sobota, 29 kwietnia 2017

Znużeni ciągłym sprawdzaniem pogody w różnych rejonach Europy i Polski postanowiliśmy jednak nigdzie nie wyjeżdżać. Nie była to łatwa decyzja i po głowie kołatały mi się myśli typu: „Coraz mniej czasu na zwiedzania świata, tyle dni wolnych, a my siedzimy w domu”, „Wszyscy wyjeżdżają (o czym świadczyły korki w Leśnicy)”, „Piękna pogoda dzisiaj, tak ciepło w słońcu, a my w domu”, „Muszę się wyrwać z domu i ze szpitala, bo zwariuję”. Ach ta moja Vata nie daje mi spokoju! Vata uwielbia podróże, ale one ją jednocześnie wytrącają z równowagi. Wiem doskonale, że najbardziej potrzebuję odpoczynku, a tego w podróży nie doświadczę, pomimo tego, że preferuję aktywny odpoczynek. Poza tym, Zuzia znowu kaszle i jak opuści następne lekcje to marnie będzie z ocenami na koniec roku, a zmienia szkołę, Natalka też ma dużo nauki, a tata bardzo chce, żebym przychodziła. W odpowiedzi na moje dylematy i smutki przeczytałam w tym temacie świetny artykuł, jakby wprost dla mnie. Więc zamierzam być, wyłączyć pilota i nie robić nic, oprócz czystych przyjemności J

A wieczorem jeszcze taki piękny tekst.


W międzyczasie porozciągałam ciało na jodze, poczytałam sobie trochę, delektowałam się pyszną zupą z soczewicy, herbatką, i angielskimi ciastkami maślanymi shortbread i obejrzałam z mężem film „Porto” o  znajomości dwojga różnych ludzi, którzy poznali się i zakochali  w sobie właśnie w tym cudownym miejscu. Film momentami wygląda, jakby był filmowany amatorską kamerą, grube ziarno, zbliżenia… Jim Jarmush jest głównym producentem i film jest trochę jak jego. W Porto byłam trzy razy i przeżyłam tam najpiękniejszy zachód słońca ever, idąc wzdłuż rzeki Douro do Atlantyku.  

wtorek, 25 kwietnia 2017

Jakoś tak robi mi się smutno... Zuzia znowu kaszle, tata dostał zakażania układu moczowego, choć lekarka twierdzi, że generalnie jest lepiej. Chyba z tego zmęczenia jest mi smutno. Tęsknię za życiem, energią, szaleństwem, przygodą, tańcem!

W pracy miałam rozmowę z fajnym człowiekiem - kandydatem do pracy u nas, który w swoim życiu robił wiele ciekawych rzeczy i jeszcze ciekawiej o nich opowiadał. Taki trochę podobny z charakteru do mnie, myślałam nawet, że podobny wiekowo, bo tyle miał doświadczeń życiowych, a tu się okazało że to 26-latek;-).

Po pracy spędziłam miły (choć długi) czas u fryzjerki Magdy, gdzie spotkałam Kingę (z jej siostrą chodziłam do liceum i studiowałam). Miałam iść do fryzjera później, ale już nie mogłam na siebie patrzeć. Dostałam jakiś super szampon od bratowej i po zużyciu całej butelki mam wrażenie, że zamiast zwiększenia ilości moich włosów, większość mi wypadła, a to co zostało znacznie zmniejszyło swoją objętość... 

W mailach, które dziś dostałam zobaczyłam takie cudo, akurat dla mnie!:-). Dużo czasu spędzam na praniu i wieszaniu i kiedyś postanowiłam, że zamiast narzekać, że "tracę" na to tyle życia, postanowiłam to polubić i skupiać się na tym w pełni:-)

Dziś też znalazłam czas, aby posłuchać Oprah Winfrey bardzo ciekawie mówiącej o uważności, koncentrowaniu się tylko na właśnie wykonywanej czynności i ćwiczeniu dyscypliny w pełnym byciu tu i teraz, co nie jest łatwe mając smartfon praktycznie ciągle przyklejony do ręki.  

Zaczęłam czytać "Nową Ziemię" Eckharta Tolle, którą czyta się bardzo łatwo! Nowa Ziemia, pełna miłości i pokoju - będzie wtedy, kiedy ludzie wzniosą się na wyższy poziom świadomości i wyzwolą spod wpływu swojego rozdmuchanego ego. W książce "Pracować inaczej" też jest o tym wyższym poziomie świadomości. Tylko, że najpierw trzeba się przebudzić.

"Nieważne, jaki mam problem, doskonałe rozwiązanie istnieje w Umyśle Boga. Moim zadaniem jest nie obciążanie się pytaniem, ale otwarcie się na odpowiedź. Martwiąc się, tylko opóźniam odpowiedź, okazuję brak wiary w jej istnienie. Dziś będę spokojna, wiedząc, że każda odpowiedź, każde uzdrowienie i każde rozwiązanie są w drodze.

Wszechświat sam się koryguje, a ja jestem dzieckiem wszechświata. Cuda zdarzają się w odpowiedzi na każdy problem, ale przywołują je moja wiara i współczucie. Niech mój umysł przewodzi miłość i wiarę w to, że moje problemy zostaną rozwiązane."
                                                                        /Marianne Williamson/


poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Wczoraj spotkaliśmy się z Martą podczas śniadania literackiego, którego gościem miał być z jeden z czytających aktorów, ale niestety rozchorował się z powodu czytania na otwartym powietrzu w sobotni wieczór.... Ale i tak było bardzo miło, i śmialiśmy się, że nie potrzebujemy gości specjalnych, gdyż Marta i Rafał  mogą robić za celebrytów - Martę nagrywała lokalna telewizja podczas przedświątecznych zakupów, a Rafała TVN24 podczas Europejskiej Nocy Literatury ;-).

Marta podarowała mi cudnie pachnące mydełko z Bułgarii z olejkiem z róży damasceńskiej - nawet nie wiedziałam, że Bułgaria z tego słynie! Ten zapach (w postaci olejku i wody) jest bardzo ceniony w ajurwedzie, gdyż ma bardzo wiele właściwości zdrowotnych.

W przejściu garncarskim na drzewach wisiały słodkie biało-czarne jabłuszka - poduszeczki z wydrukowanymi wierszami - można było chodzić między nimi i je czytać lub zerwać i wziąć ze sobą! Na większości z nich były wiersze moich ulubionych poetów z czasów licealnych - Pawlikowska-Jasnorzewska, Przerwa-Tetmajer, Leśmian, Norwid. Cudowne uczucie czytać je w takiej formie!


Wieczorem przywiozłam Dominikę do taty do szpitala na masaż.

Dziś wychodząc z pracy zachwyciłam się słońcem i ciepłem (rano było o wiele chłodniej!) i niewyobrażalną siłą odradzającej się przyrody i corocznego zwycięstwa wiosny nad zimą. U nas w pracy w garażu przez całą zimę były przechowywane kłody drewna (pracownik firmy wynajmującej biura chciał sobie przygotować materiał do rzeźbienia). Chyba już nic z tego nie stworzy, gdyż na drewnie pojawiły się takie oto zielone niespodzianki :-) Bez wody, bez światła, bez korzeni! Niesamowite!!!





sobota, 22 kwietnia 2017


Święta Książki ciąg dalszy J

Wczoraj przyszły książki zamówione do pracy oraz dwie prywatnieJ. „Rok cudów” zaczęłam już czytać – zawiera 365 cudownych, wyciszających i pełnych miłości modlitw oraz tematów do refleksji.
A dziś od popołudnia do wieczora spacerowaliśmy po Nadodrzu i słuchaliśmy czytań najnowszych książek literatury europejskiej (i jednej amerykańskiej) w wykonaniu znanych aktorów i nie tylko ;-). Rok temu słuchaliśmy wspaniałych interpretacji dzieł Szekspira (z okazji 400-setnej rocznicy jego śmierci), a dwa lata temu po raz pierwszy braliśmy udział w Europejskiej Nocy Literatury, która wtedy odbywała się w zabytkowych miejscach Rynku i okolicy. Wyjście z literaturą do ludzi w publiczną przestrzeń uważam za świetny pomysł, a głośne jej czytanie przez popularnych aktorów to bardzo sprytne posunięcie, biorąc pod uwagę fakt, że część osób, a może nawet większość, przychodzi, żeby zobaczyć swoich ulubionych aktorów, a nie dla czytanych książek. Szkoda, że nie udało nam się  posłuchać wszystkich dziesięciu, ale niestety wybrane na dzisiaj miejsca nie były zbyt duże, co zresztą zdarza się za każdym razem. Wszyscy czytający mieli piękne kojące głosy (szczególnie Krystyna Czubówna, która robiła to jakby bez żadnego wysiłku), ale tylko Adam Ferency, Jacek Fedorowicz i Magdalena Różczka odgrywali to, co czytali, pokazując prawdziwą klasę aktorską! Mieliśmy szczęście prawie wszędzie siedzieć w pierwszym rzędzie, dzięki czemu mogliśmy śledzić mimikę aktorów, a czasem też nawiązać kontakt wzrokowy. Tematyka wybranych książek nie była zbyt „różowa” – w trzech pojawiał się silnie zaznaczony motyw śmierci, w dwóch nawiązanie do czasów komuny i wojen, a w jednej („Nie wiedzą, co czynią”) „kosmiczna” wizja całkowicie zdigitalizowanej i skomercjalizowanej przyszłości, w jakiej będą żyć obecne dzieci (fińscy autorzy zawsze są ciekawi). Fragment książki „Niepamięć” brzmiał jakby był napisany przez kogoś „na haju”, podobnie jak trzy inne pozycje. Najlżejsze i najzabawniejsze to „Bałtyckie dusze” i „Niepamięć”, pomimo jej tragizmu. I brawa dla tłumaczy, gdyż na pewno nie było im łatwo przetłumaczyć te wszystkie skomplikowane i zawiłe historie, ale zrobili to przepiękną polszczyzną, której słuchało się bardzo miło. Fajnie też było odwiedzić kulturalne miejsca Nadodrza - w "Krzywym Kominie" załapaliśmy się na wernisaż fotografii wrocławskiej codzienności, a w MiserArt podziwialiśmy specyficzne stare wnętrza wykorzystane jako przestrzeń kulturalnych działań osób bezdomnych.


Jednym słowem uczta dla ducha, materiał do przemyśleń, muzyka dla ucha i świetny sposób na totalne zanurzenie się w „tu i teraz” i przedstawiane historie.
Znalezione obrazy dla zapytania europejska noc literatury 2017

środa, 19 kwietnia 2017

Nawet jeśli nie mogę czytać książek, to samo ich oglądanie i kupowanie sprawia mi wielką frajdę, szczególnie jeśli mają bardzo atrakcyjną cenę. W znanym wszystkim markecie były dzisiaj fajne i tanie książki! Nie mogłam się powstrzymać i kupiłam kilka w prezencie (głównie dziecięcych i pięknie wydanych) - ale dla siebie też coś upatrzyłam;). 

Inni kupują buty, ciuchy, słodycze – a ja jestem chyba uzależniona od książek… Nie zapomnę z dzieciństwa, jak czekałam na tatę wracającego z pracy i z zapartym tchem patrzyłam, czy tym razem udało mu się „upolować” jakąś książkę dla mnie, czy nie. Nie zapomnę jak przyniósł jedną z takich perełek, czyli „Kwiat kalafiora” Małgorzaty Musierowicz! Albo miał szczęście, bo „rzucali” akurat dany tytuł do (zazwyczaj pustych) księgarni, albo znajdował coś w antykwariacie. To było dla mnie największe szczęście i chyba mi tak zostało do dzisiaj…

Kupiłam też dziś w ramach dokształcania się w pracy (mamy na to specjalny fundusz) trzy bardzo ciekawe pozycje: "Pracować inaczej""Siła nawyku" i "Różnorodny menedżer - czyli za granicą władzy"

A wcześniej w ciągu dnia zamówiłam w przedsprzedaży najnowszą książkę Agnieszki Maciąg „Smak zdrowia” J. Przyjdzie dopiero za miesiąc, a już nie mogę się jej doczekać. Polecam jej ciekawy artykuł  zdrowiu http://agnieszkamaciag.pl/moj-smak-zdrowia/

Books and Butterflies

wtorek, 18 kwietnia 2017

Dziś rano przyszło do mnie takie zdanie po angielsku "Let the life carry you. Don't carry life." Niech życie niesie Ciebie, a nie Ty życie. Mądre i wspierające.

Dzisiaj po południu czułam się, jakbym to ja niosła całe życie. Godzina powrotu do domu, bo akurat chyba wszyscy wracali do domu ze świąt, godzina w domu na umycie naczyń, zjedzenie czegoś z wczoraj i popatrzenie na Zuzię, która siedziała w domu sama cały dzień i nie nadrobiła wszystkich lekcji, które miała nadrobić w związku z chorobą i nieobecnością w szkole przez ponad tydzień, potem znowu szpital i powrót do domu o 22.00. Natalka od jutra ma egzaminy, a bierze ją katar i kichanie... U taty nie ma poprawy, ani pomysłu na leczenie... I jak tu nie zwariować??? Ja chyba już nigdy nie odzyskam mojej radości i optymizmu sprzed dwudziestu lat.... Choć ponoć umysł powinno się ćwiczyć regularnie, jak mięśnie, i może wtedy zadziała...

W drodze do domu w samochodzie wyliczyłam natomiast, w ramach usprawiedliwienia się przed sobą, że nie będę oddawać/sprzedawać żadnych książek, bo nie jestem w stanie tego mentalnie zrobić, wyliczyłam, że mam szansę na przeczytanie ok. 400 książek w ciągu najbliższych dwudziestu lat (jeśli dożyję!), więc może nie jest aż tak źle;-).



Tak, dam sobie trochę czułości - pójdę spać ;).

poniedziałek, 17 kwietnia 2017



Dziś jestem wdzięczna za wolny czas, podczas którego mogłam przeczytać cały ostatni numer "Urody Życia", a jego zawartość była bardzo ciekawa. Za to, że nie musiałam dzisiaj iść do pracy. Za moją cudowną rodzinkę, przytulanie się i wspólne śmiechy. Za słońce, które w końcu wyszło pomimo czarnych chmur. Za samochód, którym mogłam pojechać do szpitala i schronić się przed deszczem (i których chwilowo jest cały czyściutki!). Za świeże powietrze, cudowny śpiew ptaków i zapachy wiosny, których mogłam doświadczyć podczas krótkiego spaceru z samochodu do szpitala. Za piękną muzykę, której mogłam dzisiaj słuchać i pyszności, które mogłam dziś jeść (przepyszne tiramisu mamy i naleśnikowe dzieła sztuki Natalki;). Za to, że zaraz będę mogła się położyć do wygodnego łóżka i przykryć cieplutką kołdrą. Za wszystkie książki, które mam (chyba jednak ich się tak szybko nie pozbędę;). Za słowa dla Vaty, które przeczytałam na stronie ajurwedyjskiej kliniki, pod auspicjami której się kształciłam - tak, jakby przeczytali, co wczoraj o niej pisałam! Za dobrego znajomego z Turcji, który się do mnie odezwał. Za wiosenne buty, które dziś sobie zamówiłam :-).




niedziela, 16 kwietnia 2017


Tyle myśli wałęsa mi się po głowie w tym czasie, zbyt dużo, wiem. Nie na darmo według Ajurwedy moja psychiczna konstytucja to częściowo Vata – której żywiołem jest powietrze i przestrzeń. Dlatego mój umysł bardzo często fruwa w odległych przestworzach wyobraźni lub trochę bliżej - w chmurach i widocznym z okna niebie, ale zawsze jest to daleko od ziemi. Trudno jest mi się przez to uziemić, ugruntować, być „tu i teraz”. Mówią, że dobra diagnoza to połowa sukcesu, ale mi to jakoś średnio pomaga. Dodać do tego nadmierną wrażliwość i materiał na depresję gotowy. Moja Vata nie pozwala mi się zakorzenić w teraźniejszości, często chce tylko odlatywać i być tam, gdzie jej nie ma. Jestem tego świadoma i próbuję ją ujarzmić, ale kiedy nie jest tak, jakby się chciało, żeby było, to wtedy nie jest to w ogóle łatwe. Ciężko jest mi też w czasach największego doła po prostu płynąć z tym, co przynosi życie i to akceptować, a to jest chyba sekretem do wewnętrznego spokoju. Wtedy odzywają się też moje niespełnione oczekiwania… Na szczęście po burzy (a raczej, tak jak dzisiaj, ulewnych deszczach z gradem) zawsze przychodzi słońce (i śliczne niebieskie niebo).
W tym szczególnym czasie Wielkanocy czy prasłowiańskich Jarych Godów, który we wszystkich kulturach symbolizuje odradzanie się, nadzieję na lepsze, pokonanie zła, szczególnie obecny jest motyw nadziei. Kilka bliskich mi osób życzyło mi nadziei z okazji tych Świąt. Słucham jednocześnie 21-dniowego programu medytacyjnego Deepaka Chopry i Oprah Winfrey i jego tematem jest nadzieja. W religii chrześcijańskiej jest przecież ona również mocno obecna – tak pięknie się to wszystko pokrywa. Przy okazji dowiedziałam się, że to, co teraz jest bardzo ważnym symbolem wielkanocnym, czyli malowanie jajek, było najważniejszym prasłowiańskim zwyczajem – mającym wnieść do domostw energię i radość życia oraz mających zapewnić urodzaj i powodzenie na cały rozpoczynający się wiosną nowy rok wegetacyjny. Malowanie jajek było też zabronione przez kilka setek lat po przyjęciu chrześcijaństwa przez Polskę, jako zwyczaj pogański, ale jak widać – przyjęło się z powrotem i to z dużym sukcesem J.

Po wiosennym i długo odkładanym sprzątaniu mieszkania, kulinarnych przygotowaniach, śniadaniu z mamą i odwiedzinach w szpitalu miałam chwilę dla siebie. Wzięłam do ręki książkę - reportaże Grzebałkowskiej o roku 1945 i historiach przesiedleńców, osadników, repatriantów, wracających z wojny i rodzin szukających się nawzajem po wojnie. Jak kiedyś zaczytywałam się w tematach wojennych, to teraz nie była to dla mnie zbyt lekka lektura. Na prawdę powinnam czytać coś bardziej radośniejszego. Ale co tam, te historie są niesamowicie wciągające, a podróże, przemieszczanie się, zmiany, itp. to coś bardzo atrakcyjnego dla Vaty;-). Oczywiście emocjonalnie mnie rozwaliły, ale przy nich wszelkie moje obecne problemy to naprawdę jest nic!!! Czekanie trzy tygodnie na stacji pod gołym niebem na transport przesiedleńczy, lub szukanie jakiegoś miejsca do zamieszkania w nowej ojczyźnie, kiedy wszystko było już zajęte to dopiero były tragedie, nie wspominając ucieczki Niemców z Prus Wschodnich, czy powrotu wysiedlonych Warszawian po Powstaniu Warszawskim, gdzie cała lewobrzeżna Warszawa to były tylko gruzy…. Ta lektura zainspirowała mnie do zajrzenia do moich notatek genealogicznych – to też trochę działa jak próba zakorzenienia się mojej fruwającej duszy i umysłu. Przypomniała mi się chyba najstarsza żyjąca krewna – kuzynka mojego dziadka i postanowiłam się z nią spotkać i nagrać jej opowieść o pierwszych latach spędzonych na tych potocznie zwanych Ziemiach Odzyskanych.  Bardzo ciekawi mnie też psychologiczne zjawisko „pamięci rodowej”, dlatego chciałabym się dowiedzieć jak najwięcej o przeszłości mojej rodziny.

Wyszło słońce i niebo jest znowu niebieskie.

Życzę wszystkim, a przede wszystkim sobie, wiele nadziei, takiej prawdziwej, dzięki której akceptuje się rzeczywistość.
Nadzieja czyni mnie silną i bezpieczną.
Dzięki nadziei nie boję się.
W każdej sytuacji znajduję powód do nadziei.


A tu jeszcze inspiracja od Nicka Vujicica:


wtorek, 11 kwietnia 2017


Każde wyrwanie się z mojego obecnego "kieratu" traktuję jako święto. Dzisiaj po południu miałam półtoragodzinne święto dla siebie. Samochód został rano odstawiony do naprawy na cały dzień, co oznaczało, że będę wracać do domu tramwajami. Zrobiłam sobie dłuższą przerwę w przesiadaniu się z jednego do drugiego i o 17.00 zawitałam w progi dawnego Baru Barbara przy ul. Świdnickiej. Odbyło się tam spotkanie z Olgą Tokarczuk, której książki zaczęłam czytać naście, a może dzieścia lat temu i których sporą kolekcję mam na półce. Od tego czasu kilkakrotnie uczestniczyłam w spotkaniach/dyskusjach z nią, to w Mediatece, to kilka razy podczas targów książki. Zawsze cudownie mi się jej słuchało. Jej łatwość wypowiedzi, bogactwo i styl językowy są przepiękne i czytanie jej książek, czy słuchanie na żywo jest dla mnie zawsze ucztą dla ducha (i ucha). Oprócz tego oczywiście ważne są treści i przesłania książek. Są mi one też o tyle bliskie, że poruszają tematy dolnośląskie, regionalne, prowincji oraz nawiązują do historii, a mnie oczywiście Dolny Śląsk i jego przeszłość bardzo interesują. Wczoraj Olga mówiła też o tworzeniu się wspólnot, szczególnie na tej ziemi tutaj, po przesiedleniach, o projektach przygranicznych łączących kraje leżące obok siebie, o swojej ostatniej książce "Księgi Jakubowe", filmie "Pokot" na podstawie jej innej książki i o swoim następnym dziele, które zapowiada się bardzo ciekawie. Podkreślała też znaczenie małych codziennych rzeczy, i to, że "rzeczywistość to nie wielkie hasła, nawoływania, ale przeplatanie się małych rzeczy". 

Olga Tokarczuk jest ambasadorem Wrocławia, i jest coraz częściej wymieniana jako kandydatka do literackiej nagrody Nobla. Trzymam kciuki, a jeśli tak się stanie, to może kiedyś moje zdjęcie z autorką wyląduje na bardzo drogiej aukcji ;-)


niedziela, 9 kwietnia 2017

"Ukrywa się w sepii dżdżystego poranka,
przebiera w czapkę niewidkę,
Brata Alberta, i Annę K. Coraz
bliższe emigracji wewnętrznej, zapada
w somnambuliczny sen najczęściej
poniżej wrocławskiej depresji.
Chowa twarz w undergroundowym graffiti,
na wszelki wypadek
nosząc w szerokich rękawach
karnawałową maskę, index,
i szczoteczkę do zębów.

Jesień melancholię stroi pod wiatr,
liście zapychają szpary w podłodze;
jego piwniczne piosenki są coraz lżejsze,
pleśń na ścianach upodobniła się
do wczesnych obrazów Mondriana.

Niedocenione, siedzi na kamiennych stopniach,
podparte mgłą, z głową
przepełnioną wspomnieniami;
Rozanielone na szczycie fabrycznego komina,
w poszukiwaniu absolutu, sensu
drogi, niebiańsko naiwne,
w międzyczasie "oblany" egzamin z życia.
Skoszarowane, w ciągłym
stanie wojennym...ze sobą.

Dorastało na peryferiach; czuje
ciężar minionych czasów, wcześniej
euforia wolności, flagi w oknach.
Zmęczenie nosi na ramionach,
albo w sobie, kręgosłup
odmawia pionu, milczenie
staje się złotem, śmietniki
zamienione w labirynt
kluczą pomiędzy blichtrem a nędzą.

Wszystko wróciło w
swoje koleiny, tylko ludzie
najczęściej wykolejeni
nie potrafią wrócić do siebie, ogłuszeni,
krótkowzroczni, żyją
tak jak Ty – w ciągłym
pośpiechu lub odczarowaniu -
pomiędzy emigracją wewnętrzną a konkwistą
do źródeł Odry."
"Ballada o moim mieście" - Gabriel Leonard Kamiński

Jak dobrze, że są weekendy i można wznieść się poza codzienną pracę i codzienne wizyty w szpitalu. Jak dobrze też, że istnieje muzyka i literatura, które mojej duszy dają ukojenie, zatracenie się w chwili tu i teraz, wzruszenia i chwilowy odpoczynek. Sprawiają też, że wracam do szczęśliwych i beztroskich chwil z dzieciństwa, młodości, z przeszłości…

Moim hobby nie jest już czytanie książek, tylko ich kolekcjonowanie. Nie rozciągnę doby, choć już próbowałam setki razy, niestety nie da się tego zrobić. Za dwa tygodnie jest Bukowisko, może zaniosę tam moje książki i spróbuję je sprzedać. Te nówki, jeszcze nieprzeczytane, bo nie wiem, czy kiedykolwiek już zdążę to zrobić. Z tymi przeczytanymi, ważnymi dla mnie bardzo trudno jest mi się rozstać, bo zostawiłam w nich cząstkę siebie – emocje, łzy, śmiech, współczucie, zachwyt….

Dziś w „Prozie” znowu dane mi było doświadczyć cudownych i wzruszających chwil podczas spotkania literackiego z lokalnym poetą i pisarzem, mocno związanym emocjonalnie z Wrocławiem i swoją dzielnicą Grabiszynkiem, ale związanego z tym odchodzącym Wrocławiem z lat 60-tych, 70-tych i 80-tych. Bardzo ciekawie opisywał swoje miejsca z lat 60-tych, miejsca, które już się bezpowrotnie zmieniły, lub nie istnieją. Gabriel Leonard Kamiński jako dziecko był słabego zdrowia, część dzieciństwa spędził w szpitalach i sanatoriach, wychowywał się bez ojca i może dlatego w jego tekstach jest tyle przepięknej wrażliwości. Ta wrażliwość i wielkie bogactwo językowe stanowią wspaniałą ucztę duchową. Cudownie się go słuchało! W swoim życiu doświadczył też „zalet” polskiego kapitalizmu na rynku księgarskim i wydawniczym i tego, jak umierają małe księgarnie (sam był właścicielem tej przy ul. Szczytnickiej). Obecnie w centrum Wrocławia są cztery księgarnie, kiedyś było ponad trzydzieści. Jego studentki bibliotekoznawstwa idą po zajęciach do galerii, bo akurat są promocje, a kiedyś po zajęciach, dyskutowało się do późna o sprawach duchowych i egzystencjalnych. Signum temporis!


"Leśnica"
W nocy pod nieobecność proszonych gości i księżyca
przechodzę przez ucho igielne gwiazd;
kosze na śmiecie dymią sennie, wygaszając zużyte dowody miłości.
Ocieram się o obolałe ciała ławek - łaskoczą mnie
osypujące się w chybotliwych refleksach światła strzępki kory,
jak ograne kawałki nikomu już niepotrzebnych happy endów.
Odwzajemniam ich blizny i tatuaże,
niczym zwodzony most łącząc
niepewność dnia z niepokojem nocy,
podczas gdy pusty las wypełniają dźwięki ściętych marzeń,
i tylko w tym żywiole mogę odnaleźć siebie.
Opuść więc mój sen ciągle na nowo odkrywany sobowtórze,
pełen połaci nietkniętego śniegu
i szlaków po bezimiennych pionierach lęku,
przeskocz tę jedną przeręblę niewiedzy o samym sobie,
zapomnij o szansie odnalezienia starych,
bezużytecznych w naszych czasach,
dowodach na istnienie tożsamości.
Szukam dla ciebie płytkiego brodu przez Bystrzycę,
byś mógł uciec przed spiętrzoną falą Odry.
Widzisz, tak nakładają się na siebie nie dokończone dzieła
człowieka i natury
i to jest właśnie przewrotna pewność
nieskończoności bytu
wobec kruchości materii.

Obecnie moim ideałem słodkiego nieróbstwa, na które nie mogę sobie niestety pozwolić jest siedzenie z książką na świeżym powietrzu. Marzę, żeby chociaż na chwilę móc się zatopić w lekturze i wyrzucić wszystkie zegarki. Tak mało mi potrzeba do szczęścia! No, ale jak się nie ma, czego się lubi, to się lubi, co się ma. Ostatnio naszła mnie refleksja, że to, że jeszcze nie zwariowałam w związku z codziennymi wizytami w szpitalu, zawdzięczam pracy nad sobą i wszystkiemu, czego nauczyłam się dzięki Ajurwedzie, Tai-chi, jodze, redukcji stresu opartej na uważności (MBSR), technikom oddechowym, mantrom, modlitwom, afirmacjom i tym podobnym. Tylko fizycznie sił brak, bo nie mam czasu na regularne ćwiczenia fizyczne, które dodałyby mi energii, nie jem tak jak powinnam, częściej pozwalam sobie na rytuał kawy z czymś słodkim (smak słodki – pierwszy smak, które dziecko poznaje – smak mleka matki, który przynosi ukojenie w ciężkich chwilach, a mi też chwilową energię na zwalczenie senności w pracy) i śpię za mało. Cały czas też zastanawiam się nad tym, co ma mi dać ta życiowa lekcja. To co mi już dała, to docenienie tego, co mam, rodziny, pracy, przyjaciół i przede wszystkim zdrowia. Uczę się też nie narzekać i głośno wyrażać pozytywne myśli i cieszyć się z wszystkiego dobrego, co przychodzi do mnie.

Znalezione obrazy dla zapytania wojna i pokój 1945Na fali moich zainteresowań dobrą literaturą i przeszłością ziem odzyskanych kupiłam wczoraj w dobrej cenie w lokalnej Biedronce książkę Magdaleny Grzebałkowskiej pt. „1945. Wojna i pokój” (tak wiem, m.in. przez takie właśnie sieci marketów wyginęły małe księgarnie, ale nie stać mnie na normalne ceny książek, tak jak przeciętnego Polaka). Już dawno wiedziałam, że ta książka jest dobra. Zawiera świetnie napisane historie przesiedleńców polskich i niemieckich – ich straszne tragedie i zawiłe losy. Moje problemy wydają się niczym w porównaniu z ucieczkami Niemców z Wschodnich Prus lub przymusowym przesiedleniem Polaków ze wschodu. Fascynująca lektura, ale już w drugim rozdziale zalewałam się łzami, dalej nie miałam już czasu czytać. Ale naprawdę polecam wszystkim fanom historii i tamtych czasów!

Jako że potrzebowałam zakupić prawdziwe masło klarowane, przed Śniadaniem pojechaliśmy na Wrocławski Bazar Smakoszy (w starym browarze przy ul. Hubskiej). Kiedyś, od razu po otwarciu, jeździliśmy tam regularnie, ale za każdym razem wydawaliśmy zbyt dużo pieniędzy (bo co tydzień pojawiały się nowe i zdrowe pyszności do spróbowania). Teraz z braku czasu i bardziej świadomie kupiłam tam tylko najwspanialsze na świecie masło sklarowane od szczęśliwych krów z małych gospodarstw w Bieszczadach, gdzie krowom włącza się mantry z pozytywnymi wibracjami i dzięki temu pojawia się więcej mleka, a lokalne dzieci zauważają poprawę jego smaku (niesamowite!), świeżo wyprodukowane mleko kokosowe oraz kurkumik (!) na spóbowanie. Szok, że ktoś wpadł na produkcję napoju z arcyzdrową kurkumą z korzenia, imbirem, innymi przyprawami i miodem. Zamierzam go pić codziennie do 14.04, bo taką ma datę ważności. Zuzia też skorzysta, bo jest przeziębiona i zawiozę tacie do szpitala.


I w końcu wyszło słońce!!! Na rynek wyległy tłumy i się w nim wygrzewają. Życie jest piękne, pomimo wszystko!  



"Bycie człowiekiem jest jak dom gościnny
Każdego ranka nowy gość.
Radość, depresja, podłość,
Czasem chwilowa świadomość przychodzi
jako niespodziewany gość.
Powitaj i ugość ich wszystkich!
Nawet jeśli są tłumem smutków,
które gwałtownie oczyszczają Twój dom
z mebli.
Mimo to, traktuj każdego gościa z szacunkiem.
Może to oczyszczenie 
stworzy przestrzeń dla nowego zachwytu.
Ciemne myśli, wstyd, złość,
Powitaj je z uśmiechem u drzwi,
i zaproś do środka.
Bądź wdzięczny każdemu, kto przyjdzie,
ponieważ każdy z nich został wysłany
jako przewodnik stamtąd"
Rumi

Aktualizacja wieczorem

Życie nie jest piękne, jest po prostu jakie jest. A personel szpitalny nie szanuje prawa pacjenta do snu, który jest ekstremalnie ważny przy zdrowieniu, szczególnie, kiedy pacjent nie spał dobrze kilka nocy z rzędu. Kiedy wszystkie światła są zgaszone i pacjent właśnie zasnął i smacznie śpi, przychodzi pielęgniarka i zapala mocne światła nad pacjentem, pomimo, że kroplówkę ma podłączyć pacjentowi obok. Za chwilę przychodzi lekarka, która zapala wszystkie ostre światła i która przez cały pierwszy miesiąc pobytu nie raczyła porządnie spojrzeć na pacjenta, a teraz, pomimo próśb córki, żeby go nie budzić, każe córce wyjść i go budzi. Po czym wszyscy wychodzą i zostawiają te wszystkie ostre światła włączone. Chyba lekarstwa i ich podanie w tym szpitalu zajmują ważniejszą pozycję niż żywi ludzi - pacjenci. Pacjenci są zadaniami dla lekarzy do wykonania, nie żywymi czującymi istotami. Nie cierpię tego! Po tych około 60 wizytach mogłabym napisać czarną tragikomedię, której akcja dzieje się na oddziale kardiologii. Pacjenci z innych pokoi wołają, a pielęgniarki przechodzą, ale nie reagują, lub wołają jedna do drugiej: "kto tak się drze?" Ja wiem, że powinnam praktykować współczucie, wiem, że większość tych ludzi i w ogóle ludzi żyje kompletnie nieświadomie, działa jak automaty, powiela straszne złe schematy. Jak bardzo Ci ludzie potrzebują miłości, żeby nie być takimi jakimi są. Jak bardzo cały ten świat potrzebuje uzdrowienia!!! A wszystkim z całego serca radzę, żeby dbali o swoje zdrowie, albo zabezpieczyli się finansowo, żeby mieć odpowiednią opiekę, kiedy nadejdzie moment, w którym będziemy zdani na łaskę i niełaskę innych. 

sobota, 1 kwietnia 2017


"Zmień swoje nastawienie. Załóż, że wszystko, co Ci się przydarza, wydarza się dla Ciebie, nie Tobie. Niewielka różnica w sposobie myślenia potrafi radykalnie odmienić negatywny odbiór rzeczywistości."
Ale dzisiaj było cieplutko! 25 stopni! I to nie prima aprilis! Uwielbiam taką pogodę i po tym wiecznym przebywaniu w zamkniętych pomieszczeniach poczułam dzisiaj wielką potrzebę ucieczki na otwartą przestrzeń. Po jodze, na której dzisiaj było mi ciężko, zrobiłam szybki obiadek i pojechaliśmy do Księginic nad Odrę. Zachwyciłam się ciszą, błękitem nieba i rzeki, słońcem na skórze, wiatrem we włosach i płynącą wodą. Wyobrażałam sobie, że zabiera wszystkie moje troski (to samo można robić pod prysznicem). Wracając podjechaliśmy do cukierni w Wilkszynie, gdzie w ogródku spałaszowaliśmy pyszne ciacha. Było mi tam tak niesamowicie dobrze!
W domu szybkie prasowanie i wieczorem kąpiel w dźwiękach gongów, mis tybetańskich i innych cudnych instrumentów, w wykonaniu Dominiki i Jacka. Pierwszy raz udało mi się zasnąć! Gong jest starożytnym instrumentem używanym do odmładzania i przekazywania życiodajnej energii. Dźwięk gongu wywołuje głębokie rozluźnienie i regenerację, wyswabadzając nas od strumienia myśli uwalnianych przez nasz umysł, i pobudza układ wewnątrzwydzielniczy na wyższy poziom funkcjonowania.    
"Pamiętaj, że nic nie jest w swojej istocie ani dobre, ani złe. To sposób, w jaki my sami odbieramy ludzi, zdarzenia czy rzeczy, nadaje im pozytywną lub negatywną konotację. Jeśli nie należysz do osób, które zostały wyposażone przez naturę w "różowe okulary", postaraj się na początek wyrobić sobie wobec życia postawę neutralną, a zwłaszcza unikaj oceniania."