Stwierdziłam, że największym moim
problemem i przyczyną braku mojego spokoju umysłu jest szkoła i nauka
dziewczyn, tzn. głównie odrabianie lekcji. Wiem, jestem zwolenniczką szkoły
demokratycznej i braku zadań domowych i gdybym tylko miała fundusze, to
stworzyłabym najwspanialsza szkołę pod słońcem, w której każdy rozwijałby się w
swoim tempie, ale niestety moje dzieci chodzą do tradycyjnych, „pruskich”
szkół, gdzie większość nauczycieli myśli sztampowo, jest nieprzebudzona i
najważniejsze dla nich są sprawdziany i oceny. Nauka dziewczyn wpływa na czas,
który powinniśmy spędzać jako rodzina – tydzień temu nie pojechały z nami na
rowery, bo w tygodniu miały dużo sprawdzianów, dzisiaj wyszliśmy na Vege
Festival, kosztem ich przygotowywania się do następnych sprawdzianów i
poprawiania tych, z których dostały niskie oceny. Uczestniczyliśmy wczoraj w
całodniowym szkoleniu w firmie Rafała i nie mogliśmy pomagać im w lekcjach ani
pilnować, czy faktycznie to robią. Zuzia ma do przeczytania jako lekturę „Quo
Vadis” Sienkiewicza. Ja ją czytałam w liceum, bądź w czasie studiów, z własnej
woli, bo byłam molem książkowym i wtedy właśnie interesowała mnie bardzo ta
tematyka. Ona, niestety ma 13 lat i bardzo cierpi, jak musi ją czytać. Po
pierwsze: archaiczny język. Po drugie: wielość bohaterów, o egzotycznych
imionach, które trudno przeczytać, a tym bardziej zapamiętać. Po trzecie:
okrucieństwo i drastyczne sceny. Po czwarte: religijność. Jedyne co może ją interesować,
to to jak wyglądał starożytny Rzym, a że nie był zbyt „święty”, to ona nie chce
czytać o „rozpasaniu” i zepsuciu Rzymian. Czy naprawdę nie ma bardziej
odpowiednich książek dla 13- i 12-latków (są dzieci, które zaczęły edukację w
wieku 6 lat). Kompletnie nie mogę sobie też poradzić z tym, że moje córki nie
są zbyt pilne i chętne do wkuwania materiału i w sumie to im się nie dziwię, bo
teraz wszystko jest w internecie i można sprawdzić, więc dlaczego trzeba np. wkuwać
Bitwy po Pcimiem Małym i ich wszystkie daty. Ja, która byłam ciekawa wszystkiego i
specjalnie nie musiałam wkuwać większości przedmiotów, a jeśli już, to robiłam
to w większości z przyjemnością, wkurzam się teraz na te wszystkie szczegóły,
które one mają pamiętać. Pamięciówa, która oprócz ćwiczenia pamięci, nic im nie
da, bo je to nie interesuje, więc i tak tego nie zapamiętają. Może by je zainteresowało,
gdyby nauczyciele używali innych metod do przekazania tej wiedzy. Na
wczorajszym szkoleniu tematem przewodnim była „Asertywność” i dlatego na nie
poszłam, ale dużo czasu było również poświęcone Indywidualnemu Wzorcowi
Myślenia, czyli temu, kim jest Wzrokowiec, Słuchowiec i Kinestetyk i jak się z
nimi dogadywać, żeby nasz przekaz był skuteczny (czyli żebyśmy osiągnęli nasz
cel z poszanowaniem praw i szacunkiem obu stron = bycie asertywnym). O tych
cechach w świetle uczenia się pisałam dwadzieścia lat temu w pracy
magisterskiej i od tej pory ten temat mnie bardzo fascynuje. Można by bardzo dużo
o tym napisać, ale najważniejsze i najbardziej przykre jest to, że te cechy
osobowościowe uczniów nie są kompletnie brane pod uwagę w szkole przez
nauczycieli. Na przykład, żeby dotrzeć do kinestetyka, to prezentując coś trzeba
się ruszać, chodzić, wykonywać gesty, modulować głos i używać wyrażeń, w
których są słowa związane z ruchem i zmysłami, np. „Przybliżę Ci to”, „Teraz
działamy”, „Czujesz to?”.
Smutne to i kiedy widzę, jak
dziewczyny zmuszają się do nauki niektórych rzeczy, zamiast na przykład robić w
tym czasie, to co lubią, to z jednej strony rozumiem je i nie chcę ich do tego
zmuszać, a z drugiej denerwuje mnie, że mają z tym problemy, że im się nie
chce, że nie rozumieją i że my musimy im poświęcać na to czas, zamiast na
przykład mieć go dla siebie (jest on już tak okrojony, porozumiewam się z Rafałem
głównie przez telefon w ciągu dnia, bo w domu nie ma czasu i sił na omawianie
bieżących spraw i na nicnierobienie. Lub kiedy Zuzia uczy się czegoś z
zainteresowaniem i cieszy się, że to jest takie fajne i myśli, że dobrze
zrozumiała temat, a potem dostaje słabą ocenę, to chce mi się wtedy płakać. Zupełnie
nie wiem, jaką „strategię” mam przyjąć – czy siedzieć np. całą sobotę przy
lekcjach z dzieckiem, czy wysupłać resztki pieniędzy na prywatne korepetycje z
kilku przedmiotów, czy zostawić je w spokoju? Boję się tylko, że jak je
zostawimy same sobie, to mogą przez to powtarzać klasę i boję się, jak to
mogłoby się odbić na ich psychice….
Z Festiwalu Wege polecam
naleśniki gryczane z przepysznymi nadzieniami z firmy „Bez lukru” (będą się
niedługo otwierać na ul. Igielnej) oraz kosmetyki „Trawiaste”, które są w pełni
naturalne, pyszne (można je jeść) i pełne cudownych ziół i olejów, a na jednym
z szamponów było napisane „Wytarzaj się w trawie!’;-). Testuję maskę na włosy z
mirry i kozieradki, a przetestowałam już peeling/maskę na twarz z czerwonej
porzeczki i malin oraz przepięknie pachnący świeżością natury scrub do ciała z
samych wspaniałych bogactw przyrody. Nie mogłam się powstrzymać przed ich
kupnem, choć niektóre wyglądają i pachną „zbyt” naturalnie i są „brudne”, ale
mi akurat nie robi to różnicy, a nawet mnie to pociąga…. Choć myślałam, że ich nakładanie będzie trochę łatwiejsze - peeling nie mają jednolitej konsystencji i nabiera się ich więcej, niż tego wymagają (właścicielka zapewniała, że są bardzo wydajne). Nie jestem też pewna,
co do efektów ich stosowania – recenzje w necie mają bardzo dobre, ale naturalne
kosmetyki nie zawsze są szybko skuteczne; zależy w jakim celu je stosujemy.
Ogólnie rzecz biorąc zazdroszczę trawiastym założycielkom takiego zajęcia i
tego, że odważyły się produkować takie niszowe i pełne roślin kosmetyki.
Skończyłam też czytać „Fitness
umysłu” i zastanawiam się, skąd ta Skalska, choć taka młoda (28 lat), tak dobrze
zna mnie i moje zachowania oraz nawyki myślowe….Książka trochę chaotycznie i
przydługo napisana i momentami nie chciało mi się jej kontynuować (wolałabym
wypunktowania – konkretne, jasne i zwięzłe, a nie długie rozpisywanie się), ale
merytorycznie bardzo w punkt i bardzo pożytecznie. Na końcu prawie się
rozpłakałam, w zasadzie to z żalu nad sobą i moimi głupimi schematami i
oczekiwaniami, przez które ranię siebie oraz bliskich, choć jestem ich
świadoma, ale tak są wbite w moją mózgownicę, że nie mogę się ich pozbyć, mimo,
że wiem, że w danej sytuacji powielam schemat, nawyk, że to jest głupie i nie
powinnam/nie chcę tego robić. Skalska
odrzuciła wszystkie schematy, nawykowe zachowania, przekonania, przesunęła
granice ogólnie przyjętych norm i regularnie oczyszcza swoje myśli i trzyma się
siebie i swojej intuicji. Nie pozwala intelektowi/umysłowi przejąć kontroli nad
intuicją i nie pozwala sobie na standardowe, nawykowe, ogólnie przyjęte
zachowania.
„A może jednak
szczęście czasami pachnie, jest kolorowe i smakuje truskawkami? Sprawdź sama.”