i przy okazji miałam trochę ruchu po prawie całodziennym siedzeniu.



















Weekend spędziłam w szkole trenerów, w sobotę wszyscy walczyli przez cały dzień z sennością i zmęczeniem, szczególnie po zajęciach, gdzie przeprowadzaliśmy sesję coachingową. Było też trochę o grach psychologicznych. A w niedzielę o 8:00 były moje ulubione zajęcia z Jurkiem – psychologiem, psycho- i socjoterapeutą, i jak zwykle dowiedziałam się fascynujących rzeczy na temat zachowań ludzkich i ich przyczyn. Mówiliśmy o wewnętrznej asertywności, spójności i sposobów na harmonizowanie odwiecznej dyskusji pomiędzy wewnętrznym Rodzicem (przeważnie krytykującym) przejawiającym się w „Muszę, powinienem, nie wolno mi”, itp. a wewnętrznym Dzieckiem i jego „chcę, nie chcę”. Z chęcią zapisałabym się na spotkania z nim, żeby dogłębnie porozmawiać o meandrach ludzkiej, w tym mojej, psychiki J.



















Podczas ćwiczenia sesji coachingowej Dorota byłam moim trenerem i fajnie mi doradziła, jak poradzić sobie z moim zachowaniem związanym z nadchodzącym egzaminem Zuzi i rekrutacją do szkoły średniej. Moje napięcie na pewno udzielało się Zuzi, więc przestałam się napinać, odcięłam się jakoś od tego, bo i tak już nic nie zrobię, nie panikuję, zachowuję się spokojnie i pomagam Zuzi się odstresować. Nawet w jej szkole kładą na to nacisk, a dziś była awantura dyrektorki z polonistką, bo polonistka „katuje” uczniów do końca, a dyrektorka zarządziła, że w ostatnim tygodniu przed egzaminem ma nie być żadnych sprawdzianów.




















Solidaryzuję się ze strajkującymi nauczycielami – pamiętam doskonale jak to jest być po tamtej stronie. Ci wszyscy hejterzy niech poprowadzą choćby najkrótszą lekcję w szkole, to może wtedy zmienią zdanie. I nie chodzi tylko o pensje i warunki pracy, chodzi o całokształt systemu polskiej edukacji, co jest szczególnie bliskie mojemu sercu.
Po sobotniej całodniowej nauce ponownie poszłam spać późno, gdyż po północy Natalia wróciła do domu z tygodniowego pobytu w International Village w Chorwacji, gdzie ćwiczyła „gadanie” w języku angielskim wraz z Włochami, Niemcami, Bułgarami i Hiszpanami. Nie chwaląc się, ich polska grupa była najlepiej zorganizowana, jeśli chodzi o przygotowanie prezentacji, polskiego jedzenia, zachowania i poziomu języka angielskiego.


















A wczoraj po zajęciach miałam szczęście doznać wielu ciekawych wrażeń J. Po obiadku i szybkim pięciokilometrowym marszu po lesie pojechaliśmy do teatru współczesnego na „Panią Furię” – spektakl oparty na książce Grażyny Plebanek, której dwoma wcześniejszymi powieściami się zachwyciłam, a ta również była wyjątkowa. Skorzystaliśmy z biletu Natalii, który wygrała podczas konkursu recytatorskiego, ale nie mogła iść, bo szła na urodziny koleżanki. Sztuka jest zrealizowana bardzo ciekawie i nowatorsko, gra aktorska na najwyższym poziomie, muzyka i efekty fantastyczne, ale treść w pewnych momentach mnie przeraziła, treść pokazująca nienawiść do obcych (imigrantów) i fanatyzm nacjonalistów. Reżyser dołączył wątek polskiej niepełnej katolickiej rodziny, matki i córki, który w pigułce, ale bardzo dobitnie, przedstawia poglądy wyznawców pewnej partii rządzącej obecnie w Polsce. Jest to fantastycznie zrobiony pastisz na polskie kołtuństwo i widz nie może się powstrzymać od śmiechu, ale potem bardziej mu się chce płakać w reakcji na to, do czego taki kołtun jest zdolny. Scena końcowa wywarła na mnie przerażające wrażenie swoim realizmem i tym, że przecież to już się dzieje w Polsce. Bardzo, bardzo na czasie „Pani Furia” porusza temat „Obcego” i tego, że nienawiść wyzwala nienawiść, gniew, złość i nie ma już miejsca na dobro.


















Z teatru przemieściliśmy się szybko do klubu Vertigo, gdzie czekał nas piękny, nastrojowy jazzowy koncert Saschy (Aleksandry) Strunin, polskiej wokalistki rosyjskiego pochodzenia, na której występ dostałam od Vertigo bezpłatne zaproszenie, wraz z miejscami przy stoliku przy samej scenie J. Wraz z nią grali super muzycy z „Filip Wojciechowski Trio” - na fortepianie, gitarze basowej i perkusji. Okazało się, ze przed nami grał jeden z najlepszych polskich perkusistów – Cezary Konrad, który występował z Anną Marią Jopek i wieloma światowymi sławami muzycznymi. Rafał nie mógł uwierzyć, że siedzi przed nim zaledwie 1,5 metra, a najlepsze, że dowiedział się, kto to jest dopiero w trakcie koncertu. Filip Wojciechowski z wykształcenia jest muzykiem klasycznym, a Bacha i Chopina gra jazzowo. Zanurzenie się w tej muzyce pomogło nam trochę ochłonąć po końcowej scenie „Pani Furii” i poruszanych tam ciężkich tematach.  To był piękny wieczór, piękny weekend, piękny tydzień! J