sobota, 30 listopada 2019



Daisy we własnej osobie ;)

Kończy się listopad, dla mnie jeden z najbardziej intensywnych miesięcy w tym roku, przynajmniej kulturowo ;). Wiedziałam, że minie jak z bicza trzasnął, ale tak naprawdę to chyba było jeszcze szybciej. Chyba nigdy nie przestanę mieć problemu ze zbyt szybko upływającym czasem i tym, że nie zdążę ze wszystkim. Ćwiczenie uważności i pełnej obecności w danej chwili pozwala przeżyć te chwile w pełni, ale ich nie pomnoży. Żeby zdążyć czytam naraz wiele książek i o każdej mogłabym napisać osobny post. 
Część z nich pozamawiałam w bibliotekach i akurat teraz wszystkie stały się dostępne. Podczas czytania dwóch książek o wysoko wrażliwych i nadwydajnych mentalnie uśmiecham się do siebie i wydaję odgłosy zdziwienia, że ktoś tak dobrze potrafi mnie opisać…..;). Czekam z niecierpliwością na rozdziały mówiące o tym, jak żyć „w takim stanie”. Wczorajszy nabytek z magicznego Książa pozwolił mi znowu zatopić się w czasach Księżnej Daisy, arystokracji, złośliwości losu, burzliwych politycznych wydarzeń w Europie, brytyjskiej rodziny królewskiej, najważniejszych osobistości ówczesnych Niemiec oraz przepięknych książańskich krajobrazów. Pomimo całego tego bogactwa i splendoru piękna, wrażliwa i optymistyczna Daisy nie była tak szczęśliwa, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Jak chyba wszystkie kobiety bez względu na epokę, w której żyją, chciała przeżyć wielką miłość, a tej od męża nie dostała. Będąc angielką na niemieckich ziemiach, których część stała się polska, na własnej skórze odczuła pierwszą i drugą wojnę światową.  „Słowa mocy” Agnieszki „smakuje” się powoli, delektuje się nimi i zastanawia nad swoim własnym życiem…. „Dlaczego dusza choruje” – o systemie jakim jest rodzina i zależnościach jej dotyczących według Berta Hellingera, czytam do szkoły, i tym bardziej zastanawiam się nad swym życiem…. Porządek w rodzinie, wyrównanie, uwikłanie losowe, więzi, sumienie… Nie chcę się w to wgłębiać, bo to przeszłość, a ja już dawno przestałam ją analizować i rozpamiętywać, ale ciekawość zwycięża. "Kolory" natomiast (czyli "prosta instrukcja obsługi człowieka") kupiłam na konferencji w Warszawie - jest napisanym świetnym językiem i bazuje na typologii charakterów wg C.G. Junga., co mnie zawsze interesowało.
Ale listopad to nie tylko książki! To jeszcze wyjazd do Berlina w długi weekend z Magdą i Sławkiem, tamtejsze spotkanie z Ghisem i jego wspaniałą rodzinką, spacer do Charlottenburga, niesamowity koncert Janusza Radka w Imparcie, pogaduchy z (psycho)fankami z jego fanclubu ;), zachwyt nad powojennymi kamienicami, znakomity w każdym calu musical „Aida” w Teatrze Roma, bardzo poruszające filmy Tygodnia Kina Niemieckiego, szczególnie wspólnie oglądane z Martą, trzygodzinne „Obrazy bez autora” – o pełnym tragicznych wydarzeń i zwrotów akcji życiu najpopularniejszego obecnie artysty sztuki współczesnej Gerharda Richtera, ogrody światła w Książu, niesamowita rozmowa z Panią obsługującą petentów w Tauronie, podczas której ta pani opowiedziała mi pół swojego życia, pod koniec przeszłyśmy na „ty”, a po rozmowie wyszłam z wielkim uśmiechem na twarzy, bo była tak bardzo sympatyczna J. To też zapachy Rituals, pachnące kąpiele i słodkie weekendowe nieróbstwo oraz zachwyt, kiedy udało mi się „za dnia” (słonecznego!) wrócić do domu – czułam się wtedy, jakbym na nowo odkrywała ogród, dom i okolicę…i miałam tak dużo energii! J.

Ach….życie! <3 Wdzięczność!!!
                          Pyszne wegańskie pączki w Berlinie, po które ustawiają się kolejki
                Wejście do wietnamskiej knajpki, gdzie spotkaliśmy się z Ghisem i jego rodziną
                                                             Kamienica, ul Miernicza
                                                      Vinyl Cafe z Małgosią z Gdyni (i z Sobótki!)
                                                                Indyjskie jedzenie w Berlinie
                                                   Przedwojenna posadzka ul. Miernicza







poniedziałek, 25 listopada 2019


Skończyłam czytać „Koniec samotności”. Wiśniewski tak bardzo wciąga, tak jakby się tam było w tym opisywanym świecie, że nie można o nim zapomnieć ani na chwilę. W sumie to na chwilę (dłuższą) zapomniałam, kiedy oglądałam prawie że tak samo wciągające i emocjonujące trzy niemieckie filmy: „Moje dzieciństwo i ja”, „Lotte w Bauhausie” i „Die Toten Hosen w trasie – żyje się tylko raz”.

„Koniec samotności” czyta się tak samo cudnie jak książki Musierowicz. Jest niesamowite love story, tajemnica, opis współczesnej sytuacji w kraju i na świecie, przepiękny język, świetne dialogi ludzi z różnych warstw społecznych, i to wszystko okraszone podróżami, językami obcymi, najnowszymi odkryciami naukowymi i emocjami wyciskającymi łzy. Idealne na oderwanie się od codzienności!

Do tego kot…Czytałam wczoraj i dzisiaj na tarasie w słońcu i z bosymi stopami (listopad!), a kot wylegiwał się na moich kolanach. Aż nagle przeczytałam: „Usiadła na ławeczce pod ścianą, kot po chwili przybiegł i wskoczył jej na uda. Głaskanie go sprawiało, że zaczynała czuć się odprężona, uspokojona, wyciszona. To dziwne, ale mruczenie szczęśliwego kota generuje jakiś magiczny eter. Ona go czuje”.

O tak, ja też czuję ten eter ;). Głaskanie kota to najwspanialszy relaks i zatopienie się w obecnej chwili.



czwartek, 21 listopada 2019


Czuję się przebodźcowana – chyba pierwszy raz tak bardzo. I zmęczona. Wracałam dziś do domu 45 minut przez jakieś nieznane wsie, bo autostrada znowu nie była przejezdna. Mżył deszcz, było ciemno. Nie cierpię ciemności!!! Pełna koncentracja przez 45 minut. Boże, jakie to obciążające. Coraz gorzej znoszę takie sytuację, kiedyś to był dla mnie żaden problem. Coraz częściej marzę o tym, żeby odciąć się od tego zgiełku i wyjechać na bezludną wyspę, no… wystarczyłby bezludny las. Coraz bardziej doskwiera mi bycie wysoko wrażliwą. Kiedy żyję z dnia na dzień, skupiam się na tych samych codziennych czynnościach jest ok.  Tylko czasami ogarnia mnie nuda i pragnienie jakiegoś wyjazdu… Ale tylko w myślach! Fizycznie męczy mnie już podróżowanie. Mnie, która przejechała tyle kilometrów… W poniedziałek pakowałam się wieczorem do Warszawy, tylko na dwa dni, a kosztowało mnie to tyle wysiłku umysłowego… To wziąć i tamto, nie zapomnieć o tym… Gdzie minimalizm? Dlaczego potrzebuję tylu akcesoriów? Coraz bardziej mnie to denerwuje, zamiast cieszyć…. Za dużo tego wszystkiego, za duży wybór… Chciałabym po prostu wyjść i się nie oglądać. Mam za dużo na głowie i w głowie, chyba jestem przemęczona, albo te ciemności tak na mnie działają. Spakowałam kosmetyki do woreczka (bagaż podręczny), woreczek wrzuciłam do klapy walizki, no bo przecież za chwilę będę wyciągać na lotnisku do kontroli. Jak wsiadałam do samochodu, to już nie pamiętałam, gdzie jest ten woreczek i szukałam go w domu i w walizce w środku. Nigdzie go tam nie było! Hotel w Warszawie bardzo wygodny i nowoczesny, ale sama konferencja dostarczyła mojemu umysłowi zbyt wielu bodźców. Zbyt wiele książek do przeczytania, które teraz są na topie i wszyscy się na nie powołują, zbyt wiele rzeczy do zapamiętania…. I zbyt mało czasu. Do tego emocje, które sobie zafundowałam na własne życzenie. 

Kiedyś uwielbiałam czytać głęboko poruszające książki, w zasadzie to tylko takie czytałam, tak samo z filmami, teatrem, koncertami, itp… Niosły one wszystkie ogromny ładunek emocji, który wtedy jakby świetnie ze mną rezonował, bo we mnie, tak jak w tych książkach, filmach, sztukach i muzyce było wiele dramatyzmu, dołów, melancholii, tragizmu, smutku, etc…. Teraz odsuwam się od takich emocji, nie chcę ich, bo wiem, że mnie ściągną w dół… Ale dwóch rzeczy nie mogłam się wyrzec w ciągu tych ostatnich dwóch dni (a dodatkowo byłam świeżo po emocjach związanych z występem Janusza Radka w sobotę we Wrocławiu). Na musical „Aida” bilet kupiłam, no bo nigdy nie byłam w Romie, poza tym, świetna okazją z tą konferencją, akurat „samotny” wieczór, etc… Nie przepadam aż tak bardzo za musicalami, szłam bardziej z ciekawości, bez żadnych oczekiwań. I…. zostałam oszołomiona. Pomijając najwyższej klasy wykonanie, scenografię i dźwięk, emocje, które tam były odśpiewywane i odgrywane oraz sama fabuła, wciągnęły mnie tak mocno, że zapomniałam o przysłowiowym bożym świecie. Zawsze byłam ckliwa, ale teraz jestem coraz bardziej (następna cecha wysoko wrażliwych) i ta przepiękna, a jednocześnie tragiczna historia zakazanej miłości rozwaliła mnie totalnie. Byłam zachwycona, ale bardzo poruszona. Przez to, że cały musical był tak przepiękny, tak autentyczny, tak profesjonalnie zrobiony, tak cudowny, to jeszcze bardziej się w tej historii osadziłam i tak mocno ją przeżyłam. 

A wracając, w ostatniej chwili kupiłam na lotnisku „Koniec samotności” Wiśniewskiego, do której niesamowicie mnie ciągnęło już od kilku tygodni. Marzyłam o książce, w którą się wciągnę tak, że zapomnę o wszystkim dookoła – idealnej na podróż! (nie ukrywam, że byłam też bardzo ciekawa dalszego ciągu „Samotności w sieci”). Chodziłam koło niej, jak koło jajka, bo po co kupować, pożyczę, choć jak potem sprawdziłam - w bibliotekach nieosiągalna, na pewno będzie jednorazowa, itp… Po prostu zapomniałam o kunszcie Janusza Wiśniewskiego! Jego styl i bogactwo językowe, zaskakujące zwroty akcji, tajemnice, które się kryją, a potem nagle rozwikłują, znajomość ludzkiej psychiki i wrażliwości, relacji damsko-męskich, ale również na poziomie rodzic-dziecko, która jest na szóstkę, niezwykle trafne opisy współczesności, języki obce, podróżowanie, a przede wszystkie tak przepiękne opisy miłości…. Ach…. No i znowu emocje, wzruszanie się, współodczuwanie…

Chyba muszę już iść spać ;)

A jutro zaczyna się Tydzień Kina Niemieckiego..… Jak ja to przeżyję? ;-)
P.S. Jestem wdzięczna za tę obfitość listopadową!

niedziela, 3 listopada 2019



Tak bardzo fascynuje mnie życie i jego przeżywanie, że nie mogłam się powstrzymać od nabycia książki Jeffa Fostera pt. „Tak! Kochaj to co jest… Całkowite otwarcie się na ból i radość życia”. Autora znam z jego cytatów na FB, które bardzo ze mną rezonują. Książka dotarła w czwartek, akurat na te wolne dni. Teksty w niej zawarte napisane są pięknym językiem, pełnym miłości do człowieka i jego obecnej sytuacji. Bardzo życzliwie i ciepło przekonywują go do całkowitego zaakceptowania sytuacji w jakiej jest „tu i teraz”, bez konieczności ciągłego rozwoju, szukania oświecenia, walki, itp… Słowa Fostera są czystą apoteozą życia przez duże „Ż”. Sprawiają, że się uśmiechasz i oddychasz z ulgą myśląc: „jestem w domu…nigdzie dalej nie muszę iść, tu jest dobrze…” Chciałabym przepisać tu całą książkę, bo wszystko wydaje tak bardzo trafne i potrzebne, i tak cudnie otula człowieka.

„Właśnie tu i właśnie teraz, w tej chwili, nie musisz wymyślać reszty swojego życia, bez względu na to, co kto mówi. W tym momencie nie potrzebujesz żadnych odpowiedzi. One nadejdą, z czasem…., albo i nie…albo być może niepotrzebne pytania odpadną. Nie ma pośpiechu. Życie nigdzie się nie śpieszy. Bądź jak pory roku. Zima nie stara się być latem. Wiośnie nie śpieszy się do jesieni. Trawa rośnie w swoim własnym rytmie. Nawet deszcz nie pędzi na ziemię (…)”
„Lekcje umierania” mówią o towarzyszeniu umierającemu jako wielkim przywileju. Są rozdziały o związkach, o marzeniach, o chorobie, o samotności, o zmianie, odpoczynku, o rozpaczy, stracie, o tym, gdy wszystko idzie źle; w jednym wielkim skrócie – o tym, jak powiedzieć Życiu TAK; są cudowne wiersze i listy pełne miłości, w których autor zwraca się do czytelnika „Przyjacielu”. Bardzo wzruszające i poruszające są jego słowa. Polecam te przepiękną książkę, napisaną w taki sposób, w jaki mówiłaby do Ciebie ukochana osoba w głęboko intymnej relacji.
Potrzebna mi ta akceptacji życia, szczególnie akceptacja zeszłotygodniowej zmiany czasu. Brak mi światła dziennego, kiedy wracam do domu po pracy i chciałabym odpocząć w ogrodzie, tzn. w ogóle go zobaczyć! Brak mi tego światła na zabawy podwórkowe z Kicią, brak mi życiodajnej siły słońca! Budzę się wczesnym rankiem, według starego czasu, a wieczorem zasypiam na kanapie jakby mi ktoś „urwał film”. Ćwiczę energetyczne ćwiczenia w domu, codziennie staram się śpiewać mantry, chodzę na zumbę i jogę (po której jestem osłabiona zakwasami, bo miałam długą przerwę).
W pracy rozmawiam z wieloma kandydatami, szukam m.in. asystenta i każda historia ludzka, której wysłuchuję, jest ciekawsza niż niejedna telenowela, których wprawdzie nie oglądam, ale wiem, że potrafią być wciągające. Musze wybrać jedną osobę – będzie trudno…

Zrobiłam bananowy chlebek z lnianym siemieniem - pachnie cudnie, zapaliłam wszędzie świeczki – migoczą bajecznie, włączyłam dyfuzor z olejkami eterycznymi… Kwiaty w donicach, które cztery miesiące stały na tarasie przywędrowały do jadalni, są duże i zielone i sprawiły, że wnętrze jest przytulniejsze i radosne J.