sobota, 31 marca 2018


Kreta - Dzień 2

W pierwszej kolejności po śniadaniu poszliśmy na plażę (5 minut wolnym spacerkiem), gdzie porobiliśmy sobie dużo zdjęć. Zachwyt na kolorem wody i nieba!





Zjedliśmy lunch w pierwszej lepie wyglądającej i otwartej knajpce i poszliśmy długo głównej ulicą, równoległą do plaży, aby znaleźć cukiernio-piekarnię, w której wypiliśmy kawę „po grecku” z tygielka i gdzie kupiliśmy Zuzi mini-torta urodzinowego (na wpół zmrożonego – taka chyba odmiana grecka;-). Wystarczyło dołożyć 14 świeczek! Zaśpiewaliśmy sto lat. Zuzia była zachwycona tak wspaniałymi 14-tymi urodzinami!

Potem długi i cudny spacer wzdłuż starego portu w Chani, aż do weneckiej latarni morskiej. Zaparkowaliśmy przy samym porcie, najpierw na płatnym parkingu, ale mieliśmy pieniądze tylko na godzinę, choć nikt wokół nie miał wykupionych biletów, i nie wiadomo było, gdzie je kupić, ale znaleźliśmy obok na ulicy wolne bezpłatne miejsce. Promenada rozpoczyna się od Muzeum Morskiego i prowadzi do latarni, wzdłuż wody po dwóch stronach, pięknych łódek i  widoku na śliczne kamieniczki naprzeciw i stary zabytkowy meczet.








Mieliśmy szczęście, bo za chwilę zachodziło słońce i było piękne światło oraz zapierające dech w piersiach kolory… Robiłyśmy pozycje drzewa w tej pięknej scenerii… Miłe Azjatki zrobiły nam piękne wspólne zdjęcie – jedno z nielicznych, które mamy razem jako cała rodzina. Podczas spaceru po Starówce zaszliśmy do zapełnionej ludźmi restauracji, gdzie grana była muzyka na żywo - mieliśmy szczęście, że był wolny stolik. Zjedliśmy pyszne greckie jedzonko :) 
Jadąc do Chani wstąpiliśmy do Lidla, żeby zrobić zakupy. Kupiliśmy pyszną oryginalną fetę, halloumi i oliwki.


piątek, 30 marca 2018



Kreta - Dzień 1

Przylot do Chani, przejazd wynajętym samochodem Happy Car do Agia Marina, gdzie mieliśmy piękny mały domek o charakterze współcześnie rustykalno-greckim, jak nas zapewniła bardzo miłą gospodyni Kyriaki. Na stole czekały na nas owoce, na ścianie trzy butelki wina, w lodówce grecka wódka. Jak dla mnie – było trochę za zimno i wyszukałam wszelkie możliwe  koce i kapy, żeby przykryć siebie i dziewczyny. Potem było już cieplej, a chłodek domu był bardzo przyjemny, kiedy na zewnątrz był upał.  


środa, 28 marca 2018

Skończyłam czytać Borejków, pełna łez i wzruszenia, jak zwykle w końcowych scenach. Wzruszałam się też wcześniej, gdyż czytając o nich, mam wrażenie, że czytam o wieloletnich wspaniałych przyjaciołach lub najbliższej ukochanej rodzinie! Jeżycjada jest lepsza niż wszelkie, tak modne teraz seriale, wszystkie telenowele razem wzięte i jednorazowe filmy obyczajowe. To jest pełna optymizmu cudowna historia o życiu i radzeniu sobie z jego problemami, a przede wszystkich wielka pochwała rodziny, która daje niesamowite oparcie, wsparcie, pocieszenie i radość, która czasami wprowadza młodych ludzi w zażenowanie, ale tylko dlatego, że żyje wartościami, które powoli zanikają we współczesnym świecie i ma bardzo wysoką moralność. Ponadto jest przeplatana pięknymi cytatami i dziełami literackimi, oraz napisana przepięknym rzadko już spotykanym językiem, pełnym humoru, który również odchodzi już w niepamięć...

Ach, zrobiło mi się bardzo sentymentalnie.... Kiedy czytałam o tym, że bohaterki mojego dzieciństwa stają się już babciami, to chyba też trochę zapłakałam nad sobą i przemijaniem ;-). Przypomniały mi się te wszystkie emocje, które przeżywałam czytając o ich młodzieńczych przygodach, rozterkach, miłościach, problemach w szkole, a teraz ich dzieci przeżywają podobne historie... Historia kołem się toczy... Pamiętam jak z przyjaciółką Kasią germanistką pojechałyśmy do Poznania będąc w liceum, żeby zobaczyć wszystkie te miejsca opisywane w Jeżycjadzie. Najcudowniejsze było to, że mogłyśmy postać chwilę pod kamienicą Borejków przy ul. Roosevelta 5 (ach, te wieżyczki:-). Chodziłyśmy ulicami głównych bohaterów i się zachwycałyśmy! Jak mało trzeba do szczęścia! Pamiętam jak tato przyniósł mi moją pierwszą część Jeżycjady, "Kwiat kalafiora", cudem zdobytą w księgarni, do której nowe książki "rzucali" od święta, tak jak mięso i inne dobroci. Tato kupował, to co po prostu było akurat w księgarni, nie wiedząc nawet o czym są te książki. To było w 1985 roku. Druga część wyszła w 1986, a następna (pierwsza chronologicznie w całym cyklu) w 1989. Mam je wszystkie - 22 tomy! Zajmują całą jedną półkę na regale z książkami.

Ostatnio sąsiadka szukała kogoś do odsprzedania jej tych książek, gdyż chce je czytać z córeczką. Ja swoich nikomu nie oddam! :). Kocham Panią Musierowicz, za jej wielką mądrość i wrażliwość, cudowne ilustracje i wspaniały humor. Przeczytałam prawie wszystkie książki innych autorów, które polecała na łamach ówczesnego pisma dla dziewczyn "Filipinki". Wszystkie wywarły na mnie niesamowite wrażenie! W ostatnich tomach sagi jeżyckiej p. Małgorzata cudownie opisuje piękną przyrodę, a akcja toczy się na wsi, w pięknych lasach i nad jeziorami. Czuje się te cudowne zapachy, to ciepło słoneczne, widzi się te soczyste kolory i smakuje te przepyszne owoce i inne dary ziemi. Szczególnie w tym ostatnim tomie bardzo często jest opisywana uważność głównych bohaterów, ich zachwyt nad pojedynczymi, unikalnymi momentami, które nigdy się nie powtórzą oraz bardzo plastyczne opisy przyrody...
Jak moje życie się uprościło! Kiedyś też czytałam "wysoką" literaturę, dyskutowałam, mówiłam pięknym językiem...  Świat Musierowicz ma wierne grono wielbicieli, wystarczy wejść na stronę www autorki, ale jednocześnie mam wrażenie, że powoli odchodzi.... Moja Natalka przeczytała kilka tomów, a Zuzia w ogóle się do nich "nie rwie". Może też powinnam sobie zrobić "powtórkę z rozrywki" i zacząć je po kolei z nią czytać? ;-). Polecam wszystkim ku pokrzepieniu serc! :-)

wtorek, 27 marca 2018

Jestem wściekła na siebie i wykończona psychicznie i fizycznie.

Wściekła na to, że pomagam ludziom, którzy są w rozpaczy, ale pomimo moich rad i tak robią znowu te same rzeczy. W niedzielę, zamiast odpoczywać po okropnym tygodniu po śmierci kolegi, pomagałam koleżance wyjść z doła, po tym, jak jej chłopak, też mój kolega z pracy, zostawił ją po raz enty i pojechał do swojej byłej (albo drugiej, bo nie może się zdecydować z którą być, albo po prostu tak potrzebuje, żeby się dowartościować). W sobotę wieczorem, po tym, jak to się stało, coachowałam ją przez godzinę przez telefon, a w niedzielę zjadłam z nią obiad i poszłam na spacer. To co mi opowiadała o swoim chłopaku, a moim koledze z pracy, to jak ją ranił wołało o pomstę do nieba, raz nawet się popłakałam. Spytałam ją, czy nawet jak teraz się pogodzą, co byłoby największą głupotą, czy ona chce mieć takiego toksycznego faceta. Poszedł wczoraj do psychoterapeuty, ale czy on naprawdę to przepracuje, czy może jednak nie, bo fajnie jest wiecznie być małym chłopcem, któremu kobiety wszystko wybaczają, bez względu jak okrutnie je rani, one zawsze go przygarną. Jak ostatnio wracał z hukiem do tej koleżanki, to prosiłam go, żeby był konsekwentny, żeby zapomniał o tamtej. Niestety.... Koleżanka miała podjąć stanowcze kroki, ale niestety z jej stanowczości został tylko jeden procent... i albo nie zrozumiała tej sytuacji, albo bardzo lubi być ofiarą syndromu sztokholmskiego i dalej cierpieć. A ja mogę winić tylko moją naiwność, za to, że byłam gotowa nieść pomoc. Najgorsze, że wydawało się, że ona wszystko zrozumiała i się z tym zgadzała, ale przy nim, o wszystkim zapomniała.... Nie będę się już angażować w takie sytuacje!!! Nie będę!!! Przecież po piątkowym spotkaniu z psychologiem w pracy odnośnie tego tragicznego wypadku, powinnam dobrze wiedzieć, że nieważne jak bardzo będziemy komuś pomagać i prosić, jeśli ta osoba sama nie będzie tego chciała, to nic się nie zmieni. To jest decyzja wyłącznie tej osoby i my nie jesteśmy za nią odpowiedzialni. 

Psycholog powiedział mi, że ja sobie poradzę, bo mówię o swoich emocjach. Ale, jak mówię o tym, to to przecież zasilam. Powinnam się jeszcze pozbyć tych emocji. Jeszcze tylko dwa dni w pracy! Marzę o wolnym, marzę o tym!

W sobotę pół dnia spędziłam z rodzicami. Tata czuje się średnio. W poniedziałek rano miałam straszny koszmar. Dziś cały dzień walczyłam z platformą internetową, żeby się na nią zalogować
i pobrać wyniki sobotnich badań, które są takie sobie.

Dobrze, że pod ręką jest "Ciotka Zgryzotka" Musierowiczowej! Ale szybko się przekonałam, że już zapomniałam, że oprócz świetnego humoru w tej książce jest też dużo wzruszeń i sentymentów i człowiek na przemian śmieje się i płacze. 
Znalezione obrazy dla zapytania ciotka zgryzotka
Idę spać, to mi najlepiej zrobi! Znowu nie poszłam na zumbę, bo wolałam się profilaktycznie wygrzać w wannie, gdyż po południu przytkała mi się lewa dziurka w nosie. W pracy prawie wszyscy chorzy po tym wyjeździe i ciągle kaszlą.

czwartek, 22 marca 2018


"Wszechświat bezustannie obdarza Cię małymi i wielkimi darami. Kiedy ktoś proponuje Ci pomoc, kupuje lunch czy wręcza prezent, wyciągnij ręce i przyjmij to. Im częściej przyjmujesz błogosławieństwa, tym silniej przepływa przez Ciebie energia wszechświata. Kiedy odrzucasz oferowaną pomoc, zamykasz drzwi przed obfitością.

Dzisiaj otwórz się na wszelkie dary, które otrzymasz i przyjmij strumień energii wszechświata. Pozwól by Ci pomagano, by Cię kochano i rozpieszczano - pozwól sobie na przyjmowanie."  

Tak, te błogosławieństwa bardzo pomagają mi przetrwać ten trudny okres po tragicznym wypadku w pracy.

Dziękuję z całego serca za wszystkie dobre życzenia z bliska i daleka, kwiaty, czekoladki i "Sto lat" odśpiewane męskim chórem w pracy, bardzo miłe słowa od amerykańskiej części naszego zespołu,  listy Haśki Poświatowskiej, niespodzianki i piękne kartki oraz to, co poniżej na zdjęciu :-). Ten piękny wisiorek przyszedł dziś pocztą do pracy, byłam pewna, że to służbowe i bardzo się zastanawiałam od kogo i co to jest. A to moja bratowa tak to sprytnie zakamuflowała;-).

Małgorzata Musierowicz wydała następną książkę! Jak ja mogłam o tym nie wiedzieć??? Za to moja "światowa" starsza córeczka to zauważyła i po konsultacji z tatusiem nabyła tę cudowną książkę, po czym napisała w niej najpiękniejszą dedykację dla mnie ever! Chyba z tego prezentu cieszę się najbardziej! Moje wzruszenie nie znało granic:-).
"Przyjmuję wszelkie błogosławieństwa, jakie przynosi mi życie. Mogę bezpiecznie przyjmować i jestem gotowy na przyjęcie daru miłości wszechświata" :-)

                             

środa, 21 marca 2018

Słucham niesamowitej muzyki Estasa Tonne i cieszę się momentami radości, których dzisiaj doświadczyłam, pomimo wszystkich innych problemów....

Wszechświat dał mi najpiękniejszy prezent urodzinowy :-). Rano słońce, a po południu takie cuda:



wtorek, 20 marca 2018


Życie jest tak nieprzewidywalne.... W niedzielę rano zginął bardzo tragicznie nasz kolega. Po pięknym tygodniu razem, integracji, zwiedzaniu, zabawie, wspólnych rozmowach, w niedzielę rano wszystko nagle się zatrzymało. Nie wierzę w to do tej pory i nie wiem, kiedy uwierzę. Wraz z innym managerem rozmawialiśmy z policją, ambasadą i w końcu - ja z rodziną. Do tego nasz wieczorny lot był opóźniony o 3,5 godziny - wylądowaliśmy o 3 nad ranem. Przez te rozmowy z policją i innymi, telefony, rozmowy z moimi "synami" - najmłodszymi pracownikami, którzy bardzo to przeżyli, załatwianiem formalności, moja głowa była wciąż czymś zajęta, weszła w tryb zadaniowy, ale już tu w Polsce zaczęło do mnie naprawdę docierać to, co się stało. Dziś dopadł mnie kryzys, myślałam, że wybuchnę płaczem w biurze i nie będę mogła przestać. Od tej 3 rano w poniedziałek cały czas o nim myślałam, widziałam jego twarz przed oczyma, budziłam się i zasypiałam z tym, a w pracy dodatkowo zajmowałam się formalnościami związanych z tym wydarzeniem, więc ciągle w tym siedzę. Teraz już mi troszeczkę lepiej, ale dziś w pracy miałam odruch obronny: proszę, weźcie mnie stąd, ja nie chcę tu już być i się tym zajmować, dlaczego muszę to przechodzić....

Ze względów na zachowanie prywatności w tej delikatnej sytuacji nie mogę podać tu więcej szczegółów. Pozostało wiele znaków zapytania, wiele, wiele smutku...... Mam tylko nadzieję, że jego dusza jest teraz wolna i fruwa szczęśliwa i radosna w przestworzach. 

Jestem niezmiernie wdzięczna za to co mam, za moją rodzinę, z którą mogłam się tym podzielić, za to, że ogólnie mam kogoś z kim mogę swobodnie podzielić się problemami. Życzę wszystkim młodym, żeby mieli takie możliwości i żeby zawsze szukali pomocy, jeśli coś ich gryzie... 

W niedzielę, kiedy chwilowo była przerwa - czekaliśmy na informacje z policji, poszłam się przejść, bo czułam, że muszę jak najszybciej zmienić otoczenie. Jeszcze przed wyjazdem kupiłam bilet na wystawę Modiglianiego. Oglądanie smutnych i czasami przerażających twarzy w jego wykonaniu jeszcze pogorszyło mój nastrój i jak spragniony wody, przebiegałam sale i wypatrywałam jakichś radosnych obrazów. Dobrze chociaż, że na niektórych były jasne kolory. Potem ledwo stałam na nogach, resztką sił dotarłam do bistro w muzeum i dziwnym trafem znalazłam jedno wolne krzesło. Przede mną rozpościerał się cudowny widok na Tamizę, zamówiłam sycącą zupę z soczewicy i herbatkę, przysłuchiwałam się cudownemu monologowi bystrego sześciolatka obok, ale średnio tym wszystkim się cieszyłam. Czułam się jak w jakimś matriksie. Rodzinka obok zwolniła miejsca i obok mnie usiadły dwa anioły. Wszechświat zawsze odpowie na nasze potrzeby:-). Aly, Brazylijczyk z pochodzenia i jego przyjaciel pół Holender/pół Irlandczyk zaczęli sami ze mną rozmawiać, a na koniec uściskali mnie ciepło, czego bardzo potrzebowałam. Ich serdeczność była najcudowniejsza w świecie, coś takiego zdarza się tylko w filmach, bardzo rozjaśnili ten mój smutny dzień.... Jestem niezmiernie wdzięczna za to spotkanie!


niedziela, 11 marca 2018



Piszę z samolotu do Londynu czekając na odlot, a z okna widzę cudowny wschód słońca. Jak mogłam go nie zauważyć w tej strasznej gonitwie, żeby zdążyć na lotnisko po trzech godzinach snu (miały być cztery, ale po trzech już się obudziłam), i przy tym niczego nie zapomnieć i nie zwariować. Ostatni tydzień, a wczorajszy dzień szczególnie, były maksymalnie wypełnione zadaniami i aktywnościami. Jakakolwiek regularność, budowanie nawyku były niemożliwe do wykonania, a właśnie w takich momentach jest to szczególnie ważne. Normalnie nie jest łatwo, a co dopiero, kiedy wydłużają się godziny pracy. Jestem bardzo niezadowolona z takiego trybu życia, szczególnie teraz kiedy wiem, jak wartościowe zdrowotnie jest wolne, poukładane życie, a ja jestem w stanie prawie że wycieńczenia ;-).

Dzisiaj kiedy obudziłam się po tych trzech godzinach myśli w moim mózgu kręciły się jak szalone. Dopakować parasolkę, wziąć jeszcze plastry, które buty w końcu wziąć, którą kurtkę (cieplejszą czy mniej ciepłą)??? Problemy pierwszego świata! Wszelkie starania bycia minimalistą w podróży wzięły w łeb. No ale mam małe usprawiedliwienie, że jadę służbowo, do pracy i na spotkania. Ale i tak jestem zniesmaczona tym ile rzeczy musiałam wziąć, tzn. nie musiałam, ale sama chciałam, bo życie z nimi jest łatwiejsze….. Na lotnisku z tego zmęczenia i napięcia prawie że się rozryczałam żegnając się z Rafałem…

Wczoraj jeszcze, jak już dawno nie, działo się tyle rzeczy jedna po drugiej, że ciągle tylko sprawdzałam, która jest godzina. Jakby to nie mogło się rozłożyć na trzy soboty, po jednym wydarzeniu w każdą. Będąc już świadomą, bardzo ubolewam nad takim tempem wszystkiego. Staram się „pacyfikować” swój umysł i robić wszystko, żeby nie zwariować, używając technik, które poznałam, ale niestety nie jest to łatwe.

Rano pojechałam na szybkie śniadanie z moim angielskim „bratem” Markiem, który akurat na ten tydzień przyjechał do Wrocławia w ramach corocznych wizyt w byłej szkole Zuzi. Nie widzieliśmy się dwa lata i w ostatniej chwili uświadomiliśmy sobie, że oboje mamy wolną tę samą jedyną godzinę. Podjechałam do hotelu Puro i rozmowa z Markiem, a potem też z jego synkiem Dominikiem i Carmel, uskrzydliła mnie na kilka godzin! Oni są jak nasza najbliższa rodzina, znamy się już 9 lat i pomimo rzadkiego widywania się, nasze kontakty zawsze są tak samo ciepłe i serdeczne. To jest cudowne!

Potem szybki  bieg do samochodu i jazda do domu, bo o 10:00 byłam umówiona na zrobienie henny, następnie apteka, jubiler (wyczyszczenie dawno nieużywanej biżuterii, czuję się teraz jakbym dostała kilka par nowiutkich kolczyków) i pakowanie się. O 13.30 wyjechaliśmy  po Natkę, żeby o 14.40 zacząć obiad urodzinowy Kuby. 25 lat!!! Odwieźliśmy rodziców do domu i z powrotem do miasta na koncert trio Avishia Coena z Orkiestrą Symfoniczną z Brna w NFM – prezent urodzinowy Rafał, trochę odsunięty w czasie ;-). Solenizantowi bardzo się podobał, zresztą całej publiczności  też (wrocławska jak zwykle niezawodna). Byłam zdziwiona, że tyle osób zna jego muzykę i tak żywiołowo reaguje, ale Rafał mnie uświadomił, że to jeden z najlepszych kontrabasistów na świecie. Najlepszy, czy nie, jego wczorajsze utwory dla mnie były idealne do odpłynięcia w stan alfa/drzemki. Zuzia w tym czasie była ze szkołą na Międzynarodowych Targach Turystycznych w Berlinie, gdzie miała wspaniałe doświadczenia na kontynencie Azji, Afryki i Europy Środkowej (tańce regionalne, przekąski, gadżety, konkursy, itp.). Na resztę kontynentów nie wystarczyło czasu. Wróciła zachwycona i pół godziny prezentowała nam swoje zdobycze ;-). Wrażeń dla całej naszej rodziny było aż nadto!!!

Teraz już w autobusie z lotniska na Victoria Station. Cudownie jest słyszeć i czytać angielski wszędzie dookoła. Czuję się tu jak w domu, któryż to już raz? (ósmy!) Wielokrotnie zastanawiałam się, czemu tu nie zostałam. Wszystko pięknie zorganizowane, opisane, ludzie się uśmiechają, są uprzejmi i pomocni, przestrzegają zasad, dbają o porządek (przynajmniej ja mam takie doświadczenia). No i to brzmienie języka! Mam zboczenie zawodowe – wczoraj upajałam się brzmieniem i pięknie skonstruowanymi zdaniami w wykonaniu Marka, wykształconego dyrektora szkoły. Jaka to była miła odmiana od strzępków amerykańskiego angielskiego z branży IT ;-)

Po zjedzeniu bardzo wegańskiej owsianki przy dworcu Victoria dojechałam w końcu do naszego hotelu. Jako że pokoje mogliśmy dostać dopiero po 15:00 wszyscy spotkaliśmy się w pokoju Billa, który jest tu od wczoraj (zjeżdżaliśmy się stopniowo, tzn. wszyscy ze Stanów, nasi przyjeżdżają ok. 22:00 i czekam na nich). Moi koledzy i koleżanki z USA okazali się bardzo fajni i serdeczni i nawet się trochę razem pośmialiśmy:-). Na lunch poszliśmy do pobliskiej kolorowej dzielnicy zamieszkanej przez Banglijczyków, ale można na nie j spotkać jedzenie, słodycze i ludzi z całego świata. 

Teraz siedzę sobie wygodnie na kanapie w pokoju, porozmawiałam z rodzinką, włączyłam brytyjską TV - akurat leci słodki program o psach i ich właścicielach i może zaraz się zdrzemnę. 
Jestem przepełniona ogromną wdzięcznością za te wszystkie prezenty od życia! :-) :-) :-)





poniedziałek, 5 marca 2018



Dziś po pracy zrobiłam sobie taką strefę spokoju... Nie poszłam na jogę, bo nie zdążyłam wrócić do domu na czas i pod koniec pracy pojawił mi się jakiś dziwny katar, więc wolałam wziąć gorącą kąpiel w soli i sodzie, żeby wypocić toksyny.

Czytałam sobie w międzyczasie bardzo ciekawą książkę o czakrach i o tym, jak pewne deficyty z dzieciństwa mogą zablokować swobodny przepływ energii i utrudnić dorosłe życie, napisaną przez doktora psychologii.

Idę zaraz medytować i spać.... Dziś nad ranem obudziły mnie przedwcześnie koszmary :/.

Dziś jestem wdzięczna za dobre zdrowie, za pracę, za wszystkie pyszności, które mogłam dzisiaj zjeść, za rodzinkę i przyjaciół i za książki, które mogę czytać. Niby to nic nadzwyczajnego, ale właśnie dlatego jest takie fajne ;-). Przyciągam do siebie wszelką pomyślność :-)

niedziela, 4 marca 2018


Cudne słońce oraz kalendarz Mindful March z poprzedniego wpisu zmotywowało mnie do wyjścia na spacer do lasu. I nie żałuję! Najpierw szłyśmy z Zuzią bardzo szybkim krokiem, potem oczywiście zwolniłyśmy. Byłam bardzo mile zaskoczona, że było tak ciepło - stojąc zwrócona do słońca czułam ciepło na dłoniach jak w lecie, a wychodząc z domu myślałam, że będzie mróz. Jak powiedział John Muir, szkocko-amerykański przyrodnik: "The clearest way to the Universe is through the forest wilderness" i tak się właśnie tam czułam.

Poza tym, czytałam, gotowałam, prasowałam, obserwowałam jak mój umysł schodzi na manowce i  medytowałam. Zobaczyłam przed sobą pięknego białego wilka idącego leśną drogą obrośniętą drzewami po obu stronach, widziałam go do tyłu; to był cudny widok. Potem jeszcze białą płonącą świecę i potem biały piękny tort/ciasto udekorowany malinami i owocami leśnymi. Ta biel była taka jaśniejąca, dostojna, czysta... 



sobota, 3 marca 2018


Bild könnte enthalten: Pflanze
Wdzięczność! Wdzięczność przepełnia mnie codziennie. Dziś byłam w mieście, gdzie było dużo potencjalnych powodów do myślenia o tym, czego nie mam, a nie o tym, co mam. Ale się kontrolowałam J. Jak się koncentrujesz na tym, czego nie masz, to tylko to wzmacniasz:). 

Myślałam też o Zbyszku, który w piątek rano wyleciał od nas do Izraela. O jego niesamowitej autentycznej radości, uśmiechu, akceptacji, optymizmie i bezgranicznej wierze w to, że Kosmos / Bóg / Siła Wyższa daje mu wszystko, czego on potrzebuje, a jeśli zabiera - to tylko i wyłącznie dla jego dobra i jest w tym jakiś głębszy cel. Że człowiekowi naprawdę niewiele potrzeba do życia i do szczęścia, że wystarczy tylko zmienić styl życia i podejście… Nie usłyszeliśmy od niego ani jednego najmniejszego słowa narzekania, frustracji, itp. nawet kiedy prawie odmroził sobie palce, zwiedzając miasto bez rękawiczek w 10-stopniowym mrozie (nie wiedzieliśmy o tym, że ich nie ma; Rafał chętnie oddałby mu jedne ze swoich, tak jak kiedyś dał je Nickowi z Drezna, który był u nas w bardzo mroźnym lutym). Opowiadał niesamowite historie ze swojego życia i podróży po świecie. Ciekawe, że właśnie w tym momencie napotkałam na swojej drodze człowieka na bardzo podobnym etapie rozwoju w tych samych dziedzinach życia....  

Byłam dzisiaj na prezentacji na temat egzaminu z języka angielskiego na koniec 8-mej klasy. Z przyjemnością posłuchałam pięknej angielszczyzny prowadzącego, jakże odmiennej od angielskiego, z którym mam do czynienia codziennie w pracy. 50% pytań jest pytaniami otwartymi, gdzie uczeń musi napisać coś od siebie, przetworzyć język, który przeczytał, czy usłyszał i stworzyć coś swojego. W sumie bardzo dobry pomysł, tylko, czy pierwszy rocznik tej reformy będzie w stanie dobrze odpowiedzieć na tego typu pytania, po tylu latach tradycyjnych testów?

Po prezentacji miałam iść z Rafałem do klimatycznej kafejki w ramach weekendowego powolnego cieszenia się życiem, ale po drodze wciągnęły nas ormiańsko-gruzińskie naleśniki, z bardzo ciepło uśmiechającymi się panią Ormianką przyjmującą zamówienia i jej mężem podającym je do stolika. Świeciło piękne słońce!

W domu po południu delektowałam się lekturą w ciepłym łóżku. Natalia zasnęła przytulając się do mnie. Cieszyłam się tym spokojem, bezruchem, brakiem przymusu sprawdzania czasu, tymi wolnymi chwilami....
Kein automatischer Alternativtext verfügbar.