W ten weekend planowałam skończyć
pisanie pracy dyplomowej. Ale… los bywa przewrotny i praktycznie cały
wczorajszy dzień pełniłam rolę kociej mamy, a tak naprawdę to kociej babci J. Nasza kochana Kicia
przyniosła nam na świat w piątek w nocy słodko popiskujące maleństwa. To
znaczy, jeszcze ich nie widzieliśmy w całej okazałości, bo do porodu schowała
się w łóżku, tzn. pod łóżkiem i do tej pory tam je trzyma J. Pierwszy rodzący
maluch trochę ją zaskoczył, bo był już w połowie drogi, kiedy zaczęła szukać
sobie miejsca, dziewczyny szybko przyniosły jej przygotowane na tę okazję
legowisko, ale kiedy wróciły z wodą, koci ani maleństwa już w legowisku nie
było… Kiedy rodziła kolejne, ich piski były boskie, takie delikatne i
rozczulające. Czekałyśmy do końca porodu w trwodze, że coś może pójść nie tak.
Najgorsze, że nie wiadomo, czy wszystkie żywe, czy mama czuje się dobrze, czy
ma mleko, etc. i co robić… Następna przypominajka, że trzeba ufać naturze…
Zasnęłam po drugiej, kiedy pod łóżkiem zapadła cisza, o 5:30 już się obudziłam,
pobiegłam do pokoju urodzin i bez zmian… Cisza, w legowisku pusto (łudziłam
się, że może przeniesie tam małe). O 8:30 zajrzałam pod łóżku i zobaczyłam piękne
wielkie oczy Kitty wpatrzone we mnie ze skupieniem. Przemówiłam do niej cicho,
ona zaraz wyszła…, bo była głodna. Zjadła, wróciła do małych, a potem
przybiegała do nas, do stołu jadalnego, i przejmująco miauczała. Jeść nie
chciała. Stawała przed kanapą, gdzie były małe i miauczała. Nie wiedzieliśmy,
czy chce, żeby jej pomóc, czy mamy tam zaglądnąć, może dzieje się coś złego? W
końcu zrozumieliśmy, czego ona chciała. W swojej naiwności, jeszcze przed
porodem ustaliliśmy (na podstawie przeczytanych w internecie informacji), że Kicia
po porodzie musi mieć spokój i ciszę, więc będzie sobie mieszkać z małymi w
odosobnieniu w jednym pokoju, a my będziemy chodzić „na paluszkach” i ogólnie
żyć bardzo cicho, żeby im nie przeszkadzać. Nigdy bym nie przypuszczała jak to
się skończy! Nasza kochana Kicia, tak bardzo udomowiona i towarzyska –
miauczała, bo chciała, żeby w pokoju, gdzie były jej małe, była istota ludzka,
a najlepiej ja. Ona nie chciała tam być sama! Skończyło się więc tak, że
siedziałyśmy tam na zmianę z dziewczynami, żeby Kicia czuła, że jesteśmy obok. Przytulała
się do nas, trochę spała (wyglądała na bardzo zmęczoną), jadła i chodziła do
małych. Zasypiała "na siedząco", ale uszka były wciąż w ruchu i reagowały na każdy dźwięk malutkich. Wzruszyło mnie to bardzo!!! Kitty nie przestaje nas zaskakiwać swoją
mądrością i uspołecznieniem. Dzisiaj wyszła na spacerek do ogrodu, a ja za nią.
Pierwsze co, to daleko pod płotem zobaczyła ptaszka, wybiegła jak strzała i
złowiła (niestety L).
To pokazało, jak silny jest jej instynkt. Przeszłyśmy cały dom dookoła, ona
przy mojej nodze, jak piesek. Załatwiła się i wróciła do domu. Bałam się, że
jak ją zostawię samą, to może zniknąć na kilka godzin, tak jak to robiła
wcześniej i nie wróci do małych, a co wtedy z karmieniem? Znowu nie zaufałam Naturze
i Stwórcy. Potem wychodziła jeszcze kilka razy, a po powrocie od razu szła do
małych. Sama jest taka szczupła i drobna, że wygląda jak duże kocię, a tak
cudnie się nimi opiekuje. Czekamy z niecierpliwością, aż nam je pokaże. Według
mnie, jest ich minimum troje, może czworo. Niesamowite jest to, że przyszła do
nas w urodziny Natalii, małe urodziła w dzień zakończenia jej szkoły średniej,
a zrobiła to w jej pokoju J.
Miałam pisać pracę, miałam
wyrywać chwasty w ogrodzie, miałam skończyć czytać lekturę do pracy – o twórczej
wizualizacji, ale za to siedząc przy kotach wciągnęłam się w oglądanie
włoskiego serialu pod tytułem „Il processo”. W ogóle ich nie oglądam, ale ten
chciałam zobaczyć (bardziej posłuchać), ze względu na włoski. Niesamowity
film!!! Włosi są genialnymi aktorami, a emocje umieją przedstawiać jak mało
kto. Oni przecież z natury są emocjonalni. Przepiękny język włoski, którym nie
mogę przestać się zachwycać, przepiękni aktorzy, bardzo ciekawa i trzymająca w
napięciu fabuła (jak również muzyka), zaskakujące wątki osobiste bohaterów i
wspaniałe, zapierające dech w piersiach widoki starówki w Mantowie. Po
dzisiejszych prawie czterech godzinach słuchania włoskiego, słyszę jego melodię
w głowie, tę intonację, te słowa, tak wyraźnie i pięknie wymówione. A do Mantowy na pewno pojadę!