Jak dobrze jest mieć wolny wieczór! Tzn. wolny od robienia tłumaczenia :-). Wczoraj udało mi się skończyć (i to nawet grubo przed północą!) to, co odkładałam praktycznie od wtorku i nie byłam w stanie zrobić. Trochę szkoda mi było wczorajszej pogody... Dziś na szczęście i zdążyłam zrobić szybkie zakupy i ugotować i umyć naczynia i nawet pójść z mężem do apteki w ramach spaceru, a potem do cafe i do parku na ławkę z pysznym ciachem. Ach, jak pachniało, jak w lecie po deszczu i jak nad morzem rano po wilgotnej nocy, kiedy jako dziecko regularnie jeździłam na wczasy w Ustce i o 7 rano szłam do kiosku po "Filipinkę" lub "Świat Młodych", tego już nie pamiętam dokładnie, ale zapach będę pamiętać do końca życia!.... Usiedliśmy na ławce nad stawem i słuchaliśmy godowego rechotu żab i cudnego śpiewu ptaków...Chłonęłam tę chwilę całą sobą, tam i wtedy... Chłonęłam i nie myślałam o tym, że PIS i minister edukacji urządza przyszłość Zuzi narzucając egzamin o wiele trudniejszy niż dotychczas, do którego nie wiadomo jak się przygotować, i w zasadzie nie zdąży się do niego przygotować, bo przecież pisać go będą dzieci o rok młodsze, niż do tej pory! Nie, nie myślałam o tym w ogóle. Cieszyłam się cudną przyrodą i jej magicznymi dźwiękami :-).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz