środa, 28 lutego 2018


Uwielbiam poznawać nowych ludzi przez Couchsurfing, bo prawie zawsze są to bardzo ciekawe osoby, które robią rzeczy niezwykłe, albo takie "dziwne" jak my, i mamy wtedy wspólną płaszczyznę porozumienia, pomimo, że widzimy się pierwszy raz w życiu. Bardzo często zostajemy przyjaciółmi na całe życie, odwiedzamy się i ta relacja jest jedyna w swoim rodzaju :-). Przypomina o tym, że realizacja pasji i marzeń jest możliwa, i że można żyć poza "mainstreamem". Już dawno nie gościliśmy nikogo u siebie, cały tamten rok z wiadomych względów - choroba taty, i też zmienił się sposób działania portalu i stosunkowo rzadko dostajemy zapytania. Zresztą w codziennym zgiełku i wychodzeniu z domu o 7 rano, w grę wchodziły tylko weekendy. Ale kiedy napisał Zbyszek z Pragi to od razu poczułam tę więź, tzn. zawsze wtedy ufam swojej intuicji i nigdy jeszcze się nie zawiodłam. Działa tutaj idealnie prawo przyciągania się podobnie myślących ludzi/dusz. Z tylu gości, których przyjmowaliśmy u siebie tylko jedna osoba trochę mnie "drażniła" i próbowała stłamsić swoim gadulstwem o sobie, tak bardzo, że aż nie chciała iść zwiedzać, tylko mi się cały dzień zwierzała. Ale taka chyba jest moja misja na tym świecie ;-).

Ci nasi gości są niezwykli, bo robią niezwykłe rzeczy w swoim życiu i zawsze można się czymś zainspirować ;-). Zbyszek na przykład jest weganinem prawie od zawsze, który co roku pości ok. 40 dni. Pije wtedy tylko wodę, i to destylowaną, żeby mu się w ciele nie osadzały związki i pierwiastki, które znajdują się w wodzie, a  które nie są wchłaniane przez organizm. Przez 40 dni pije tylko wodę!!! Wszystko to w celu dania organizmowi szansy naprawienia się i zregenerowania się. Jest to bardzo w duchu Ajurwedy, tylko że tam nie wygląda to aż tak drastycznie. Je się bardzo lekko strawnie, ale zawsze się je i oprócz wody można pić ziołowe herbatki. Ale ja nawet tego nie mogę zrobić przez więcej niż jeden dzień.... No, ale może teraz się zmotywuję, tym bardziej że mam wszystkie potrzebne do tego narzędzia (z kursu "Oczyszczanie z Ajurwedą"). W czasie tego postu Zbyszek ma dni kryzysu, kiedy ciało oczyszcza się, ale w przerwach nawet jeździ w Alpach na nartach, tyle ma siły. Oprócz tego potrafi przejechać ok. 150 km dziennie na rowerze. Czyli nasze ciało ma takie możliwości, o których nikomu się nie śniło, tylko nie dajemy mu szansy, żeby je pokazało. Nie jest całkiem 'odleciany', bo przez dwadzieścia lat miał firmę, ale firma podupadła, kiedy przestał się nią zajmować, ponieważ był na urlopie tacierzyńskim i wychowawczym ze swoją córeczką, która mu się urodziła, kiedy miał 52 lata. Jest uśmiechnięty i twierdzi, że żyje praktycznie bez pieniędzy, bo nie ma potrzeb, i że kosmos zawsze mu daje, to, co dla niego najlepsze. A nam często się wydaje, że potrzebujemy tego i tamtego, i żeby to mieć to wiecznie pracujemy. 

Z okazji jego przyjazdu ugotowaliśmy pyszną zupę soczewicową wg przepisu Agnieszki Maciąg i upiekliśmy niesamowite babeczki z ugotowanej i zblendowanej ciecierzycy i mąki owsianej. 

A poza tym praca i praca, w naszym czasie i 9 godzin potem, kiedy zaczynają Stany. I oczywiście poranna jazda z przygodami, ale jestem z siebie dumna, bo zamiast narzekać na problemy na drodze staram się podchodzić do tego na luzie. Nie jest to łatwe, nawet się nie obejrzę, a usta chcą powiedzieć to samo, co zawsze od wielu lat, ale od razu za tym pojawia się refleksja. 

Gosia napisała, że bardzo się cieszy ze spotkania w zeszłą sobotę i że ciągle rozmyśla o tym, co tam usłyszała. Też się z tego cieszę :-).

Idę się regenerować do ciepłego łóżeczka :-). 

poniedziałek, 26 lutego 2018

Ciągle próbuję wstawać wcześnie i wtedy ćwiczyć i medytować. I ciągle mi to nie wychodzi, dlatego jutro znowu będę próbować, co oznacza, że może w końcu dzisiaj uda mi się pójść wcześnie spać;-).

Chyba po tym sobotnim spotkaniu jestem wciąż jeszcze taka trochę uduchowiona, uwielbiam ten stan, jest mi wtedy tak dobrze psychicznie... poćwiczyłam też trochę na macie i teraz moje mięśnie nóg i pośladków odpoczywają błogo po wysiłku, a ja siedzę na kanapie opatulona tybetańskim szalem z wełny jaka, który tak niesamowicie zaczął mnie grzać chwilę po opatuleniu się, jakbym otuliła się kaloryferem, i słucham pięknej odprężającej muzyki...
Nie zdążyłam wrócić do domu na jogę, tak żeby pojechać na jogę z Dominiką, więc włączyłam sobie sesję w domu - tak mocną jakbym ćwiczyła w studio... Niesamowite, jak działa rozciąganie się -  na początku ledwo dotykam ziemi piętami przy psie z głową w dół, a w trakcie mogę już całkiem.

Przedtem oglądaliśmy zdjęcia z albumów Zuzi, kiedy była malutka (szukała zdjęcia do szkoły). Ale było śmiechu!!! Obie były takie cudowne, a ja tylko chciałam, żeby jak najszybciej urosły. Teraz tego żałuję, ale dobrze, że chociaż są zdjęcia :-)

Wstawiam jeden "cud" z książki "Rok cudów", bo jest taki... "cudny" i przydatny w codziennym życiu:-)

sobota, 24 lutego 2018


Zawsze po spotkaniach z Agnieszką Maciąg czuję taki miły spokój i przed oczyma na długo mam jej uśmiechniętą twarz, a w uszach słyszę jej miękki głos. Można jej słuchać bez końca. Jej naturalność, charyzma, miłość do innych, radość ze spotkania są wręcz namacalne. Dziś było o relacjach: ze sobą, z partnerem i z dziećmi. Było też dużo o duszy, karmie, duchowej pracy, medytacjach, o afirmowaniu rzeczywistości, która dzięki temu się wydarza, o naszych „zadaniach” do odrobienia  na ziemi, o pokochaniu swojego umysłu, pomimo, że bojkotuje nasze zmiany, o sile wrażliwości i miłości. Przed nią wystąpili też Piyush Mittal – propagator jogi i ajurwedy jako stylu życia i połączeniu ciała, duszy i umysłu, oraz Agnieszka Tomczuk, która mówiła o zaakceptowaniu swojego ciała fizycznego i sile płynącej z kobiecości. Publiczność zadawała bardzo ciekawe pytania. Fajnie też, że mogłam się spotkać z Gosią, która mnie namawia do napisania książki (!???) i nawet zostałyśmy obie wylosowane przez Agnieszkę Maciąg do otrzymania małych upominków od sponsorów J
Kiedy dusze nie przerobią problemu, nie odrobią swojego zadania na ziemi, to nie mogą wrócić do swojego Źródła. Ale są też dusze, które są na ziemi, żeby pomóc innym, żeby rozsiewać dobrą energię i podnosić wibracje, co jest bardzo potrzebne, bo świat jest w kryzysie.

„Szczęście nie jest dziełem przypadku, ani darem bogów. Szczęście to jest coś, co każdy musi WYPRACOWAĆ dla samego siebie” /Erich Fromm/

Zasilasz i przyciągasz to, na czym się koncentrujesz i w co wierzysz.

Wzmacniać u nastolatka to, co jest pozytywne – projektować na niego pozytywne zachowania.

Bohaterem jest ten, kto ma miękkie, otwarte serce.

Zadaniem od wszechświata dla rodziców jest wychować dzieci.

Akceptacja to nie aprobata, ale niezależnie jaką drogę wybierzesz, ja Cię kocham.

85% ludzi wolałoby umrzeć niż pomyśleć.

Kocham, przepraszam, Wybacz mi, Dziękuję (Hoponopono)

Dusza musi się dogadać z ego – wtedy dogadamy się sami z sobą.

Tylko my sami możemy dac sobie święty spokój – nie inni.

Umysłu nie da się kontrolować – trzeba go obserwować, bawić się z nim.

Umysł prowadzi swoje życie, bo rządzą nim zmysły, dlatego nie jesteśmy w stanie go kontrolować.

Większość problemów w związku powstaje z tego, że za bardzo koncentrujemy się na „ja”, a nie na „my”.

Ja to samochód z czterema kołami – wszystkie one muszą być napompowane równomiernie.

Joga pomaga panować nad myślami, ajurweda wskazuje jak żyć, żeby być zdrowym i mieć siłę na wykonanie naszej misji na ziemi.

Prawdziwa Miłość:
1 – bezwarunkowa
2 – żadna ze stron nie może czuć się osaczona; powinna czuć się wolna
3 – nikt nie jest wykorzystywany i nikt nie czuje się wykorzystywany – jeśli tak, trzeba postawić       granice
4 – szacunek do inności drugiego człowieka
5 – bezgraniczne zaufanie

piątek, 23 lutego 2018


/Rano/

Takie zimno to nie dla mnie! Brr.... Jeszcze dodatkowo zimno ze zmęczenia. Jak zgasili światło podczas przedstawienia Ad Spectatores granym w apartamencie Art Hotelu, to zaczynałam już odpływać do Krainy Morfeusza... na szczęście efekty specjalne mi na to nie pozwoliły;-). Kiedy wygrałam te bilety na FB dawno temu, nie wiedziałam, że będę po krótkiej nocy ;-). 

Świetny pomysł zrobić spektakl w pokoju hotelowym. Siedzieliśmy w pierwszym rzędzie bardzo blisko aktorów, dla których sceną była kanapa i mieliśmy wrażenie, że uczestniczymy w Teatrze Telewizji "Kobra", jaki znaliśmy z dzieciństwa. Bardzo ciekawa aranżacja i świetna gra aktorska, polecam! http://teatr-adspectatores.pl/spektakle/w-repertuarze/1408-seans-ciszy/ Jak tam jechaliśmy, to przez moment zmartwiłam się, gdzie zaparkujemy, żeby daleko nie iść w tym mrozie. I wysłałam moją prośbę do wszechświata, tak jak tydzień temu, gdy jechaliśmy do Współczesnego. Wtedy było jedno miejsce wolne na parkingu, akurat dla nas, a dziś nie było i już się dziwiłam, że nie ma, aż tu nagle przed nami, kiedy już zawróciliśmy, wyjechał samochód i zwolnił miejsce! 

Wskakuję pod kołderkę :-), ach.... jak cudownie! Czuję wdzięczność za dach nad głową i ciepłe kaloryfery.


środa, 21 lutego 2018

Bild könnte enthalten: Himmel, Baum, Wolken, im Freien, Natur und Wasser
Próbuję się skupić na tłumaczeniu, ale chyba moja energia została wyssana przez problemy znajomej pary z pracy. Od zeszłego tygodnia "leczyłam" jego, dziś przyszła porozmawiać ona, a sprawy przybrały już bardzo dramatyczny obrót. Na szczęście dla nich - rozstaną się, on zmieni biuro. Brzmi to bardzo łagodnie, niestety ostatnie dni takie nie były, wręcz przeciwnie. Wspieram ich oboje w tym procesie, mam nadzieję, że będą konsekwentni w swojej decyzji. Wniosek z tego jest jeden: odradzam wszystkim służbowe romanse! Drugi wniosek: nawet jak się komuś wydaje, że przepracował różne rzeczy z przeszłości, tak niestety nie jest. To jednak siedzi głęboko w naszej pamięci komórkowej, tak jak to już potwierdziło wielu naukowców. Ostatnio dowiedziałam się o metodzie Recall Healing, która ulecza tę pamięć. Są też: biologia totalna, psychobiologia, biologika, które polegają na tym samym. Nawet jeśli umysł tworzy nas jako silnych i twardych, to nasze wewnętrzne dziecko potrafi być bardzo zranione i trzeba się nim zaopiekować. Samemu. Nikt tego za nas nie zrobi. Trzeba pogodzić się z rodzicami, jakimikolwiek oni by nie byli. 

niedziela, 18 lutego 2018

Present Moment Reminder

Tyle wrażeń dzisiaj, że już nie mam siły... ;-). Sześć godzin spotkania z Reiki, wiele niesamowitych historii z 25 lat istnienia Reiki w Polsce, historii, które nadawałyby się na film i które są dowodem na działanie dobroczynnej, uzdrawiającej energii i odpowiedniej intencji/dobrych życzeń. I wszystko to zgodnie z wolą Pana, wszechświata, tego, w co kto wierzy...

Wysyłaliśmy jednocześnie (w grupie siła) dobre życzenia do potrzebujących członków naszych rodzin, a także do Scotta z Alaski, szwagra mojej znajomej ze Stanów, który jest chory. W czasie medytacji czułam się pięknie, pierwszy raz miałam takie doświadczenie. Jak zwykle bardzo miło jest spotkać ludzi podobnie myślących, pozytywnie nastawionych, współczujących. Była pielęgniarka, logopedka, fizjoterapeutka dzieci, fizjoterapeutka koni, młoda "inżynierka", młoda mama, i dwie osoby, których zajęcia nie znam. Jak zwykle po takich spotkaniach czuję spokój i błogość w umyśle i wrażenie, że wszystko jest tak, jak powinno być (a przez większość życia czułam, że jest odwrotnie ;-).

Potem szybko dokończenie obiadu zaczętego przez Rafała, wspólny posiłek z rodzinką i wyjście do Teatru Współczesnego na najbardziej "odjechaną" sztukę teatralną, jaką kiedykolwiek widziałam, a widziałam już kiedyś w Capitolu kilka takich "pokręconych". Udało nam się dotrzeć pół godziny wcześniej i dzięki temu porozmawialiśmy sobie cudownie w kawiarni teatralnej z Martą, Andrzejem i siostrą Marty i jej mężem - to dzięki Marcie dowiedziałam się, że będzie to przedstawienie. Wszyscy widzowie zostali jednocześnie zaproszeni do Sceny na Strychu i kiedy tam weszliśmy okazało się, że cała ta sala była jedną wielką sceną! Miejsca do siedzenia były różnorodne i w różnych miejscach, nam zaproponowano miękki dywan z poduszkami na podłodze (!). Pierwszy raz oglądałam, a raczej brałam udział w przedstawieniu z takiego poziomu. Aktorzy byli wszędzie, z tyłu, z przodu, przed nami, na środku, zatapiali się w widownię, zadawali widzom pytania, kazali się im przesuwać, czytać fragmenty książki, patrzyli widzom prosto w oczy i rozmawiali z nimi (momentami rozmawiali też sami ze sobą, tak jakby byli w trakcie przygotowywania tego przedstawienia). To było coś nadzwyczajnego! Jak napisałam na FB: "'Genialna przyjaciółka' - najbardziej interaktywny spektakl (a może raczej performance), w jakim kiedykolwiek uczestniczyłam. Niesamowita forma, scenografia, aktorstwo i wciąganie widzów do gry. Brawa dla reżyserki i scenarzysty za świetny pomysł na tak ciekawą adaptację teatralną czterech tomów tej historii!!!" Zastanawiałam się wcześniej, jak to zostanie przedstawione, bo przecież to zwykła historia dwóch głównych bohaterek od dzieciństwa do starości z polityką i zmianami społeczno-gospodarczymi w tle. I zostało to przedstawione bardzo nowatorsko, choć jak dla mnie za dużo wagi było przyłożonej do roli seksu (w książce jest nie jest to aż tak dominujące), a przedstawienie tych scen było bardzo nietypowe i niezrozumiałe przez tych, którzy nie przeczytali książki (po przedstawieniu rozmawialiśmy z grupą kobiet, z których część wyszła z przedstawienia). Gra aktorska była bardzo dobra i przez prawie dwie godziny siedziałam na tym dywanie prawie że w bezruchu ciekawa każdej następnej minuty i tego co się wydarzy. Na pewno realizatorom tego spektaklu udało się zaciekawić widownię, zaskoczyć, zgorszyć, i dać do myślenia. Pewnie też trochę zjednoczyć, gdyż nie byliśmy już tacy anonimowi biorąc udział w tej grze i widząc dokładnie swoje reakcje.
Niesamowite jest oglądać historię, w której siedziało się mentalnie praktycznie cały miesiąc, na deskach teatru - rozumie się wtedy różne niuanse, teksty, jest łatwiej interpretować i zrozumieć to, co się widzi na scenie, nawet jeśli jest to przedstawione bardzo oryginalnie i nowatorsko. Czułam pełnię tej całej historii. Temu kto nie czytał pewnie było trudniej, ale i tak czuję wielki podziw dla reżyserki i scenarzysty za tak ciekawy pomysł i realizację. Szacun też dla aktorów, którzy przecież za każdym razem bardzo się obnażają przed nieznajomymi ludźmi, którzy potem mogą ich głupio skrytykować, bo na przykład w ogóle nie zrozumieli przekazu i intencji reżysera. 

sobota, 17 lutego 2018

O Panie, uczyń z nas narzędzia Twojego Pokoju
Abyśmy siali miłość, tam gdzie panuje nienawiść
Wybaczenie, tam gdzie panuje krzywda
Jedność, tam gdzie panuje zwątpienie
Nadzieję, tam gdzie panuje rozpacz
Światło, tam gdzie panuje mrok
Radość, tam gdzie panuje smutek.

Spraw abyśmy mogli
Nie tyle szukać pociechy, co pociechę dawać
Nie tyle szukać zrozumienia, co rozumieć
Nie tyle szukać miłości, co kochać
Albowiem dając, otrzymujemy
Wybaczając, zyskujemy przebaczenie
A umierając rodzimy się do wiecznego życia.
                                                 /Modlitwa franciszkańska o pokój/

Piękna jest ta modlitwa! Inspiracja z dzisiejszego kursu Reiki. Jutro będziemy przesyłać uzdrawiającą energię na odległość. Wybrałam szwagra jednej z uczestniczek naszej międzynarodowej grupy FB, który mieszka na Alasce i choruje na poważną chorobę, a która poprosiła o modlitwy i wsparcie dla niego. Jeśli nie ma zgody takiej osoby, to nie przesyła się Reiki w celu uzdrowienia, tylko w celu otoczenia jej pozytywnymi wibracjami. Reiki dociera do podświadomości i może wyciągnąć przyczyny choroby/problemu na wierzch, a to czasami może być niemiłe.  

Wieczorem poszliśmy do kina wykorzystując voucher na zakup dwóch biletów w cenie jednego. "Czwarta władza" (The Post) wbiła mnie w fotel na dwie godziny, a potem jeszcze długo byłam pod jej wielkim wrażeniem. Wszystko: temat, gra aktorska, zdjęcia, muzyka są w tym filmie fascynujące. Meryl Streep i Tom Hanks to najwyższa klasa sama w sobie. Tematyka jakże aktualna w obecnych czasach prób cenzorowania prasy. Moralne dylematy: działać w służbie narodu, czy siedzieć cicho i nie sprzeciwiać się brudnej polityce rządu. Catherine Graham, grana przez Meryl Streep to prawdziwa bohaterka, która podjęła tak ryzykowną decyzję w świecie męskiej dominacji, twardych interesów i przyjaciół z Białego Domu. Jeden z najlepszych filmów, jakie kiedykolwiek oglądałam.

A po filmie i krótkiej wizycie u rodziców, przed chwilą przeczytałam niezwykły mail od Zbyszka z Pragi, który ma do nas przyjechać pod koniec miesiąca. Spytał się, co byśmy chcieli z Pragi, a ja mu napomknęłam o Lutenicy, takiej dobrej paście z bakłażanów, którą kiedyś kupiliśmy w markecie po czeskiej stronie koło Kudowy. Oto co napisał:
"Lutenice szukalem wczoraj caly dzien. 
Bylem w Lidlu, Tesco i Kauflandzie, bo Penny nie wiem gdzie jest. 
Chyba ich nie ma wiele w Pradze. 
Nie bylo ani w jednym sklepie i nikt nawet nie wiedzial, co to jest. 
Ja tez nie, zeby sie przyznac, ale znalazlem na internecie , ze cos takiego istnieje. 
wiec pobieglem dzis rano na targ i.....znalazlem. 
I co sie mi tam dzieki wam wydarzylo. 
Dziewczyna, ktora sprzedawala mleko makowe mi normalnie z niczego nic powiedziala, ze jestem takim pieknym czlowiekiem z pieknymi i prawdziwymi oczami i ze bedzie o mnie cala noc myslala. 
No i zostalem stac jak oparzony. Dlugo czegos podobnego nie slyszalem na targu od obcego czlowieka. 
Zawstydzony i chyba czerwony podziekowalem i ucieklem. Ale zrobila mi piekniejszy dzien. 
I to dzieki wam i dzieki temu, ze sie tam wybralem i nie bylo mi zal zajsc na targ. 
Wiec bedzie lutenica prosto od producentow nie ze sklepu, bez przysad i zdrowa."


piątek, 16 lutego 2018


Wczoraj Zuzia obudziła się radosna i oznajmiła wszem i wobec, że zamierza taka być przez cały dzień i nic jej nie popsuje tego nastroju, ani szkoła, ani my, ani nic! Uwielbiam jej radość, optymizm i zdroworozsądkowość, ona nigdy nie narzeka – może tylko czasami na przymus uczenia się rzeczy, które dla niej są bezsensowne.

Ja dziś rano próbowałam być radosna, ale śniadanie, które szykowałam sobie do samochodu wyleciało mi z rąk i nie dość, że nie miałam śniadania, to również nie miałam czasu na zebranie go z podłogi... Taka głupota, ale niestety wytrąciła mnie z równowagi – jak mało trzeba, żeby zachować się reaktywnie i wrócić do starych przyzwyczajeń…

Za to przed wyjściem z biura ćwiczyłam się znowu w coachowaniu rozmawiając z kolegą, który nie wie, z którą być dziewczyną i co ma zrobić ze swoim życiem… Byłam w szoku, bo nawet nieźle wychodziło mi zadawanie mu odpowiednich pytań.

Dzisiaj o 17:00 był przecudowny zachód słońca, jeden z najpiękniejszych jakie kiedykolwiek widziałam w życiu! Ze mną chyba naprawdę jest coś nie tak, bo wpatrując się w to niebiańskie zjawisko aż miałam łzy w oczach, tak mnie poraziło to piękno! Chmury były otoczone srebrnym konturem, dookoła nich rozlewały się najpiękniejsze kolory na świecie: wszelkie odcienie różu, pomarańczy i żółci i błękitu, a spod nich wyzierały promienie błyszczącego i migoczącego światła. Ryzykowałam życiem próbując zrobić zdjęcia podczas jazdy autostradą, które i tak nie oddają prawdziwie skali i barw tego magicznego widoku. Marzyłam, żeby wejść gdzieś na dach i objąć całe to niebo wzrokiem i wtopić się w ten widok.

Z komercyjnej grupy na FB stworzyła się prywatna grupa wspierających się kobiet z całego świata, które wcześniej się nie znały, a które wymyśliły, że w jednym konkretnym dniu (zaczynamy jutro) będziemy wysyłać pozytywne, uzdrawiające myśli i modlić się w intencji nas oraz naszych bliskich potrzebujących J.  Niektóre z nich lub ich rodziny borykają się z poważnymi problemami zdrowotnymi, ale potrafią dać innym bardzo dużo wsparcia i serca.  Niesamowite!

środa, 14 lutego 2018


Doszłam dzisiaj do wniosku, a w zasadzie to już dawno, że miłość lub jej brak nakręcają ten świat. Jest takie przysłowie "Money makes the world go around", ale tak samo jak pieniądze "Love makes the world go around"......

Brak miłości do siebie, zaakceptowania siebie, uznania tego, skąd pochodzimy, czyli zaakceptowania swoich rodziców, jakimi by nie byli, może mieć naprawdę  przykre skutki: niskie poczucie wartości, duże poczucie winy, bycia niewystarczającym, brak wiary w swoje możliwości, uzależnienie od opinii innych, nieumiejętność budowania długotrwałego związku.... Ach, mądruję się tak, bo dziś rozmawiałam długo z kolegą z pracy, który dwa miesiące temu związał się z koleżanką z pracy wywracając swoje życie do góry nogami i miało być tak pięknie, tak się cieszyłam, że będą szczęśliwi, zapowiadała się "perfect love"... Jednak nie jest. Oboje są poturbowani emocjonalnie i psychicznie z poprzednich "żyć" i moim skromnym zdaniem powinni najpierw dojść do ładu ze sobą, wykonać pracę, a potem dopiero wiązać się... Ech, łatwo mówić...... Albo może to po prostu taka ich osobowość, jak zauważył inny mój kolega.

Ja z kolei miałam zawsze odwrotny "problem" - nadmiar miłości płynącej ode mnie i do mnie, i też nie raz przez to cierpiałam. Ale i tak się cieszę, że nie wyglądało to tak jak w tym artykule "Miłość w erze korporacji". Nadchodzi chyba już całkiem inna epoka...

Na dzisiejszy dzień i na co dzień polecam medytację miłującej dobroci, która w skrócie wygląda tak (za Portal Yogi):

"Podstawowe słowa miłującej dobroci brzmią „Obyś był/a bezpieczny/a. Obyś był/a zdrowy/a. Obyś żył w spokoju. Obyś był/a szczęśliwy/a”. W życzeniach tych ważna jest intencja, pełna dobra i troski. To niemal błogosławieństwo dla siebie i innych.

Tradycyjna wersja tej medytacji polega na przesyłaniu powyższych życzeń najpierw do siebie, potem do bliskiej nam osoby, następnie przesyłamy też życzenia osobie, którą słabo znamy i do której nie żywimy żadnych specjalnych uczuć. Kolejną osobą, do której przesyłamy serdeczne życzenia jest osoba, z którą mamy jakieś trudności. Może to być osoba której nie lubimy, albo ona nas nie lubi.
Na początku swojej praktyki miłującej dobroci lepiej jest nie myśleć o kimś, z kim mamy jakiś ostry konflikt, albo o osobie, która nas mocno zraniła. To może być trudne na początek. Następnie możemy wysyłać miłującą dobroć do większej liczby osób, do członków swojej rodziny, znajomych, nieznajomych. Pozwólmy, by krąg życzliwości poszerzał się i wysyłajmy pozytywną energię do coraz większej ilości ludzi. Możemy też przesłać miłującą dobroć do wszystkich istot żyjących na naszej planecie i pozwolić im poszybować w kosmos!
Niektóre osoby mają trudności z wysyłaniem miłującej dobroci. Wydaje im się to sztuczne. Zachęcam jednak do spróbowania. Być może praktykując to ćwiczenie zdasz sobie sprawę, że trudno jest tobie myśleć o sobie i innych dobrze. Być może nie jesteś do tego przyzwyczajony. Warto również te uczucia – lęku, zwątpienia, te krytyczne i nieufne myśli objąć akceptacją i życzliwością. Zachęcam do praktyki, mimo początkowej niewiary. Zapewniam, że po jakimś czasie mogą wydarzyć się małe cuda w postaci poczucia większej bliskości z innymi, spokoju i radości.
Uczestnicy moich zajęć najczęściej dzielą się też tym, że trudno jest im wysyłać dobre życzenia do osoby z którą mają jakiś problem. No bo jak to? Ta osoba jest taka wredna, złośliwa, niedobra…. a ja mam jej przesyłać miłość?
Praktykowanie miłującej dobroci nie oznacza tego, że nie widzimy czyiś złych uczynków, czy, że ignorujemy je. Oznacza ona widzenie dobra. Zmianę perspektywy polegającą między innymi na tym, że możemy dostrzec to co nas łączy, a nie dzieli. Możemy zacząć zauważać to, że każdy z nas pragnie poczucia szczęścia, zdrowia i bezpieczeństwa. Każdy przeżywa wzloty i upadki, boryka się z cierpieniem i trudnościami. Ale też każdy z nas chce kochać i być kochanym i do każdego możemy wysłać życzliwe życzenia. To nic nie kosztuje a znaczenie zmienia nasze nastawienie."

poniedziałek, 12 lutego 2018


                                    /"W momencie kiedy zmienia się Twoje postrzeganie, zmienia się chemia Twojego ciała"/

Ale dzisiaj był cudowne niebo w czasie zachodzącego słońca! Piękne, jasne kolory napawające nadzieją, optymizmem i sprawiające, że moja wyobraźnia zaczynała działać i odpływać w dalekie krainy. Słońce też ostatnio wygląda wyjątkowo – wielkie, pomarańczowe, rano i po południu, niektórzy mówią, że w smogu, ale ja takiego nie widziałam ;-).

W weekend korzystałam z uroków życia domowego – gotowałam, piekłam, sprzątałam, myłam naczynia… Zrobiłam placki z mąki z ciecierzycy (w sobotę) i z orkiszu (w niedzielę), dziewczyny były zachwycone. Wczoraj też ugotowałam zupę z soczewicy z mleczkiem kokosowym i dziś już jej nie zdążyłam zjeść, tak szybko się rozeszła J.

Oprócz tych „przyziemnych” rzeczy poćwiczyłam trochę jogę i pomedytowałam – tak bardzo potrzebowałam czasu, kiedy nie będę musiała sprawdzać godziny na zegarku, żeby zdążyć zrobić następną rzecz. Po medytacji było mi tak dobrze, że buzia aż sama się uśmiechała. Obejrzeliśmy też adaptację „Mocka” zrealizowaną w Hali Stulecia, a niedawno puszczaną w Teatrze Telewizji (tato nam nagrał, bo u nas jak nie było TV, tak nie maJ).

W nadchodzący weekend chcę zrobić 2-gi stopień kursu Reiki. Czytałam wczoraj moje notatki z 1-go stopnia. Pamiętam, jakie to szkolenie było cudowne, samo słuchanie i miłość promieniująca od prowadzącej Mistrzyni Reiki Krystyny Włodarczyk-Królickiej sprawiały niesamowite wrażenie. Ta duchowość była wręcz namacalna. Czułam się tam bardzo wyciszona i szczęśliwa. Przekazywanie Reiki polega na bezinteresownym otwarciu się na drugiego człowieka, na otwarciu swojego serca. Reiki jest ponad wszelkimi religiami, a dzięki pani Krystynie usłyszał o nim nawet Papież JPII. Jej mistrzynią była siostra zakonna! Wielokrotnie przekazywałam Reiki tacie, jak był w szpitalu, mówił, odprężał się wtedy (a brak stresu jest jednym z kluczowych czynników wyzdrowienia, mówił, że czuł ciepło J). Modliłam się wtedy wizualizując zielone, jasne lub złote światło spływające na jego postać), no i oczywiście w tle leciała uzdrawiająca mantra Ra Ma Da Sa. Ktoś może powiedzieć, że to bzdury, ale na pewno nie zaszkodzą.

Reguły Życia Reiki (wg. Mikao Usui)
Właśnie dziś nie złość się.
Właśnie dziś nie martw się.
Szanuj rodziców, nauczycieli i ludzi starszych.
Uczciwie zarabiaj na chleb.
Bądź wdzięczny i okazuj wdzięczność wszystkiemu, co żyje.

Dziś byłam na jodze i po powrocie dopadło mnie zmęczenie (choć dziś wycisku nie było). W nocy nie wyspałam się zbytnio, dlatego zaraz wskakuję pod kołdrę.

A tu piękna mantra na dobranoc!:


piątek, 9 lutego 2018


Skończyłam czytać ok. 2400 stron tetralogii (nawet nie wiedziałam, że jest takie słowo!) – czterech tomów historii o życiu, psychologii, próbach wyrwania się z biedy i przemocy, o szalonej miłości, łamaniu zasad i stereotypów, wielkiej i specyficznej przyjaźni, przemianach zachodzących w społeczeństwie. Historii o dorastaniu, próbach niezależności, urodzinach, starzeniu się i śmierci. Tak mnie wciągnęła ta historia, że zarywałam noce, czytałam w samochodzie, w pracy przy śniadaniu, nie mogłam przestać myśleć o przewrotnych zwrotach akcji, o szyderczym chichocie losu, o relacjach i fatum mieszkańców pewnej biednej dzielnicy w Neapolu, o ich tragicznych losach przeplatanych kilkoma radosnymi, i o tej niesamowitej wspólnocie ludzi, którzy pomagali sobie i byli ze sobą związani od urodzenia – jedna wielka rodzina, co było wsparciem, ale też ciężarem. Całe życie Eleny to były ciągłe próby wyrwania się spod „szponów” swojego pochodzenia i spod wpływu przyjaciółki z dzieciństwa… Nie było happy endu…Smutno mi, że już skończyłam, poczułam pustkę; miałam wrażenie, że czytałam o życiu moich własnych przyjaciółek, o swoim życiu… Chciałabym "poczuć" Neapol, tak jak one go odbierały, zobaczyć to miasto ich oczyma.

Wczoraj odwiedziłam „swoją” dzielnicę – wstąpiliśmy do rodziców po pracy z pączkami. Była też ciocia, siostra taty. Wspominaliśmy wycieczkę do ich rodzinnego miasta, kiedy pojechaliśmy wszyscy, tylko nikt nie pamiętał w którym to było dokładnie roku. Wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia…… Niektórzy żyją tylko nimi… Dla mnie to było jak jakieś inne wcześniejsze życie, kiedyś byłam w nim zanurzona, a teraz miałam wrażenie, że przyjechałam na chwilę z jakiejś długiej podróży i przypominam sobie wydarzenia z dzieciństwa, ciocie, wujków, kuzynów, imprezy imieninowe rodziców, etc. Może w końcu dorosłam…, teraz żyję, a przynajmniej staram się żyć teraźniejszością, co też poniekąd odsuwa tamten świat. Martwię  się o tatę i o mamę, która martwi się o niego.

Zachwyciłam się też tym, że powstaje niesamowita autorska szkoła podstawowa, inspirowana fińskim systemem edukacji z nauczaniem mindfulness, Odyseją Umysłu i uczeniem dzieci odpowiedzialności i planowania, bez ocen i dzwonków. Gdybym miała trzecie dziecko i pieniądze, to bym je tam zapisała. Szukają też nauczycieli otwartych na niekonwencjonalne metody nauczania. Kuszące ;-). Michał z pracy był na zebraniu dla rodziców i teraz się zastanawia skąd wziąć kasę na czesne dla córki, które jest wysokie, ale też nauczyciele są tam bardzo dobrze wynagradzani.

środa, 7 lutego 2018


Miłość matczyna jest trudna, ale czasem ma też swoje przyjemne strony ;-).

Dotarłam do domu po 17.30 i dwie i pół godziny rozmawiałam z Natalką o tych zaledwie kilku dniach spędzonych w Strasbourgu (i 20 godzinach jazdy w dwie strony). W końcu odszukałam swoje zdjęcia robione jakimś "przedpotopowym" aparatem, kiedy byłam tam przelotnie w czerwcu 1997. Natalka zakochała się w tym mieście, opowiadała o tym, jak mieszkały w samym centrum starówki, koło niesamowitej katedry, jak płynęły statkiem-kapsułą po Renie i jak śpiewały nie tylko na wernisażu wystawy o Wrocławiu, ale też na dziedzińcu parlamentu, na starówce, w pizzerii, a mieszkańcy robili im zdjęcia i ich filmowali. Wieczory spędzili na długich pogaduchach z paniami o ich wspaniałej więzi w grupie, o życiu i o swoich marzeniach, obawach i przyszłości. Ich grupa jest niesamowitą unikalną wspólnotą przyjaciół, którzy mają podobnie wrażliwe dusze, są mądre, ambitne, skromne i borykają się z podobnymi problemami w swoich szkołach, gdzie zamiast realizować swoje pasje, muszą poświęcać czas na naukę rzeczy, których nie lubią i które nie będą im przydatne. Prawie że płakałam ze wzruszenia, jak Nati opowiadała o ich marzeniach, planach i obawach co do tego, jak potoczy się ich przyszłość, i byłam pod wrażeniem tych wspaniałych dziewczyn (i jednego chłopaka), ich mądrych przemyśleń, spostrzeżeń i wysiłku, które wkładają w to, żeby dzień po dniu realizować swoje pasje, pomimo wielu przeszkód. Ten „kwiat” polskiej młodzieży napawa mnie bardzo optymistycznie, ale też im trochę współczuję, bo teraz jest tyle możliwości, a nie da się przecież ich wszystkich wykorzystać i zawsze trzeba  będzie coś wybrać, a z czegoś zrezygnować! Trzymam za nich kciuki!

Dostałam przepiękny kubek od mojego dziewczęcia J

wtorek, 6 lutego 2018

Z ciekawości sprawdzam w statystykach tego bloga, z jakich krajów pochodzą jego czytelnicy J. Było już ich naprawdę dużo, i to kilka dość egzotycznych jak wyspy Bahama, Indie, czy Zjednoczone Emiraty, ale od kilku dni, oprócz Polski, Portugalii i USA pojawia się codziennie Estonia. Estonia, która skradła moje serce prawie dwa lata temu i do której czasami tęsknię. Do tej pory nie napisałam relacji z naszej podróży po Krajach Bałtyckich, pamiętam, jak planowałam zawrzeć w niej praktyczne rady, jak sobie nagrywałam na dyktafon, to co akurat zwiedzaliśmy i przeżywaliśmy. Teraz już połowy z tego nie pamiętam…Ach te podróże… Znowu mnie kuszą – wczoraj byłam na masażu, który dostałam w prezencie i przegadałyśmy z panią kosmetyczką prawie dwie godziny o podróżach. Ona rok temu była w 18-tu nowych miejscach i bardzo polecała mi Islandię, a ja jej Rumunię ;-). Czułam się tam jak w innym świecie – oderwana na chwilę od zimna i szarówki za oknem.

Wczoraj też w ostatniej chwili przed zamknięciem wpadłam do biblioteki po ostatnią część neapolitańsko-włoskiej historii – rzeki. Przez cały dzień czułam się jak na głodzie i wyobrażałam te chwilę, kiedy w końcu będę mieć tę książkę w swoich rękach. Ta część „Historia zaginionej dziewczynki” jest chyba najgrubsza z wszystkich i jej dominantą nie jest już tak bardzo wzloty i upadki wieloletniej przyjaźni dwóch kobiet, ale przed wszystkim miłość. Zresztą on przewija się od samego początku, ale tutaj jest na pierwszym planie. Czegóż to się nie robi z miłości! Same szaleństwa! Kto tego nie zaznał chyba nie jest sobie w stanie wyobrazić jak wielka może być beztroska i lekkomyślność, ale też uczucie ogromnego szczęścia, kiedy człowieka dopadnie taka obłędna fascynacja płcią przeciwną…

Dzisiaj w ciągu dnia weszłam na FB, żeby zrobić sobie krótką przerwę w nudnych czynnościach i nagle zobaczyłam Natalię i jej musicalową grupę, jak śpiewają podczas otwarcia wystawy w Strasbourgu. Niesamowite! Akurat wtedy!!! Byłam bardzo dumna ;-). Pan Buzek z nimi podśpiewywał. Cieszyłam się, że ta wystawa jest o naszym wspaniałym Wrocławiu (przygotowana przez Centrum Zajezdnia). O 5 rano dziecko będzie już z powrotem we Wrocławiu.


Pomimo długiej pracy i zmęczenia wyszłam dzisiaj na zumbę. I dostałam takiego zastrzyku energii, że sama się temu dziwię. Podczas zajęć uśmiech nie schodził mi z twarzy, śmiałam się z mojego mylenia kroków podczas nowych układów, wczuwałam w tańczenie i endorfiny same płynęły ;-). Dziś było nas bardzo dużo. 

niedziela, 4 lutego 2018

Wiele już razy przekonałam się, że po obejrzeniu zwiastunu filmu ma się całkiem inne wrażenie o tym filmie, niż podczas oglądania całości. Tak było i w przypadku „Pełni życia”. Miał być radosny, pełny optymizmu i bardzo pozytywny. Zachwyciłam się trailerem. I w sumie to ten film miał właśnie takie przesłanie, choć było w nim wiele smutnych i bardzo poruszających momentów. Nie mogę przestać o nim myśleć. Co tam historia Ferrante, którą czytałam dziś do drugiej rano, czego skutkiem wraz z zakwasami po wczorajszym wycisku na jodze było to, że działałam dziś na zwolnionych obrotach. Co tam wszystkie inne bardziej lub mnie przyziemne problemy! Robin Cavendish przeżył 21 lat sparaliżowany od stóp po szyję z respiratorem oddychającym za niego. Był pierwszym pacjentem z polio, który „uciekł” ze szpitala na własną odpowiedzialność i przeżył poza nim. Przeżył dzięki niesamowitej miłości żony, dla małego synka, otoczony wiernymi przyjaciółmi. Zawsze podziwiałam anglików za ich stoicki spokój w ciężkich chwilach, za solidarność, współdziałanie, pomoc innym i dystans do tego, co się zdarza. Hasło z czasów wojny „Keep calm and carry on” zawsze się u nich sprawdza, okraszone ironią, humorem i śmiechem. Scena w Hiszpanii, gdzie polecieli na wakacje, a po awarii respiratora rozbili „obóz” na środku pustkowia czekając na pomoc i z czasem przyłączyli się do nich miejscowi, grając na gitarach, tańcząc i biesiadując jest niezapomniana i napawa wielkim optymizmem.  Dzięki Cavendishowi ludzie chorzy jak on mogli w końcu wyjść ze swoich „więzień” i skorzystać z wózków dla niepełnosprawnych wyposażonych w respirator. Przepiękny film, pełen cudownych zdjęć przyrody Anglii i Afryki, smutny, ale nastrajający pozytywnie.
 Znalezione obrazy dla zapytania breathe film
W piątek natomiast obejrzeliśmy „The darkest hour” – „Czas mroku” o powołaniu Winstona Churchilla na premiera w trudnych wojennych czasach i jego moralnych dylematach związanych z podjęciem bardzo trudnej decyzji w sprawie walki z nazistami. 127 minut zleciało jak jedna chwila! Gra aktorska, Londyn, zdjęcia, akcent jego filmowej żony Kirstin Scott-Thomas to dla takiej anglofilki jak ja - miód dla uszu, ale temat poważny i trzymający w napięciu. Świetnie pokazana samotność wybitnego lidera, człowieka, który nie chciał sprzedać swojego kraju Hitlerowi, a któremu koledzy z partii zarzucali, że robi to z własnej pychy.  
Znalezione obrazy dla zapytania the darkest hour
Mądre, wartościowe filmy.


O 5 rano Natalia wyruszyła dzisiaj ze swoją grupą i delegacją z Wrocławia do Strassburga na uświetnienie otwarcia wystawy o Wrocławiu w europarlamencie. Dotarli tam o 17.00, mieszkają w samym centrum – na pięknej starówce. Poprosiłam ją o przywiezienie magnesu stamtąd, tak żeby historia się domknęła – byłam na tej starówce 21 lat temu, podczas mojej dwutygodniowej podróży po Europie po egzaminie magisterskim, ale wtedy jeszcze nikt nie sprzedawał magnesów ;-).