piątek, 31 marca 2017


Dzisiaj Zuzia kończy 13 lat! Życzę Ci córeczko, wraz z rodzinką i przyjaciółmi z całego świata, abyś zawsze była sobą i żeby dookoła Ciebie byli sami dobrzy ludzie. Żebyś rozsiewała radość, miłość i uśmiech. Życzę Ci samych szczęśliwych momentów i jeszcze wielu beztroskich dni dzieciństwa!


Z tej okazji poszłyśmy w niedzielę do kina na najnowszą "Piękną i Bestię" - piękna wzruszająca baśń, która oprócz pięknych zdjęć, oprawy muzycznej i znanej historii pokazuje jak trudno być innym niż wszyscy.


A potem na obiadek z dawno niewidzianymi przyjaciółmi - ulubioną ciocią Zuzi :-), gdzie towarzyszyły nam takie oto głośno dokazujące papugi :-).



czwartek, 30 marca 2017

Wstawiam fragment artykułu Jean Marca Dupuis, który promuje naturalne terapie, mówiący tak naprawdę o potrzebie miłości, a nie tylko o wegetarianizmie. Nie chcę promować diety bezmięsnej, choć jestem jej zwolenniczką - wstawiam ten tekst, gdyż bardzo pokrywa się z rozmowami zasłyszanymi przeze mnie ostatnio w szpitalu. Tato ma znowu nowego sąsiada. Pana, który zasłabł na chodniku i nic więcej już nie pamięta. Może tylko leżeć. Wczoraj gdy przyszłam, tato "zapoznawał" się z nowym sąsiadem. Chciał go pocieszyć i powiedział, że świat jest piękny, pomimo wszystko. Na co Pan odparł: "Świat jest piękny, jak jest się młodym, a teraz to już...". Na co mój tato, Mistrz Optymizmu, po tych wszystkich przejściach, powiedział: "Świat jest taki, jakim go Pan sobie stworzy." - normalnie dech mi wtedy zaparło! To ja tyle mądrych książek musiałam przeczytać, żeby do tego dojść ;-), a tato tak sobie to powiedział, niby nic. Potem jeszcze dodał, że jest jeszcze drugi świat - wieczność. Mądrość duchowa i życiowa w pigułce! Sąsiad mówił też o samotności - i pomijając takie fundamentalne sprawy, jak owdowienie, czy opuszczenie przez dzieci, niestety miał rację, bo dzisiaj rano nie miał nawet jak otworzyć sobie sam paczki ciastek, a wczoraj miał problem z samodzielnym napiciem się (dobrze, że przyniosłam tacie słomki, to dałam mu jedną). 

"Leonardo da Vinci był wegetarianinem. Nie rozumiał, ani dlaczego, ani, w jaki sposób ludzie mogli zamienić się w „cmentarzysko zwierząt”, zjadając wszystkie te martwe zwierzęta ze swojego talerza:
„Człowiecze, jeśli jesteś naprawdę, jak się zowiesz, królem zwierząt, rzekłbym raczej – królem bestii i największą z nich wszystkich! – dlaczego zadowalasz swoje podniebienie swoimi poddanymi, z powodów które czynią z ciebie cmentarzysko wszystkich zwierząt? […] Czyż Natura nie wytwarza w swojej obfitości prostych pokarmów pochodzenia roślinnego? A jeśli nie zadowalają cię takie proste pokarmy, to dlaczego nie sporządzisz z nich bardziej wyszukanej mieszanki?”.

Już od bardzo dawna filozofowie zadawali sobie pytanie co do zasadności i moralności zjadania zwierząt.

Przedsokratejski filozof Pitagoras (tzn. żyjący w czasach przed Sokratesem, a zatem wcześniej niż w V. w. p.n.e., w Atenach), dziś wspominany przede wszystkim ze względu na swój wkład w rozwój nauk matematycznych, był pierwszą znaną postacią promującą wegetarianizm. Jego zdaniem, jedzenie zwierząt było zastrzeżone dla bogów, którym składano krwawe ofiary.

Żywienie zwykłych śmiertelników miało się opierać na warzywach. Jego uczniów zwano légumistes. Byli to pierwsi wegetarianie, których wspominamy (być może w czasach prehistorycznych żyli ludzie, lub ich przodkowie, żywiący się wyłącznie roślinami, ale to tylko przypuszczenia).

Zadowalanie się warzywami i owocami, rezygnacja z mięsa, ryb, a czasem również i z jaj i nabiału początkowo miało konotację moralną lub związaną ze składaniem ofiar.
Z tego względu to właśnie cywilizacje i grupy społeczne zachwalające wstrzemięźliwość, opanowanie, pewnego rodzaju rygor i trzeźwość miały tendencję do wegetarianizmu.

Wśród chrześcijan okres postny (piątki oraz Środa Popielcowa w Wielkim Poście i wigilia Bożego Narodzenia w Adwencie) charakteryzuje się zakazem spożywania pokarmów mięsnych (zwierzęcych). W takie dni jadano więc „po wegetariańsku”, aby się uświęcić oraz wzrastać moralnie i duchowo.

Święty Benedykt, który w 529 r. założył zakon benedyktynów, narzucił swoim mnichom dietę wegetariańską. Zakon trapistów, od samych swych początków w XVI w., sprzeciwiał się surowo spożywaniu mięsa, jaj i innych pokarmów pochodzenia zwierzęcego.

Współczesny kościół adwentystów dnia siódmego gorąco zachęca swych wyznawców do wegetarianizmu.

W hinduizmie, sikhizmie czy buddyzmie wegetarianizm wiąże się również z brakiem przemocy. Obecnie ponad 30% ludności Indii to wegetarianie, w wersji hindu wykluczającej spożywanie jaj.
Dziś temat ten stał się bardzo modny.

Czynić dobro wokół i dla siebie

Na Zachodzie wegetarianizmu broni się jako najbardziej etycznej opcji dla planety, ale zarazem dla człowieka, gdyż dietę wegetariańską przedstawia się jako najzdrowszą, niezależnie od korzyści dla środowiska naturalnego płynących z jej stosowania.

Jeśli dobro można czynić wokół siebie, jednocześnie czyniąc dobro dla siebie, trzeba być głupim, by tego nie robić.

Z perspektywy naukowej: dieta wegetariańska obecnie świetnie się broni – nawet, jeśli w Europie nie ma na jej temat zbyt wielu dyskusji.

Doktor Dean Ornish nie jest szeroko znany w Europie, ale jest on amerykańskim odpowiednikiem europejskich twórców diet takich jak Montignac czy doktor Cohen.

Trzydzieści lat temu przeżył swoje pięć minut sławy, kiedy zastosował dietę wegetariańską niskotłuszczową w leczeniu swoich pacjentów cierpiących na choroby układu krążenia.
Zgłaszały się do niego wszystkie gwiazdy Hollywood. Być może pamiętasz – to były lata osiemdziesiąte, kiedy tłumaczono wszystkim, by unikali wszelkich tłuszczów zwierzęcych, jedli sałatki bez sosu winegret, pieczywo bez masła, pieczywo razowe, wyroby 0% tłuszczu, margarynę roślinną.

Doktor Ornish był jednym z propagatorów tego ruchu: badacz z uniwersytetu w Kalifornii, został jednym z pionierów Lifestyle Heart Trial, długoterminowego rygorystycznego badania klinicznego, które wykazało zmiany trybu życia mogące spektakularnie wpłynąć na poprawę stanu zdrowia osób cierpiących na choroby naczyń wieńcowych, bez korzystania z chirurgii ani z leków antycholesterolowych. Jego dieta polegała na jedzeniu wielu owoców, warzyw i razowych produktów zbożowych z pełnego przemiału, przy jednoczesnej suplementacji witaminy B12 i kwasów omega-3.

Mięsa, tłuszczu, alkoholu, cukrów prostych i nabiału należy jak najbardziej unikać.

Dieta wegetariańska jest bogata w składniki żywieniowe chroniące przed chorobami naczyń wieńcowych (tętnic doprowadzających krew do serca), takie jak: przeciwutleniacze, rozpuszczalny błonnik, pochodne kwasu foliowego, witaminy i prowitaminy (karotenoidy i flawonoidy). Charakteryzuje ją także właściwa proporcja kwasów tłuszczowych omega-6 do omega-3.

Dieta ta jest jednocześnie niskocholesterolowa, uboga w tłuszcze nasycone i kwasy tłuszczowe trans.

Słowo na temat tłuszczu

Przyznaję, że doktor Ornish wydaje się być nieco „przestarzały” ze swoimi poglądami na temat tłuszczu i cholesterolu.

Najnowsze badania wykazują, że tłuszcze nasycone oraz cholesterol nie są wcale trucizną, wręcz przeciwnie – mają one do spełnienia ważną rolę w organizmie, zwłaszcza w zakresie wytwarzania hormonów.

W artykule opublikowanym w American Journal of Clinical Nutrition, naukowcy przeanalizowali 21 badań, w których obserwacji poddano blisko 350 000 mężczyzn i kobiet na przestrzeni dwudziestu trzech lat. Stwierdzili oni, że osoby jedzące najwięcej tłuszczów nasyconych wcale nie ponosiły większego niż inni ryzyka zawału ani innych chorób serca czy układu krążenia.

Problem tej diety polega na tym, że trudno ją stosować na dłuższą metę. Osoby odżywiające się w ten sposób są głodne, nudzi im się jedzenie pokarmów bez smaku.

Tłuszcz odgrywa bardzo ważną rolę w podtrzymywaniu i uwydatnianiu zapachów. (Łatwo to zauważyć, kiedy mięso w sosie spadnie Ci na ubranie...)

A mimo to, badaniom i dyskusjom na ten temat nie ma końca. Jeśli o mnie chodzi, myślę, że dieta bez tłuszczu i bogata w warzywa może być wskazana, a wręcz konieczna i zbawienna w przypadku osób cierpiących na dużą nadwagę, otyłość i zaburzenia pracy serca.

Jeśli chodzi o dietę Ornish, badania wykazały znaczną poprawę wagi ciała, spadek ciśnienia tętniczego, spowolnienie rytmu pracy serca w spoczynku oraz lepszą jakość życia, w tym także lepsze samopoczucie.

Ale zarówno doktor Ornish, jak i wegetarianie zrozumieli coś bardzo ważnego: samo stosowanie diety nie wystarczy. Dieta będzie skuteczna, jeśli towarzyszyć jej będzie radzenie sobie ze stresem, umiarkowana aktywność fizyczna i wsparcie emocjonalne.

Wraz z dietą, wsparcie emocjonalne

Zdaniem doktora Ornisha, największym zagrożeniem dla pacjentów z nadwagą, otyłych, cierpiących na choroby serca lub cukrzycę jest przede wszystkim… zagrożenie samotnością i osamotnieniem.

„Współczesna medycyna ma tendencję do skupiania się na aspektach fizycznych i mechanicznych: leki, zabiegi chirurgiczne, geny, mikroorganizmy, komórki, cząsteczki – wyjaśnia. A jednak, żaden z czynników nie ma większego wpływu na jakość życia, zagrożenie chorobą i ryzyko przedwczesnej śmierci, co samotność i osamotnienie: ani dieta, ani tytoń, ani sport, ani stres, ani genetyka, ani lekarstwa, ani chirurgia”.

Zdaniem doktora Deana Ornisha, miłość i bliskość – nasza zdolność do nawiązania relacji z samym sobą i z innymi – znajdują się u źródła naszego dobrego samopoczucia i stanowią najlepszą obronę przeciw chorobie. Jeśli nam tego brakuje, to w ostatecznym rozrachunku stajemy się smutni, nieszczęśliwi i chorzy. Ale dzięki wsparciu i miłości możemy wyzdrowieć.

„Gdyby znalazł się nowy lek o takiej skuteczności, to wszyscy lekarze w kraju zalecaliby go wszystkim pacjentom. Błędem zawodowym byłoby nieprzepisanie go. A mimo to, po ukończeniu studiów, my, lekarze, z bardzo nielicznymi wyjątkami, nie wiemy zbyt wiele o leczniczej potędze miłości i bliskości".

Duchowe i emocjonalne choroby serca

Doktor Ornish uważa, że największą epidemią na Zachodzie nie są wcale choroby serca jako organu, ale to, co nazywa „duchowymi i emocjonalnymi chorobami serca”.

Głębokie poczucie samotności, osamotnienia, wyobcowania i depresji, zataczające tak szerokie kręgi w naszej cywilizacji, odpowiada załamaniu się struktur społecznych, którym niegdyś zawdzięczaliśmy poczucie sensu i przynależności do pewnej wspólnoty. Ocenia on, że to jest przyczyną choroby, cynizmu i przemocy w naszym społeczeństwie.

Jesteśmy istotami społecznymi, stworzonymi do tego, by żyć wspólnie. Setki tysięcy lat przetrwały te jednostki, społeczeństwa i cywilizacje, które nauczyły się wzajemnej dbałości, a także dbałości o wzajemną miłość i utrzymywane bogatych relacji międzyludzkich.
W naszej kulturze obecnie tak rzadko spotyka się osoby, które chcą poświęcić swój czas na zajmowanie się innymi ludźmi czy na prowadzenie jakiejś wspólnoty, że stwarza to zagrożenie dla naszego przetrwania.

Dlatego program „wegetariański” dr. Ornisha, rozpoczynający się od unikania krzywdzenia zwierząt, zawiera również zalecenie, by:
  • spędzać więcej czasu ze swoimi przyjaciółmi i rodziną;
  • rozwijać zdolności komunikacji;
  • pracować nad przebaczeniem (uznanie swoich win, a także nauka, jak prosić o przebaczenie, pojednanie);
  • rozwijać swoje zdolności służenia innym, altruizm i współodczuwanie z tymi, którzy cierpią;
  • korzystać z psychoterapii;
  • medytować;
  • zaangażować się w działania wspólnotowe.

Jest to więc globalny program mający na celu poprawę zdrowia, ale także odnalezienie radości życia, a w ten sposób – także i sensu swojego istnienia."

Apropo's wegetariańskiego jedzenia to wczoraj delektowałam się bakłażanami pieczonymi z masłem klarowanym i gałką muszkatołową, podanymi z komosą ryżową i sosem sambal matah pochodzącym z Bali :). Nie miałam wprawdzie wszystkich potrzebnych składników, ale użyłam zamienników (zamiast szalotki - zwykła mała cebula, zamiast limonki - cytryna, zamiast papryczki chili - przyprawa w proszku), ale i tak smak wszystkiego razem był cudowny. Pyszna szybka przekąska! Przepis pochodzi z "Przepisów na szczęście".



wtorek, 28 marca 2017


Powinnam już spać, ale jak nie wyrażę mojej wdzięczności teraz, to umknie ona z wiatrem i po jakimś czasie nie będę pamiętać o tych wszystkich ciepłych słowach od kochanej Stefy z Włoch, która lepiej mówi po polsku niż nie jeden Polak, od Beatki, od Jochena z Niemiec, od Darka z pracy, od Agnieszki z Rady Rodziców w gimnazjum (wczoraj mieliśmy spotkanie) i od mojego męża. O rozmowach ze współpacjentami taty i z niektórymi "ludzkimi" pielęgniarkami. Dziękuję za wszystkie dobre myśli i modlitwy.


Nie chcę pisać o tym, że w szpitalu chaos i dają nie te lekarstwa, co trzeba, lub dają, kiedy nie mają dawać, i że dzisiaj rano był ogromny korek do szpitala, bo przejazd blokowała ciężarówka i próbowałam objechać trzema różnymi drogami, a i tak straciłam pół godziny. Szpital zbudowano w miejscu do którego nie ma dojazdu - świetnie, nie? Wolę napisać, że dzisiaj piękna letnia pogoda, którą odczułam dopiero o 18.30, kiedy wysiadłam z samochodu przed domem. Ale w pracy mi się dzisiaj super fajnie pracowało, więc nawet nie zatęskniłam za świeżym powietrzem. Tak bardzo jestem wdzięczna za to, że nie muszę rano być w pracy o konkretnej godzinie i dzięki temu mogę rano być u taty z ciepłym (ajurwedyjskim) śniadankiem. Jestem też wdzięczna za krótki spacer do lasu z Zuzią, na który wybrałam się po przyjeździe do domu, żeby trochę przewietrzyć głowę. W końcu dziecko miało pół godziny, żeby z matką porozmawiać na spokojnie ;-). Ptaki śpiewały przecudownie, jedne przez drugie. Uwielbiam zapach ciepłego wieczoru!


Wracając od taty pomyślałam sobie, że niektórzy nie mają takiego szczęścia jak ja, że mogą opiekować się swoimi rodzicami. Gdybyśmy mieszkali daleko, to codzienne wizyty w szpitalu nie byłyby możliwe. Mój umysł ciągle wymyśla pozytywne myśli, w ramach rekompensaty;).


niedziela, 26 marca 2017



Tak wiele otrzymuję dobra, serdeczności i miłości.... Jestem za to tak bardzo wdzięczna! Wczoraj w szpitalu znowu "akcja", bo tato dostał lek, a nie miał go dostać. Ale oprócz życia szpitalnego staram się myśleć o dobrych rzeczach, w zasadzie w porównaniu ze szpitalem, to wszystko, dosłownie wszystko wydaje się cudowne! Jestem wdzięczna za wczorajszą jogę z Moniką, fajną atmosferę na zajęciach, że w końcu miałam chwilkę na proste czynności domowe, trochę spania, wieczorne spotkanie ze znajomymi z okazji urodzin Ani, dzisiejszą miłość i dobroć Dominiki, która przyjechała zrobić tacie masaż (bo ja nie mam tyle siły w rękach), sensowną lekarkę, która miała dzisiaj dyżur, wszystkie dobre słowa od przyjaciół, za to że Karina pomogła Natalce w fizyce i za piękne chwile podczas monodramu Małgorzaty Bogdańskiej, która niesamowicie odgrywała Giuliettę Masinę i opowiadała o swoim życiu z wielkim Fellinim. Cudowna, ciepła i pełna energii kobieta oraz wspaniała aktorka. Spektakl miał miejsce w naszym lokalnym zamku, dlatego poszliśmy, bo blisko, niedrogo, no i Fellini. Pamiętam, jak w czasach studenckich oglądałam jego filmy z kaset video, jeden za drugim, bo tak mi się podobały. Masina nie miała łatwo u jego boku, jak to z geniuszami bywa, ale powiedziała, że woli żyć z geniuszem, niż z idiotą, bo jest ciekawiej ;-). Piękna, wrażliwa i wierna Mistrzowi, musiała doświadczać jego zdrad, upokarzania i innych kaprysów. Ale on ją kochał, tak bardzo chciał, żeby grała Gelsominę, czyli clowna, bo według niego jest to najszlachetniejsza rola dla aktora. O sobie mówiła, że jej najważniejsza rola, to rola żony Felliniego. Na koniec aktorka opowiedziała o osobie chorej na depresję, której lekarz na końcu zapytał, czy wierzy w miłość. Odpowiedź była twierdząca, na co lekarz odpowiedział, że jak pacjent wierzy w miłość, to nie jest z nim jeszcze tak źle :-). Już na sam koniec, po wielokrotnym wywoływaniu jej przez publiczność na scenę, Małgorzata Bogdańska przeczytała wzruszające i mądre orędzie Leszka Mądzika z okazji jutrzejszego Międzynarodowego Dnia Teatru, o człowieczeństwie, roli aktora i doświadczaniu drugiego człowieka w teatrze.


Jestem też wdzięczna za książkę, która do mnie przyciągnęła podczas wczorajszych zakupów w lokalnym markecie. Ujęła mnie tytułem "Przepisy na szczęście", a napisała ją autorka bloga "Qmam kasze". Książka jest cudnie wydana i jest pełna miłości i spokoju i słów, które właśnie teraz i zawsze potrzebuje każdy człowiek: "Najlepszym lekarzem jest codzienność - dobre jedzenie, słońce, świeże powietrze, odpoczynek, uśmiech, akceptacja i miłość. Dorzuciłabym jeszcze wdzięczność za to, że jestem, że Ty jesteś i ludzie o szczerych sercach. Zobacz, masz wszystko, czego trzeba do szczęścia, rozmawiaj, tańcz, jedz prosto, oddychaj i doceniaj każdy centymetr swojej podróży. Zwyczajnie, bez oczekiwań, delektuj się codziennością i bądź szczęśliwym człowiekiem!

piątek, 24 marca 2017

Dziś był dzień inny od pozostałych w tym tygodniu, gdyż byłam na ciekawym szkoleniu i mogłam przez chwilę nie myśleć o tacie i szpitalu. Szkolenie było na temat rekrutacji i selekcji pracowników, gdyż tym się od niedawna zajmuję w pracy. Pracując w kilku firmach miałam okazję „liznąć” temat i przeprowadzić kilka rekrutacji, ale zawsze robiłam to intuicyjnie, nie bazując na żadnej teoretycznej wiedzy. Opowiedziałam dzisiaj Lidce Borkowskiej – trenerce prowadzącej szkolenie, jak to u mnie wygląda i powiedziała, że moje pytania są świetne i że dobrze to robię J. Tematy kadrowe zawsze mi się bardzo podobały, szczególnie te miękkie (psychologiczne), tylko nigdy ich nie zgłębiłam na tyle, na ile bym chciała. Dzisiaj było też o różnych osobowościach i wykrywaniu kłamstw. Ale tutaj chciałam bardziej napisać o tym, że trenerka i inne uczestniczki tego spotkania były niesamowicie miłe i ciepłe. Lidka o rok ode mnie starsza, to samo pokolenie, dzieci w podobnym wieku i wielkie doświadczenie w HR, a przy tym bardzo ciepła, serdeczna, z kojącym głosem – po prostu dobry człowiek, świetnie zharmonizowany z życiem i tym, co ono przynosi. W obecnej sytuacji jestem chyba bardzo wrażliwa na wszelkie przejawy dobra – są odskocznią i przeciwwagą dla smutnych momentów, dają nadzieję i okazję do uśmiechu. Jestem za nie ogromnie wdzięczna!



Wróciłam do domu troszkę wcześniej niż zwykle i stęskniona za otwartą przestrzenią i śpiewem ptaków wyciągnęłam rodzinkę na krótki spacer przez las.  





Dostałam też piękną kartkę ze wzruszającymi słowami od Marka z Anglii, dyrektora szkoły, którego zaprosiłam do Wrocławia po raz pierwszy w marcu 2009 roku i od tego czasu trwa nasza przyjaźń. Był teraz we Wrocławiu ze swoimi nauczycielami, ale z racji bardzo napiętego codziennego planu dnia (szpital, praca, dom, szpital) nie mogłam się z nim spotkać. Porozmawiał za to z Zuzią w szkole (ależ ona była dumna!:-) i przekazał kartkę wraz z małym prezentem. Smutno, że nie mógł się dzisiaj ze mną spotkać, kiedy ja mogłam, ale świadomie staram się docenić to, co jest, niż użalać się nad tym, co się nie zdarzyło.



środa, 22 marca 2017



To wszystko działa! Działa Reiki, modlitwy, przekonania, masaże, wizualizacje i uzdrawiające mantry, ajurwedyjski sposób żywienia i pozytywne myśli. Na pewno też działają lekarstwa, czyli najlepszy efekt przynosi połączenie (zintegrowanie) wszystkich metod. Jeszcze długa droga przed nami, ale najważniejsze, że nie jest gorzej. Będąc tak często w szpitalu człowiek uczy się pokory... i wielkiej wdzięczności.

Urodzin od wielu już lat nie obchodzę w jakiś szczególny sposób i jeszcze do wczoraj wieczora w ogóle o nich nie myślałam. Ale to zawsze bardzo miło, kiedy otrzymuje się dobre życzenia, szczególnie w trudnym czasie. Tak bardzo potrzebuję dobrej energii; wszyscy jej potrzebujemy. Tak bardzo jestem wdzięczna za moich przyjaciół i znajomych. Człowiek od pierwotnych czasów żył we wspólnocie i był w tym głęboki sens. Teraz też tego potrzebuje, szczególnie w trudnych chwilach oraz podczas umierania. Nie chciałam o tym pisać, ale wczoraj przeszedł w inny wymiar sąsiad taty z pokoju. Noc wcześniej miałam sen i wiedziałam, że to nastąpi. Tylko dlaczego nie mogło to nastąpić w spokoju i prywatności oraz nie w samotności? My z bratem u taty przy jednym łóżku, rozmawiamy, śmiejemy się, a metr dalej człowiek w agonii, odgrodzony tylko krótkim parawanem.   I odchodzącemu, i leczącemu się należy się spokój. Tato obudził się w nocy, kiedy już była cisza.      
I tak leżał w ciszy z ciałem sąsiada obok. Dopiero po jakimś czasie zrobił się ruch, a kiedy zakładali worek, to tato nakrył głowę kołdrą. Następna noc z głowy. I jak tu zdrowieć???

Miałam pisać o radośniejszych wydarzeniach, ale to jakoś we mnie siedzi.

Przy okazji urodzin, dostałam od wszechświata cudowny prezent w postaci niedzielnego koncertu mojego kochanego gitarzysty i jego zespołu oraz ich ostatniej płyty. Wcześniej było z nim spotkanie w klubie literackim "Proza". Ciężko mi się było wyrwać na to spotkanie i koncert, ale ta pozytywna energia bijąca od Jessego Cooka, jego muzyki i członków zespołu zrekompensowała wszystko. To była medytacja podczas koncertu, skupienie się w całości na tej przepięknej radosnej muzyce, która przeciwstawiała się negatywnym myślom. Atmosfera była cudowna, a muzycy rozsiewali bardzo pozytywne wibracje. Uśmiech nie schodził mi z twarzy:-). To było już nasze piąte spotkanie z nimi - tak jakbyśmy widzieli się z dobrymi znajomymi. Ależ mi tego było trzeba!


Drugi cudowny prezent od wszechświata to to, że nasza rodzinna artystka została laureatką ogólnopolskiego konkursu piosenki obcojęzycznej. Dziś pojawiły się wyniki!

Inne to świecące słońce, to że dojechałam cała i zdrowa, mimo, że coś się stało z pedałem gazu w samochodzie, dobre słowa i żarty kolegów z pracy, dobroć pielęgniarek i lekarki prowadzącej, pozdrowienie ochroniarza szpitala, które mnie kojarzy z widzenia, piękna książka o Ajurwedzie, miłość mojej rodziny i kochanych przyjaciół. To był dobry dzień! :-)

niedziela, 19 marca 2017

Poniżej inspiracja, tak bardzo mi potrzebna, z dzisiejszego Festiwalu Zdrowia, od organizatorki dr Preeti Agraval z Centrum Medycyny Integracyjnej. To daje mi nadzieję i wierzę, że będzie dobrze. Wszystkich, którzy tu zagladają z serca proszę o modlitwy i dobre myśli dla mojego kochanego Tatusia. Bo myśl jest energią i się spełni! Jestem też bardzo wdzięczna za to, że mogłam dziś uczestniczyć w dwóch zajęciach prowadzonych przez Apolonię Rdzanek, od dziś moja guru ajurwedy, psychologii, mądrości, psychosomatyki, miłości i chodzącej łagodności. 

poniedziałek, 13 marca 2017



Ale jestem z siebie dumna! Zaczęłam patrzeć na tatę pod kątem ajurwedy i zastanawiać się jak mu pomóc. Jego objawy wskazują ewidentnie na zastój energii życiowej, czyli Prany, Chi, Qi lub Ki, w zależności czy używamy terminów medycyny ajurwedyjskiej czy tradycyjnej medycyny chińskiej/tybetańskiej. Żeby pobudzić krążenie tej energii potrzebne jest „podkręcenie” ognia trawiennego. Skonsultowałam się z Dominiką, która przed podaniem odpowiednich ziół poradziła, żeby najpierw tato zażywał mieszankę na wzmocnienie trawienia i usunięcie toksyn z organizmu, która jednocześnie ma efekt rozgrzewający i ściągający. 

Ta mieszanka jest prosta „jak drut”:
1 łyżka imbiru w proszku + 1 łyżka kuminu w proszku + 1 łyżka kolendry w proszku + 2  łyżki mięty w proszku + 2 łyżki kopru włoskiego w proszku.
To wszystko wymieszać i jeść po 1 małej łyżeczce po dwóch największych posiłkach w ciągu dnia (popijając ciepłą wodą). Uwaga! Jeśli smak mikstury będzie za mocny, można zmniejszyć ilość do 2 x dziennie po ½ łyżeczki.

Jednocześnie przypomniało mi się, że przecież nie na darmo robiłam w zeszłym roku kurs naturalnego uzdrawiania Reiki J. Zrobiłam tacie skróconą wersję tego „masażu” i dosłownie czułam tę energię, to ciepło, którego tak bardzo potrzebuje. W Wikipedii przeczytałam nawet, że „w krajach zachodnich jak również coraz częściej w Polsce w wielu szpitalach zabiegi reiki są stosowane przez część personelu medycznego w celu poprawy stanu zdrowia.”

Reiki przyświeca pięć zasad:
Chociaż dziś nie martw się.
Chociaż dziś nie złość się.
Chociaż dziś bądź wdzięczny.
Chociaż dziś pracuj uczciwie.
Chociaż dziś bądź miły dla innych.

Cały dzień od wczoraj byłam niespokojna i smutna, a mój umysł rysował czarne scenariusze. Po wykonaniu Reiki ogarnął mnie spokój.

Rano i wieczorem zastosowałam też masaż olejem sezamowym, który ma bardzo dużo właściwości zdrowotnych. Tato powiedział o tym rehabilitantce, która tam czasem zagląda i też mu nim zrobiła masaż nóg!

Wieczorem zrobiłam też tacie ajurwedyjski masaż uszu. Tu cytuję za „Ajurweda a uroda. Jak być pięknym” - M. Sachs:
„Niewiele osób zdaje sobie sprawę, jakie korzyści niesie za sobą masaż uszu. Przede wszystkim uwalnia on napięcie zgromadzone w organizmie i stymuluje pracę mózgu. Poprawia także krążenie, rozgrzewa ciało i wzmacnia nerki.
Obejmij głowę w taki sposób, by była zwrócona lekko w lewo, i podtrzymaj ją lewą dłonią. Zachowaj tę pozycję przez wszystkie pięć etapów masażu ucha.
Krok pierwszy:
Złap prawy płatek ucha kciukiem i palcem wskazującym. Ruchem wałkującym, stosując delikatne uciskanie, przesuwaj wzdłuż zewnętrznej krawędzi ucha do punktu, w którym ucho łączy się z głową. Wykonaj dwa powtórzenia.
Korzyści:
1. Uwalnia napięcie i pomaga likwidować skrzywienie kręgosłupa,
2. Stymuluje ośrodkowy układ nerwowy.
Krok drugi:
Masuj wzdłuż środkowej krawędzi ucha w podobny sposób jak poprzednio. Wykonaj dwa powtórzenia.
Korzyści: poprawia krążenie krwi.
Krok trzeci:
Koniuszkami palców wskazujących masuj najgłębszą część ucha oraz otwór uszny. Zaaplikowanie olejku w okolicy otworu usznego może złagodzić dzwonienie w uszach. Wlewanie ciepłego oleju sezamowego do ucha jest bardziej zaawansowaną metodą leczenia tej dolegliwości (nie można tego robić w przypadku stanu zapalnego).
Krok czwarty:
Masuj ucho w miejscu, w którym łączy się ono z głową, zaczynając za płatkiem usznym, kierując się w górę, za ucho, do miejsca, gdzie górna część małżowiny usznej łączy się z głową.
Korzyści:
1. Równoważy doszę wata, wywierając pośrednio wpływ na okrężnicę,
2. Zwiększa dopływ energii do jelita cienkiego i grubego,
3. Stymuluje pracę mózgu,
4. Obniża wysokie ciśnienie krwi,
5. Mocny ucisk wywołuje naturalne odczucie euforii.
Krok piąty:
Luźno zgiętymi palcami mocno poruszaj płatkiem ucha tam i z powrotem dziesięć razy. (Jeśli ruch ten wydaje się dla masowanego zbyt energiczny, masuj ucho całą dłonią, aż poczujesz, że się rozgrzało).
Korzyści:
1. Wyraźnie wzmacnia nerki, co pomaga łagodzić bóle dolnej części pleców oraz dodaje energii życiowej,
2. Poprawia krążenie krwi i rozgrzewa ciało,
3. Wspomaga funkcje wydalnicze, co sprzyja usuwaniu toksyn uwolnionych podczas masażu.
Obróć głowę osoby masowanej w prawą stronę, podtrzymując ją prawą dłonią. Powtórz wszystkie opisane kolejno czynności z lewym uchem. Na chwilę dotknij dłońmi obu uszu, przytrzymując ciepło i energię wytworzone pod wpływem masażu.”

Jeśli to wszystko jednak nie działa, to przynajmniej na pewno miało efekt relaksujący, odprężający i usypiający. A to jest bardzo ważne, szczególnie, kiedy od miesiąca nie można się wyspać porządnie (przez sąsiada). 

A taką cudowną modlitwę dedykowała swoim uczniom mistrzyni Reiki, która prowadziła mój kurs:
„Panie, daj mi iść przez Piękno,
spraw, aby moje oczy zawsze były pełne widoku purpurowych zachodów słońca,
spraw, by moje ręce miały szacunek dla Twojego stworzenia,
spraw, by mój słuch był tak wyostrzony, bym usłyszał Twój głos.
Daj mi mądrość, bym lepiej zrozumiał to, czego nauczasz,
daj mi dostrzec lekcję życia , którą zawarłeś we wszystkich kamieniach i liściach.
Szukam siły –
Nie, aby pokonać mojego brata, ale by walczyć z moim największym wrogiem – z samym sobą (…)


niedziela, 12 marca 2017

Nie pisałam, bo dosłownie nie miałam kiedy…. Od środy codziennie jeździłam do szpitala rano, lub tak, żeby złapać lekarzy. W piątek spędziłam tam pięć godzin…byłam u dwóch lekarzy, ordynatora i dyrektora… W środę zmieniony został lekarz prowadzący, który wymyślił wypisanie taty w sobotę, bez uprzedniego zbadania… A tato średnio się do tego wypisania nadawał…, „na szczęście” zasłabł i po tym oraz mojej wizycie dopiero się ktoś poważnie nim zainteresował i stwierdził, że jest odwodniony. Spadło mu ciśnienie krwi, a tak się dzieje przy odwodnieniu. Musiałam dopilnować, żeby go nie wypisywali w sobotę, tak jak planowali, dostać kopię całej dokumentacji (żeby uzyskać konsultację zewnętrznego lekarza) i przede wszystkim zaznaczyć tamtejszym lekarzom swoją obecność, bo jeśli tego się nie zrobi, to tak jakby pacjent był niewidzialny. Do pacjentów przychodzą tylko lekarze stażyści, którzy mają najmniejsze doświadczenie z wszystkich zatrudnionych tam lekarzy. Mam wrażenie, że panuje tam straszna hierarchia - młoda lekarka obecnie prowadząca tatę powiedziała mi, że też myśli, żeby nie wypisywać go w sobotę, ale musi to przeforsować u starszej lekarki prowadzącej!!! Na szczęście ją spotkałam i powiedziałam jej to osobiście. Na 3-minutową audiencję u ordynatorki czekałam ponad dwie godziny!

Wczoraj byliśmy na pogrzebie wujka - teścia mojego brata – wiele łez i smutku, a dzisiaj mąż odwieziony do szpitala na planowany zabieg ortopedyczny.  Do tego tłumaczenie, które miałam skończyć na piątek rano i odrabianie w pracy godzin spędzonych w szpitalu…

Tyle dobrego, że udało mi się wczoraj dotrzeć na jogę i poćwiczyłam jeszcze dzisiaj w domu z Internetowym Studiem Jogi. Miałam jechać w piątek na weekendowe warsztaty z jogą i medytacją prowadzone przez Dominikę, ale znowu się nie udało. Cóż, są sprawy ważne i ważniejsze.


Jest mi smutno… Przez przypadek usłyszałam tę piękną anielską muzykę:


środa, 8 marca 2017

Ale dzisiaj była siła kobiet!

Rano zmęczenie i dół, ponad godzinne czekanie na lekarza prowadzącego tatę w szpitalu - dowiedziałam się głównie tego, że od dzisiaj będzie go prowadził inny lekarz. Więc jutro jadę do tego innego lekarza. W szpitalu toczy się całkiem inne życie, bez żadnego pośpiechu, wszyscy mają czas....inny świat! Bycie w pracy to na prawdę przyjemność po takim długim oglądaniu życia na kardiologii. Koledzy obdarowali biało-czerwonymi goździkami i eleganckimi rajstopami. Staram się nie myśleć, że te kolory to aluzja do moich anty-nacjonalistycznych przekonań ;-). Nie lubię obchodzić takich "świąt", bo to tak, jakbyśmy były jakimiś specjalnymi istotami, no i przecież święta mężczyzny się nie obchodzi! Może najlepiej by było obchodzić "Dzień Człowieka"?

Na międzynarodowy strajk kobiet zamierzałam iść, jak tylko się o nim dowiedziałam. Ale dziś miałam chwilę zwątpienia, bo znowu mnie nie będzie w domu, bo mogłabym się wtedy przespać, bo zimno, bo to i tak nic nie da, itp. itd. Ale jednak są rzeczy ważniejsze niż ludzkie słabości, ideały, o które powinno się walczyć! Jestem o tyle szczęściarą, że nigdy nie doświadczyłam jawnej dyskryminacji czy przemocy ze strony mężczyzn, no może oprócz obleśnego konduktora, który się kiedyś do mnie agresywnie przystawiał, jak wracałam pociągiem od Rafała, mieszkającego wtedy jeszcze daleko stąd (wagon był otwarty, bez przedziałów, ale i tak NIKT nie zareagował, gdy ten obrzydliwy facet próbował mi wsadzić ręce między nogi). Jestem szczęściarą, bo mój mąż, brat, tato i koledzy w pracy nie ograniczają w żaden sposób mojej wolności. Ale wiem, że moje przyjaciółki, koleżanki, kuzynki, znajome i nieznajome nie mają tak fajnie. Wiem, że doświadczyły przemocy, poniżania i niesprawiedliwości i wiem też, jak wygląda sytuacja kobiet w wielu innych krajach na świecie. I to dla nich, w imię solidarności, maszerowałam! Maszerowałam też, aby wyrazić sprzeciw wobec dyktatorskich zapędów polskiego rządu i wtrącania się kościoła katolickiego do publicznego życia. Świetnie było zobaczyć razem ludzi w różnym wieku, mężczyzn i kobiety, dzieci, studentów, Hiszpanów, z kołatkami, trąbkami, pokrywkami od garnków - było nas słychać i czuło się jedność! 

Pod Pręgierzem, w godzinie "K", przemawiały młode dziewczyny - i to w nich największa siła i nadzieja na zmiany!





Po demonstracji poszłyśmy z Anią do "Vegi" na pysznego naleśnika gryczanego z soczewicą i buraczkami i ciepłą herbatkę :-)

A tu cudowna "Peace Mantra" w wykonaniu Tiny Turner i dzieci:

"May there be happiness in all
May there be peace in all
May there be completeness in all
May there be success in all"



I kilka ciepłych słów od Agnieszki Maciąg:

"Pragniemy być kochane nie tylko za to jak wyglądamy, ale głównie za to kim jesteśmy. Szanowane nie tylko za naszą siłę, ale również za wrażliwość i delikatność. 


Życie wymaga od nas, kobiet, ogromnej siły, mocy i wytrzymałości. Ale jest w nas coś jeszcze, coś, co czasem staje się uśpione w wyzwaniach codzienności i trudach życia, ale zawsze w nas trwa - nasze wrażliwe, olśniewająco piękne wibrujące w nas światło, nasze kobiece dusze, nasze kochane serca. Pamiętajmy o nich. Kochajmy i szanujmy je w sobie. Łączmy się z nimi każdego dnia, aby z tego źródła czerpać prawdziwą moc.

Niezależnie od tego, czy ktoś podaruje nam dzisiaj kwiaty czy nie, pamiętajmy, że osobą, która zawsze powinna nas kochać i szanować jesteśmy… my same. Nie potrzebujemy kogoś z zewnątrz, aby pojawił się i nacisnął w nas magiczny przycisk z napisem „miłość”. Miłość jest zawsze, płynie do nas nieustannym strumieniem, jest oddechem życia. Do tej miłości wystarczy się tylko podłączyć, aby mogła przez nas przepływać i emanować na cały świat – to jest istota naszego kobiecego piękna. 

Kocham Was kobiety! Kocham Was całym sercem i przesyłam Wam mnóstwo miłości!!!!"

Podpisuję się pod tym! 

Let there be love and light :-)

:)"

wtorek, 7 marca 2017

Po prostu jesteś cudowna/y!

Dziś miałam i mam tyle rzeczy do zrobienia, że jednak pójdę spać, bo już znowu jest późno...

Jestem wdzięczna za spokojny, choć długi dzień w pracy, i to, że mogłam się tam trochę pośmiać, powrót do domu wraz z moim mężem (mieliśmy chwilę, żeby zamienić parę słów;-), gorącą kąpiel, bardzo pozytywną wiadomość od "szefostwa" mojej firmy na temat walki z dyskryminacją kobiet i niesprawiedliwością społeczną i za słowa, które znalazłam w necie (i które muszę sobie czytać codziennie rano!):

"Chcesz być szczęśliwy? Bądź wdzięczny!
Wdzięczność daje nam ogromne możliwości, relaksuje nas, daje nam większą radość, dzięki niej zauważamy jak bardzo jesteśmy bogaci.
Żyjemy w czasach w których każdy gdzieś biegnie, wdzięczność jest nawykiem który pozwoli ci wrócić do swojego pierwotnego szczęścia, pozwoli ci zauważyć że szczęście już tu jest, nigdy nie musiałeś go szukać, nigdy nie musiałeś za nim biec, ono po prostu zawsze tu było.
Spróbuj każdego dnia po obudzeniu stwarzać w sobie coraz więcej wdzięczności, zapisując wszystko co przychodzi Ci na myśl, uświadamiając sobie jak wiele posiadasz, możesz zacząć chociażby od łóżka na którym leżysz. 🙂
Wiem, że wielokrotnie jest nam ciężko spojrzeć pozytywnie na życie, doskonale to znam, mimo to masz możliwość wytworzenia w sobie emocji i wcale nie musi być to sztuczne, po prostu często brak szczęścia leży w naszej wewnętrznej pustce i próbujemy ją zapełnić biegnąc za widmem bogactwa materialnego, pamiętaj jednak, że najważniejszą rzeczą to budować wewnętrzne szczęście, które nie jest tak bardzo zależne od warunków które panują na zewnątrz; co ciekawe, będąc szczęśliwym sam ze sobą masz możliwość dotarcia znacznie dalej, Twoje szczęście wewnętrzne zaczyna promieniować i naturalnie staje się nie tylko bogactwem wewnętrznym ale i zewnętrznym, pojawia się uczucie że cały świat nam tak naprawdę sprzyja. 🙂
A wszystko to zwykle jest tylko kwestią postrzegania życia nie jako problemu do rozwiązania, a jako wspaniałej przygody do przeżycia."

Po prostu jesteś cudowna/cudowny! :-)

poniedziałek, 6 marca 2017

Natalka przygotowywała się do recytacji monologu Hamleta i aż chciałoby się za nią powtórzyć:

„Jak nudna, stęchła, płaska i jałowa jest każda z ziemskich spraw, cały ten świat!
Świat? Śmiechu warte: nieplewiony ogród,
gdzie się panoszy zielsko ordynarnej
ludzkiej podłości…"
/Akt I, scena 2 w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka/

Chciałabym też napisać coś pozytywnego, ale dzisiaj był jakiś nie za bardzo dobry dzień. Rano wprawdzie było cudowne słońce, dodające energii i radości życia, ale w pracy humory nietęgie, po pracy wizyta u fryzjera, gdzie opowiedziałam Magdzie - mojej wieloletniej koleżance fryzjerce historię ze szkołą Zuzi i wróciły emocje… smutek i wściekłość…, w domu gotowanie (duszony szpinak z suszonymi pomidorami - to akurat było pyszne!;-), a potem siedzenie z Zuzią nad lekcjami.  U taty bez większych zmian, jutro minie miesiąc pobytu w szpitalu, lekarz mało komunikatywny (od Magdy usłyszałam, że z tego szpitala ludzie wypisywali się na własne życzenie, bo się nimi nikt nie zajmował, ale wolę myśleć, że to plotki lub pojedyncze przypadki), w necie same złe wiadomości: chemtrails, ścinane drzewa, strajki, chipy wszczepiane noworodkom w przyszłości, itp….

Natalia potrzebowała inspiracji odnośnie obrazu współczesnego malarza, który ma opisać na zajęcia j. polskiego. Bez dłuższego namysłu rzuciłam jej nazwisko Davida Hockneya – wybitnego angielskiego artysty. Bardzo spodobały jej się jego obrazy i za chwile przybiegła z szaleńczym błyskiem w oku i opracowanym scenariuszem wyjazdu do Londynu na wielką wystawę jego dzieł w Tate Britain J.

Sztuka zawsze koi nerwy…






Uwielbiam te kolory!

niedziela, 5 marca 2017

Byłam na marszu Manify. Powinnam była siedzieć w domu cały dzień i pilnować lekcji Zuzi (do napisania lub poprawienia ma jutro aż trzy kartkówki lub sprawdziany plus regularne), ale pojechałam w imię solidarności i żeby wyrazić sprzeciw decyzjom obecnego rządu. Pojechałam, żeby wykrzyczeć m.in. „Stop przemocy wobec kobiet”, szczególnie tych z małych miast i wsi, które doświadczając przemocy cierpią bezsilnie w ukryciu i które nie mogły stamtąd dojechać, żeby bronić swoich praw. Pojechałam dla moich córek i dla siebie, bo to jest minimum, jakie mogę zrobić w obecnej sytuacji panującej w naszym kraju, gdzie kobiety, dzieci, zwierzęta i wszystkie słabsze istoty są traktowane przedmiotowo, a panoszy się najgorszy z najgorszych „maczyzm” i pęd do posiadania jak największej władzy i bogactwa (świetnym przykładem jest brak dofinansowania dla „Niebieskiej linii” i zamiar wypowiedzenia przez Polskę konwencji antyprzemocowej, nie wspominając o rozszerzeniu uprawnień dla myśliwych). Z drugiej strony wiem, że to jest walka z wiatrakami, i to jest bardzo smutne.

„Żyj i daj żyć innym” – czy to jest takie trudne, że przeciętny człowiek nie może tego zrozumieć i praktykować? Marzę o miejscu, gdzie w pokoju żyją ludzie różnej maści, nienarzucający nikomu swoich poglądów! Wiem, to utopia i naiwność, ale na prawdę nie potrzeba wiele, żeby to zrealizować. Ale zamiast miłości, która jest tu fundamentalna, większość ludzi pała nienawiścią. Tak wielu osobom potrzebne jest uzdrowienie i samoświadomość. I praktykowanie współczucia.

Znalazłam takie fajne porady uważnościowe (i jeszcze fajniejsze obrazki!):

Podążaj za światłem
Trzeba znaleźć w sobie wewnętrzne światło, pokłady pozytywnej energii. Wyłączyć wiecznego malkontenta i marudę. Cieszyć się z każdego dnia i doceniać to co przynosi. Zaufać swoim przekonaniom i pozwolić żeby serce współpracowało z rozumem. Podążać za swoimi marzeniami, znaleźć swoją ścieżkę w życiu i nią podążać.


Tylko dobre słowa…
Myśleć dobrze, dobrze mówić i przede wszystkim mieć dobre zamiary. Wystarczająco dużo kłód wpada nam pod nogi w codziennym starciu z rzeczywistością, dlatego przynajmniej sami nie powinniśmy tego jeszcze bardziej komplikować. To, co my dajemy światu, to do nas wraca. Chcesz przyciągać dobre rzeczy, to myśl o dobrym. Chcesz słyszeć dobre informacje, to sam wysyłaj w świat tylko dobre słowa. Powstrzymaj się przed ocenianiem i wiecznym krytycyzmem. Mów dobrze o innych, a będą mówić dobrze o Tobie.  Czyste zamiary, dobre intencje - nie utrudniajmy innym życia, to i nam nikt nie będzie dokuczał.

Odpuść czasem
Nauczyć się odpuszczać. Niepowodzenia to również część naszego życia. Nie zawsze wszystko wychodzi. Nie zawsze możemy dostać, to czego pragniemy. Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Żeby móc mimo wszystko dalej walczyć o swoje marzenia i realizację celów, trzeba mieć odpowiednie nastawienie. Trzeba pozwalać rzeczom dziać się, akceptować porażki, ale nie zamartwiać się. Działać dalej, ale nic na siłę. Jeśli czegoś nie czujesz, nie zmuszaj się.
Oddychaj!
Oddychaj! Żyj! Czuj świeże powietrze, pozwalaj, żeby napawało Twoje wnętrze radością i spokojem. Żyjąc w ciągłym stresie i pośpiechu, oddychamy za krótko, za płytko i za szybko, zapominamy o tym jak wiele dla naszych starganych nerwów, może dać głęboki, powolny oddech. To natychmiastowe łapanie dystansu, do wszystkiego. Do ludzi, do sytuacji, do swoich myśli i emocji. Oddech oczyszcza umysł, pomaga się uspokoić, jaśniej wyrażać swoje myśli. Daje nam opanowanie, a tego nam potrzeba.

Bądź tu i teraz
Na koniec najważniejsze mindfulnessowe przesłanie: BYĆ TU I TERAZ. Gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz, bądź tam całym sobą i w całości się angażuj. Korzystaj ze wszystkich swoich zmysłów, aby odbierać i poznawać świat. Nie trać ani chwili. Ciesz się życiem.


Dzisiejsza przepiękna, letnia, cudowna, ciepła pogoda była idealna na….. mycie okien! Moje były już bardzo brudne, przez pobliską budowę, smog i długą zimę. Jako że słońce rzadko świeciło przez ostatnie miesiące, to mało mnie „ruszało” błoto na szybie w oknie kuchennym (teraz widzę, jak długą drogę musiałam przejść, żeby dojść do stanu nieprzejmowania się brudnymi oknami i brakiem najczystszej czystości w mieszkaniu;-), kiedyś byłoby to nie do pomyślenia!). Jak już byłam w domu i mogłam patrzeć przez to okno, to zazwyczaj było już ciemno, więc mi to nie przeszkadzało. Ale jak to mówią: okna w domu są oknami na świat, a poza tym lubię przez nie obserwować niebo i chmury…J.

Znalezione obrazy dla zapytania okno przysłowia

Myjąc okna ćwiczyłam uważność, jak również kontynuowałam poranne ćwiczenia jogi rozciągając i wzmacniając mięśnie ramion i rąk ;-). Uważne mycie okien jest cudowne! Szczególnie takich, gdzie od razu widać efekt ich uważnego mycia. To jest naprawdę świetne ćwiczenie! Przy okazji poświęciłam trochę czasu swoim roślinkom, które stoją koło okna, co również uwielbiam robić.
Zmartwiłam się tylko tym, że wielki kasztan, który rósł tutaj chyba od zawsze, i na którego tyle razy patrzyłam przez okna siedząc przy stole, czy będąc w kuchni, został wycięty….. W tym zagonieniu nawet nie zauważyłam, kiedy go zabili…. Wybudowali domy obok niego, i pewnie im przeszkadzał…. Dlaczego Ci, co tak wszędzie wycinają drzewa, są tak bardzo krótkowzroczni??? Nie będzie drzew, nie będzie nas, nie trzeba mieć doktoratu, żeby wiedzieć, że drzewa zamieniają dwutlenek węgla na tlen, a bez tlenu nie ma życia! Cierpię z każdym wyciętym drzewem…… Każdy morderca drzew powinien przeczytać książkę „Sekretne życie drzew” i „Uzdrawiająca moc lasu. Lecznicza energia drzew i roślin”.



Wieczorem poszliśmy obejrzeć najnowszy film Martina Scorsese pt. „Milczenie”. I chyba powinnam go skwitować milczeniem. Jeden z nielicznych filmów, z których chcieliśmy wyjść. Film chaotyczny, nudny, niespójny i epatujący cierpieniem i religią. Zawiera bardzo długie sceny cierpienia japońskich chrześcijan, których świadomość swojej własnej wiary była niewielka. Cały czas zastanawiam się, jakie przesłanie miał mieć ten film, bo zawsze szukam w filmach czegoś głębszego. Może, w świetle ataków Isis, Scorsese chciał podkreślić wyższość chrześcijaństwa i pokazać, jak strasznie chrześcijanie byli i są gnębieni, ale w tym wypadku i wielu innych na przestrzeni wieków, podczas krucjat i konkwisty – na swoje własne życzenie. Rozumiem zachowania tych głęboko wierzących misjonarzy, którzy uważali, że ich prawda jest tą jedyną, ale tak samo jak myślą o swojej prawdzie wyznawcy innych religii i chyba ważniejsze od narzucania swojej religii obcemu krajowi, jest pozostawienie jego mieszkańców w pokoju i uszanowanie ich własnych zwyczajów i wierzeń. Może reżyser, czy autor książki, na podstawie której był napisany scenariusz filmu, chciał przedstawić dramat człowieka głęboko wierzącego, który widzi, jak przez jego wiarę giną niewinni ludzie i szuka odpowiedzi dlaczego? Temat szczytny, ale w filmie jest tych pytań i wątpliwości tak bardzo dużo, że stają się przewidywalne i nudne… Książka ma dobre recenzje, pewnie jest lepsza od filmu. Na film szłam też dla Liama Neesona, ale on gra tam tylko w trzech scenach i robi te same miny, więc tu też się rozczarowałam. Wielki plus za piękne zdjęcia i krajobrazy Japonii. 

piątek, 3 marca 2017


Wczoraj nie miałam siły pisać. Wróciłam późno do domu i jeszcze musiałam posiedzieć z Zuzią nad lekcjami. Byłam przytłoczona rozmowami o chorobach i lekarstwach... Po pracy pojechałam do mamy, bo miała imieniny. Jak zawsze było pełno gości, to wczoraj prawie nikt, bo nie „chcą jej zawracać głowy”, kiedy jest zajęta codziennym jeżdżeniem do taty do szpitala (choć teraz właśnie bardzo by się jej przydało towarzystwo; dobrze, że chociaż zadzwonili:). Te imieniny rodziców były dla mnie od dzieciństwa czymś niesamowitym, niezmiennym i trwałym, stałym punktem każdego roku. Przychodziły zawsze ciotki i wujkowie (rodzeństwo rodziców) i najbliżsi przyjaciele. W tym roku pierwszy raz nie odbyły się tak jak zawsze. Wczoraj przyjechała tylko jedna ciocia – siostra taty. Aż się ciśnie na usta: ten mój bezpieczny świat (z dzieciństwa) odchodzi… Wiadomo, już dawno odszedł, ale chodzi mi o te niezmienne rzeczy, rytuały, które zawsze były, a teraz już ich nie ma.… Dziś jak patrzyłam za odchodzącym tatą (odprowadził mnie do wyjścia), to nie mogłam powstrzymać łez… Wszystko ma swój czas…. Był czas kończenia szkół, pierwszej pracy, ślubów, wesel, pierwszego mieszkania, narodzin dzieci, ważnych wydarzeń w ich życiu i przyszedł czas starzenia się rodziców….

Po szpitalu podjechałam do apteki kupić tacie lekarstwo i wychodząc spotkałam Basię, z którą razem walczyłam o pozostawienie naszych dzieci w szkole. Żeby nie marznąć poszłyśmy do lokalnej kafejki, bo za niedługo nasze dziewczyny kończyły zajęcia taneczne. Zamówiłam sobie pyszną malinową herbatkę z malinową konfiturą. Dołączyło do nas moje starsze dziecię, które wracało z zajęć aktorskich. W domu dziewczyny jadły i gadaliśmy o wyjazdach wakacyjnych. Tyle ich mają, że ciężko znaleźć termin, żeby wspólnie gdzieś wyjechać…

Włączyliśmy piękną muzykę Jesse’go Cooka  z płyty „The Blue Guitar Sessions".   

Ten utwór jest przecudowny! Gitara Jesse'go jak zwykle magicznie brzmiąca, ale wiolonczela i skrzypce....Uwielbiam!!!
A tu głos Emmy Lee powala.....
      


Rano przeczytałam, żeby ratować każdy dzień od bezsensu i bylejakości. Że takie choćby jedno dobre słowo uratuje dzień J


środa, 1 marca 2017

Marzec - mój ulubiony miesiąc! Niby to umowne i będzie kiedy będzie, ale rano obudziłam się uczuciem podekscytowania, że dziś będzie piękny dzień, bo przecież to marzec i wiosna nadejdzie lada moment. 



Gdy robi się ciepło (lub cieplej) to zaczyna mnie „nosić”, chyba tak, jak wszystkie istoty, które wybudzają się z zimowego snu. Mój umysł zaczyna snuć wizje ewentualnych podróży bliższych i dalszych…. Wyjazdu na Teneryfę nawet nie zdążyłam porządnie powspominać, zresztą w tym przypadku sprawdza się idealnie filozofia życia „tu i teraz” – podczas podróży powinno się być w pełni „tam i wtedy” i chłonąć to wszystko wszystkimi zmysłami, bo właśnie wtedy się tego doświadcza, a nie po powrocie, w ramach wspomnień. Po powrocie dzieje się tyle innych teraźniejszych rzeczy, które nie pozwalają na pełne wspominanie, tak jak by się tego chciało. Kiedy tych wyjazdów lub innych wielkich wydarzeń było o wiele mniej wracałam do nich przez długi czas – żyłam wspomnieniami. Teraz brakuje mi tego, żeby po jednym wydarzeniu móc je dalej spokojnie kontemplować, móc go jeszcze przeżywać, rozmyślać o nim, bez bycia rozpraszaną innymi wydarzeniami. Ale w natłoku tego wszystkiego to już chyba nie jest możliwe…

W pracy moja energia stopniowo malała, a skończyła się po pracy tym, że w trakcie piętnastu minut, które miałam dla siebie, kiedy postanowiłam w końcu dowiedzieć się z mądrej książki „Prostota”, jak uprościć swoje życie, po prostu zasnęłam…;-). Autor zaleca m.in. wpisanie do swojego harmonogramu dnia to, co daje nam najwięcej energii i to realizować. Chciałam jechać na jogę po pracy, ale stwierdziłam, że Młodsza zobaczy mnie znowu późno, i zresztą prawie że zasypiałam w samochodzie. Okazało się, że ona i tak poszła na swoje zajęcia, o których ja zapomniałam, więc zastanawiałam się, co ja fajnego będę mogła zrobić w tym czasie dla siebie. Zrobiłam zakupy w markecie, byłam w aptece, ugotowałam część obiadu…. Ale za to kupiłam przepyszne awokado, co nie zdarza się często (zazwyczaj są albo nie dojrzałe, albo za bardzo dojrzałe i niedobre w smaku) i zjadłam sobie z przepysznym vinaigrette z sokiem z pomarańczy, przywiezionym z Francji J.  

Od kilku dni rano powtarzam sobie na głos jadąc samochodem do pracy, że dziś będzie dobry dzień. Beata napisała mi dziś coś podobnego, że w zasadzie wszyscy każdego dnia muszą podnieść swą duszę do miejsca radości z życia i dobrego myślenia, podjąć decyzję dotyczącą swojego nastawienia w tym dniu. Może w tym pomóc medytacja, modlitwa, refleksja, zastanowienie się i najlepiej rano, tak jak poleca to Ajurweda J. Trzeba też pamiętać, że nasz mózg nie odróżnia, czy to co myślimy dzieje się naprawdę, czy nie. Przy zamartwianiu się na pewno nie jest to dla nas dobre, ale przy wizualizowaniu, afirmowaniu i kreowaniu słowami dobrego życia na pewno tak! J


P.S. Polecam "Sekret Wyobraźni" dla małych i dużych marzycieli! Zamówiłam go dla Zuzi, dzisiaj przyszedł. Książka zawiera też płytę z przepięknie nagraną historią oraz dodatkowo prowadzone wizualizacje. „Książka, którą masz przed sobą, jest jak cudowna lampa w Twoich rękach. Opowiada słowem, obrazem i dźwiękiem o niezwykłych przygodach pewnego chłopca, który nauczył się słuchać głosu serca i dzięki temu spełnił swoje marzenia. Kiedy odkryjesz Sekret Wyobraźni oraz zastosujesz zawarte tu ćwiczenia, także i Ty możesz obudzić w sobie czarodzieja!”