środa, 31 stycznia 2018

Kein automatischer Alternativtext verfügbar.

Life goes on... Wczesne pobudki, poranna jazda przez "mękę", tzn. przez miasto, sprawdziany, nauka lub jej brak, zmęczenie, ale też uśmiechy  i rozmowy z różnymi ludźmi, wspaniała lektura w ręce i kubek pysznej gorącej herbaty lub wody z cytryną.... Planujemy wakacje, rozmawiamy, kłócimy się, przytulamy...  

Miałam dziś wieczorem rozmowę przez video z ludźmi z pracy z USA i Anglii na temat tygodnia naszej wspólnej pracy w Londynie w marcu. Nie cierpię służbowych rozmów video i to po angielsku. Strasznie się ruszam przy mówieniu i robię miny – chyba faktycznie jestem nadpobudliwa! ;-). Od razu przyszła mi na myśl Elena z „Genialnej przyjaciółki”, której drugą część zaraz skończę – ona wręcz uczyła się manier i intonacji głosu, żeby nie było widać i słychać, że pochodzi z biednej części Neapolu. Zwrócono jej uwagę, że za głośno mówi, za bardzo gestykuluje, itp., więc pracowała nad sobą. Mnie wprawdzie dzisiaj nikt nie zwrócił uwagi, ale tak się czułam. Nie wiem, jak ja z nimi wszystkimi wytrzymam cały tydzień w biurze w Londynie, a potem jeszcze wspólne kolacje. Przynajmniej posłucham amerykańskiego akcentu ;-).

Przytrafiło mi się dzisiaj bardzo miłe spotkanie w nie za bardzo miłym miejscu. Tatę przyjęli dzisiaj do szpitala i w ciągu dnia zadzwonił, żeby mu przywieźć coś, czego potrzebował. Byłam umówiona na badania okresowe z medycyny pracy, więc szybko pognałam do szpitala przy ul. Weigla. Przejechałam wjazd na parking, bo szukałam bankomatu (zapomniałam wziąć gotówki z pracy na te badania), ale znalazłam jedno jedyne wolne miejsce na parkingu niepłatnym przed samym szpitalem. Kiedy wchodziłam przez główną bramę widziałam sznur samochodów wyjeżdżających, bo akurat skończyła się zmiana i ni stąd ni zowąd pomyślałam, że może w jednym z tych samochodów siedzi znajomy, bardzo miły lekarz, który tam pracuje, a którego uczyłam angielskiego (mieszka w pobliżu nas). Wbiegłam na klatkę schodową prowadzącą na oddział i kogo zobaczyłam na schodach? Właśnie jego! Rozmawiał z lekarką i pacjentem, przywitaliśmy się serdecznie, poczekałam aż skończy i porozmawialiśmy chwilę. Człowiek anioł – jak tacie zaczęły się te problemy rok temu, to najpierw pojechaliśmy do niego na konsultację (niekardiologiczną). Teraz też zaoferował pomoc, jeśli będzie trzeba. Uczyłam też jego żonę i syna. Nasze dzieci są w podobnym wieku i mają podobne spojrzenie na naukę ;-). U taty w pokoju pogadałam z jego współpacjentem – nie wiem dlaczego zawsze ci współpacjenci tak bardzo lubią ze mną rozmawiać, tzn. bardziej prowadzić monologi, no, ale mają prawo, bo często są sami i nikt ich nie odwiedza (np. jeśli są spoza miasta).

To czego doświadczyłam (lub raczej czego nie doświadczyłam) w fabryce, oops, w przychodni medycyny pracy może być świetnym materiałem na jakąś surrealistyczną komedię. Pierwszy raz byłam na takim badaniu, gdzie obok lekarza były jeszcze dwie osoby w gabinecie (jedna zbierała kasę, a druga siedziała i „gmerała” w telefonie), a podczas tego 2 minutowego „badania” stałam, no bo lekarz nawet nie zaprosił mnie, żebym usiadła (na tak krótko przecież się nie opłaca, jeszcze pacjent by się rozgadał ;-). Kazał mi przeczytać pięć dużych liter na dole monitora, zapytał czy mieszkam w TBSach na mojej ulicy, potem co to jest za firma, w której pracuję i na samym końcu, czy coś mi dolega. W międzyczasie napisał coś ekspresem w mojej karcie przy wywiadzie o różne choroby, historię rodzinną itp. i pani obok wymieniła kwotę do zapłaty. Za sekundę miałam już wydrukowaną fakturę i orzeczenie w dwóch kopiach. Nie oglądał mnie okulista, mimo, że siedzę przed kompem, nie oglądał neurolog, ani nie zrobili mi EKG, czy pobrali krew, nie zmierzyli ciśnienia, nawet mnie nie osłuchał ten lekarz!, tak jak w innych placówkach. Przejęłam ten dziwny styl „rozmowy” i w odpowiedzi na jedno z nielicznych, ale dziwnych pytań zapytałam, co zrobi, jak zemdleję na stanowisku pracy. Dla pracownika to w sumie takie zachowanie lekarza może być akceptowalne, bo jego celem jest otrzymanie orzeczenia o zdolności do pracy, co ten lekarz doskonale i ekspresowo robi zgarniając za to 150zł, ale tak naprawdę to w ogóle nie bada pracownika! To jest zwykłe oszukaństwo i te orzeczenia nic nie są warte, pozwalają tylko zarobić krocie takiemu pseudolekarzowi i sztabowi sekretarek, które w zabójczym tempie rejestrują i przygotowują papiery, poganiając pacjentów, żeby szybciej wchodzili do gabinetu (bo przecież im krócej tam będą, tym więcej kasy zgarną!). Wyszłam stamtąd zniesmaczona i do tej pory jestem w szoku.

Wczoraj zwlekłam się kanapy i resztką sił poszłam na zumbę, potem byłam z siebie dumna, że to zrobiłam, chociaż na zajęciach łatwo nie było.
    



niedziela, 28 stycznia 2018


Żeby tak w końcu uciszyć te wszystkie myśli! Powinnam się chyba wystrzegać wszystkich bodźców, spotkań, emocji innych ludzi, emocji w książkach i filmach, zdarzeń. Marzę, żeby uciec w jakieś odosobnienie… Jedna młoda i bardzo energiczna kandydatka, z którą rozmawiałam, opowiadała o pobycie w Nepalu jako wolontariuszka, podczas którego udała się na 10-dniowe odosobnienie z 10 godzinami dziennie przebywania w ciszy. Było to dla niej na początku bardzo trudne, ale potem cudowne.

Po tych dwóch dniach głowa pełna!:

- obiad rodzinny z okazji urodzin Rafała w Bistro Zajezdnia – bardzo duże, smaczne i stosunkowo tanie dania – polecam! J. Niestety, akurat wtedy było bardzo dużo ludzi i innych zorganizowanych imprez. Ale plus taki, że tata i reszta rodziny będąc już tam na miejscu poszła po obiedzie zwiedzić główną wystawę. Bardzo dawno temu robiliśmy regularnie takie imprezy obiadowe, jak dziewczyny były małe i miejsca więcej w domu to było to często, ale głównie urodziny dziewczyn, a nie nasze, a Rafała to chyba nigdy. Był jeszcze Piotrek z Danusią. Pomyślałam sobie, że póki rodzice na chodzie, to może to robić częściej, no i mama może odsapnąć i niczego w takim dniu nie gotować.

- wcześniej byłam na półtoragodzinnej jodze i pomimo długiej przerwy w zajęciach zorganizowanych, po raz pierwszy od dłuższego czasu nie poczułam się pozbawiona energii, ale wręcz przeciwnie, dostałam jej bardzo dużo (i taki jest m.in. cel tych ćwiczeń!). Nosiło mnie tak, że po obiedzie chciałam koniecznie jeszcze gdzieś wyjść, ale w końcu włączyliśmy film w domu. „Elle” z Isabelle Hupert, wiedziałam, że nie będzie łatwy, ale nie wiedziałam, że będzie tak ciężki, i że z gatunku thrillerów. Potem dla odmiany Rafał mnie namówił na dobrą czeską komedię „Akumulator” o energii i ten już był lżejszy, ale o dość późnej porze.

- obudziłam się niezbyt wyspana, gdy śpię dłużej niż 6.30-7.00 rano to we śnie nad ranem przewijają mi się jakieś dziwne filmy… Miałam średni nastrój… Nie zastanawiając się zbyt długo dorwałam „Historię nowego nazwiska” – ciąg dalszy o przyjaciółkach z Neapolu i wsiąkłam na dwie godziny. W trakcie i potem naszły mnie niezbyt wesołe konkluzje, na które chcąc nie chcąc patrzyłam przez pryzmat mojej osoby i rodziny. No matter what you do nie ucieknie się od swego pochodzenia. Identyfikowałam się z Eleną, główną bohaterką która żyła na granicy dwóch światów: swojej biednej prostej rodziny i szkoły,  do której „fuksem” udało jej się wyrwać z tej biedy i jej specyficznej biednej dzielnicy. Psychologia ajurwedyjska i helingerowska mówi o tym, żeby zaakceptować swoje korzenie, swoje pochodzenie, swoich rodziców, bo bez tego nie będzie się układało w życiu. Ja, pomimo wszystko, chyba dalej mam z tym problem. Jestem tak bardzo, tak ekstremalnie różna od moich rodziców i brata, i tak bardzo zauważam te różnice, które często mnie denerwują; chyba moja dusza jest całkiem z kosmosu  (w przenośni i dosłownie), czuję się przez to często inna, dziwna, niezrozumiana przez własną rodzinę, mam też w związku z tym czasami wyrzuty sumienia, że nie jestem takim dzieckiem jakim moja rodzina chciałaby, żebym była. Może jak w końcu się z tym pogodzę, to zaznam spokoju? Moje dzieci, szczególnie Zuzia też są ode mnie inne, może to jest właśnie ta moja lekcja do przerobienia?
Druga kwestia to taka, jak bardzo pochodzenie determinuje to kim się jest. No matter how hard I try - zawsze będę ograniczona intelektualnie, z bagażem emocjonalnym, lękami, strachem odziedziczonym od moich przodków. 
- dziś był pokaz w NFM po warsztatach musicalowych Natalii, namówiłam rodziców, ze względów wymienionych przy wpisie o obiedzie, niech się trochę oderwą od codzienności, choroby, badań, lekarzy, etc.  Na samym początku pytanie, dlaczego nie zaprosiłam też brata. Nie zaprosiłam, bo nawet o tym nie pomyślałam, skupiłam się na rodzicach, żeby zobaczyli wnuczkę, którą rzadko widzą i żeby się trochę rozerwali. Zresztą to nie była żadna gala, czy pełny musical i ważny występ. To pytanie zepsuło mi humor, od razu oczywiście poczułam się winna, że znowu coś źle zrobiłam. Ostatnie cztery dni uczestnicy warsztatów trenowali pod instrukcjami zaprzyjaźnionego aktora z West Endu – Curtisa Angusa. Wczoraj na ostatnich zajęciach była bardzo nieprzyjemna napięta atmosfera – Curtis był bardzo niezadowolony z rezultatu, wypominał im, że oni się przecież szkolą na profesjonalistów, a przecież na warsztatach byli też ludzie „z ulicy”, którzy wcześniej nie ćwiczyli. Tak, jak by im wypominał, że za słabo się starają, a panie instruktorki (założycielki)  dają z siebie wszystko, czego oni nie doceniają. Szkoda tylko, że panie idą bardzo na ilość, co w świetle tych wydarzeń, nie wróży dobrej przyszłości. Panie też dziwnie się zachowywały, a dziś otwierając występ zauważyłam jakąś niepewność w ich głosach i niewyraźne miny. Po takich zapowiedziach myślałam, że faktycznie ten występ będzie średni, ale jak zwykle był na bardzo wysokim poziomie. Rozbił mnie tylko sam Curtis, który długo przemawiał mówiąc, jak to on ciężkim wysiłkiem dostał się na szczyty musicalu i że każdy ma taką szansę, bo różnicą jest tylko miejsce urodzenia (on w Londynie). Niestety, różnica między Londynem a Polską jest duża i on nie może zrozumieć, że np. polski system szkolny nie pozwala trenować kilku godzin dziennie i jeszcze mieć wysokie oceny, jak również przeciętnego Polaka nie stać na to, na co stać przeciętnego Londyńczyka, nie wspominając o systemie zapomóg socjalnych w razie niepowodzeń życiowych. Uświadomiliśmy potem Natalii, że niestety w tego rodzaju zawodach upokarzanie jest częstym zjawiskiem (świetnie pokazuje to film „Whiplash”), i trzeba mieć bardzo silną psychikę i fizyczną kondycję.  Ostatnim elementem pokazu była bardzo dramatyczna pantomima/choreografia ułożona przez Curtisa, 12 min dramatycznej muzyki, do której młodzież poruszała się imitując ludzi na łodzi, którzy tak rozpaczliwie chcą dobić do brzegu, ale im się to nie udaje… Pod koniec prawie ryczałam… To był jego hołd złożony uchodźcom i ofiarom konfliktów na świecie.

- nieudana akcja ratowania Tomasza Mackiewicza na Nanga Parbat. Byłam na bakier z wiadomościami, ale w końcu zapoznałam się z sytuacją. Odwieczne pytania: czy alpiniści to nieodpowiedzialni szaleńcy, czy wielcy ludzie podejmujący niemożliwe wyzwania? Czy są nieodpowiedzialni narażając bliskich na ich potencjalną śmierć, czy tak odważni i pasjonaci, że nie powinno im się tego zabraniać? Czytałam wywiad z Tomaszem sprzed roku. On na tej górze czuł się wolny i spokojny, ona dawała mu moc. Czy ktoś by z tego nie skorzystał? Pewnie po jego przejściach z heroiną, to też działało jak uzależnienie, podobnie jak u Jurka Górskiego, „Najlepszego”. Tomasz nie przewidział tylko, że go zawiedzie fizyczne ciało, choć jego ojciec dzisiaj apelował, żeby kontynuować akcję ratunkową, bo Tomasz jest niezwykle silny i może przesiedzieć w jamie śnieżnej nawet 6 dni. Ale chyba nie chory…….

- w powietrzu, w dzisiejszym wietrze tak bardzo czułam wiosnę i tęsknotę za wolnością!!! Jak również zew podróży :)

czwartek, 25 stycznia 2018



Zima i ciemności, kiedy trzeba pracować i nie można się zahibernować, jednak nie są dla mnie. Kiedyś przeczytałam, że według Ajurwedy urlop powinno się brać właśnie zimą i porządnie się wtedy wyspać/odpocząć, gdyż wtedy właśnie organizm tego najbardziej potrzebuje. Ja już nie wiem, czego mój organizm potrzebuje, błąka się ciągle, raz ćwiczy, a raz nie ma siły (przeważnie!), umysł chce, żeby ciało ćwiczyło, a ciało nie ma na nic siły i wieczorami spałoby już od 19.00, i umysł ma wtedy wyrzuty sumienia, że jak ciało nie będzie ćwiczyć, to skończy na oddziale w szpitalu, jak Ci wszyscy pacjenci, których od roku tylu się naoglądał. Za ciemno, zbyt ciemno i zimno jest na dworze, tak bardzo brakuje mi naturalnego światła! 

W ciągu tych czterech dni byłam u dentysty (znowu ten sam problem, chciałam pogryźć twardego orzecha), na pogrzebie (mamy kolegi z pracy, tej pięć lat starszej ode mnie, która zmarła miesiąc po otrzymaniu diagnozy), na prywatnej wizycie z tatą u profesora kardiologa, w szpitalu ustalić termin przyjęcia taty, w przychodni, gdzie zawiozłam rodziców, jeden raz na zumbie oraz przeprowadziłam prawie dziesięć rozmów rekrutacyjnych w większości z kandydatami zza wschodniej granicy (Ukraina, Białoruś, Rosja) plus różne czynności z tym związane. To wszystko mnie zmęczyło. 

Potrzebuję urlopu!!!

niedziela, 21 stycznia 2018

Jak cudnie, że na świecie są tak fantastyczni ludzie jak Janusz Radek, który tak naturalnie roztacza dookoła swoje ciepło, niesamowite poczucie humoru, uśmiech, optymizm i miłość do innych ludzi. To wszystko jeszcze „okraszone” przepięknym głosem i niespotykaną naturalną charyzmą. Euforio pokoncertowa - nie kończ się proszę… Natalia wystąpiła po raz pierwszy solo na tak profesjonalnym występie (wyszło jej bardzo dobrze!), a przed wejściem na scenę zapowiedział ją sam Radek, wspominając o dzisiejszym święcie  Rafała;-) J. Wszystkie artystki zapowiadał w cudowny sposób, o każdej mówił indywidualnie i z humorem – konferansjerka na najwyższym poziomie. A potem zaśpiewał sam i to tak nieziemsko, jak nigdy wcześniej na tych dwóch koncertach, na których byliśmy. Zamykałam oczy i płynęłam z muzyką…, coś pięknego, Haśka znowu była koło mnie i wszystkie przeżycia i emocje wywoływane jej słowami, i głosem, muzyką i wrażliwością Janusza… Sheila, Czekam wytrwale, Szczęście, Na moście w Avignon, Masz takie oczy zielone, Dobro śpiewane razem z publicznością…. Klimat koncertu niesamowity, utwory wywołujące refleksje, poetyckie, przepiękne muzycznie, ale też energizujące i pomimo poważnych treści podnoszące na duchu…. Ach, karmiłam moją duszę tym wszystkim, tym pięknem i pozytywnością, tymi dobrymi wibracjami…. 

Następna taka uczta 22 maja!






sobota, 20 stycznia 2018

Słucham „The Cranberries” i Dolores, piosenek z płyt „To the faithful departed” i „No need to argue”, których słuchałam namiętnie wiele lat temu, od razu po ich wydaniu, wtedy jeszcze pełna młodości, optymizmu i wiary, że przyszłość będzie cudowna. Te piosenki w sumie nie były radosne, traktowały o poważnych sprawach, ale gdy ich teraz słucham kojarzą mi się ze szczęśliwymi studenckimi czasami i pobytem w Anglii. Po tylu latach niesłuchania są mi bardzo bliskie, tak jakby od zawsze mi towarzyszyły i nawet pamiętam ich słowa. Dolores miała 46 lat, niezwykły głos i nie żyje od niecałego tygodnia…. Wielki smutek…. Ach, targają mną dziś różne emocje i myśli: - o trudach miłości rodzicielskiej i znoszeniu wszystkich tych emocji targających nastoletnimi dziećmi, o trudnej miłości, tradycji, w której byłeś wychowany i która jest obciążeniem w życiu, chorobach, szpitalu, itp. - po oglądnięciu filmu „I tak Cię kocham” i o ludzkim zagubieniu, rozpaczy, desperacji, agresji, przemocy między ludźmi spowodowanymi biedą, reżimem komunistycznym, nieumiejętnościami w okazywaniu pozytywnych emocji i nieradzeniu sobie z tymi destrukcyjnymi - po skończeniu lektury „Najlepszego”…… Woda w wannie już dawno zrobiła się zimna, a ja nie mogłam się oderwać od tej książki, szczególnie, kiedy Jurek zaczął etap leczenia w Monarze i nie musiałam już czytać o jego życiu w aresztach, zakładach karnych, psychiatryku w Lubiążu, itp…. To jak wracał do życia bez odurzaczy i nałogów jest wciągające pewnie tak samo jak silny narkotyk, to jak parł do przodu, jak nadrabiał stracone lata, jak bardzo chciał żyć! W swojej sportowej drodze był zupełnym amatorem, nie umiał pływać, uczył się tego podglądając z dna basenu dzieci z sekcji pływackiej, a potem przepłynął 8 km podczas zawodów podwójnego Ironmana, którego wygrał, nie wstydził się pytać o wszystko i nie raz ośmieszyć swoim nieprzygotowaniem. Ale nic po odwyku nie było równie upodlające, jak dno, na które się stoczył przez narkotyki, a cierpienie, którego doświadczał podczas zawodów nigdy nie było tak straszne, jak to, którego doświadczał wielokrotnie w psychiatryku, w więzieniu, areszcie, w szpitalach, i to dodawało mu siły i wręcz z optymizmem szedł do przodu. Pomagały mu też te słowa Kotańskiego, które przytacza poniżej:

A tak w ogóle to mieliśmy wyjechać na łono natury, wyciągnąć Zuzię z domu, zażyć trochę ruchu, ale w ostatniej chwili zmieniliśmy zdanie z powodu pogody i postanowiliśmy nacieszyć się miastem, w którym mieszkamy, a konkretnie jego smakami i kawą, częściowo świętując jutrzejsze urodziny Rafała ;). Film „I tak Cię kocham” miał być lekką komedią romantyczną, ale okazał się też dramatem. Przynajmniej fajnie było posłuchać angielskiego w wersji pakistańskiej i ogólnie film w porządku, tylko trochę smutny.




piątek, 19 stycznia 2018

Niesamowite jak człowiek (a przynajmniej ja) przejmuje energię promieniującą od drugiej osoby. Wspaniale, jak jest to dobra energia! Dziś rano miałam to szczęście - rozmawiałam z kandydatką do pracy, 28-letnią dziewczyną, która okazała się być świetną rozmówczynią z uśmiechem, poczuciem humoru i ogładą językową. W trakcie tej rozmowy nie miałam pojęcia, że po niej będę się tak świetnie czuła. Dzięki niej miałam bardzo dobry nastrój przez cały pozostały bardzo długi dzień w pracy :). Gorzej, jak przejmujemy też negatywne emocje, co mi się również zdarza - wtedy najlepiej być silnym i ugruntowanym w środku i samemu roztaczać dobre wibracje, ale kto zawsze jest w tak dobrym nastroju?  

Patrząc z lotu ptaka na moje życie jestem bardzo wdzięczna za umiejętność posługiwania się językiem angielskim. Jak zliczę te wszystkie skarby, których mogłam doświadczyć i ciągle doświadczam dzięki temu, to robi mi się cudownie. Ludzie (Hospitality Club, Couchsurfing, projekty ze szkołami z zagranicy), miejsca, książki, tłumaczenia, podróże, praca, samorozwój, Ajurweda.... te wszystkie doświadczenia związane z angielskim bardzo mnie ubogaciły!!! Tak mnie to naszło teraz, kiedy dowiedziałam się o tygodniowym wyjeździe z pracy do Londynu w marcu, gdzie mają się spotkać wszyscy ludzie z firmy :). Już sprawdziłam sobie wystawy w National Gallery i Tate Museum oraz godziny otwarcia największej księgarni w Europie (6 pięter) i mam tylko nadzieję, że nie będę zbyt zmęczona, żeby to wszystko zobaczyć ;-)

środa, 17 stycznia 2018

Trochę odwykłam od intensywnego trybu życia, a teraz przez zwiększone obowiązki w pracy i częstsze niż zawsze ćwiczenia czuję różnicę i wiem, że mi to nie służy. Od 2 stycznia jestem w pędzie i chyba jeszcze nie odpoczęłam po przygotowaniach świątecznych (sic!), albo to jednak przychodzi z wiekiem.... Pracowanie dla amerykańskiej firmy, gdzie jest 9-godzinna różnica czasu też robi swoje. Zauważyłam, że co kilka dni "drga" mi serce lub mięśnie w jego okolicy - chyba muszę bardziej kontrolować ten pęd... 

Korzystając z tego, że Marta ma ferie wpadłam dziś do niej po pracy (mieszka dość blisko), aby pożyczyć następne części "Genialnej przyjaciółki". Miałam iść potem na protest kobiet do Rynku, ale wymiękłam, wiem, wstyd, ale Ania, z którą miałam iść w ostatniej chwili nie mogła, a ja jak już usiadłam przy stole u Marty, to nie miałam siły wyjść na to zimno i jechać tramwajem do Rynku... Lenistwo i zmęczenie wzięły górę :/ 

Podjechałam autobusem do rodziców, gdzie był Rafał z dziewczynami i wróciliśmy razem do domu. Jak tylko wsiadłam do samochodu, zapytałam Natalię o wrażenia z pierwszego dnia warsztatów z Januszem Radkiem i opowiadała o nich całą drogę, jak również o swoim upadku przy wchodzeniu na scenę, tak że nawet nie zdążyłam zapytać się Zuzi o jej dzień, na co zareagowała "obrażeniem się", na szczęście krótkim. Jest mi wtedy przykro, ale zaciskam zęby i nie mam do niej pretensji, bo jestem mądrzejsza/rodzicem i nie mogę też się obrazić;-). Ciekawe tylko, jak to jest przy większej liczbie dzieci....? Życie!

Rafał przekazał mi od mojego brata książkę "Najlepszy" - autobiografię Jurka Górskiego, który wyrwał ją bratowej, bo boi się, że jeśli ja nie zacznę jej od razu czytać, to mi napęd do sportu opadnie ;-). Zaczęłam ją czytać w wannie - świetnie napisana, treść rozkłada na łopatki jeszcze bardziej niż film.  

A teraz idę do łóżka po mój największy napęd, czyli sen!


wtorek, 16 stycznia 2018

Osiem godzin w pracy zleciało mi ekspresowo, tyle rzeczy do zrobienia! Potem jeszcze ponad godzina pracy w domu... wczoraj podobnie - mnóstwo roboty! Żeby zrównoważyć to długie siedzenie poszłam wczoraj na jogę vinyasę trochę się porozciągać, a dzisiaj na Zumbę z Natalią, która jeszcze nigdy nie była na takich zajęciach. Rano też robię krótką serię jogi kundalini, która ponoć działa na oczyszczenie i otwarcie czakr - i wczoraj pomimo wczesnej pobudki (koło 5.00!) i długiego dnia na prawdę miałam dużo energii, a wieczorem na jodze ćwiczyłam na 1000% ;-). Dzisiaj już było słabiej, więc to chyba tylko placebo ;-). Łatwiej ćwiczyć rano, jak nie trzeba jechać do szkoły, tak żeby zdążyć na 8:00.  

Zapisałam się na darmowy kurs znanego lekarza ajurwedy Deepaka Chopry na temat zdrowego starzenia się i zapisałam do grupy FB z tym związanej. Są tam ludzie z całego świata, piszą o sobie, o swoim zdrowiu, problemach, oczekiwaniach, wspierają się nawzajem, doradzają, wstawiają piękne zdjęcia z miejsc, w których mieszkają. Niesamowite, jak obcy ludzie z różnych zakątków świata i w różnym wieku stają się sobie bliscy! To tylko następny dowód na to, że wszyscy jesteśmy podobni do siebie i tworzymy jedną wielką wspólnotę.



niedziela, 14 stycznia 2018

Stałam się w końcu domowym zwierzęciem – jak kiedyś zawsze mnie nosiło, moja Vata fruwała w przestworzach, teraz doceniam małe domowe i rodzinne życie. Uwielbiam wolne poranki, poranną ciszę, ćwiczenia w tej ciszy (inni śpią), wolne śniadania razem…. Czytanie, słuchanie, gotowanie, nawet mycie naczyń mi się podoba ;-). Każdego weekendu „pacyfikuję” swoje 1000 pomysłów na to, co mogłabym robić i może czasami wychodzi mi jeden lub dwa…. Często też przez to spowolnienie weekendowe jednak wieczorem gonię z tym, co chciałam jeszcze zrobić, a nie zdążyłam…  Czasem też tracę przez niezdecydowanie i skakanie mojego umysłu i to że zamiast tego, może lepiej zająć się czymś innym… Ciężko jest żyć, kiedy w człowieku jest tyle sprzeczności…
Pomimo napiętego planu Natalii na dzisiejszy dzień udało nam się wyjść do Zajezdni zobaczyć wystawę o Tytusie, Tomku i A’tomku, spędzić czas rodzinno-feryjnie (jutro nie ma szkoły, hurraaaaa!!!) i przy okazji pośmiać się trochę, poza tym lubię tak jakoś te powroty do dzieciństwa.... Papcio Chmiel miał niesamowitą fantazję, nie tylko tak pięknie rysował, to jeszcze wymyślał te wszystkie wynalazki i przygody, jak również miał świetne poczucie humoru. Obejrzeliśmy też część filmu o bohaterach tego kultowego komiksu. Wracając odwiedziliśmy rodziców i posiedzieliśmy tam trochę. Do Natalii przyszły Kasia i Gosia - jej przyjaciółki od przedszkolaJ, choć widują się bardzo rzadko. Wyściskaliśmy się wszyscy mocno. Tak sobie myślę, że dziewczyny już są w liceum, niedługo 18-tka, a ja sama czuję się bardzo podobnie i dalej nie wiem, na czym się w życiu skupić ;). Tylko w lustrze już nie ta sama osoba i po każdych ćwiczeniach zakwasy, tak jakby za każdym razem zaczynała od nowa, ciało się zmienia, a w głowie dalej fiu bździu :D



sobota, 13 stycznia 2018

„Ile serc, tyle uczuć” napisał Lew Tołstoj. Żeby zapomnieć o braku następnej części serii książek o „Genialnej przyjaciółce” i niemożliwości przeczytania o dalszych losach głównych bohaterek w końcu namówiłam rodzinę do obejrzenia „Anny Kareniny” z 2013, zakupionej sto lat temu za grosze w pewnym markecie na literę „B”. 

Smutno mi po tym filmie, smutny los zakochanej kobiety, żony oschłego urzędnika i kochającej matki potępionej przez ówczesną socjetę za swoje uczucia; bardzo smutne zakończenie. Temat zawsze aktualny, bo sercu trudno powiedzieć „nie”. Treść przewidywalna, ale zrobienie filmu w konwencji teatralnej było niesamowitym i pozytywnym zaskoczeniem! Reżyser przeczytał, że arystokracja rosyjska w tamtych czasach żyła tak, jakby była na scenie, wśród wielkich luster, gdzie podglądała się nawzajem, a plotkom nie było końca. Dlatego cały film umieścił na scenie teatralnej, a przejścia między poszczególnymi scenami zaaranżował w bardzo ciekawy sposób. Podkreślił też groteskowość zachowywania się „towarzystwa” i oryginalnie przedstawił namiętność i rozpacz głównej bohaterki. Za przepiękne kostiumy film dostał Oskara.
Miłość jest wszędzie i zawsze uniwersalna. W „Genialnej przyjaciółce” też. Nie jest to wielka literatura, ale jest napisana pięknym językiem i w stylu, który całkowicie pochłania i wchłania czytelnika. Poza pierwszymi stronami, książkę czyta się rewelacyjnie, a podczas czytania miałam wrażenie, że czytam o swoim dzieciństwie spędzonym między blokami, a którego nie zamieniłabym na nic. Miałam wrażenie, że czytam o sobie i swoich przyjaciółkach, o naszych rodzicach, naszych przygodach, szkole, itd. Realia wprawdzie były trochę inne – tam lata 50-te w Neapolu, tu lata 80-te na osiedlu z wielkiej płyty, ale nasze przeżycia, przemyślenia i doświadczanie świata były bardzo podobne! Historia jak z bardziej ambitnej telenoweli, ale bardzo wciąga do swojego świata i za to jestem jej wdzięczna. Nikt nie wie, kto jest autorem (autor używa pseudonimu) i pojawiły się głosy, że jest to mężczyzna. Nie wierzę, że mężczyzna mógłby tak perfekcyjnie wniknąć w świat dziewczynki, nastolatki i dorosłej kobiety, gdzie na dodatek wszystko jest pisane w pierwszej osobie rodzaju żeńskiego. Jestem bardzo ciekawa jak ta historia zostanie przedstawiona na deskach teatru, już niedługo, bo w lutym J.
Poćwiczyłam też trochę jogę, posłuchałam Agi Bery, która jest instruktorką Jogi Kundalini i wysyła chętnym codziennie filmy z praktyką tej jogi. Tę jogę ćwiczy też Agnieszka Maciąg i zawsze mnie bardzo zastanawiało, jak to jest możliwe, że ma tyle energii i wygląda tak młodo. Na pewno jest to też zasługa tych ćwiczeń. Polecam:






piątek, 12 stycznia 2018


Jedyną korzyścią z codziennych porannych przedzierań przez miasto jest to, że mogę trochę poczytać, choć jak wyjeżdżamy to jeszcze długo jest ciemno. W tym tygodniu na przemian czytałam „Genialną przyjaciółkę” Ferrante i „Spokój to każdy z nas” Thicha Nhata Hanha. Pierwsze zdania w tej książce to:

„Życie jest pełne cierpienia, ale nie brak w nim też cudownych zjawisk, takich jak błękit nieba, słońce, oczy niemowlęcia. Nie wystarczy cierpieć. Musimy także dostrzegać cuda tego świata”.

Trudno dostrzegać te cuda o 7 rano w zimie, no ale czasami trafi się nieziemski wschód słońca ;-). Ostatnio zachwycam się też świeżością, rześkością powietrza, które czuję po wyjściu na świeże powietrze.

Jednym z takich cudów jest też solidarność i życzliwość ludzka – napisałam wczoraj do znanego patologa w USA, który okazał się być naszym klientem i poprosiłam, żeby spojrzał na dokumentację choroby mamy mojego kolegi. Kiedy już miałam wychodzić z pracy punktualnie po ośmiu godzinach (ostatnio mi się to jakoś nie udawało) zadzwonił do mnie na Skypie i pół godziny „w plecy”. Ale chociaż się pośmiałam, bo to jest specyficzny człowiek i sam ciągle się śmieje swoim charakterystycznym hinduskim śmiechem J. Potem jeszcze kupowanie 7kg puszek z jedzeniem dla psów do Zuzi szkoły (ciągle na coś zbierają) i w domu byłam po 18.30…. Za to pod domem usłyszałam nagle moje imię – miło było zamienić parę słów z moją byłą najlepszą sąsiadką, Beatką J.  Dzisiaj dobre wieści od niej, rozmowa z tatą po wizycie lekarskiej, wspominki z wyjazdów nad morze, kiedy dziewczyny były malutkie, kawa w lokalnej kawiarence, przepiękna mantra obfitości, pyszna dynia z warzywami, ciepła kąpiel i wdzięczność, że jutro nie zadzwoni budzik ;).

Chciałam napisać jeszcze o „Genialnej przyjaciółce”, ale królestwo snu wzywa….

środa, 10 stycznia 2018

Przed rozmową w pracy o "kasie" rozmawiałam z kolegą o nagłej i strasznej chorobie jego mamy i do tej pory nie mogę się z niej otrząsnąć. Jego mama jest 5 lat starsza ode mnie. 

Co tam pieniądze...., cały czas myślę o tym, jaką jestem szczęściarą i dziękuję za to co mam. Wszystkie inne problemy stają się niczym w porównaniu z taką sytuacją. Nie chciałam o tym pisać, bo to jest bardzo smutne, ale to następna lekcja od życia: Nie denerwuj się głupotami! Spóźnieniem dziewczyn do szkoły, korkami na drodze, bałaganem w domu, szarówką za oknem, codzienną pracą na cały etat, tym, że ktoś powiedział coś głupiego, sprzedawczyni była niemiła, albo że czekałaś wieczorem pół godziny na poczcie, żeby odebrać małą przesyłkę, której ponoć listonosz nieprzychodzący od miesiąca nie zmieścił do skrzynki.... Obudźmy się i radujmy nowym dniem i każdym oddechem! A przynajmniej nie narzekajmy ;). 

Z pewnością jest więcej powodów do uśmiechu, niż do płaczu, trzeba tylko zmienić sposób patrzenia.



wtorek, 9 stycznia 2018

Od kilku dni przygotowuję się mentalnie i emocjonalnie do rozmowy o pieniądzach (wynagrodzeniu) i chyba nadal nie jestem gotowa (na jutro). Naczytałam się trochę o tym, że jak ktoś ma jakieś problemy ze swoim stosunkiem do pieniędzy, np. że się nie zasługuje na dobre wynagrodzenie i ciągle zaniża wartość swojej pracy, lub „gentlemeni nie rozmawiają o pieniądzach”, lub ciągle się twierdzi, że jest ich za mało, to wtedy tych pieniędzy faktycznie nie będzie się miało.  Ja chyba mam jakiś taki problem z pieniędzmi – zawsze podawałam najmniejszą możliwie stawkę (np. za tłumaczenie), a potem jeszcze się okazywało, że praca była trudniejsza niż się na początku wydawała… Zawsze brałam „co łaska”, zamiast wyraźnie artykułować tyle ile chcę. To, że jestem „grzeczna” i kulturalna nie znaczy, że pracuję za darmo. Jutro zamierzam wyartykułować moją kwotę głośno i wyraźnie, ale chyba muszę jeszcze poćwiczyć trochę przed lustrem, bo mi samej nie chce ona przejść przez gardło, tzn. bardziej przez umysł i podświadomość, która przyzwyczajona jest do pracowania za tyle, ile dadzą, no bo przecież… i tu umysł podpowiada na przykład: moje umiejętności nie są tyle warte; są inne plusy/benefity, etc.…. Myślę, że jak będę naprawdę przekonana o nowej kwocie, to ją w końcu do siebie przyciągnę. A jak będę się zgadzać na to, co inni mi dają (czyli oni o tym decydują, a nie ja), to nigdy jej nie otrzymam tyle ile chcę.

Ponoć świat jest pełen obfitości i ma nieograniczone zasoby. Każdy może z nich czerpać, chyba że jego przekonania i wiara podpowiadają mu inaczej. „Żeby być bogatym i stworzyć sobie dobre życie, musisz myśleć i czuć się, jakbyś już był bogaty i miał dobre życie”.

Nie chcę nie wiadomo ile. Policzyłam wydatki i wiem, ile jest nam potrzebne. Chcą mi zmienić umowę i zmniejszyć dotychczasowe zarobki. Jeżeli teraz mam „na styk”, to od teraz mam mieć mniej???

I co robić, jak nie będzie zgody na moją kwotę??? Kończyć współpracę?


W międzyczasie Natalia była na przesłuchaniu (a ja jej szoferem) i zakwalifikowała się na warsztaty wokalne z ………………… Januszem Radkiem!!! Niesamowite, jak jedno pociąga drugie – gdybyśmy nie pojechali na jego koncert w Zielonej Górze, nie dowiedzielibyśmy się o tych warsztatach…, gdyby nie Poświatowska z czasów liceum, to w ogóle nie poszlibyśmy na żaden koncert Radka!!!

Zumba z Rafałem we wtorki to sama radość i wycisk :). Fajnie jest się pośmiać i skupiać się tylko na tańcu przez godzinę.

Bogactwo - obfitość - dobrobyt

sobota, 6 stycznia 2018


Śledzę FB Dagmary Skalskiej, która aktualnie jest w Korei, żeby biec w sztafecie ze zniczem olimpijskim. Pojechała tam z misją „Rób to, co niemożliwe”. Tak sobie myślę, że większość z nas codziennie robi to, co wydaje się niemożliwe – pokonujemy swoje słabości, choroby, stany depresyjne, lenistwo, czy negatywizm, rozwiązujemy problemy, podejmujemy wyzwania oraz wspieramy innych (dzieci, przyjaciół, nieznajomych). Codziennie jesteśmy bohaterami i bohaterkami!!! J Robimy to w ciszy, intymnie, nie w świetle reflektorów i to jest nasze codzienne powszednie bohaterstwo – nasze życie, które staramy się przeżyć jak najlepiej potrafimy.

Dzisiaj była cudowna pogoda, było słońce i niebieskie niebo!!! Nie do wiary o tej porze roku! Wieczorem 10 stopni w Rynku. Poszłam „biegać” przed południem, tak bardzo mnie ciągnęło do lasu, w którym już dawno nie byłam. Wiedziałam, że od razu zrobi mi się lepiej na sercu i duszy. Świeże powietrze i tyle tlenu po całym tygodniu "zamknięcia" w pomieszczeniach były bezcenne.



W miejsce pustki zawsze pojawi się coś nowego :) I zielonego :)

A po lesie pyszny dżemik truskawkowo-rabarbarowo-imbirowy :)
O 17.00 mieliśmy szczęście i wielką przyjemność posłuchać znowu Marka Krajewskiego w przytulnych i renesansowych wnętrzach Art Hotelu. Marek Krajewski ma wielkie poczucie humoru pełne autoironii, pięknie się wypowiada i świetnie intonuje swoje wypowiedzi – mówi z wielką pasją, więc słuchanie go jest czystą przyjemnością.  Art Hotel zapewnił pyszne przekąski, a na koniec mieliśmy „private tour” po innych zabytkowych salach hotelu oraz wizytę w stylowym apartamencie z balkonem, z którego Kościół Św. Elżbiety był na wyciągnięcie ręki i biblioteczką pełną książek znanych osób związanych z kulturą, których hotel gościł. Jako że było niezwykle ciepło, poszliśmy na spacer po Rynku – było przepięknie! A po rozmowach o dawnym Wrocławiu poczułam taką niesamowitą więź z tym miastem i po raz kolejny byłam wdzięczna, że mieszkam w tak fascynującym miejscu. Zachciało nam się kawy i trafiliśmy do ulubionego miejsca Natalii – FC Caffe, gdzie, tak jak w Rynku, panował wyjątkowy klimat, albo po prostu ja to tak odczuwałam tego wieczoru – z uważnością, wyostrzonymi zmysłami i zanurzeniem w „tu i teraz”.









piątek, 5 stycznia 2018


Ależ ta karta Multisport motywuje! ;) Dzisiaj też poszłam na Zumbę, od razu po pracy, trzeci raz w tym tygodniu! I wcale nie czuję się przez to zmęczona, tylko mnie trochę nogi bolą, jakbym długo chodziła po górach ;).

W domu upiekłam Hokkaido otrzymane w prezencie oraz buraczki – potraktowałam to trochę jak terapia kolorami (w sumie były to kolory wczorajszego wschodu słońca;), a pokrojona surowa dynia pachniała cudowną świeżością.

Potem wokół pachniało jeszcze piękniej, bo postanowiłam sobie zrobić domową saunę w wannie i wsypałam do niej cudownie pachnącą sól :). Wzięłam do poczytania „Genialną przyjaciółkę” Eleny Ferrante – świetnie się nadającą na taki wieczór po całym tygodniu, żeby zatopić się we wciągającej historii, nie musi być bardzo ambitna, gdyż właśnie taka – „obyczajowa” jest dobra na zresetowanie mózgu. Ale najlepsza na to jest koncentracja na zumbowych krokach (tańczyłam z osobami, które chodzą już trzy lata!), wtedy naprawdę jest się „tu i teraz”. W ciągu tego tygodnia tańczyłam już w szalonym tempie salsę, sambę, rumbę, salsę bachatę, reggaeton, lambadę, mambo, indyjski, afrykański i wszelkie inne autorskie ;). Niesamowita jest pamięć ruchowa ciała, w moim przypadku chyba pamięć podstawowych kroków z kursu tańca, na który chodziłam dawno temu w liceum. 

środa, 3 stycznia 2018

Dzisiaj krótko, bo nie doszłam jeszcze do siebie po wczorajszej zumbie i jodze, a jeszcze odwiedziliśmy Vertigo, gdzie odbywał się pierwszy noworoczny koncert, na który zostałam zaproszona przez klub (zastanawiam się, czy oni w ten sposób czasem nie zapewniają sobie pełnej publiczności przy takich mniej znanych artystach…;).

Scenka rodzajowa w pracy – rozmowa z kurierem rowerowym (a jaka była dzisiaj pogoda, to wszyscy wiemy;):
- Nie mogłem Państwa znaleźć!
- Trzeba było zadzwonić, to bym Panu wytłumaczyła.
- Nie mogłem, bo jak jadę, to nie dzwonię. Bo wie Pani, ja dopiero od trzech miesięcy pracuję.
- I jechał Pan dzisiaj w taką pogodę! (kurier jest cały ubłocony z przodu)
- Niech Pani nic nie mówi, niech Pani nic nie mówi! Jest piękna pogoda!!! Naprawdę jest piękna pogoda! (pośmialiśmy się trochę razem;)
- No, w sumie, jak jedzie Pan tam, gdzie jest niebieskie niebo, to jest ok… (akurat wtedy tak wyglądało niebo – cudowna niebieskość z prawej strony walczyła z wielką czarną chmurą, nadciągającą z lewej strony)
- Tak! A jak jadę w inną stronę, to patrzę w ziemię, żeby tej wielkiej chmury nie widzieć..., jest ok, naprawdę jest ok! (I szeroki uśmiech od ucha do ucha)

Podziękował mi jeszcze za zabezpieczenie przesyłki, sam pokazał mi papiery położone na dnie plecaka w celu amortyzacji i z radością na twarzy wyszedł. Pomyślałam o tym dzisiejszym śniegu, prawie czarnym niebie, deszczu i wietrze, i o tym, że będzie on musiał jeszcze trochę popedałować z tą moją przesyłką…… Pełny szacun! To się nazywa pozytywne myślenie - tylko się od niego uczyć J


Serdecznie pozdrawiam moją wspaniałą kuzynkę Joannę, od której dzisiaj dostałam bardzo miłą wiadomość na temat mojej "pisaniny" :).

/Równowaga/

wtorek, 2 stycznia 2018

Rano przed wyjściem z domu poćwiczyłam ekspresowo 15-minutowy "taniec smoka", a wieczorem resztką sił pojechałam na zumbę (pierwszy raz w życiu!), potem jeszcze porozciągałam się z jogą. 
Miałam kiepskawy nastrój (praca, wielki korek w drodze powrotnej i objazd też w korku), ale na tej zumbie bardzo mi się poprawił ;). Po 15 minutach rozgrzewki bez przerwy myślałam, że padnę na podłogę, a tu zostało jeszcze 45 minut!!! Byłam pewna, że nie dotrwam do końca, ale na szczęście były przerwy między piosenkami. Dawno już się tak nie spociłam, pomimo, że nogi chwilami miałam jak z kamienia i ciężko mi je było tak szybko podnosić. Gdyby nie głośność i rodzaj muzyki to byłoby idealnie, ale i tak jest dobrze. Samo patrzenie i słuchanie instruktora wywoływało uśmiech na twarzy i radość w sercu, a skupianie się na krokach i ruchach byłą najlepszą medytacją "tu i teraz". Ach, uwielbiam tańczyć! Tylko może nie przez godzinę w szaleńczym tempie ;).

W pełni zasłużyłam na dobry sen, czego wszystkim życzę!

poniedziałek, 1 stycznia 2018


„Każdego dnia, kiedy się obudzisz, pomyśl: jestem szczęściarzem żyjąc kolejny dzień. Wiodę bardzo cenne ludzkie życie i nie zamierzam go zmarnować. Użyję całej mojej energii, aby się rozwijać i dzielić się sercem z innymi, aby osiągnąć oświecenie z korzyścią dla wszystkich istot. W kierunku innych będę kierował życzliwe myśli. Nie będę pielęgnował złości ani złych myśli o sobie lub innych. Będę pożytkiem dla ludzi tak dużym, jak tylko potrafię.” - XIV Dalajlama

To jest moje jedyne postanowienie i motto na ten rok. Zaplanowana i dobrze zorganizowana strona mojej natury podpowiadała mi wprawdzie codzienne ćwiczenia i medytacje, ale, jak to ktoś mądry powiedział: „Warto planować. Nie warto jednak się do tych planów zbytnio przywiązywać. Trzeba traktować je trochę jako grę, zabawę. Cały czas zdawać sobie sprawę z nieuchronnej zmienności otaczającego nas świata.” Wolę być elastyczną w reagowaniu na to, co przyniesie życie.

Życzę sobie i wszystkim zdrowia, choć wiem, że fizyczne zdrowie w dużej mierze zależy od stanu naszej psychiki. Wiele badań potwierdziło, że ludzie otyli, nadużywający wszelkich używek, jedzący fast-foody itp. nie zapadali na poważne choroby, a osoby uprawiające sporty i jedzący zdrowo zaczynali chorować, szczególnie na nowotwory (źródło: „Umysł silniejszy od medycyny”). Decydujące tutaj było nastawienie do tego, co nam się zdarza, optymizm i cieszenie się małymi rzeczami.

Życzę sobie i wszystkim właśnie tej radości, nie tylko z wielkich wydarzeń, czy spotkań, które chcąc nie chcąc przynoszą radość, ale właśnie z tych małych, niepozornych, lecz pięknych, które często pozostają niezauważone, albo których istnienie uważamy za rzecz oczywistą. Ta radość jest często związana z uważnością, czego też życzę! J
„Zarówno ból, jak i prawdziwa, płynąca ze środka radość, przenoszą nasz umysł do chwili obecnej. Pomagają nam na moment przystanąć i zajrzeć do środka” – „Na szczęście”

Życzę sobie i wszystkim też tego dystansu i żebyśmy nie mylili go z obojętnością. Dystans to nasza odpowiedź na to, co nas spotyka.

No i przede wszystkim dużo czasu i możliwości na spełnianie swoich pasji, zainteresowań i ulubionych aktywności, nawet jeśli miałoby to być po prostu i aż…..BYCIE.

PS.1 Wszystko inne z listy z 02.01.2017 jest aktualne J.
PS.2 Moją radością dzisiaj był wzruszający mail od Małgosi i ciepłe słowa na temat tego, co tu piszę J. Było to też miłe spotkanie z rodzicami przyjaciółki Zuzi, którą pojechałam odebrać z „imprezy” sylwestrowej w pięknym domu z pięknym ogrodem i zwierzętami. Cieszę się bardzo, że Zuzia odnalazła się w nowej szkole i znalazła tam przyjaciół. Tak, trudne sytuacje okazują się koniec końców być szansą. Cieszę się z wizyty u rodziców, gdzie była też ciocia i w przytulnej atmosferze wypiłyśmy herbatkę i zjadłyśmy takie specjalne ciasto – hit mojej mamy, czyli galaretkę z owocami. Zachwycałam się też piękną pogodą, słońcem i jasnym niebem przedzierającym się spod szarych chmur. Z wdzięcznością nastawiłam też dziś wegetariański rosołek:).