niedziela, 30 sierpnia 2020


Minęły dwa miesiące od ostatniego wpisu w czerwcu. Wciągnęło mnie totalnie w ogród, koty, jeże, pracę, włoski i olejki eteryczne. Olejkami doTerra zafascynowałam się pod koniec czerwca na bootcampie zorganizowanym na FB. Zachwyciłam się mnóstwem ich praktycznych zastosowań, o których pisały dziewczyny z całej Polski, i tym, że są mocne, bardzo wydajne, można je stosować wewnętrznie, a przede wszystkim, że tak cudownie i nieziemsko pachną! A wiadomo, że za sprawą zapachów można się przenieść do krainy baśni i tam gdzie się tylko chce J. Słuchałam lekcji olejkowych, uczyłam się, czytałam o tych dobrociach, zakupiłam olejkową „biblię” pt. „Modern Essentials” i „Essentials and Emotions” i z przyjemnością oddaję się tej pachnącej i niesamowicie ciekawej lekturze. Rośliny i naturę kocham od zawsze, a olejki eteryczne to ich sama esencja, do 70 razy mocniejsza niż rośliny w swojej roślinnej postaci. Zaczęłam olejkową stronę na FB, aby dzielić się pięknem, dobrem i obfitością natury J.  
Kiedy patrzę w kalendarz lipcowy to widzę wpisy związane z ogrodem, warzywniakiem i kotami. To też wyjazd Natalii do Niemiec do pracy, którą sobie znalazła jeszcze w lutym i udało się pomimo obostrzeń. Jestem bardzo wdzięczna wszechświatu za to jej bezcenne doświadczenie.  To również spotkanie Heartalku w Trzebnicy z Martą, Kasią, Benitą i Małgosią, a potem wizyta u Małgosi w Zawoni i długie rozmowy ogrodniczo-życiowe. To też tygodniowy pobyt Maćka, Basi i dzieci u nas oraz szalona podróż na koncert Janusza Radka w Warszawie 31.07.2020. Podróż trwająca o wiele dłużej niż powinna z powodu trzech wypadków po drodze, z małym stresem, że nie zdążę na koncert Janusza w ogrodzie Muzeum Literatury, ale też podróż pełna cudnej energii Kasi, z którą zabrałam się tam przez Bla, bla car. Kasia jest wyjątkową osobą – wulkanem najczystszej autentycznej pozytywnej energii, dobrego humoru, uśmiechu i radości, osobą, która sprawia, że chce się żyć!!! Uwielbiam takie niespodziewane spotkania! Oprócz nas dwóch były jeszcze Agnieszka i Klaudia oraz Kot. To była wspaniała podróż i dzięki Kasi, która zawiozła mnie pod drzwi muzeum, nie spóźniłam się na koncert Janusza <3 <3 <3. Koncert w zmierzchającym ogrodzie z nastrojowymi światłami i fantastycznymi wykonaniami Halinowych wierszy był absolutnie magiczny, niezapomniany i jedyny w swoim rodzaju. Potem spotkanie z dziewczynami z Fan Clubu i kontynuacja w naszym mieszkaniu. Rano przespacerowałam się po Starym Mokotowie idąc do Śniadaniowni z przepysznym jedzeniem, podziwiając przepiękne secesyjne wille. Powrót Bla, bla z Piotrem i  dwoma Hindusami i przepyszny wege obiadek z rodzinką w Green Busie na Nadodrzu. Lipiec to też cudny zabieg refleksologiczny w wykonaniu Kasi A. i jeszcze cudniejszy Krąg Kobiet w Oleśnicy z nią, Celiną i innymi wspaniałymi kobietami.  




Sierpień to Zuzi staż w biurze podróży, sterylizacja Kitty i jej urojona ciąża, weekendowa wizyta Bernda i wspólne śniadanie w Mleczarni, weekendowa wizyta Baśki, Krzyśka i dzieci, wizyta Karolinki W., olejkowe i kobietkowe spotkanie z wieloletnimi sąsiadkami, dwa przepiękne filmy włoskie: „Made in Italy” (Włoskie wakacje) z Liamem Neesonem, który w sumie był bardziej angielski niż włoski, a widoki Toskanii zapierające dech w piersiach – tak bardzo wtedy zapragnęłam znaleźć się w tej malowniczej krainie, oraz „Praca jak każda” („Ma come ci dice il cervello) w ramach festiwalu filmów włoskich, który jest niesamowicie pogodnym komedio-kryminałem, takie połączenie Jamesa Bonda i Bridget Jones po włosku J. Przepiękny język, widoki, jedzenie, bohaterzy, wzruszenia i poruszane tematy. Cudnie tak się oderwać od 9-10-ciogodzinnej rutyny w pracy, której miałam bardzo dużo w tych dwóch miesiącach i po lipcu ciągnęłam już resztką sił…. W końcu w ten wtorek mogłam się od niej oderwać. Z pierwotnych wakacyjnych planów podróży, najpierw do Toskanii, potem na Morawy, ostatecznie pojechaliśmy do Roba i Beaty do Torunia, aby pomóc im po zabiegu szpitalnym, po drodze zatrzymując się na cudowne dwie godziny w Łasku u Benity i Czarka (pełne śmiechu i wartościowych rozmów), i z Torunia wyskoczyć na jeden dzień do Sopotu i Gdyni. Wyjechaliśmy stamtąd w sobotę rano, aby zdążyć z Kitty do kontroli weterynaryjnej.    
W Sopocie było przytulnie i sympatycznie, zjedliśmy śniadanie w knajpce z lokalsami – jednym z nich okazał się lokalny malarz Jarosław Nowicki Karaim, który niedawno miał wernisaż i opowiadał o perypetiach związanych z wpływem okoliczności covidowych na jego wystawę. Żałuję teraz, że nie poszliśmy jej zobaczyć. Za to zobaczyliśmy Grand Hotel, bohatera wspaniałej książki J. Wiśniewskiego, z mola i z bliska. No i morze!!! Nie to samo, co turkus i błękit wody w ciepłych krajach, no ale zawsze morze ;-). I gofry! Ale jeden dzień w zupełności wystarczy ;-). Potem podjechaliśmy do Gdyni, bez planu, do portu, chcieliśmy zobaczyć statki, ale zamiast nich zwiedziliśmy Muzeum Emigracji, które tam się znajduje (warto!), a następnie w deszczu autobusem (parasolka została w samochodzie zaparkowanym daleko) podjechaliśmy na spotkanie z Małgosią w Cafe Klaps, gdzie bywają znani aktorzy i filmowcy z całej Polski (wpisy na ścianach) i serwują pyszne jedzenie (szczególnie malinową bezę!).



A dziś już tak jesiennie i sentymentalnie! Przepełnia mnie wdzięczność za dary ogródkowe, dzięki którym mam pyszne obiadki bez wychodzenia do sklepu – fioletową bezłykową fasolkę, która zamienia się w zieloną, pomidory, ogórki, sałaty, buraczki, piękne cukinie i dynie Hokkaido, które zrobiły nam niesamowitą niespodziankę wyrastając z kompostownika. Przed wyjazdem przerabiałam skrzyp, koperek, babkę zwyczajną, nać pietruszki i szczypiorek. Kocham życie!!!