niedziela, 29 kwietnia 2018

"W podróżowaniu liczy się sama podróż, nie dojechanie do celu".
Podróżowanie uczy cierpliwości. Wczoraj po długie jeździe, dojechaliśmy w końcu do Bratysławy, żeby odwiedzić ojca Charles'a z Indii, który teraz tu mieszka. Jest cudowna pogoda, pachną bzy i inne cuda, ptaki śpiewają na wyciągnięcie ręki,  a gościnność słowacka iście staropolska. Wczorajszy ciepły wieczór spędziliśmy w ogródku na kolacji pełnej śmiechu rozmowie z Charles'em I Pavlem po czesku, słowacku, polsku I angielsku. Uwielbiam słowacki! Brzmi jak polski sprzed ponad stu lat :). Przypomina mi się Vladimir, z którym pracowałam dwa lata, on mówił po słowacku, ja po polsku i się świetnie rozumieliśmy. Dziś rano przed śniadaniem zostaliśmy poczęstowani śliwowicą! Na czczo! Też mi się przypomniał Vlado, jak w Belgii na spotkaniu wypił razem z Dominiką, z którą dawno się nie widział, pół litra tego bardzo mocnego alkoholu ;). Jestem pod wraźeniem, jak szybko Charles nauczył się słowackiego. Przyjechał żyć w tak odmiennym kraju, gdzie język, klimat i jedzenie są tak różne od Indii. Jego koledzy z początku myśleli, że przyjeżdża jego rodzina  Indii, a tu przyjechała rodzina z Polski! :D. W 2009, kiedy go pierwszy raz zobaczyłam w Anglii, na pierwszym spotkaniu naszych partnerskich szkół, był pierwszym poznanym przeze mnie Hindusem w całym moim życiu ;-).

czwartek, 26 kwietnia 2018

Dzisiaj byłam w bzowym raju!!! Było tam cudownie i jak patrzę na zdjęcia to od razu czuję ten niebiański zapach! :-) :-) :-).

Takie to są zalety dojeżdżania do pracy pociągiem i tramwajem ;-). Oprócz tego wielkim plusem jest szybki bieg rano do lokalnego autobusiku, potem też spacer na stację, w pociągu pogawędka z dawno niewidzianą sąsiadką nauczycielką, której dzieci są w wieku moich dzieci, i która aktualnie pracuje w szkole Natalii, a po pociągu i tramwaju następny spacerek, tym razem przez zielony i zawsze napawający mnie spokojem historyczny cmentarz żołnierzy radzieckich. Na jego skraju znajduje się cudowny bzowy "gaj" z wielką ilością wysokich i pachnących bzowych drzew! Odkryłam je dopiero teraz. Ach, stałam tam i wąchałam i nie chciałam odejść!.... 

środa, 25 kwietnia 2018

Dziś wieczorem miałam godzinkę wolnego dla siebie - tzn. była "wolna chata", bo dziewczyny poszły na swoje zajęcia, a Rafał pojechał na działkę próbować podłączyć nową pompę. I co by tu w tę godzinę zrobić? Wyobraźnia podsuwała mi różne fajne wizje (joga, potańczenie sobie, czytanie "Córki" Eleny Ferrante, którą właśnie dzisiaj pożyczyłam od Marty oddając jej w końcu trzy tomy "Genialnej przyjaciółki", kąpiel, etc.), ale stanęło na... prasowaniu! :D. Ograniczam to jak mogę, ale niektóre bluzki do pracy trzeba wypracować ;-). Włączyłam sobie moich kochanych "Poetów" na full i prasowanie szybko zleciało! Przez moment, nim zaczęłam, poczułam się tak wspaniale, beztrosko, szczęśliwie i wolno - to był bardzo piękny moment.

Potem przyszła Zuzia i opowiadała zabawne historie ze szkoły i swojej klasy. Lubię słuchać, jak ona fajnie opowiada o szkole.

poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Jak dobrze jest mieć wolny wieczór! Tzn. wolny od robienia tłumaczenia :-). Wczoraj udało mi się skończyć (i to nawet grubo przed północą!) to, co odkładałam praktycznie od wtorku i nie byłam w stanie zrobić. Trochę szkoda mi było wczorajszej pogody... Dziś na szczęście i zdążyłam zrobić szybkie zakupy i ugotować i umyć naczynia i nawet pójść z mężem do apteki w ramach spaceru, a potem do cafe i do parku na ławkę z pysznym ciachem. Ach, jak pachniało, jak w lecie po deszczu i jak nad morzem rano po wilgotnej nocy, kiedy jako dziecko regularnie jeździłam na wczasy w Ustce i o 7 rano szłam do kiosku po "Filipinkę" lub "Świat Młodych", tego już nie pamiętam dokładnie, ale zapach będę pamiętać do końca życia!.... Usiedliśmy na ławce nad stawem i słuchaliśmy godowego rechotu żab i cudnego śpiewu ptaków...Chłonęłam tę chwilę całą sobą, tam i wtedy... Chłonęłam i nie myślałam o tym, że PIS i minister edukacji urządza przyszłość Zuzi narzucając egzamin o wiele trudniejszy niż dotychczas, do którego nie wiadomo jak się przygotować, i w zasadzie nie zdąży się do niego przygotować, bo przecież pisać go będą dzieci o rok młodsze, niż do tej pory! Nie, nie myślałam o tym w ogóle. Cieszyłam się cudną przyrodą i jej magicznymi dźwiękami :-).

sobota, 21 kwietnia 2018


Siedzę nad tłumaczeniem i przeżywam różne stany emocjonalne, bynajmniej nie związane z treścią tłumaczenia ;-). W soboty na mojej grupie wsparcia z całego świata jest Healing Day - kto potrzebuje zdrowia, siły, energii, modlitwy, wsparcia ten pisze prośbę. Niektóre prośby opisują smutne sytuacje, a ja jako empatka też robię się wtedy smutna. Pisałam też ja z prośbą o dobre myśli dla taty, z którym byłam wczoraj u profesora i dla mnie, żeby mieć siły skończyć to tłumaczenie, nad którym siedzę od tygodnia i nic, bo albo od razu szłam spać po pracy, albo po prostu nie miałam siły tego robić. Gardło boli mnie bardzo wczesnym ranem, wtedy się budzę i nie mogę już spać, co skutkuje permanentnym niewyspaniem. 
Rafał cały dzień pracował na działce (pompa, tunele, etc.), więc nasze wyjście na greckie popołudnie do Prozy stało pod znakiem zapytania. Na szczęście Marta mogła iść, więc ja też poszłam (samej by mi się nie chciało). Podjadłyśmy greckie przekąski: pasty z bakłażana, papryki i zielony humus (autorstwa właściciela wegańskiej knajpki w Chani; mam adres na następny raz;-), greckie gołąbki wegańskie, tzatziki, mufinki z fetą i szpinakiem i wielkanocne ciasteczka z pomarańczą. Byłyśmy tylko na pierwszej części, podczas której żeglarz Andrzej Zybura bardzo ciekawie opowiadał o nieznanych miejscach Krety - głównie ze wschodniej części wyspy i pokazywał piękne zdjęcia.  Ach, jak zatęskniłam! Miałam dziwne uczucie, że wszystko na tych zdjęciach wygląda tak swojsko, znajomo, a jednocześnie tak daleko w czasie, bo wydaje mi się, że byliśmy tam wieki temu! Potem instalował się pieśniarz, a koło mnie stanął poczytny i znany autor grecki, który zdobył europejską nagrodę literatury, więc skorzystałam, szybko kupiłam jego książkę (w bardzo atrakcyjnej cenie) i poprosiłam o autograf. Napisał go pięknymi greckimi literami, a pani tłumaczka przetłumaczyła, sama zrozumiałam tylko dwa słowa: Katerina i Ellada ("dla Kateriny, która kocha Grecję z wielką przyjemnością wpisuje się Makis Tsitas"). Wcześniej czytałam recenzje tej książki, które bardzo dobrze ją oceniały. Chyba założę specjalną półkę na książki z autografami, bo czasu na ich czytanie za bardzo nie ma, więc będę chociaż czytać dedykacje ;-) :D.

Do Marty dołączyła jej rodzinka i w drodze do samochodu usiedliśmy jeszcze w jednej knajpce... Suma sumarum wróciłam do domu o wiele później niż planowałam, jeszcze zakupy i teraz piszę... Ale dobrze było wyjść z domu, kiedy taka piękna pogoda :-)


środa, 18 kwietnia 2018


Po wspaniałym biegu dopadł mnie ból gardła i ogólne rozbicie. Tak sobie teraz myślę, że przyczyną mogło być przewianie mnie w sobotę rano, kiedy czekałam, aż zmienią mi opony na letnie i niby świeciło słońce, a jednak wiatr był zimny i potem aż mnie bolały uszy i głowa. A bieg, będąc dużym obciążeniem dla organizmu, osłabił go na tyle, że zarazki mogły zaatakować... W poniedziałek z trudem poszłam do pracy, wczoraj pracowałam z domu, a po południu już mi się zrobiło o wiele lepiej i dzisiaj śmigałam już w pracy, mając zaledwie leciutki katarek.... Chce mi się tylko niezmiernie spać, a podjęłam się długiego tłumaczenia i już mam w plecy....   

Wraz ze spadkiem fizycznej energii miałam też wczoraj spadek nastroju. Jak łatwo można wpaść w negatywizm - wystarczy kilka mało pozytywnych informacji i już się odechciewa wszystkiego. Dni lecą jak szalone, jutro znowu czwartek, rozglądam się dookoła mnie i znowu dopada mnie pytanie, kiedy ja to wszystko zdążę zrobić i marzę o stanie z przeszłości, kiedy to miałam nieskończoną ilość czasu na ponadczasowe zanurzenie się w tym, co lubię....

Jedyne co mogę teraz dla siebie zrobić dobrego to pójść spać. Dobranoc!   





niedziela, 15 kwietnia 2018

Miałam pisać wspomnienia z Krety, lecz bieg "piersiowy" w słońcu trochę mnie wykończył. Ale mi się nie chciało rano na to iść! Jak zwykle mam sto pomysłów, a potem trudności z ich realizacją ;-). Namówiła mnie na ten bieg bratówka, a ja namówiłam Anię :-). I dobrze, bo Ania była mi bardzo wdzięczna, że ją wyciągnęłam z domu, żeby spędzić czas aktywnie, a to mnie zmotywowało. Wprawdzie zgubiłyśmy się już na samym początku i biegłyśmy osobno, ale przecież taki sport to w sumie sport samotnościowy, gdzie walczy się z samym sobą, żeby się nie poddać w trakcie, i ze swoimi słabościami. Ania nie powinna biegać, ale dla szczytnego celu (profilaktyka przeciw rakowi piersi) postanowiła przystać na moją propozycję. Ja osobiście nie lubię tłumów, a w czasie rozgrzewki i jak ruszyłyśmy to było ciasno (2500 kobiet!), ale biegnięcie w grupie było bardzo motywujące - biegły starsze panie, dziewczyny z nadwagą, dziewczyna w ciąży (ta szła :-). Fajna inicjatywa, która pozwala się poruszać oraz mile i aktywnie spędzić czas na świeżym powietrzu. Ja swoim wynikiem byłam przyjemnie zaskoczona, mimo, że po części maszerowałam, gdyż ostatnio biegałam dawno temu i maksymalnie 3 kilometry. Pod koniec słońce bardzo przygrzewało i to nie pomagało ;-). Rozpierała nas duma, że ukończyłyśmy tę trasę!

Potem podjechałyśmy jeszcze na Wege Festiwal, bo to w pobliżu, zjadłyśmy Beirut Falafela, popróbowałyśmy różnistych przepysznych kiszonek, wypiłyśmy kawę z wegańskim ciastkiem i porozmawiałyśmy o życiu :-)

sobota, 14 kwietnia 2018


Dzisiaj po zmienieniu opon na letnie i rozciąganiu na jodze uziemiałam się, tzn. grzebałam w ziemi na działce i na balkonie. Uziemianie się, lub jak kto woli ugruntowywanie się jest bardzo zalecane przez Ajurwedę. Nie tylko jest to relaksujące, ale również jest pewnego rodzaju medytacją, kiedy człowiek skupia się w pełni na tym co sadzi, sieje, czy obcina. Kontakt z ziemią uspokaja umysł, uziemia go, a on przestaje fruwać w przestworzach. Chyba za bardzo się zrelaksowałam, bo strasznie mi się chciało spać..., ale w domu (na balkonie) dostałam zastrzyk energii - poprzesadzałam rośliny, niektóre wyrzuciłam, posadziłam kwiatki i zioła, zamiotłam. Uwielbiam kiedy doprowadzam jakieś zadanie do końca, gdyż efekt wynagradza ciężką pracę! :-).  Spędziłam dziś praktycznie cały dzień na dworze, a na działce byliśmy wszyscy razem z rodzicami, oprócz Natalii, która miała swoje zajęcia. Pamiętam, jaką zmorą były dla mnie zajęcia działkowe, kiedy byłam nastolatką. Rodzice spędzali tam dużo czasu i energii, a ja jakoś nie byłam zainteresowana tym rodzajem aktywności, zawsze kojarzyło mi się to z pracą, a zamiast niej mogłam przecież robić coś o wiele ciekawszego. Działkę mieliśmy odkąd miałam 13 lat. Ta pierwsze została "przerobiona" przez miasto na wał przeciwpowodziowy, obecna jest o połowę mniejsza, ale o wiele bliżej. Niestety słychać jeżdżące samochody, więc relaks średni, ale zawsze można pobyć na świeżym powietrzu i wyhodować swoje warzywa i owoce. Na szczęście Rafał lubi to robić - w domu rodzinnym od zawsze mieli wielki ogród, więc teraz może się realizować ;-). Ja natomiast uwielbiam patrzeć na to, jak odradzają się rośliny, jak mają coraz więcej listków, pączków, jak coraz więcej roślin wychodzi z ziemi...






czwartek, 12 kwietnia 2018

Jechałam dziś po raz drugi i trzeci pociągiem z Leśnicy i stwierdziłam, że to było bardzo fajne doświadczenie. Jestem wdzięczna za taką możliwość - pociąg był nowoczesny z elektronicznymi tablicami informacyjnymi, przejechał szybciutko i cichutko, bez stania w korkach, a w powrotną drogę nie musiałam płacić za bilet ;-). Gdybym pracowała bliżej dworca głównego, to bym jeździła w taki sposób codziennie.

A tym pociągiem jechałam na (i z) konferencję pt. "Wellbeing w praktyce". Wykorzystałam 120 zł z mojego budżetu szkoleniowego, bo byłam ciekawa, czy dowiem się czegoś nowego i chciałam zobaczyć na żywo Ewę Foley i Wojciecha Eichelbergera. Nowych rzeczy raczej się nie dowiedziałam i jestem trochę zniesmaczona zbyt dużą ilości autoreklamy organizatorów i prowadzących, wiem, że muszą zarabiać pieniądze, ale jakoś tak ten temat szczęścia, pozytywnego myślenia, miłości i dobrostanu nie łączy mi się w ogóle z takim bezpośrednim marketingiem. Niby wszyscy tacy mili, ale głównie obracają się w swoim gronie, przytulają się i słodzą sobie nawzajem i jakoś nie ma tam miejsca na kogoś z zewnątrz. Na spotkaniach z Agnieszką Maciąg i innymi prelegentami czułam się fantastycznie, tutaj jednak biznes wziął górę, mimo, że temat tak samo rozwojowy i trochę też duchowy. Dobrze chociaż, że spotkałam starego znajomego i w czasie przerw bardzo miło nam się rozmawiało. 

Doszłam też do wniosku, że wellbeing i tematy mu pokrewne to na prawdę robi się gorący temat w biznesie i jest bardzo dużo potencjalnych klientów, którzy będą z tego coraz częściej korzystać. Może to jest to??? Niesamowite, jakie pieniądze robią ludzie, którzy mówią o wdzięczności i przytulaniu się (patrz Ewa Foley). Przecież to wszystko powinno być naturalne! Tylko ludzie często są tak pogubieni i zalęknieni, że boją się wyjść ze swojej skorupy, boją się otworzyć, trzymają w sobie urazy, nie rozpoznają sygnałów płynących z ciała, swoich emocji... Zastanawiam się tylko, czy mi się chce znowu angażować w coś nowego i być bardzo zajętą? Ja chyba teraz już bardziej jestem po stronie obserwatora marzącego o siedzeniu w lesie, lub na łące i skupiającego się na byciu, tak jak Henry Thoreau w swojej książce "Walden" (życie w lesie)....Ewentualnie mogę też odkrywać nowe lądy ;-). Ale z drugiej strony ciągnie mnie do pomagania ludziom. 

Jak zwykle uległam momentowi i kupiłam książkę podczas tej konferencji - poradnik jednej z prelegentek, która wydawała się być najbardziej naturalną i wiarygodną - "52 nawyki szczęściarzy" (wraz z dedykacją), ale w domu już na spokojnie zobaczyłam, że znowu jest w niej to samo, co w innych tego typu książkach i co staram się codziennie wdrażać w życie. Ale jest pięknie wydana i z lekkością napisana :-).  

Cytuję poniżej jedną ciekawą naukę od Ewy Foley:


środa, 11 kwietnia 2018


Dzisiaj świat podarował mi 30 minut zawieszenia w czasie, kiedy mogłam nic nie robić :-). Dziwne to uczucie!

Po pracy pojechałam tramwajem do rynku na cykliczne darmowe spotkanie z tematów employer brandingowych "EB Masters". Trochę szkoda było mi wolnego wieczoru, ale lubię słuchać o ciekawych pomysłach i inicjatywach ciągle licząc, że może kiedyś uda mi się wprowadzić niektóre z nich w swojej firmie. Między prezentacjami były 15-minutowe przerwy. Podczas pierwszej przeszłam do księgarni obok i poczułam się tam jak za czasów studenckich, kiedy mogłam regularnie przeglądać nowe książki i zachwycać się ich zapachem, formą i treścią bez zwracania uwagi na czas. W księgarni "Tajne komplety" jest cudowna atmosfera, przytulne fotele, kanapy, stoliki, mała kawiarenka, a regały z książkami ułożone jak w prywatnej bibliotece domowej. Przy jednym stoliku dyskutowała młodzież, przy drugim obcokrajowcy. Zatęskniłam za młodością i takimi rozmowami.

W drugiej przerwie usiadłam sobie na ławce przed fontanną w Rynku i chcąc nie chcąc byłam świadkiem oświadczenia się pewnego młodego pana pewnej niemłodej już pani - oboje pod lekkim wpływem alkoholu ;-). Pan wyciągnął przenośny głośnik i włączył cudowną melodię graną na pianinie i padł na kolana na twarde kocie łby przed swoją wybranką mówiąc jej same cudowne rzeczy, a ona się albo śmiała jak nastolatka, albo krygowała. Pomimo udziału alkoholu ta scena była niesamowicie romantyczna, w Rynku zapadał zmierzch, był ciepły wieczór, leciała piękna melodia - to wszystko było bardzo urokliwe.

Wczoraj wieczorem po prawie miesięcznej przerwie byłam na zumbie. Uśmiech nie schodził mi z twarzy przez 45 minut, potem już dopadło mnie zmęczenie i koncentrowałam się na nowych układach. Ale było cudownie! Uwielbiam tańczyć :-).

Wczoraj też rodzice mieli 53 rocznicę ślubu. Oni uwielbiają kwiaty i wszystkich nimi obdarzają, więc postanowiłam zamówić dla nich bukiet z dostawą. Ależ im zrobiłam niespodziankę! Tato bardzo się wzruszył, mówił, że to najpiękniejszy prezent ever.

poniedziałek, 9 kwietnia 2018


Ta pogoda jest niesamowita!

Siedząc w pracy się tego nie czuło. Byłam w szoku, jak termometr w samochodzie pokazał 25 stopni. Nie wiele myśląc przebrałam się w legginsy i koszulkę i pobiegłam do lasu. Było cudownie!!! Zapachy jak w ciepły letni wieczór, nagrzane sosny, które zawsze nieodwołalnie kojarzą mi się z wakacjami nad morzem w dzieciństwie, harmonijnie łączące się z wilgocią ziemi. Przytuliłam się do drzewa. Zachwyciłam postukiwaniem dzięcioła i przepięknym śpiewem ptaków! Jak dla mnie rozkosz! :-) :-) :-)

Te zapachy i ciepło będą mnie nieść przez resztę wieczoru - muszę dokończyć tłumaczenie i zrobić jeszcze parę rzeczy do pracy, których nie zdążyłam.

niedziela, 8 kwietnia 2018


W taki ciepły dzień jak ten chce się tylko i wyłącznie cieszyć tym dniem! Z wiosną, słońcem i tym specjalnym cudnym powietrzem czuję jakby nastał wyjątkowy czas na zmiany, nowe możliwości, odrodzenie, radość i szczęście! Szczególnie teraz w tym roku, po długim zimnie…. Tak mało potrzeba do szczęścia: ciepło, trochę słońca, niebieskie niebo, śpiew ptaków i szum drzew dookoła….

Moje myśli, emocje, dusza są nadal na Krecie. Chciałabym jak najdłużej rozkoszować się wspomnieniami niebiesko-turkusowej wody, niebieskiego nieba, intensywnych różowych, pomarańczowych i żółtych kolorów kwiatów, srebrzystozielonych drzew oliwnych, a przede wszystkim niebiańskiego zapachu kwitnących liści pomarańczy! Przepełnia mnie wielka wdzięczność za możliwość doświadczenia tych wszystkich przepięknych cudów natury! W takich miejscach „walczą” we mnie chęć pozostania w jednym miejscu i napawania się nim przez długi czas oraz wewnętrzny głos, który podszeptuje mi: „Jedź dalej, jest mało czasu, a jeszcze tyle pięknych miejsc do zobaczenia!" Sądząc po zdjęciach zrobionych w zeszłym tygodniu byliśmy w wielu miejscach i aż nie chce się wierzyć, że to tylko przez niecały tydzień, ale z drugiej strony coraz bardziej świadomie skupiałam się na „tu i teraz” w konkretnym momencie i miejscu i chłonęłam te wszystkie niesamowitości wokół mnie. 

Ach, Świecie! Jesteś taki piękny, że tylko by się chciało jeździć i cię podziwiać!!!

czwartek, 5 kwietnia 2018


Kreta – Dzień 7

To był następny fantastyczny dzień! Pełen niebieskości i szumu fal, zwieńczony niebiańskim zachodem słońca z widokiem na zatokę Chani.
Najpierw pojechaliśmy nie tak daleko do Zatoki Seitan Limani, co znaczy Szatański Port. Szatański, gdyż jak się patrzy z góry to wodę widać tak, jakby wcinała się w plażę zygzakiem. Wjazd do niej zapiera dech w piersiach, gdyż jest pełen serpentyn, tak samo jak zejście na plażę ze szczytu góry, gdyż jest one dość strome. Po dotarciu najpierw poszliśmy w lewą stronę, bo myśleliśmy, że jest to jedyna droga dotarcia na plażę i się przeraziliśmy. Uznałam, że nie da się tamtędy dojść bezpiecznie, z czym reszta rodziny się nie zgodziła, ale stanowczo zaprotestowałam ich zejściu. Wszędzie za to były widoczne i słyszalne kozy wspinające się prawie pionowo po zboczach góry. Zbliżając się do samochodu zobaczyliśmy ludzi wychodzących z prawej strony zatoki, poszliśmy tam i to zejście, choć strome, wyglądało na w miarę „cywilizowane”, więc zaczęliśmy schodzić J. Na dole przywitała nas mała plaża i przecudnie niebieska i migocząca woda. Z powrotem na górze pojawiła się nagle kozia mamusia z maleństwem. Zainteresowała się pomarańczą, którą miałam w ręce. Karmienie jej było nieziemskim doświadczeniem.

Jeszcze przed zjazdem do samej zatoki zachwyciliśmy się prześlicznym biało-niebieskim kościółkiem na górze. I zapierającym dech widokiem z tej góry.

Następnym miejscem w planie była plaża w Stavros, gdzie kręcony był „Grek Zorba”. Jest to bardzo przytulna wioseczka z płytką wodą przy brzegu. Poszliśmy w głąb wybrzeża, poczuliśmy przestrzeń i wodę wszędzie dookoła. Było fantastycznie. W jednej z knajpek obejrzeliśmy czarno-białe zdjęcia z planu filmowego.

Ze Stavros, malowniczymi zakręconymi drogami dojechaliśmy wkrótce do niesamowitej kawiarni, którą poleciła nam Viki poznana w samolocie. Była tam parę dni wcześniej. Powiedziała, że stamtąd jest niesamowity zachód słońca. Było bardzo dużo ludzi, ale udało nam się znaleźć stolik na tarasie, przy samej barierce. Widok faktycznie był absolutnie niezapomniany, i choć słońce było jeszcze wtedy dość mocne, to jakoś wytrzymaliśmy do jego zachodu ;-). Nie tylko ten widok pozostanie w naszej pamięci – również ciasta tam serwowane były absolutnie wyjątkowe!


środa, 4 kwietnia 2018


Kreta - Dzień 6

Ach, przenoszę się znowu w świat intensywnych błękitów i turkusu, czyli na Kretę. Czuję wielką wdzięczność za możliwość zobaczenia tych cudów. 
Chwilę jazdy od Chanii i znajdujemy się wysoko w górach, z których rozpościera się niesamowity widok na zatokę Soudha obok stolicy. W dole widać historyczną wielką turecką fortecę, obecnie bazę NATO. Na górze jeszcze starsza forteca? W oddali szczyty Gór Białych.



To jeszcze nie wszystko w tym pięknym miejscu - są jeszcze wielkie starożytne rzymskie ruiny - praktycznie całe miasteczko!  To miejsce zwie się Aptera "i znaczy ni mniej ni więcej "bez skrzydeł". Jest bezpośrednim nawiązaniem do owianego legendami pojedynku muzycznego, na który Muzy zostały wyzwane przez Syreny, będące wówczas pół-kobietami, pół-ptakami. Nie miały one na swoim terytorium nikogo, kto byłby dla nich godnym przeciwnikiem w śpiewie i muzyce. Jednak pojedynek z Muzami przegrały, a zdruzgotane wynikiem konkursu zrzuciły swe skrzydła i pióra do zatoki Soudha. Wedle legend dziś możemy je podziwiać, jako wyspy znajdujące się przy ujściu zatoki." (ww.crete.pl). 


Ruiny zwiedzamy tylko w części niepłatnej, gdyż nie mamy czasu na spędzenie tam pół dnia. Idziemy do nich ścieżką obrośniętą dzikimi kwiatami i roślinami, krzakami, w których pasą się kozy. Natrafiamy na ruiny wielkiej rezydencji, na tablicy obok jest przedstawiona rekonstrukcja - dzięki mojej wyobraźni przenoszę się w tamtejsze czasy, uwielbiam to robić! Natalia idzie ścieżką dalej, do centrum wioski, a my do samochodu i spotykamy się na dole. W restauracji z widokiem na zielone góry (chwilo trwaj!) zjadamy sałatkę grecką, pijemy kawę, Rafał dostaje do spróbowania rakiję.


Jedziemy do następnej wioski. Jest ich dużo po drodze. Słyną z tradycyjnego wyrabiania garnków, serów, tkania i innych rzemiosł. Stilos jest opustoszałe, a główna ulica bardzo przytulna z kafejkami, zielenią i ogromnie szerokim platanem w centralnym miejscu - jego pień to dwa razy ja! Idziemy zobaczyć bardzo stary kamienny kościół św. Jana, a wracamy ulicą z gospodarstwami równoległą do głównej.


Ale dopiero we Fres poczuliśmy atmosferę greckiej gościnności i wolno-płynące popołudnie. Zajechaliśmy na mały ryneczek, gdzie były wystawione trzy stoły z krzesłami, i otwarta jedna kawiarenka. Naprzeciwko niej, po drugiej stronie placu był piękny mały kościółek. Bardzo sympatyczna właścicielka kawiarenki – Maria (z jasnymi włosami i niebieskimi oczyma (nietypowe!)., otworzyła nam ten kościółek. Zamówiliśmy kawę na zimno, a gdy szłam do toalety, to zobaczyłam pysznie wyglądające ciastka/bułeczki z serami na słono – okazało się, że to są specjalne wypieki z okazji zbliżającej się prawosławnej wielkanocy. Pyszności! 





Gospodyni wyjaśniła nam jak dotrzeć do unikatowego średniowiecznego kościółka na dwóch skałach („Święta Panagia (Maria) dwóch skał”). Podjechaliśmy tylko kawałek, resztę drogi przebyliśmy na piechotę – miałam wrażenie, że wędrujemy w górach, było tak cudownie, tylko my i przyroda, pięknie i głośno śpiewające ptaki, i meczące kozy, których odgłosy roznosiły się wszędzie głośnym echem, tak jakby nas wołały, wielkie drzewo cytrynowe i nagle po lewej u góry dwie skały, a na nich mały kościół z freskami z XIII w. w środku. 



Było niebiańsko – tylko my na górze, wśród koron drzew i krzyczących jak szalone ptaków. Chłonęłam to wszystko i góry dookoła i tę odległość od zgiełku i hałasu – czułam się, jakbyśmy byli odgrodzeni od całej cywilizacji, schowani bezpiecznie przed całym światem, otoczeni górami i drzewami. Tak jak nagrywałam wcześniej dźwięk morza na dyktafon, tak tutaj śpiew ptaków (włączyłam sobie właśnie i słuchamJ). Wracając do samochodu wąską drogą nagle wyłoniło się przed nami wielkie stado owiec z dzwoneczkami :-). Udało mi się nawet szybko nagrać filmik J

Dotarliśmy do ryneczku, żeby zapytać się Marii o możliwość noclegów w jej wioseczce, a tu zagadała do nas po polsku jej druga mieszkanka – Izabela z Podkarpacia, która obok rynku ma duży dom i może nam w przyszłości wynająć pokoje. Iza bardzo się ucieszyła naszą obecnością i zaprosiła do kafejki Marii, gdzie siedzieli już też inni mieszkańcy, postawiła na ziołową grecką herbatkę i bardzo miło porozmawialiśmy.
Było już późno i zapadał zmierzch, kiedy dotarliśmy do nadmorskiej miejscowości Rethymno. Atmosferą, sklepikami i promenadą nadmorską bardzo przypominało nam ono Niceę. Przeszliśmy wzdłuż wybrzeża do wielkiej twierdzy i potem z powrotem wąskimi klimatycznymi i zabytkowymi uliczkami do promenady.