czwartek, 30 maja 2019



Jestem zmęczona. Wczoraj po pracy spędziłam kilka godzin w szkole na zebraniu i w kolejkach do nauczycieli. Jestem psychicznie zmęczona. Nie cierpię tego systemu edukacji! Tego podejścia nauczycieli, tej całej obecnej sytuacji rekrutacyjnej, całej tej skostniałej szkoły, obozu nauczyciele kontra obóz rząd, tego stresowania dzieci i wiecznego na nich narzekania….. Nauczyciel hiszpańskiego żalił mi się, że jeden z uczniów powiedział, że mu złamie rękę. A Zuzia powiedziała, że ten nauczyciel pomalował dziecku twarz pisakiem, bo tamten spał na ławce.  Co to w ogóle jest??? Wychowawczyni zaleciła nam sprawdzenie prac egzaminacyjnych po otrzymaniu wyników. Dlaczego nie można zaufać egzaminatorowi, że dobrze wykonał swoją pracę? Teraz będę pisać podania, zwalniać się z pracy i sprawdzać sprawdzenie prac mojego dziecka. 

Po konsultacjach pojechałam na dworzec odebrać Zuzię ze szkolnej wycieczki do Muzeum Powstania w Warszawie. Wstała wczoraj o 4 rano, żeby na nią pojechać i po całym dniu wykończona jeszcze powtarzała do ważnego sprawdzianu z matmy, który pisała dzisiaj. Dzisiaj, po całodniowej wycieczce. Liczba rzeczy, które ma do zrobienia i nauczenia się na pierwsze dni przyszłego tygodnia to jest coś wykraczającego poza ludzkie współczucie i równowagę między życiem a pracą.  Aby wyjechać z parkingu pod dworcem trzeba mieć stalowe nerwy. Darmowe jest 30 min, ale w korku stoi się około 15-stu. Wyjechałyśmy w ostatniej minucie, po czym za chwilę musiałyśmy znowu stanąć w korku i to na równi pochyłej z dużym nachyleniem. Zawsze w takiej sytuacji ogarnia mnie dziwny strach, jakbym miała zaraz zlecieć z tej górki. Wczoraj serce zaczęło mi bić w przyśpieszonym tempie, zjechałam trochę w dół, na szczęście samochód za mną nie był blisko i za drugim razem się udało. Miałam już naprawdę wszystkiego dość. Dziś bolała mnie głowa, co zdarza mi się raz na kilka lat. Przytłacza mnie to, czuję się bezsilna i wkurzona wobec instytucji szkoły, czuję się jak w powieści „Proces” Kafki.  

Chciałabym wykrzesać odpowiednie, neutralne, nastawienie do tego wszystkiego, ale jakoś nie mam siły.  


poniedziałek, 27 maja 2019


Smutno mi dzisiaj cały dzień po wynikach wyborów, a tak naprawdę to raczej boję się o to, co stanie się z Polską, Europą i całym światem. Co czeka nasze/moje dzieci? Do czego doprowadzi ludzka krótkowzroczność, niewiedza, nieumiejętność przewidywania, brak szerszego spojrzenia i żądza władzy (wymieniając tylko pokrótce)? Boję się, że mój kraj zostanie doprowadzony do ruiny, że firmy zaczną upadać, bo inwestorzy będą się stąd wynosić, że będzie bieda i „ciemnogród”. Nie wiem, jak mam siebie pocieszyć. Chyba mieć tylko nadzieję, że jasna strona zwycięży. Wysyłać modlitwy, afirmacje i dobrą energię do tych „nieoświeconych”, żeby się obudzili...

Zmieniając temat – wczorajszy dzień spędziłam bardzo aktywnie. Jeszcze w sobotę wieczorem, kiedy dopadło mnie zmęczenie, marzyłam o tym, żeby niedzielę spędzić „w łóżku” na dolce farniente. No, ale się nie udało ;-). Z mamą i dziewczynami zjadłyśmy pyszny roślinny obiadek w „Wilku”, potem wyszłam ze swojej strefy komfortu i wraz z Zuzią i wspaniałym Raphaello wytańczyłam się w upale na plażowej zumbie po wsze czasy (prosił, żeby przyjść i „robić za tłum” ;-), a wieczorem pojechałam z Anią na koncert Mirosława Czyżykiewicza, barda z cudownym głosem (wygrane bilety!). Po zumbie czułam się fantastycznie i dumnie z tego, że wytrzymałam całą godzinę i prawie w ogóle się nie myliłam! Świetnie się tańczy, kiedy nie trzeba się zastanawiać nad krokami czy ruchami. To było wielkie skupienie i wielka satysfakcja J.

Przy okazji szukania książki z zabawami filozoficznymi kupiłam sobie na OLX „Jestem tu i teraz” i już po pierwszym szybkim przejrzeniu polecam!

Otworzyłam na chybił trafił i moim oczom ukazało się takie oto ćwiczenie na uważność:

„Kup lub zerwij kwiat.
Przyjrzyj mu się.
Powąchaj go z zamkniętymi oczami.
Zwizualizuj g sobie, nadal nie otwierając oczu.
Narysuj go po otwarciu oczu.
A potem włóż go do wody i ciesz się nim, dopóki nie zwiędnie.
Wówczas znowu go narysuj.

poniedziałek, 20 maja 2019



Dziś w pracy cierpiałam na poniedziałkową „niemoc” – ależ mi się nie chciało!


Ale po pracy poszłam do mojego kochanego lasu i dosłownie zostałam pozytywnie ogłuszona ptasimi trelami. Co chwilę spotykałam fruwających zalotników, głównie kosy szalejące w powietrzu parami i hałasujące w gęstwinie, a na leśnej drodze pliszki. Byli jeszcze inni leśni śpiewacy, lecz ich imion niestety nie znam. Przytulałam się do drzew, kopałam przed siebie szyszki, przypominając sobie podwórkowe mecze piłki nożnej z kolegami i koleżankami z ósmej klasy, zdmuchiwałam dmuchawce pozwalając moim zmartwieniom odpłynąć w powietrze wraz z małymi nasionkami-spadochroniarzami, skakałam i biegałam po leśnej ścieżce. Stwierdziłam, że moje wewnętrzne dziecko bardzo, ale to bardzo potrzebuje zabawy – beztroskiej, pełnej śmiechu i radości :D.






niedziela, 19 maja 2019


Życie kronikarza wymaga dużo cierpliwości! Dziś od rana robię porządek ze zdjęciami i jeszcze nie skończyłam. Kiedyś robiłam to regularnie, ale potem… potem za dużo się działo i dzieje i nie nadążam zrzucać tych zdjęć, robić kopie. Synchronizuję z Google photos, ale na telefonie mam więcej miejsca, na kompie mniej, więc nie pokazuje się to samo… Zrzucam na twardy dysk, porządkuję, przeglądam i „załamuję się” tym, że tych zdjęć są tysiące!!! Tak to jest w tych cyfrowych czasach, a potem jak co do czego dojdzie to nie wiadomo, gdzie co jest, tyle tego jest! Nauczka, żeby nie klikać dziesiątek zdjęć tego samego, tylko podejść do tego z uważnością i skupieniem. Oprócz tej „załamki” zachwycam się tymi wszystkimi przepięknymi miejscami, w których dane nam było być, coś niesamowitego! Zdjęcia z Maroka aż „biją” po oczach feerią barw, a z Krety aż porażają niebieskością. Ale jestem szczęściara!!! Mogę zacytować słowa Natalii Grosiak – wokalistki Mikromusic:



„Nie prosiłam, a mam, wszystko mam
Nie oczekując niczego - dostałam
Na krzywy ryj załapać się mogłam tylko ja
Nie prosząc - dostałam i wszystko mam”

Ich wczorajszy koncert był magiczny! Przepiękne brzmienia, niesamowite aranżacje, po prostu rozpływałam się w dźwiękach…. Atmosfera cudowna… Ach… było pięknie i tak nastrojowo… Natalia Grosiak śpiewała tak miękko, tak przytulnie...Wcześniej pojechaliśmy na Jatki, gdzie zespół Michała miał koncert, a nasza Natalia śpiewała z nimi dwie piosenki… Akurat jak zaczęła śpiewać zadzwonił mój telefon – okazało się, że jest problem w pracy i trochę mnie to podminowało, bo trzeba było załatwić sprawę, a byłam daleko od laptopa. Powinnam była zachować większy dystans do tej sytuacji, moje nauki wzięły w łeb, najlepiej spisują się jak wszystko jest dobrze ;-). 
Po koncercie byłam jakoś tak dziwnie zmęczona, nie wiem, może emocje ostatnich dni ze mnie opadły… A jeszcze w tym samym dniu, przed koncertami dowiedziałam się, że Natalia dostała stypendium na miesięczny kurs w szkole językowej w malowniczym Totnes w Anglii, wraz z zakwaterowaniem i wyżywieniem! U nas non-stop coś się dzieje…. Jeszcze ta spektakularna pełnia w Skorpionie, o której wszyscy dokoła piszą… Wczoraj była kulminacja i może stąd u mnie te emocje. Dziś nad ranem śnił mi się tato, nie był to zaciekawy sen, ostatnio też mi się śnił… W czasie tej pełni przyszedł też do mnie pomysł na „biznes” – może warto się tym zająć? ;-)
 

niedziela, 12 maja 2019


Maroko wydaje się teraz być bardzo, bardzo daleko…, nie tylko geograficznie, ale czasowo. Minął tylko tydzień, ale natłok wydarzeń i wrażeń sprawił, że ten nasz wyjazd oddalił się tak bardzo… Może też jest inny powód tego – za dużo wrażeń tam, a za mało czasu, żebym mogła je odpowiednio dobrze wchłonąć i się w nich zanurzyć…. A może to, że to był tak intensywny tydzień, trzy różne miejsca, ból ucha na początku i zmęczenie…. Jak zwykle w przypadku naszych wyjazdów zabrakło kilku dosłownie dni, żeby osiąść na miejscu i nic nie robić, tylko chłonąć tę feerie barw, zapachów i pięknych krajobrazów…. Może też dlatego, że czułam się tam trochę jak intruz, bez chustki na głowie i sukni zakrywającej mnie od stóp do głów… Kiedy w jeden ranek udaliśmy się do dzielnicy bez turystów, usiedliśmy w lokalnej cukierence przy stoliku na ulicy i piliśmy kawę patrząc na życie lokalsów, którzy rozkładali stragany, sprzedawali, albo udawali się na zakupy, krzycząc i hałasując przy tym, to przez chwilę poczułam się jakbym siedziała w egzotycznym muzeum i patrzyła na jego ruchome eksponaty.

Po głębszym zastanowieniu się i chwilami mieszanych uczuciach jednak chciałabym tam wrócić. Chciałabym posiedzieć sobie w spokoju na tarasie domu i chłonąć widok najwyższego szczytu Atlasu – Jebel Toubkal albo iść na pieszą wycieczkę po okolicy, gdzie ludzie żyją wolno blisko natury, z owcami, kozami, osłami, kurami i końmi. Roślinność tam jest cudowna! Wszędzie zielono, choć same góry beżowe, a różowe kwiaty opuncji mieszają się z żółtym rzepakiem. Osada, w której mieszkaliśmy znajduje się na zboczu góry, u stóp której płynie leniwie rzeka, która po chwili tworzy rozlewiska. Kiedy idzie się ścieżką zboczem gór mając po drugiej stronie w dole właśnie tę rzekę wygląda to cudownie! Wokół góry, a naprzeciw ośnieżony Toubkal. Krajobraz jak z bajki! Szkoda, że byliśmy tam tylko dwa dni. Było tam najspokojniej, najpiękniej i najserdeczniej (rodzinka gospodarza Mohameda).
W pierwszym dniu poszliśmy na taki właśnie spacer, a potem razem z gospodarzami i niemiecką parą przygotowywaliśmy warzywa do tadżiny, a potem Mohamed pokazał nam jak powinno się  przygotować berberyjską whisky, czyli zieloną herbatę ze świeżą miętą. Zapach tamtejszej mięty jest tak intensywny i tak przecudny, że jak tylko o nim pomyślę, to już go czuję ;-). Potem kazali nam się ubrać w berberyjskie stroje. Przyszły roześmiane sąsiadki, berberyjskie tamburyny poszły w ruch i zaczęło się śpiewanie, klaskanie i „tańczenie”. Było to niesamowite! Potem, w muzeum berberyjskim w Marakeszu puszczane były takie same śpiewy, więc one naprawdę były autentyczne. Mohamed, jego żona Latifa, córeczki Safa i Chana, siostra Malika, rodzice, kuzyn, i ponad stuletni dziadek, z którym rozmawiałam po francusku, choć jego francuski był bardzo niewyraźny i bardziej musieliśmy zgadywać co miał na myśli ;-). Kolację podano przy świecach w przecudnej jadalni, jak z tysiąca i jednej baśni. Było tam jak w pałacu sułtana ;-). Piękne kolorowe tkaniny, stylowe meble, wykończenia, sztukaterie, marokańskie cudne lampy tworzyły niezapomniany nastrój. Następnego dnia po przepysznym (choć słodkim śniadaniu składającym się z domowego chleba, konfitur, miodu i Amlou, czyli pasty z migdałów z olejem arganowym) poszliśmy na pobliski szczyt, do którego ścieżka rozpoczynała się jeszcze w osadzie. Podejście było dość strome, ale z każdym krokiem widok coraz bardziej zapierał dech w piersiach. Takie samo wrażenie sprawiały dziesiątki, jak nie setki kóz (w tym trochę owiec), które pasły się na zboczach wydając przy tym ludzkie dźwięki i goniąc się co jakiś czas. W ogóle się nas nie bały! Niesamowicie wyglądał ich wyścig, tzn. bieg w jednym kierunku – nagle z różnych stron zbiegały się dziesiątki różnorodnie ubarwionych kóz i z ludzkim meczeniem biegły w jednym kierunku. Na szczycie góry czekały na nas jeszcze bardziej nieziemskie widoki na przełęcz i góry z naprzeciwka i zastał nas tam lekki deszcz (w oddali była burza z błyskawicami). Chętnie byśmy zeszli na dół, gdyby nie ta burza. Spotkaliśmy za to bardzo sympatycznych Anglika i Estonkę, którzy weszli na szczyt z przeciwnej strony niż my, z którymi ucięliśmy sobie bardzo miłą pogawędkę (spotkaliśmy ich potem nad morzem ;). Po powrocie na dół poszliśmy jeszcze z pare kilometrów do Imlil, skąd wspinacze wyruszają na najwyższy szczyt. Bardzo ciekawa ta wioska, choć dziewczyny czuły się trochę nieswojo, gdyż nie było tam praktycznie żadnych kobiet. Ale sklepikarze byli bardzo mili, kupiliśmy wodę i soczyste słodkie (i bardzo tanie!) pomarańcze. Ktoś z lokalnych sprzedawców zagadał do nas po polsku – skąd wiedział, że my stamtąd?. Przy wejściu do Imlil, jak w wielu innych miejscach stała policja i kontrolowała każdy samochód. Wróciłam do domu resztką sił, po całym dniu chodzenia. Na kolację była tym razem przepyszna kasza couscous z warzywami i również w wersji mięsnej. Na przystawkę zawsze przepyszne lokalne oliwki.
Żal było stamtąd wyjeżdżać! Wszyscy byli tak mili i bardzo gościnni. Długo rozmyślałam potem o sytuacji kobiet tam mieszkających i w ogóle muzułmańskich. Mohamed był świetnie ubrany, wyglądał bardziej jak stylowy Włoch niż Berber z oddalonej od wszystkiego osady górskiej. A kobiety z jego otoczenia okutane od stóp i głów, cały dzień w kuchni, gotujące i obsługujące gości., nie wiem nawet, czy każdy członek tej rodziny miał swój osobny pokój, w sensie trochę prywatnej przestrzeni. Malika i Latifa od rana się krzątały, mama odpoczywała. Ale nie wyglądały na nieszczęśliwe, wręcz przeciwnie. Malika często się śmiała  i prawie ciągle uśmiechała. Nie mogła zapamiętać, że jesteśmy z Polski, pewnie nie miała pojęcia, że taki kraj w ogóle istnieje. A dziewczynki biegały i bawiły się swobodnie, śpiewały, psociły i w ogóle się przy nas nie krępowały. Były naprawdę słodkie!   



































sobota, 11 maja 2019




Dzisiaj w końcu po tylu latach życia dowiedziałam się jak przeprowadzić asertywną rozmowę, broniącą osobistych granic i odpowiadającą na niesłuszną krytykę. Lepiej późno niż wcale! Asertywność w komunikacji polega na tym, że Ty masz prawo powiedzieć swoje zdanie, a ja mam prawo do odmiennej opinii i do obrony swoich granic. A jak wyglądają przeciętne rozmowy? Atak, krytyka, manipulacja, fochy, krzyki, obwinianie, emocje, etc.
Po całodziennych zajęciach byłam wymęczona i zmarznięta. Zaparzyłam sobie berberyjską herbatę żeńszeniową z Maroka, uprzednio sprawdziwszy w internecie jej dokładny skład. Nie było to łatwe! Myślę, że są tam korzeń żeńszenia, lukrecji, imbir lub coś imbiropodobnego, puchate owłosione nasionka jakiegoś kopru, płatki kwiatu, guma arabska, gwiazdki anyżu, werbena cytrynowa i mięta. A pachną tak bosko i tak intensywnie, że wielokrotnie kichałam....;).

A potem zażyłam gorącej kąpieli z solami, herbatką i medytacją Deepaka Chopry o szczęściu, którą serdecznie polecam J


Happiness is your inner state of awareness J
Happiness is your birthright J