Miłość matczyna jest trudna, ale czasem ma też swoje przyjemne strony ;-).
Dotarłam do domu po 17.30 i dwie i pół godziny
rozmawiałam z Natalką o tych zaledwie kilku dniach spędzonych w Strasbourgu (i
20 godzinach jazdy w dwie strony). W końcu odszukałam swoje zdjęcia robione jakimś "przedpotopowym" aparatem, kiedy byłam tam przelotnie w czerwcu 1997. Natalka zakochała się w tym mieście,
opowiadała o tym, jak mieszkały w samym centrum starówki, koło niesamowitej
katedry, jak płynęły statkiem-kapsułą po Renie i jak śpiewały nie tylko na
wernisażu wystawy o Wrocławiu, ale też na dziedzińcu parlamentu, na starówce, w
pizzerii, a mieszkańcy robili im zdjęcia i ich filmowali. Wieczory spędzili na
długich pogaduchach z paniami o ich wspaniałej więzi w grupie, o życiu i o
swoich marzeniach, obawach i przyszłości. Ich grupa jest niesamowitą unikalną wspólnotą
przyjaciół, którzy mają podobnie wrażliwe dusze, są mądre, ambitne, skromne i
borykają się z podobnymi problemami w swoich szkołach, gdzie zamiast realizować
swoje pasje, muszą poświęcać czas na naukę rzeczy, których nie lubią i które
nie będą im przydatne. Prawie że płakałam ze wzruszenia, jak Nati opowiadała o
ich marzeniach, planach i obawach co do tego, jak potoczy się ich przyszłość, i
byłam pod wrażeniem tych wspaniałych dziewczyn (i jednego chłopaka), ich
mądrych przemyśleń, spostrzeżeń i wysiłku, które wkładają w to, żeby dzień po
dniu realizować swoje pasje, pomimo wielu przeszkód. Ten „kwiat” polskiej
młodzieży napawa mnie bardzo optymistycznie, ale też im trochę współczuję, bo
teraz jest tyle możliwości, a nie da się przecież ich wszystkich wykorzystać i
zawsze trzeba będzie coś wybrać, a z
czegoś zrezygnować! Trzymam za nich kciuki!
Dostałam przepiękny kubek od
mojego dziewczęcia J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz