niedziela, 29 października 2017

Całkowicie wsiąknęłam w wiersze Poświatowskiej w wykonaniu Janusza Radka. Wiem, jestem monotematyczna.... Sobotę spędziłam na cudnym luzie, nigdzie nie pędząc i nie muszą niczego robić. Tzn. również gotowałam, prasowałam i ćwiczyłam jogę dla kręgosłupa, ale bez pośpiechu i w odprężeniu. Wyszukałam sobie teksty wierszy, które są na płycie, już je znam na pamięć, czytałam też sobie "Poświatowską we wspomnieniach i inspiracjach" i osiągnęłam stan "flow" zanurzając się totalnie w tej poezji i muzyce. Dziewczyny były poza domem, więc mieliśmy "wolną chatę":), co jest naprawdę cudowne, jeśli nie zdarza się często.  

Wieczorem wybraliśmy się na wspólną okrągłą imprezę urodzinową Beaty i Adama w Fabryce Sensu, podczas której świetnie się bawiliśmy. Beatę poznałam 20 lat temu w swojej pierwszej pracy, a potem i oni i my przeprowadzili się do Leśnicy. Byliśmy zaszczyceni zaproszeniem na tę imprezę. Oprócz jubilatów znaliśmy osobiście może jeszcze tylko jedną parę, ale poznaliśmy fajnych ludzi spod Warszawy, z którymi mamy bardzo dużo wspólnego, poza tym był pokaz ognistego tańca passo doble w wykonaniu przyjaciela syna gospodarzy oraz nauka cha chy, która sprawiła wszystkim dużo frajdy. Inną atrakcją była fotobudka i świetne rekwizyty do zdjęć, więc też było dużo śmiechu. Poza tym wytańczyliśmy się za wszystkie czasy przy wspaniałych hitach z naszych czasów - co było cudowne :). Świetnie jest spędzić trochę czasu tylko ze sobą i bez dzieci... Sama Fabryka Sensu ma świetnie i bardzo oryginalnie urządzone wnętrza. (np. łazienkę w szafie czy dżunglę wchodzącą do pokoju, nowoczesne obrazy, rzeźby, designerskie krzesła i fotele)Stworzyła ją Lucyna, którą znam z zamierzchłych czasów, kiedy pracowała w agencji PR i organizowała dla Adtranzu, w którym wtedy pracowałam, oprawę zjazdu firmowych związków zawodowych z całego świata (w Muzeum Architektury). 

Wróciliśmy nad ranem i dziś ledwo zdążyliśmy na rodzinny obiad z okazji urodzin brata Marka, zbliżających się imienin bratanka Marcina i niedawnych urodzin Natalki. Było bardzo serdecznie.

Wracając wpatrywałam się w niesamowite kształty ciemnoszarych chmur przywianych przez orkan. Pogoda sprzyjająca opatuleniu się ciepłym kocem... Kiedy chodziłam na Tai-chi mój instruktor zawsze mówił, że podczas takich gwałtownych zmian pogodowych, które nie są dobre dla naszego organizmu, musimy mieć silne wnętrze, "zaplecze", być zrównoważonym w środku, tak żeby podołać tym zewnętrznym zmianom.

"Meet darkness with light"...

czwartek, 26 października 2017

Wygrałam bilety na koncert jazzowy w klubie "Vertigo"! Wystarczyło wysłać maila. Wyjście wieczorem drugi dzień z rzędu wprawdzie było męczące, ale nie byliśmy tam nigdy wcześniej i chcieliśmy zobaczyć miejsce, o którym wcześniej słyszeliśmy same dobre opinie. No i posłuchać przyjemnych standardów jazzowych, po prostu się odprężyć. Gdyby nie to wygrane zaproszenie, to z pewnością jeszcze długo byśmy tam nie trafili...

Vertigo Jazz Club jest bardzo przytulnym miejscem z wystrojem z lat dwudziestych i "swojską" atmosferą, gdzie można codziennie posłuchać na żywo muzyki jazzowej i bluesowej. Czekając na koncert można poczytać ich świetną gazetę z roku 1920, w której piszą m.in. o patefonie Księżnej Daisy. Raz na jakiś czas gra tam Vertigo Big Band i właśnie ich mieliśmy przyjemność posłuchać. Nie zarezerwowaliśmy stolika, na szczęście było kilka krzeseł postawionych przed samą sceną i dźwięk tam też był cudowny. W przerwie była licytacja przepięknych zdjęć znanych światowych muzyków zrobionych przez znanego wrocławskiego fotografa jazzowego Lecha Basela. W międzyczasie odbywał się też konkurs fotograficzny na zdjęcia z koncertu i tego wieczoru. Zwolennikom niekwaśnego wina czerwonego, takim jak ja, polecam przepyszne słodkie (ale nie za bardzo słodkie) rumuńskie wino Cabernet Sauvignon marki Dacia, które przez przypadek mogłam tam spróbować.

Koncert był bardzo przyjemny, ale nie dostarczył aż tylu emocji, jak ten z dnia wcześniejszego. A płyta Radka z wierszami Poświatowskiej, śpiewanymi na koncercie jest po prostu nieziemska..................



"W moich utworach starałem się zawrzeć cząstkę tego jej ogromnego pragnienia życia, miłości, wiedzy i świata, i przekazać jej słowa w atrakcyjnym, nowoczesnym brzmieniu i kompozycji. To trochę połączenie dwóch skrajnych wyobrażeń, ale tak właśnie czuję Poświatowską, jako kobietę skrajną i pełną wewnętrznych sprzeczności, czyli po prostu bardzo ludzką."

Czekałam na ten koncert od rana J. Nawet popsikałam się moimi ulubionymi perfumami na specjalne okazje ;-). Perfum wprawdzie nie było czuć po całym dniu, ale warto było, bo usłyszeć wiersze Poświatowskiej zaśpiewane przez Janusza Radka to bardzo szczególne przeżycie. Haśka niedawno obchodziła 50-tą rocznicę śmierci (zmarła w wieku 33 lat po operacji serca) i myślę, że ten koncert to dla niej najpiękniejszy prezent. Zresztą przez większość występu widziałam ją tam, jak słucha swoich wierszy i cieszy się, że żyją, bo przeczytać, a usłyszeć, to jest duża różnica (przynajmniej dla mnie). Dosłownie widziałam jej uśmiechniętą twarz, taką jak na tym zdjęciu poniżej i również bardzo się cieszyłam, że jej wiersze żyją i są wyśpiewywane w tak oryginalny i piękny sposób. Jej dusza była tam z nami na pewno J.



"gdybym miała tyle istnień
ile kolorowych baloników
trzyma na uwięzi ten pan
byłabym rozrzutna
rozrzuciłabym je po niebie
pozwoliłabym im się wplątać
w wiatr i w chmury
i w ptasie skrzydło

sobie
zostawiłabym jedno
zielone
jak liście
jak źdźbła traw

i jak oczy twoje - z bliska"

Janusz Radek ponoć jest znany, ale ja go w ogóle nie znałam, więc rodzaj muzyki i to, co będzie się działo na koncercie było dla mnie zagadką. Przy pierwszych trzech utworach jeszcze nie mogłam zjednoczyć się z tą muzyką (tak mam na koncertach, potrzebuję chwili, żeby całkowicie się zanurzyć w atmosferę, energię i muzykę), może przez ciekawość, bo pierwszy raz słyszałam takie aranżacje i to wierszy mojej ukochanej poetki, i też pewnie przez zadziwienie możliwościami wokalnymi Janusza, które są naprawdę niesamowite. On się bawi swoim głosem, jest nieopisywalnie ekspresyjny (szczególnie na żywo, gdyż teraz słucham płyty i brzmi na niej o wiele delikatniej), możliwości głosowe ma wielkie i wspaniałe, więc efekt końcowy jest niesamowity. Do tego zachęcił publiczność do wspólnego śpiewania na początku i fajnie wrócił do tego na końcu. To jedyny w swoim rodzaju artysta, pięknie pisze na okładce płyty o tym, jak bliska jest mu wrażliwość Poświatowskiej. Jestem pewna, że oni by się świetnie dogadywali, odbierali na tych samych falach, po prostu byliby cudownymi przyjaciółmi.
Mieliśmy coś zjeść przed tym koncertem, ale nie zdążyliśmy, bo jechaliśmy tam prosto z konsultacji dla rodziców u Zuzi w szkole (a tam od razu po pracy) i jeszcze ponad pół godziny krążyliśmy, żeby gdzieś zaparkować. Ale tak wsiąkłam w tę muzykę, że w ogóle nie byłam głodna, strawa dla ducha w zupełności mi wystarczyłaJ. Wzruszeń wiele, przy wierszu „Kiedy umrę Kochanie” łzy mi same ciekły, ale pod koniec uśmiech nie schodził mi z twarzy, tyle endorfin! Kilku wierszy nie rozpoznałam, ale przy niektórych słowa same cisnęły mi się na usta, przypomniane po tylu latach, ale jednak wciąż we mnie. Ach, było cudnie!

„drzazga mojej wyobraźni
czasem zapala się od słowa
a czasem od zapachu soli
i czuję jak pode mną
przestępuje z nogi na nogę okręt
i ocean jest niezmierzony
bez żadnego brzegu
zamknięta w łupinie drewna
jestem cudownie wolna
nie kocham nikogo
i niczego”


PS. Tak z innej beczki, dzisiaj z samego rana bardzo mnie ucieszył komentarz pozostawiony przez Pana Stanisława pod wpisem o Daisy. Cieszę się, że komuś sprawił on radość :-)

wtorek, 24 października 2017


Czekam na kawałek takiego właśnie miejsca, w którym mogłabym poćwiczyć jogę "Wyzwanie - z miłości do kręgosłupa", żeby go wzmocnić i żeby się rozgrzać. Od wczoraj po powrocie do domu wieczorem dopada mnie wielkie zimno, prawie, że zamarzam, nawet siedząc koło kaloryfera. Pomaga tylko gorąca kąpiel, lub wskoczenie pod kołdrę. Chciałam poćwiczyć wcześniej, ale niedawno miałam jeszcze rozmowę ze Stanami, i to po niej zrobiło mi się zimno ;). Rafał pomaga Zuzi w odrobieniu zadań z fizyki i podziwiam jego cierpliwość, ale jest ona już na wykończeniu. Rafał był dzisiaj służbowo w Warszawie i też jest już wykończony. Wczoraj uczyłam się z nią hiszpańskiego i polskiego - to akurat jest ciekawe i może mi się przydać podczas podróży do Hiszpanii;-). 

Rano przedzieram się z Zuzią godzinę przez mgły, ciemności i miasto - dziękuję za samochód i już prawie z nim rozmawiam, jak z żywą istotą, gdyż dzielnie mnie wozi tyle kilometrów. Czasami w jednym dniu uczestniczę lub jestem świadkiem kilku niebezpiecznych sytuacji na drodze; jestem wdzięczna, że nic mi się nie dzieje. 

Wczoraj byłam na profilaktycznych babskich badaniach. Dziękuję za bardzo miłe i kontaktowe lekarki, które mi robiły USG, wyszłam od nich doładowana pozytywnie. Czasami (a nawet często) wystarczy krótka rozmowa.

W międzyczasie przeczytałam bardzo ciekawy artykuł o bliźniaczych duszach, takich, które znają się od zawsze i rezonują tą samą energią, nie ważne, czy są fizycznie blisko siebie, czy daleko. Wielkie szczęście i nieopisana radość, kiedy trafi się na swoją bliźniaczą duszę....

niedziela, 22 października 2017

"Make peace with the present moment."

Stwierdziłam, że największym moim problemem i przyczyną braku mojego spokoju umysłu jest szkoła i nauka dziewczyn, tzn. głównie odrabianie lekcji. Wiem, jestem zwolenniczką szkoły demokratycznej i braku zadań domowych i gdybym tylko miała fundusze, to stworzyłabym najwspanialsza szkołę pod słońcem, w której każdy rozwijałby się w swoim tempie, ale niestety moje dzieci chodzą do tradycyjnych, „pruskich” szkół, gdzie większość nauczycieli myśli sztampowo, jest nieprzebudzona i najważniejsze dla nich są sprawdziany i oceny. Nauka dziewczyn wpływa na czas, który powinniśmy spędzać jako rodzina – tydzień temu nie pojechały z nami na rowery, bo w tygodniu miały dużo sprawdzianów, dzisiaj wyszliśmy na Vege Festival, kosztem ich przygotowywania się do następnych sprawdzianów i poprawiania tych, z których dostały niskie oceny. Uczestniczyliśmy wczoraj w całodniowym szkoleniu w firmie Rafała i nie mogliśmy pomagać im w lekcjach ani pilnować, czy faktycznie to robią. Zuzia ma do przeczytania jako lekturę „Quo Vadis” Sienkiewicza. Ja ją czytałam w liceum, bądź w czasie studiów, z własnej woli, bo byłam molem książkowym i wtedy właśnie interesowała mnie bardzo ta tematyka. Ona, niestety ma 13 lat i bardzo cierpi, jak musi ją czytać. Po pierwsze: archaiczny język. Po drugie: wielość bohaterów, o egzotycznych imionach, które trudno przeczytać, a tym bardziej zapamiętać. Po trzecie: okrucieństwo i drastyczne sceny. Po czwarte: religijność. Jedyne co może ją interesować, to to jak wyglądał starożytny Rzym, a że nie był zbyt „święty”, to ona nie chce czytać o „rozpasaniu” i zepsuciu Rzymian. Czy naprawdę nie ma bardziej odpowiednich książek dla 13- i 12-latków (są dzieci, które zaczęły edukację w wieku 6 lat). Kompletnie nie mogę sobie też poradzić z tym, że moje córki nie są zbyt pilne i chętne do wkuwania materiału i w sumie to im się nie dziwię, bo teraz wszystko jest w internecie i można sprawdzić, więc dlaczego trzeba np. wkuwać Bitwy po Pcimiem Małym i ich wszystkie daty.  Ja, która byłam ciekawa wszystkiego i specjalnie nie musiałam wkuwać większości przedmiotów, a jeśli już, to robiłam to w większości z przyjemnością, wkurzam się teraz na te wszystkie szczegóły, które one mają pamiętać. Pamięciówa, która oprócz ćwiczenia pamięci, nic im nie da, bo je to nie interesuje, więc i tak tego nie zapamiętają. Może by je zainteresowało, gdyby nauczyciele używali innych metod do przekazania tej wiedzy. Na wczorajszym szkoleniu tematem przewodnim była „Asertywność” i dlatego na nie poszłam, ale dużo czasu było również poświęcone Indywidualnemu Wzorcowi Myślenia, czyli temu, kim jest Wzrokowiec, Słuchowiec i Kinestetyk i jak się z nimi dogadywać, żeby nasz przekaz był skuteczny (czyli żebyśmy osiągnęli nasz cel z poszanowaniem praw i szacunkiem obu stron = bycie asertywnym). O tych cechach w świetle uczenia się pisałam dwadzieścia lat temu w pracy magisterskiej i od tej pory ten temat mnie bardzo fascynuje. Można by bardzo dużo o tym napisać, ale najważniejsze i najbardziej przykre jest to, że te cechy osobowościowe uczniów nie są kompletnie brane pod uwagę w szkole przez nauczycieli. Na przykład, żeby dotrzeć do kinestetyka, to prezentując coś trzeba się ruszać, chodzić, wykonywać gesty, modulować głos i używać wyrażeń, w których są słowa związane z ruchem i zmysłami, np. „Przybliżę Ci to”, „Teraz działamy”, „Czujesz to?”.

Smutne to i kiedy widzę, jak dziewczyny zmuszają się do nauki niektórych rzeczy, zamiast na przykład robić w tym czasie, to co lubią, to z jednej strony rozumiem je i nie chcę ich do tego zmuszać, a z drugiej denerwuje mnie, że mają z tym problemy, że im się nie chce, że nie rozumieją i że my musimy im poświęcać na to czas, zamiast na przykład mieć go dla siebie (jest on już tak okrojony, porozumiewam się z Rafałem głównie przez telefon w ciągu dnia, bo w domu nie ma czasu i sił na omawianie bieżących spraw i na nicnierobienie. Lub kiedy Zuzia uczy się czegoś z zainteresowaniem i cieszy się, że to jest takie fajne i myśli, że dobrze zrozumiała temat, a potem dostaje słabą ocenę, to chce mi się wtedy płakać. Zupełnie nie wiem, jaką „strategię” mam przyjąć – czy siedzieć np. całą sobotę przy lekcjach z dzieckiem, czy wysupłać resztki pieniędzy na prywatne korepetycje z kilku przedmiotów, czy zostawić je w spokoju? Boję się tylko, że jak je zostawimy same sobie, to mogą przez to powtarzać klasę i boję się, jak to mogłoby się odbić na ich psychice….

Z Festiwalu Wege polecam naleśniki gryczane z przepysznymi nadzieniami z firmy „Bez lukru” (będą się niedługo otwierać na ul. Igielnej) oraz kosmetyki „Trawiaste”, które są w pełni naturalne, pyszne (można je jeść) i pełne cudownych ziół i olejów, a na jednym z szamponów było napisane „Wytarzaj się w trawie!’;-). Testuję maskę na włosy z mirry i kozieradki, a przetestowałam już peeling/maskę na twarz z czerwonej porzeczki i malin oraz przepięknie pachnący świeżością natury scrub do ciała z samych wspaniałych bogactw przyrody. Nie mogłam się powstrzymać przed ich kupnem, choć niektóre wyglądają i pachną „zbyt” naturalnie i są „brudne”, ale mi akurat nie robi to różnicy, a nawet mnie to pociąga…. Choć myślałam, że ich nakładanie będzie trochę łatwiejsze - peeling nie mają jednolitej konsystencji i nabiera się ich więcej, niż tego wymagają (właścicielka zapewniała, że są bardzo wydajne). Nie jestem też pewna, co do efektów ich stosowania – recenzje w necie mają bardzo dobre, ale naturalne kosmetyki nie zawsze są szybko skuteczne; zależy w jakim celu je stosujemy. Ogólnie rzecz biorąc zazdroszczę trawiastym założycielkom takiego zajęcia i tego, że odważyły się produkować takie niszowe i pełne roślin kosmetyki.  

Skończyłam też czytać „Fitness umysłu” i zastanawiam się, skąd ta Skalska, choć taka młoda (28 lat), tak dobrze zna mnie i moje zachowania oraz nawyki myślowe….Książka trochę chaotycznie i przydługo napisana i momentami nie chciało mi się jej kontynuować (wolałabym wypunktowania – konkretne, jasne i zwięzłe, a nie długie rozpisywanie się), ale merytorycznie bardzo w punkt i bardzo pożytecznie. Na końcu prawie się rozpłakałam, w zasadzie to z żalu nad sobą i moimi głupimi schematami i oczekiwaniami, przez które ranię siebie oraz bliskich, choć jestem ich świadoma, ale tak są wbite w moją mózgownicę, że nie mogę się ich pozbyć, mimo, że wiem, że w danej sytuacji powielam schemat, nawyk, że to jest głupie i nie powinnam/nie chcę tego robić.  Skalska odrzuciła wszystkie schematy, nawykowe zachowania, przekonania, przesunęła granice ogólnie przyjętych norm i regularnie oczyszcza swoje myśli i trzyma się siebie i swojej intuicji. Nie pozwala intelektowi/umysłowi przejąć kontroli nad intuicją i nie pozwala sobie na standardowe, nawykowe, ogólnie przyjęte zachowania.


„A może jednak szczęście czasami pachnie, jest kolorowe i smakuje truskawkami? Sprawdź sama.”

środa, 18 października 2017

Ale jestem z siebie dumna ;-). Dziś znowu biegałam, a potem ćwiczyłam w domu jogę z internetowym studiem portal yogi - mają tam m.in. świetne sesje na wzmacnianie kręgosłupa! Dzisiaj biegało mi się o wiele lepiej, niż wczoraj, a zapachy dookoła po prostu zachwycały! Mogłabym być łowcą zapachów;-). Niesamowite połączenie - zapach suchych liści wraz z zapachem ciepłego letniego wieczoru, ciepło w pobliżu domów i chłodek lasu i pól. Wczoraj też pięknie pachniało sosnowymi igłami w lesie nagrzanym po całym dniu  Sama przyjemność taka przebieżka! Miałam tyle energii, że zrobiłam jeszcze zakupy, posprzątałam kuchnię, zdjęłam pranie, nastawiłam pranie, pojechałam po Zuzię do Zamku i posprzątałam w mieszkaniu.

Cieszę się też bardzo, że rano bez problemu udało mi się dostać wyniki i badania taty ze szpitala wojskowego, potrzebne do przyszłych konsultacji lekarskich i leczenia. W sekretariacie medycznym spotkałam nawet "mojego" anioła lekarza, dr Walczaka, który prowadził tatę i u którego byłam też ostatnio w piątek dopytać o lekarstwa. To jest cudowny człowiek, komunikatywny, wspierający, pozytywnie nastawiony, pamiętający pacjentów i historię ich choroby i nie chcący przyjmować podziękowań (bo to jego praca). Roztacza niesamowitą aurę, która napełnia człowieka spokojem i nadzieją oraz dobrą energią. 

Rafał wyjechał i mam nadzieję, że jutro rano wszystko "ogarnę" - poranki nie są łatwe, gdyż musimy zdążyć wyjść na czas (przed 7.00), więc kieruję się już w kierunku mojego najbardziej ulubionego mebla, jakim jest łóżko ;).

wtorek, 17 października 2017

Piękne lato tej jesieni...:) Aż szkoda siedzieć w pracy, kiedy jest tak cudnie! Wczoraj spacer po lesie, dziś przebieżka wzdłuż pól ze ściętą kukurydzą... cieszę się bardzo, że te cuda mam  na wyciągnięcie ręki :) Dzisiaj nawet spotkałam sarnę :)

niedziela, 15 października 2017

Tyle rzeczy się dzieje i mam wrażenie, że ostatnio pisałam na blogu dawno, dawno temu, a nie w środę. Mam dużo przemyśleń, tylko jak zwykle czasu i sił brak, żeby o tym pisać, więc napiszę o pięknych momentach:
- cudne kolorowe zachody słońca i niebieskie niebo - szkoda, że nie można się zatrzymać samochodem i zrobić zdjęcia
- bardzo miła pani fizjoterapeutka w czwartek, która "wbijała" mi się w powięzie z siłą, o którą bym jej nie podejrzewała ;); wcześniej udało mi się spotkać z Zuzią i Rafałem, którzy wychodzili od alergologa
- w czwartek byłam również w ciągu dnia w szpitalu wojskowym, nie zastałam wprawdzie lekarza prowadzącego taty, ale wyszłam innym wyjściem, niż zawsze i poczułam się, jak w wiekowym pięknym parku, puściutkim i pełnym cudnych kolorów liści podświetlanych słońcem. Jak ja wtedy dziękowałam za tę możliwość wyjścia z biura i doświadczenia tak cudnej i ciepłej pogody!

- w piątek ucieszyłam się, że pojawił się już repertuar na Tydzień Kina Niemieckiego w listopadzie i oczywiście zakupiłam już bilety. Filmy jak zawsze poruszające głębokie i teraźniejsze tematy, a przy okazji okazja do poćwiczenia niemieckiego;-).
- w piątek też krótki chill-oucik w naszej lokalnej cafe, gdzie mają najlepszą gorącą czekoladę pod słońcem!
- w sobotę ranna pobudka i warsztaty programowania do 14.00 organizowane przez nas dla różnych dziewczyn, które uczestniczyły w podobnych warsztatach "Django girls". To taki darmowy wkład w lokalną społeczność przez firmę, no i trochę reklamy, żeby w przyszłości, jak dziewczyny będą szukać pracy, to żeby o nas pamiętały. Podziwiałam je, że im się chciało, niektóre przyjechały spoza Wrocławia. Z różnych branż, niektóre chcą się przekwalifikować, niektóre pasjonuje programowanie. Mnie raczej nie. Nie mogłabym pisać takim maczkiem;) i ciągle siedzieć przed kompem. Ale niektóre dziewczyny były zafascynowane swoimi efektami pracy.

- po tych warsztatach zawiozłam Zuzię do koleżanek do Smolca, potem szybko do domu się przebrać i pojechaliśmy do Gosi i jej rodzinki do pięknej Zawoni, która znajduje się w jeszcze piękniejszych lasach trzebnickich. Było ciepło i poszliśmy na spacer do pobliskiego lasu - pachniało drewnem i lasem. Jak zwykle za mało czasu na rozmowy, bo trzeba było odebrać Zuzię ze Smolca. Potem próbowałam czytać jeszcze Skalską i "Fitness umysłu", ale zasypiałam.







- dzisiaj letnia pogoda i bardzo chciałam wyjść z domu na łono natury. Dla konstytucji Vaty najlepszym odpoczynkiem jest prawdziwy odpoczynek w bezruchu - na przykład leżenie sobie na trawce. Marzę o czymś takim, a jednocześnie codziennie gnębi mnie ta "aktywność fizyczna", której nie mam. No to wsiedliśmy na rowery, choć dla mnie to było wyjście z tak popularnej obecnie strefy komfortu. Tak, było pięknie, cudne widoki i malinki, słońce, zieleń i kolory jesieni, zapachy lasu, wiatr we włosach, frajda z szybkiej jazdy z górki, mieniące się w słońcu babie lato i satysfakcja z tego, że udało się przejechać, choć ciężko było pedałować. Dobra kawa i ciasto od firmy w "Karczmie w polu" koło Kątów Wrocławskich oraz bardzo miła pani kelnerka. W lesie rower mi się ześlizgnął na błocie i prawa stopa wpadła do kałuży - ale, co tam, dobrze, że było ciepło ;-).









Przez te kilka dni miałam momenty, gdzie fizycznie odczuwałam potrzebę ograniczenia bodźców i pustki w umyśle. Wierzę, że to co odbierają nasze zmysły wpływa na nasz nastrój i na poziom naszej energii. Kiedyś to uwielbiałam, ale teraz wzbraniam się przed czytaniem książek i oglądaniem filmów, które bardzo wpływają na emocje, szczególnie negatywnie. Tak samo jest z muzyką. Dlatego trochę się wahałam przed kupnem biletów na te niemieckie filmy i tych za bardzo "dołujących" nie wybrałam. Mam na półce dużo książek, czekających na przeczytanie, ale jakoś odruchowo je odsuwam, bo boję się tamtych emocji. W moim życiu jest dużo chaosu, a jeszcze mam wnikać w obce historie? Nie wiem już sama... na pewno dają one zapomnienie, bo tak wciągają, ale zawsze się je bardziej lub mnie przeżywa...

środa, 11 października 2017


Po północy
Dopiero co skończyłam tłumaczenie, które robiłam w zasadzie cały czas po przyjściu z pracy i przekąszeniu czegoś małego. W międzyczasie obejrzałam cudny filmik Natalii z występu jej klasy na Otrzęsinach, wyreżyserowanego przez Natalię :)

Jestem zmęczona, a jutro znowu bardzo ranne wstawanie. Ale nie narzekam, bo "obfitość płynie do mnie z wszystkich stron", tak jak na tym obrazku (to też może być bardzo skuteczna afirmacja). 

Dobranoc :-)

Wieczorem
Nie mogłam nie iść na kolację firmową, choć nie chciało mi się, bo moich kolegów z pracy widzę częściej niż rodzinę. Ale musiałam być ze względów organizacyjnych. I było wyjątkowo fajnie i zabawnie! Uśmiałam się setnie, była świetna atmosfera. Po zjedzeniu kolacji o tak później porze ogarnęło mnie potworne zmęczenie i  ledwo "dowlokłam" się do domu, choć jeszcze miałam siłę przejść przez cały Rynek do przystanku tramwajowego. Było cudownie ciepło (jak mi mało potrzeba do szczęścia - słońca/światła i ciepła;). W tramwaju trochę zmarzłam, dobrze, że Rafał po mnie przyjechał na pętlę.
W restauracji przeczytałam coś takiego:


Bild könnte enthalten: Essen


poniedziałek, 9 października 2017

Dziś rano ciężko było mi się zebrać, ciężko wstać i jakoś tak bardzo wolno robiłam to, co zazwyczaj się robi rano przed wyjściem do pracy. Miałam problem z ubraniem się, nie wiadomo czy zimno, czy bardzo zimno – wciąż nie dociera do mnie, że rano i wieczorem, a dzisiaj to nawet popołudniu, może być już naprawdę zimno. Aby uziemić umysł i trochę się skoncentrować, jadąc do pracy zaczęłam wypowiadać afirmację, wyobrażając sobie ją zmaterializowaną. W pracy powiesiłam ją sobie nawet na monitorze, tak żeby mieć ją przed oczyma.


W pracy też było mi ciężko zebrać myśli, miałam dzwonić do szpitala, zapytać się o coś lekarza taty, ale na szczęście tato się tam sam dodzwonił, więc już nie musiałam tam jechać, jakby telefon nie wypalił.

Po pracy spotkałam się w „Dinette” z dziewczynami z mojej pierwszej pracy, którą zaczęłam od razu po studiach. Uświadomiłam sobie, że zaczynałam ją 20 lat temu, 1 września 1997. Fajnie, że utrzymujemy kontakt i że się wciąż spotykamy (kiedyś częściej, teraz raz na kilka lat). Dowiedziałam się o bardzo tragicznej śmierci mojego ówczesnego szefa HR (dwa lata starszego ode mnie) i jego dziecka. Byłam świadkiem jego awansów zawodowych, przeprowadzki do zagranicznych oddziałów firmy i gdzieś z tyłu głowy moje ego z zazdrością patrzyło na jego ścieżkę zawodową, pamiętając, że jak zaczynał, to był całkiem zielony w tej dziedzinie i według mnie niezbyt odpowiednią osobą na tym stanowisku.   

„Wszechświat daje mi wszystko, czego potrzebuję……” Nie zrobiłam kariery, nie wyjechałam pracować zagranicą i zarabiać „kokosy”, nie miałam wygodnego życia w bogatym kraju europejskim, nie mogłam nie pracować, żeby zajmować się dziećmi. Ale może właśnie to, czego doświadczyłam/doświadczam w życiu, jest wszystkim tym, czego potrzebowałam/potrzebuję???
 „Całe rzesze ludzi popadają w stan depresji lub co najmniej frustracji na skutek nieudanego życia. Wciąż wydaje nam się, że dostajemy od życia nie to, co zamówiliśmy…” /Fitness umysłu”/

Jestem niesamowicie wdzięczna za całe moje życie.



niedziela, 8 października 2017

Jak trudno jest czasami żyć z innymi ludźmi! Ciągle jestem uprzejma, miła, empatyczna, umiem słuchać, a czasami wydaje mi się, że przez moje zachowanie jestem postrzegana za naiwną, dziwną i z innej epoki, tylko dlatego, że ci ludzie mnie nie rozumieją. Nie rozumieją czegoś, ale to niezrozumienie "zwalają" na swojego rozmówcę, czyli mnie i sprawiają, że ja się dziwnie czuję, a nie oni. Dlatego tak trudno jest mieć swoje (inne) przekonania. Mało kto je zrozumie. Czasami mam już dość tego bycia "grzeczną" i tłumaczenia wszystkiego, tylko dlatego, że inni są zbyt mało "bystrzy", żeby zrozumieć oczywiste rzeczy. 

Zaczęłam czytać "Fitness umysłu" ze Skalską. Powiem Wam, że dziewczyna wie, o czym pisze, i to, co ja odkryłam niedawno, ona wiedziała już nim skończyła 28 lat. Jej wystąpienie podczas Spotkania dla Kobiet było świetne i porywające, ale do jej książek byłam jakoś sceptycznie nastawiona, bo w zasadzie teraz wszyscy piszą książki i nie zawsze jest jasne, czy robią to dla pieniędzy, czy żeby pomóc czytelnikom. Ale ona naprawdę jest mądra i jeśli w codziennym życiu kieruje się tym, o czym pisze, to już w ogóle szacun. 

Jako anglofilka i fanka Judi Dench zarezerwowałam bilety dla całej rodziny na "Powiernika Królowej". Natalia nie poszła, ale Zuzia tak - obejrzała wcześniej wszystkie zwiastuny filmu i była nim bardzo zainteresowana. Myślałam, że to będzie bardziej komedia, ale to był dramat. Dramat bardzo samotnej i bardzo mądrej kobiety, żyjącej "na świeczniku" wśród wścibskich i niechętnych jej dworzan, która nie bała się walczyć o swoje szczęście, kiedy poznała indyjskiego "służącego". Oparta na faktach piękna, wzruszająca, ale też smutna historia przyjaźni i miłości królowej Wiktorii i prostego Abdula z Indii (http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,22369456,krolowa-wiktoria-i-abdul-karim-co-laczylo-brytyjska-monarchinie.html). Gra aktorska rewelacyjna, wspaniały arystokratyczny angielski (uczta dla ucha!) i specyficzny, wywołujący uśmiech, indyjsko angielski. Smutne, że ludzie nie znoszą "inności"..., a wielkim nie żyje się łatwo.
Znalezione obrazy dla zapytania victoria and abdul

Ok, wracam do kończenia tłumaczenia o bezpieczeństwie narodowym (!).

sobota, 7 października 2017

Cudny dzień! Tata wyszedł ze szpitala, a jego lekarz prowadzący, którego wczoraj poznałam jest lekarzem z prawdziwego zdarzenia - niezwykle komunikatywny, optymistycznie nastawiony i w ten sposób przekazujący informacje o stanie chorego, z pasją, zaangażowaniem i troską o swoich pacjentów. Po stresowej jeździe do i z jednego szpitala do drugiego z badaniem nagranym na CD i wcześniejszych doświadczeniach z kardiologami, rozmowa z nim była jak balsam dla duszy! 

Pyszna owsianka, joga, obiadek i krótki spacerek z Zuzią, potem niespodziewany fryzjer, a po fryzjerze zakupy i spotkanie z Martą (trzeba wykorzystać czas "wyrwania się" do miasta) i pogaduchy, które jak zwykle trwają za krótko i pozostawiają niedosyt. Cieszę się, że udało nam się spotkać:).
Specjalnie dla Beatki: do owsianki wrzucam to co akurat mam pod ręką. Tutaj dodałam słonecznik, sezam jasny i ciemny, chia i parę pokrojonych migdałów. Zalałam mlekiem orkiszowym i gotowałam. Jak nie ma czasu na długie gotowanie, to najlepiej namaczać suche składniki przez całą noc. Im lepiej namoczone/rozgotowane, tym lepiej się trawią. Osobno ugotowałam gęsty "kompot" z owoców: jabłek, śliwek, bananów. Do takiego "kompotu" dodaję ziarenka kardamonu i goździki (pojedyncze), cynamon i kurkumę. Jeśli mam suszone owoce, to gotuję je w tym "kompocie". Potem mieszam wszystko razem. Przed zjedzeniem można posłodzić miodem (miodu nie gotujemy!). 
Powyżej i poniżej strawa dla ducha i ciała! Keczup cukiniowy od Marty już w połowie zjedzony :), a w domu czekały na mnie wspaniałe książki. Na Stoików trochę czekałam, bo pierwsze wydanie szybko się skończyło, a Skalską kupiłam, bo była dobra cena i chciałam sprawdzić co i jak pisze (zainspirowana jej wystąpieniem podczas spotkania dla kobiet). Ślicznie wydana i napisana w formie rozmowy z czytelnikiem, zachęca do przewracania stron, bo każda jest dla niego ciekawą niespodzianką.
Zaciekawiły mnie też bardzo materiały ze szkolenia Rafała o stresie. 


czwartek, 5 października 2017

To miał być naprawdę spokojny dzień, a przynajmniej na taki się zapowiadał. Nie miałam nic do zrobienia po południu, więc psychiczny luzik. Rano zawiozłam tacie ciepłe śniadanie do szpitala i pomimo ogólnego wydłużenia się moich dojazdów i przejazdów podróż nie trwała aż 1,5 godziny jak w poniedziałek. Idąc do samochodu napawałam się szybkim spacerem i pięknym ogródkiem przyszpitalnym - nawet w takich miejscach może (i powinno) być pięknie! W pracy koledzy w kuchni podnieśli mi nastrój opowiadając śmieszne rzeczy i pełna energii zasiadłam przed biurkiem do pracy. W związku z umówioną wizytą u lekarza, o której zapomniałam, musiała przesunąć rozmowę z kandydatką na później (już raz zmieniałam datę), a tu po otwarciu laptopa zobaczyłam od niej maila z prośba o przesunięcie dokładnie na tę samą godzinę, na którą ja chciałam to zrobić. Byłam w szoku, wszechświat znowu usłyszał moje myśli. Zadzwonił tato, że jutro najprawdopodobniej go wypiszą, i żebym przyjechała jeszcze dzisiaj i zrobiła mu w domu kopię tabeli z przydatnymi informacjami na temat zawartości płynów w jedzeniu, którą otrzymał od lekarza, żeby mógł mu ją jutro oddać.






Na 14.45 pojechałam do ortopedy, żeby załatwić dla Natalii zabiegi rehabilitacyjne na jej bolące plecy. O 15.45 miałam w biurze mieć rozmowę kwalifikacyjną przez video. Wizyta nie była miła dla Natalii, gdyż nie jest miło usłyszeć, pomimo że się to wie, że jest się asymetrycznym i że jest to duży problem. Przy moim współodczuwaniu też nie było to miłe. Podczas, gdy ja ustalałam grafik tych zabiegów, Natalia poszła do samochodu zostawić ciężkie podręczniki i przy okazji...położyła na nich klucz i zamknęła bagażnik..... Do spotkania w pracy miałam pół godziny. Zapasowy klucz Rafał miał przy sobie i (teoretycznie) był dwie godziny jazdy od Wrocławia. Na zewnątrz nieźle padało, to chociaż córka dała mi swoją kurtkę, która miała kaptur, bo ja po zmoknięciu wyglądam jak prawdziwa zmokła kura. Dobiegłam na przystanek tramwajowy, tramwaj miały być za 5 minut - przyjechał za 35, zapakowany po brzegi, stałam między drzwiami wejściowymi a ich prętem, ściśnięta przez innych ludzi. Zadawałam sobie pytanie: dlaczego to mi się zdarzyło? Może dlatego, żebym doceniła Svetę - naszą sprzątającą Ukrainkę, z którą ostatnio nie chciało mi się gadać w biurze, a ona mnie zagadywała, i która teraz pojawiła się obok mnie na przystanku i całą drogę do biura dzieliła ze mną swą parasolkę. Przed swoje biurko dotarłam o 16.15 i odbyłam spóźnioną, ale bardzo miłą rozmowę z kandydatką. Potem przyjechała pani Dorota, u której zamówiłam przepyszny tort dla Natalki z okazji jej jutrzejszych urodzin. Pogawędziłam też miło z panem ochroniarzem, u którego go zostawiłam do czasu, aż przyjedzie po mnie Rafał. W międzyczasie dowiedziałam się o nadciągających wiatrach i podziwiałam za oknem bardzo szybko przesuwające się i coraz ciemniejsze chmury.

Do taty już nie pojechaliśmy :/. O 18.30 byliśmy na parkingu po samochód z zatrzaśniętym kluczem. A potem jazda jak w horrorze - za to podczas niej można (trzeba!) było ćwiczyć uważność na 1000%! Najbardziej przestraszyłam się już przed samym wejściem do domu, bo wtedy to już wiało na maksa.



To jasne światło przezierające spod chmur to nadzieja!

Potem lekcje, życzenia dla córeczki i przepyszny tort (bo jutro pewnie dziecka nie uświadczę w domu) i medytacja, która pomogła mi się wyciszyć. Podczas wszystkich tych sytuacji dzisiaj ćwiczyłam spokój i niepoddawanie się emocjom, ale wieczorem po wszystkim wystarczył jeden mały impuls, żeby wymięknąć... I wtedy medytacja pomogła.

Co jak co, ale moje życie na pewno nie jest nudne...

środa, 4 października 2017

Dzisiaj tato w końcu miał zabieg - sprawdzenie od środka pracy jego serca. Cieszę się bardzo, że to  wszystko przebiegło pomyślnie i po tym zabiegu tata wyglądał lepiej niż przedwczoraj. Chyba ja się bardziej bałam tego zabiegu niż sam tata. 

Codziennie po pracy chcę coś zrobić (aktywność fizyczna! książki! medytacje! normalizacje! blog! i mnóstwo innych rzeczy), ale nic mi nie wychodzi. W domu robi mi się zimno ze zmęczenia i nie chce mi się kiwnąć palcem. Stałam się mistrzynią prokrastynacji. Całe dorosło życie goniłam z terminami. Teraz ciągle biję się z myślami: ruszam, zatrzymuję się, ruszam i znowu staję. Wciąż mam rozbiegane myśli i nie robię niczego, bo od razu myślę, że jak to zrobię, to nie zrobię tamtego - można zwariować. 

Przeczytałam za to bardzo mądry artykuł mamy siódmoklasisty o szkole, wspaniałej nauczycielce Pernilli Rip i skutecznym demotywowaniu uczniów w polskiej szkole. Cieszę się bardzo, że są tacy ludzie, że jest tyle inicjatyw budzącej się szkoły, edukacji demokratycznej, itp., i że rodzice stają się coraz bardziej świadomi. Wierzę, że kiedyś z tych oddolnych ruchów zacznie się prawdziwa Rewolucja. 

O jejku, pisałam o prokrastynacji, a właśnie dotarł do mnie eBook pt. Time Management Makeover - chyba Wszechświat przeczytał to, o czym pisałam przed chwilą i dał mi podpowiedź;-).  Ale nim ją przeczytam, to najpierw się wyśpię - rano czeka mnie gotowanie i jazda do szpitala do taty.

"Zwykło się uważać za cud chodzenie po powierzchni wody, ale prawdziwym cudem jest chodzenie po ziemi. Każdego dnia uczestniczymy w cudzie, z którego nawet nie zdajemy sobie sprawy: niebieskie niebo, białe chmury, zielone liście, czarne ciekawskie oczy dziecka. Wszystko jest cudem."
/Thich Nhat Hanh/



poniedziałek, 2 października 2017

W sobotę wpadłam w wielki dół - czasami tak mam, dopada mnie to właśnie w weekendy, kiedy mogłoby być dobrze. Chciałam zawieźć mamę do szpitala i odwiedzić tatę, byłam już gotowa do wyjścia, ale nagle ogarnęła mnie słabość i moje ciało w odpowiedzi na moje myśli powiedziało "nie". Miałam jeszcze trochę kataru, więc usprawiedliwiałam się, że nie chcę złapać czegoś większego w szpitalu i nie chcę zarazić tatę. Mamę zawiózł Rafał. Żeby się trochę wygrzebać z tego dołu zmusiłam się do wyjścia na spacer do lasu, póki jeszcze było słońce. Doszłyśmy z Zuzią do Wilkszyna.  

W niedzielę już było lepiej. Pojechaliśmy na bazar w Browarze kupić wielki słój sklarowanego masła, czyli ghee. Poprzednie już dawno nam się skończyło. W zasadzie wszystko na nim gotuję i wierzę w jego zdrowotne właściwości (szczególnie dla Vat wg Ajurwedy), ale obawiam się też trochę, że przez niego można też przytyć. Na bazarze w Browarze, jak zwykle kupuje się więcej, niż się planuje. Kupiliśmy kilogramy pysznych jabłek, wielkie liście buraka liściowego, świeży jarmuż,  kalarepkę (pierwszy raz przyrządziłam ją na ciepło - pyszna!), miód spadziowy, soki z kiszonek, przyprawy i pyszny ser. Na jarmarku w zamku dopełniliśmy zakupy miodem gryczanym i przekąskami dla dziewczyn. Od razu przyciągnął mnie Słowianin sprzedający książki swojego autorstwa o obrzędach słowiańskich, ich wierze i modlitwach. Mogłabym być etnografką.We Wrocławiu jest fundacja na rzecz kultury słowiańskiej i będzie tu powstawać pierwsza świątynia Słowian. Ciekawe!

Dziś cały dzień "w drodze". Rano godzina na zawiezienie Zuzi na zbiórkę na wycieczkę i dojechanie do pracy. Godzina! W środku dnia wyszłam na dwie godziny na pierwszą sesję fizjoterapii w moim życiu. I szkoda, że pierwszą, bo już dawno by mi się taka przydała! Nie będę tu powtarzać, jak mnie zdiagnozował fizjoterapeuta i jakich "przyjemności" doświadczałam; wystarczy tylko, że do tej pory dźwięczą mi w głowie jego słowa: "aktywność fizyczna, radzenie sobie ze stresem, odpowiednia dieta...". Niech mi jeszcze ktoś powie, kiedy mam to wszystko realizować?!!! W związku z wyjściem w pracy siedziałam godzinę dłużej, potem podjechałam do taty do szpitala, z którego wyszłam po 18.00, zajechałam do sklepu, żeby zrobić zakupy, bo rano chcę zawieźć tacie jedzenie i w domu byłam po 19.00. Radzenie sobie ze stresem....w wiadomym markecie od razu zaświeciła do mnie książka Dagmary Skalskiej, której opowieść miałam okazję posłuchać na spotkaniu z Agnieszką Maciąg. Byłam bardzo ciekawa jej propozycji na radzenie sobie ze stresem. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy,to to, żeby być wdzięcznym (wszyscy, dosłownie wszyscy o tym piszą). Żeby w każdej negatywnej sytuacji znaleźć trzy pozytywne rzeczy. Jakie pozytywne rzeczy mam wyciągnąć z wizyty w szpitalu u mojego taty? To, że się popłakałam w samochodzie wracając do domu? To, że pielęgniarki mają kamienną twarz, ale może to ich ratunek przed emocjonalnym angażowaniem się w chorobę pacjenta? To, że tata ma "stuletnie" łóżko i cienki materac i nie może spać, bo go boli? Może ta lekcja, to to, żeby doceniać zdrowie. W sumie pokrywa się, z tym, co mówił fizjoterapeuta, że trzeba o nie dbać. Tak, teoretycznie wszystko wiem. I na prawdę staram się zachowywać dystans, stoicyzm, nie oceniać, być obserwatorem. Ale jeśli oprócz obserwacji jest smutek - jak sobie z nim poradzić? Jak wepchnąć w jeden dzień dojazdy, pracę (dziękuję, że nie wymaga ona ode mnie zbyt wielkiego wysiłku, choć to może się niedługo zmienić), szkołę, zakupy, prace domowe, opiekę nad rodzicami, fizyczną aktywność i metody radzenia sobie ze stresem? Ten styl życia doprowadzi nas do samozagłady, a najpierw do zasilenia oddziałów szpitalnych.

Żeby o tym zapomnieć pojechaliśmy do kina. Nie można było rezerwować, trzeba było od razu kupić bilety, więc z duszą na ramieniu kupiłam, bo Zuzia na wycieczce, więc można się wyrwać. Kupując te bilety nie wiedziałam, że tak późno wrócę do domu. A ciągnęło mnie do kina, bo już bardzo dawno niczego nie oglądaliśmy.  "Podwójny kochanek" Ozona ma lepsze i gorsze recenzje, ale zrobiony jest C U D O W N I E. Jakby się oglądało wystawę wielkoformatowych fotografii, malarstwa, portretów... Muzyka też niesamowita, przepiękna! Myślałam, że będzie epatował seksem, ale nie, to jest bardziej pastisz na psychoterapię, rozdwojenie jaźni, bliźniactwo i cokolwiek tam jeszcze sobie widz zinterpretuje, bo interpretacji, szczególnie scen końcowych może być wiele....Piękni aktorzy, piękne koty, piękny francuski język i widoki Paryża. I tak wciąga, że można zapomnieć o radzeniu sobie ze stresem ;-). 

PS. Gdy zobaczyłam w czołówce, że film jest oparty na adaptacji książki Joyce Carol Oates to już wiedziałam, co się będzie święcić. Miałam jej jedną książkę, której bałam się przeczytać i nie przeczytałam... Opis sugerował, że jest bardzo ciężka. Na szczęście film aż taki nie był, ale atmosfera nocy i padającego deszczu po wyjściu z kina bardzo dobrze z nim współgrała :).
Znalezione obrazy dla zapytania podwójny kochanek