środa, 7 lutego 2018


Miłość matczyna jest trudna, ale czasem ma też swoje przyjemne strony ;-).

Dotarłam do domu po 17.30 i dwie i pół godziny rozmawiałam z Natalką o tych zaledwie kilku dniach spędzonych w Strasbourgu (i 20 godzinach jazdy w dwie strony). W końcu odszukałam swoje zdjęcia robione jakimś "przedpotopowym" aparatem, kiedy byłam tam przelotnie w czerwcu 1997. Natalka zakochała się w tym mieście, opowiadała o tym, jak mieszkały w samym centrum starówki, koło niesamowitej katedry, jak płynęły statkiem-kapsułą po Renie i jak śpiewały nie tylko na wernisażu wystawy o Wrocławiu, ale też na dziedzińcu parlamentu, na starówce, w pizzerii, a mieszkańcy robili im zdjęcia i ich filmowali. Wieczory spędzili na długich pogaduchach z paniami o ich wspaniałej więzi w grupie, o życiu i o swoich marzeniach, obawach i przyszłości. Ich grupa jest niesamowitą unikalną wspólnotą przyjaciół, którzy mają podobnie wrażliwe dusze, są mądre, ambitne, skromne i borykają się z podobnymi problemami w swoich szkołach, gdzie zamiast realizować swoje pasje, muszą poświęcać czas na naukę rzeczy, których nie lubią i które nie będą im przydatne. Prawie że płakałam ze wzruszenia, jak Nati opowiadała o ich marzeniach, planach i obawach co do tego, jak potoczy się ich przyszłość, i byłam pod wrażeniem tych wspaniałych dziewczyn (i jednego chłopaka), ich mądrych przemyśleń, spostrzeżeń i wysiłku, które wkładają w to, żeby dzień po dniu realizować swoje pasje, pomimo wielu przeszkód. Ten „kwiat” polskiej młodzieży napawa mnie bardzo optymistycznie, ale też im trochę współczuję, bo teraz jest tyle możliwości, a nie da się przecież ich wszystkich wykorzystać i zawsze trzeba  będzie coś wybrać, a z czegoś zrezygnować! Trzymam za nich kciuki!

Dostałam przepiękny kubek od mojego dziewczęcia J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz