poniedziałek, 29 października 2018


Do Berlina jechałam z mieszanymi uczuciami. Bo niedawno był pogrzeb taty i „nie wypada”, bo dziewczyny opuszczą dzień szkoły i w weekend nie będą mogły niczego nadrobić, bo dużo pracy jak zwykle przed wyjazdem… Ale szkoda było stracić bilety na koncert kupione ponad pół roku temu i suma summarum dobrze było się trochę oderwać, pobyć rodzinnie i naprawdę poczuć jesień z szeleszczącymi i pachnącymi kolorowymi liśćmi i chłodniejszym powietrzem.
Wcześniej byłam w Berlinie dwa razy, ale zawsze na krótko i zwiedzałam bardzo wyrywkowo. Teraz, będąc chwilę dłużej, od razu się tam lepiej orientuję. Czułam się tam dobrze, pomimo ogromnej liczby industrialnych budynków i szerokich ulic. Wszystko jest tam monumentalne i zbudowane z rozmachem. Piękne, zapierające dech wielkie nietypowe kościoły i budynki z kolumnami przypominające starożytny Rzym. Wielkie przestrzenie. Pomiędzy nimi socjalistyczne blokowiska ciągnące się kilometrami. Czasami ładne stare klimatyczne kamienice. Wielki park za Bramą Brandenburską i obok niej rozległy monumentalny pomnik ku pamięci 6 milionów Żydów, którzy zginęli w Europie. Pogoda świetnie zgrała się z naszym zwiedzaniem w piątek i była tak samo mroczna jak klimat podzielonego Berlin i nasz spacer wzdłuż dawnego muru dzielącego go równo po środku na szarość komuny i blichtr konsumpcyjnego Zachodu. Zaczęliśmy od wielkiego Alexander Platz we wschodniej części, aby dojść do Checkpoint Charlie, gdzie było przejście graniczne między Wschodem a Zachodem. Potem wzdłuż muru, z przystankiem w wielkim ośrodku „Topografii terroru” pokazującym dojście Hitlera do władzy i powojenny reżim (coś w stylu naszej „Zajezdni”). Następnie przeszliśmy wzdłuż memorialu ku czci pomordowanych Żydów (wielkie betonowe kloce umieszczone na bardzo dużym terenie tworzące coś na kształt labiryntu), zatrzymaliśmy się przy Bramie Brandenburskiej (główny cel Zuzi) i Reichstagu. Po tej smętnej historii przemieściliśmy się do dzielnicy Kreuzberg na cudowny wielobarwny, pachnący i aromatyczny targ turecki, gdzie można było m.in. kupić kilogramy awokado, mango, cytryn, granatów za grosze. Szkoda, że u nas nie ma czegoś takiego! Sprzedawcy tureccy byli bardzo mili, a niektórzy kupujący bardzo oryginalnie i ciekawie ubrani J. Zjedliśmy tam po raz pierwszy najpyszniejsze na świecie danie z Ghany składające się z pieczonych specjalnych bananów do gotowania, uduszonej fasolki czarne oczko i duszonych warzyw. Gorące, cudnie przyprawione i pachnące smakowitości! Spróbowaliśmy też pysznej zupy z orzechów ziemnych i warzyw oraz tureckich placków warzywnych z pitą, tzatzikami i sałatą. Wyszliśmy obładowani siatkami z owocami za 1 euro. Okazało się, że niedaleko targu znajduje się znany super sklep „Zero waste”, gdzie przychodzi się na zakupy ze swoimi opakowaniami, pojemnikami, słoikami i kupuje wszystko na wagę. Oprócz standardowych rzeczy można nawet nalać sobie tam szamponu do swojego pojemnika, oliwę i ocet balsamiczny, kupić ekologiczne szczoteczki do zębów, czyścik do mycia się po skorzystaniu z toalety, pastylki do mycia zębów, wegańskie słodycze na wagę. Od Marty Dymek z „Jadłonomii” dowiedzieliśmy się, że w Berlinie można też kupić pączki, które są w 100% wegańskie („Brammibals donuts”). Okazało się, że jeden z ich sklepów znajduje się przy samym targu, na ulicy wzdłuż brzegu rzeki. Zakupiliśmy tam ostatnie sztuki, w związku z tym dwie dostaliśmy gratis (uwaga, te sklepy oficjalnie są czynne do 18:00, ale od 16:00 zostają już pojedyncze smaki, więc jak ktoś chce spróbować różnych smaków, to warto iść tam o wiele wcześniej, najlepiej po otwarciu). My dwa razy trafiliśmy na końcówkę i ten sam smak, nie chcieli nam już nawet zrobić kawy, gdyż ekspres był już wyczyszczony po całym dniu). W jednym sklepie pracowała Polka, mówiła, że w ciągu dnia mają bardzo długie kolejki, ciągnące się na zewnątrz sklepu. Chcieliśmy też iść na normalny obiad do jednej z wielu wegańskich knajpek (np. Einstein Cafe, Pele Mele), ale większość z nich serwuje tylko śniadania i brunche (do określonej godziny) oraz ciasta, koktajle, itp.  Nie udało nam się zdążyć przyjść przed tą godziną. Wczoraj na szczęście, po dość męczącej wizycie w muzeum, udało nam się znaleźć wolny stolik w wietnamskiej knajpce Vegan Living (Quy Nguyen przy Oranienburgerstrasse 7), gdzie zjedliśmy aromatyczne i rozgrzewające dania, które ponoć są typowym street food’em w Wietnamie. Zamówiłam też z ciekawości wietnamską herbatę, która okazała się być wodą z lukrecją i wielkimi kawałkami imbiru i trawy cytrynowej oraz limetki. Bardzo rozgrzewające na jesienną pluchę i wiatr J.  Niemcy jednak wolą curry wursty, a nie wietnamskie jedzenie – knajpka obok, tzn. bardziej taki mały fast-food, pękała w szwach wewnątrz i na zewnątrz ;-).








Na Muzeum Pergamońskie namówiła nas ostatecznie Natalia, która niedawno na historii uczyła się o tych wszystkich wielkich eksponatach tam się znajdujących. Ja miałam trochę mieszane uczucia widząc tam te wszystkie skarby – przecież one powinny się znajdować w miejscu, z którego pochodzą! Po skarbach Mezopotamii i starożytnego Rzymu ogarnęło mnie zmęczenie, czułam się tam średnio – była tam niska energia (może to przez te tłumy zwiedzających z całego świata?). Część poświęconą sztuce islamskiej obejrzałam już z grubsza – i uważam, że była ona najmniej ciekawa, choć po zachwycie Istambułem oczekiwałam, że będzie tam o wiele bardziej interesująco. Pół tej wystawy zajmowały stare dywany… Praktyczna wskazówka: najlepiej kupić bilety online – uniknie się wtedy długiego czekania na zewnątrz w długiej kolejce. W muzeum w szafkach trzeba zostawić wszelkie torby i plecaki, nie można nawet wziąć wody ze sobą. Dobrze, że chociaż toaleta jest za darmo i że w ogóle jest, bo w wielu innych turystycznych miejscach jej nie ma, lub jest płatna. W muzeum nie ma żadnej kawiarni (do czego przyzwyczaiłam się w Wielkiej Brytanii).



Generalnie w Berlinie trzeba mieć dużo gotówki, gdyż prawie nigdzie nie można zapłacić kartą (w kraju, który chce całkowicie wyeliminować papierowe pieniądze!). Musieliśmy dwukrotnie korzystać z bankomatów i nawet w dużej cukierni/kawiarni na dworcu nie przyjmowali kart. Za bilety komunikacji miejskiej również można zapłacić TYLKO gotówką (monetami!) w automatach w środku, za toalety i parkingi również wyłącznie monetami. Jakiś kosmos!
Na jeden dzień pojechaliśmy do bajkowego Poczdamu, ale to już osobna historia, o której napiszę następnym razem…

środa, 24 października 2018



Tak sobie myślę, że w trudnych momentach bardzo pomaga poczucie wspólnoty, dobrzy ludzie dookoła - wtedy naprawdę się docenia każde dobre słowo, uśmiech, gest...

Buddyjska mniszka Pema Chodron radzi, żeby tak całkowicie zatopić się w smutku, jeśli się jest smutnym, żeby tak całkowicie się w nim zanurzyć, zaakceptować i być tak w nim w swojej samotności. Rozumiem tę metodę. Ale w wirze codzienności mam mało okazji do tego pobycia w smutku. Tylko gdy nadchodzi wieczór i patrzę na zdjęcie taty, to wtedy uczucia wychodzą na wierzch. Przytulam to zdjęcie do serca i staram sobie przypomnieć wszystkie rzeczy związane z tatą, bo boję się, że to wszystko zniknie, pamięć jest ulotna, a gdy to zniknie, to boję się irracjonalnie, że i on wtedy zniknie.

Dziś moi koledzy z pracy ze Stanów przysłali mi kwiaty i słowa wsparcia. To był ten moment na emocje w ciągu dnia. Zawiozłam te kwiaty mamie, która ma je zawieźć jutro na grób. Odezwał się do mnie przyjaciel taty ze studiów, który od 1979 mieszka w Australii. Pisze, że nie może pojąć tego, że taty już nie ma.  Ja też nie mogę, a jednocześnie cały ten ostatni czas choroby i ostatnie wydarzenia wydają mi się odległe, jakby razem z ostatnim ciepłym dniem pogrzebu, odeszło nie tylko lato, ale skończył się jakiś etap. Takie symboliczne przejście. W sumie to mam takie rozdwojenie. Kiedy przejeżdżam koło szpitala, to odruchowo chce wysyłać tam tacie życzenia zdrowia...Teraz tak myślę, że gdybyśmy nie byli tak związani rodzinnie, to byłoby mi łatwiej. A teraz, kiedy załatwiamy coś w trójkę (mama i brat), to czuję się bardzo dziwnie, tak bardzo pracuje tej czwartej osoby...

Robię rano ćwiczenia energetyzujące od Agnieszki Maciąg, zapalam świeczki z intencją, śpiewam mantry ochronne i uzdrawiające, modlę się... Wierzę, że to trzyma mnie we względnie pozytywnej kondycji. To nie żadne cuda, tylko technologia do dobrego życia, tak nam mówiła Agnieszka.  

Dziś zaśpiewam uzdrawiającą mantrę w intencji cioci z Poznania, która w zeszły czwartek przyjechała z córką na pogrzeb taty, a dzisiaj sama wylądowała na OIOMie :(. 

Wysyłam wszystkim dużo miłości i zdrowia!

piątek, 19 października 2018


Smutek:
Rani głęboko w serce.
Człowiek czuje się słabszy
Niż kiedykolwiek wcześniej.
Pusty
Samotny –
Opuszczony i niepełny.
Smutek jest słowem pełnym bólu,
Jeśli jednak jest ktoś,
Kto dzieli Twój smutek,
Staje się on znośniejszy.
A wtedy
Czas istnienia,
Który obejmuje wielkie uczucia,
Jest czasem bliskości,
Rozwoju i stawania się kimś więcej,
Niż byliśmy wcześniej.
Po weekendowych warsztatach i porannej gimnastyce energetycznej w poniedziałek czułam się radosna i lekka jak piórko. Dosłownie unosiłam się nad ziemią. Po 14:15 już nie. Prawie, że upadłam. Choć intuicyjnie wiedziałam z czym dzwoni mój brat. Mama nie mogła się dodzwonić, dziwne, bo telefon leżał obok mnie. Tata czekał na jej przyjście, żeby odejść. Przyszła o 14:00 (bo od tej godziny wpuszczają odwiedzających), a tata wydał ostatnie tchnienie o 14:15… Poprosiła, żeby poczekali z wywiezieniem ciała, dopóki my nie przyjdziemy. Leżał już w folii – patrząc na głowę przypominał mnicha w czarnym kapturze. Jeszcze czułam ciepłą skórę na twarzy. Wczoraj odbył się przepiękny pogrzeb, w ostatni dzień lata. Skończyło się coś w przyrodzie, tak jak skończyło się fizyczne życie taty. Bardzo to symboliczne. Te dni pomiędzy były trudne. We wtorek cztery godziny załatwiania z zakładzie pogrzebowym, bardzo dużo papierów, upoważnień…  To był koszmar. Potem biuro cmentarza i jeżdżenie po ciotkach (siostrach taty), żeby podpisały zgodę na dochówek w grobie ich rodziców (dziadków). Potem załatwianie księdza parafii – na szczęście był ten, którego mama chciała, bo mówi „fajne” kazania. Dzwonienie do wszystkich z terminem. Wyszłam z domu o 8:00 i wróciłam o 8:00. W środę pożegnanie przed kremacją. To było straszne. Jak dla mnie to wszystko mogłoby się skończyć w poniedziałek. Tata totalnie zmieniony na twarzy, dobrze, że garnitur ten sam. Nie chcę pamiętać wyglądu twarzy, bo to nie był on, tylko jego ziemska powłoka. Cały czas miałam przy sobie zdjęcie uśmiechniętego taty. I takim będę go pamiętać. Wczoraj, w czasie przejścia na miejsce spoczynku to zdjęcie tak fajnie wystawało zza urny, że miałam wrażenie, że tata puszcza nam oko i że robi sobie z tego żarty. Patrzyłam w cudnie niebieskie niebo i piękne kolory liści na drzewach i cieszyłam się z tego, że on tam sobie szczęśliwie fruwa. 

Wcześniej, w kaplicy siedzieliśmy po prawej stronie i naprzeciw stał krzyż z tabliczką z jego imieniem i nazwiskiem. Nie mogłam się na to patrzeć, chciałam podejść i wyrzucić ją jak najdalej. Dalej w to nie wierzę, nie chcę iść na ten grób. Miałam wrażenie, że jestem w jakimś surrealistycznym filmie, że to jakaś okropna pomyłka. Zadawałam sobie pytanie: „co ja tam robię???”Cały czas patrzyłam się w lewo, na zdjęcie uśmiechniętego taty. Odczułam spokój, jak ksiądz powiedział, że tata jest teraz z nami, z mamą, i widzi swój pogrzeb. Odczułam wtedy od razu energię w rękach i ulgę, bo to potwierdziło, że on faktycznie jest tam z nami. Co nie zmienia poczucia ogromnego braku i tęsknoty za jego fizyczną postacią…Boże, jak ja tęsknię!!! Duża dziewczynka płacze za tatą… Wieńce od nas były przepiękne, nigdy nie widziałam tak pięknych kwiatów…. Ode mnie i moich przepiękne róże herbaciane. Tata tak kochał kwiaty… Wzruszyło mnie też to, że z księdzem był szafarz Jan, którego pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Mama prosiła księdza, żeby go powiadomił, bo on sam bardzo chory, ale przyjechał razem z księdzem i służył do mszy. Przytulił mamę i wspomniał, jak tata – elektryk pomagał budować kościół dawno temu…

On wiedział, że niedługo umrze… Mówił o kremacji, a mi osobiście powiedział w czerwcu, w szpitalu, że podczas pogrzebu nie chce kwiatów, tylko żeby były zbierane datki na Przylądek Nadziei – dla Fundacji „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową”, żeby zrobił chociaż raz dobry uczynek – i że ja mam to załatwić. Na samą wzmiankę o pogrzebie zaczęłam płakać, na co on odpowiedział: „Kasiunia, ja się śmierci nie boję”.

Przyszło dużo ludzi, koledzy z MPK, gdzie tyle lat pracował, wychowankowie ze szkoły zawodowej, w której popołudniami uczył, koledzy z NOT-u i SEP-u, gdzie aktywnie działał jako Prezes Koła na 34 czy 43, Przewodniczący Komisji Seniorów i jako, jak my zwykliśmy go nazywać, Kaowiec, gdyż ciągle organizował jakieś wyjścia i imprezy dla swoich kolegów i koleżanek, wnioskował o zapomogi, wręczał dyplomy i nagrody i aktywizował innych do pracy społecznej. Na koniec ceremonii pogrzebowej jego kolega z NOT-u, z wyglądu starszy od niego, powiedział piękne pożegnanie, tak wzruszająco go wspominał, że tata był twardy i wrażliwy zarazem, że zawsze chciał nieść radość innym i robić pożyteczne rzeczy… Tata był małym wielkim człowiekiem…. Poczułam, jak strasznie jestem z nim związana, że mam obowiązek kontynuować jego misję pomagania innym…, że może to jest ten mój życiowy cel…Mówią, że jak umiera człowiek, to umiera też w środku część bliskiej mu osoby. Ale ja też czuję, że we mnie właśnie żyje część taty i jakkolwiek pompatycznie to może brzmieć – powinnam kontynuować jego dzieło. Jestem z nim bardzo połączona duchowo i umysłowo. Żałuję tylko, że nie porozmawialiśmy tak głęboko o śmierci – ja jakoś nie chciałam przywoływać tego tematu, żeby jej nie przywołać, nie przyśpieszyć. Z tej lekcji wiem tylko, że, po tej długiej wizycie w domu pogrzebowym, przygotuję listę z szczegółami, jak ma wyglądać mój pogrzeb, żeby oszczędzić bliskim tych wszystkich wyborów i decyzji.

Do puszek fundacji zebraliśmy wczoraj 3 422 zł na chore dzieci. Dokonała się przepiękna rzecz, tata dotknął tylu serc i nawet po śmierci pomógł innym. Są jeszcze przelewy na konto.

Kiedyś przeczytałam, że jak człowiek budzi się między 2 a 5 rano, to zmarli bliscy mogą się z nim wtedy kontaktować. Według Ajurwedy jest wtedy najczystsza, najlżejsza energia, piękny spokój i harmonia. Agnieszka Maciąg mówiła to samo. Wtedy najlepiej zasilać się mocą płynącą ze Żródła, mocą radości i zdrowia, tak aby w pełni przeżyć nadchodzący dzień. Dzisiaj obudziłam się ok. 2:30, leżałam i za chwilę usłyszałam głośny krótki charakterystyczny dzwonek mojego telefonu, który obudził mnie na całego. Może to tata się ze mną kontaktował? Czegoś takiego wcześniej nie doświadczyłam.

Kiedy podczas konduktu odwróciłam się za siebie i zobaczyłam tak dużo ludzi żegnających tatę i potem podczas stypy z bliższą i dalszą rodziną czułam niesamowitą więź międzyludzką, czułam to, jak bardzo jesteśmy wszyscy połączeni i jak wszyscy jesteśmy do siebie podobni. Najpierw nie chciałam kondolencji, w ogóle nie chciałam spotkania tych wszystkich ludzi na ceremonii pogrzebowej, ale potem byłam wdzięczna tym, którzy mnie uściskali – czułam wtedy tę jedność, że nie jesteśmy sami na tym świecie, że jesteśmy częścią wspólnoty.

A kiedy już po wszystkim odwróciłam się w lewo to mój wzrok padł na tabliczkę na krzyżu na grobie dokładnie naprzeciwko taty (i dziadków, bo to grób rodzinny). Zobaczyłam tam dobrze znane nazwisko, które nosił mój zmarły kolega z pracy, który zginął w Londynie. Od razu spojrzałam na datę śmierci, żeby sprawdzić, czy to faktycznie on i wtedy przeżyłam szok. Tak, to on!!! Czy ja żyję w jakimś matriksie, czy to jest jakiś znak dla mnie? No bo jakie jest prawdopodobieństwo, że na tak wielkim cmentarzu, w jego starej części (grób dziadków sprzed wielu lat) będzie pochowana osoba którą znam i której śmierć, tak bardzo przeżyłam (też z powodu załatwiania wielu spraw z tym związanych…). I będę tam spotykać jego rodzinę, którą informowałam o tej sytuacji. Ojca, który w następnym dniu rano przyszedł do biura. I żonę. Czy w tym ma być jakaś lekcja dla mnie? Może, żeby jej nie oceniać? Lub, żeby ją zrozumieć?
„W dniu, kiedy śmierć zapuka do twoich drzwi,
Co jej ofiarujesz?
O, postawię przed gościem pełne naczynie mego życia:
Nie dam mu odejść z pustymi rękoma”
/Rabindranath Tagore/

„In a perfect world we’d never die…”

niedziela, 14 października 2018

Szczęście nie jest dziełem przypadku, ani darem bogów. Szczęście to coś, co każdy z nas musi wypracować dla samego siebie
/Erich Fromm/
Po weekendzie spędzonym z dziewczynami z całej Polski i Agnieszką Maciąg czuję się otoczona boską i anielską opieką w tym trudnym czasie i połączona z tymi wszystkimi pięknymi istotami, które tam ze mną były. Do tego cudowne słońce, światło i ciepło oraz przepiękne kolory jesieni i gór. Czułam błogostan, choć później też zmęczenie - wstawałyśmy rano, żeby o 6:30 zacząć "imprezę" jogową z dynamiczną cudną muzyką. Ćwiczenia i ta muzyka budziły nas do życia i wywoływały uśmiech na twarzy. Łączyłyśmy się z mocą miłości, radości, zdrowia, śpiewałyśmy razem uzdrawiające i ochronne mantry i tym sposobem zmieniałyśmy swoje wibracje i wysyłałyśmy tę dobrą energię wszystkim potrzebującym. Płakałyśmy, oczyszczałyśmy się, uzdrawiałyśmy. Była z nami dziewczyna w 9-tym miesiącu ciąży, była dziewczyna, która te warsztaty dostała w prezencie na 18-te urodziny. Były babeczki w każdym wieku, dużo dojrzałych kobiet, większość mających rodziny, dzieci i trochę młodych dziewczyn, były kobiety po nowotworach, wdowy, były matki z córkami.... Przyjechały ze wszystkich stron Polski, z daleka, z Chicago, Norwegii, Londynu. Była dobra, czysta energia....Błogostan i to cudne poczucie, kiedy jest się wśród ludzi, którzy zmieniają świat, tzn. najpierw zmieniają siebie, a potem niosą to światło do swoich rodzin, bliskich, przyjaciół i całej planety. Uczyłyśmy się też refleksologii i aromaterapii oraz robiłyśmy naturalny krem z soku z żyworódki, oleju migdałowego, olejku may chang, lanoliny i wosku pszczelego. Wymieniałyśmy się różnymi poradami dotyczącymi naturalnego leczenia.

W piątek nie wierzyłam, że tam jestem, że siedzę koło Agnieszki, że się przytulamy, że to, o czym się dowiedziałam 2-3 lata, czyli o warsztatach z nią, stało się rzeczywistością, choć wtedy nawet nie śmiałam marzyć, że mogę w nich kiedyś uczestniczyć, ze względów finansowych i logistycznych. Dziękuję wszechświatowi za to, że mi to umożliwił - już któryś raz przekonałam się, że coś czego pragniesz spełnia się prędzej czy później, tzn. zazwyczaj później, dlatego trzeba być bardzo cierpliwym i tego nie oczekiwać, tzn. nie przywiązywać się do rezultatów, czyli do tego, czy to się spełni, czy nie.  
Ten warsztat przełożyłam  z września, bo tata trafił wtedy na OIOM. Teraz też się zastanawiałam, czy powinnam jechać, ale podskórnie czułam, że bardzo potrzebuję tego światła, rozświetlenia, tych słów, które tam padną, wsparcia w tej trudnej sytuacji, która niedługo nadejdzie. Spytałam się Agnieszki, której tato odszedł na nowotwór, jak sobie poradzić z cierpieniem mojego taty. "Módl się, żebyś mogła to udźwignąć, żeby mama mogła to udźwignąć", a potem jak odpowiedziałam twierdząco na pytanie czy jesteśmy pogodzeni, z tym, że tata odejdzie, to "Módl się za jego spokojne odejście..."

poniedziałek, 8 października 2018

Food for thought/Coś do refleksji:
Znalezione obrazy dla zapytania przychodzimy na ten swiat bez niczego
Nie mogłam się dzisiaj rano zabrać do pracy po weekendzie. Byłam rozbita sytuacją z tatą, ale nieoczekiwanie anioły zesłały mi piękne słowa wsparcia od znajomej: "Twój Tato zapewne wykonał już Boski Plan napisany dla Niego na Ziemi i myślę sobie, że chce w spokoju odejść, mając poczucie, że i Wy jesteście gotowi." Niby to wiem, ale dobrze też to przeczytać czarno na białym. 

W głowie i sercu mam wciąż to, o czym mówiliśmy na zajęciach w weekend. Tak bardzo chciałabym się w to na spokojnie zgłębić, ale nie ma kiedy. Jeden z wykładowców zadał 20 książek do przeczytania do końca stycznia (dobrze, że niektóre dość cienkie;-) i poradził, żeby codziennie rano wstać pół godziny wcześniej i czytać - w ten sposób uda się przeczytać 5 książek w miesiącu... Wypożyczyłam dziś z lokalnej biblioteki cztery, wśród nich jedną, którą czytają studenci psychologii - jest ona dość gruba i skomplikowana, tzn. trzeba się zastanawiać nad treścią, ale co tam, może jakoś dam radę! ;) Myślę, że mogłabym być studentką całe życie, w sumie i tak jesteśmy studentami życia i cały czas się uczymy, ale ja mogłabym ciągle studiować różne interesujące mnie tematy:-). 

To jest cudne:

niedziela, 7 października 2018


Kochając daj wszystko, co masz. A jeśli dałeś już wszystko, to daj jeszcze więcej i zapomnij jaki to sprawia ból, bo kiedy staniesz wobec śmierci będzie się liczyła tylko miłość, ta którą dałeś i ta którą przyjąłeś.

A wszystko inne, osiągnięcia, zmagania, walki, wszystko zniknie z Twej pamięci. Jeżeli kochałeś, to żyć było warto i radość z Tobą pójdzie aż do końca, a jeżeli nie kochałeś to każda śmierć przyjdzie zbyt szybko i będzie zbyt straszna, by przed nią stanąć.

"Życiodajna śmierć" Elizabeth Kuebler-Ross

Tata jest zbyt słaby na życie, zbyt silny na śmierć. Patrzy się w jedno miejsce i nie wiadomo, co widzi. Gdy widzę rany na jego rękach, to płaczę. Płaczę jak wychodzę i w samochodzie. Wiem, że każdy ma swój czas, ale proszę Cię Wielki Duchu, żeby on i inni w takiej sytuacji nie musieli cierpieć. Czuję się wtedy bardzo samotna, moja psychika podsuwa mi obrazy z dzieciństwa, kiedy było dobrze, kiedy był tata... Zastanawiam się, czy ja nie robię z siebie ofiary, niedojrzałego człowieka, małej dziewczynki, gdyż pomimo tego, że umysłem pogodziłam się z nieuniknionym, moje emocje wychodzą na wierzch i czuję się opuszczona. Przeczytałam, że jak umiera ktoś bliski, to tez umiera cząstka nas samych... To straszne widzieć żywego człowieka i wiedzieć, że on już raczej nic nie powie, bo musiałby mieć odłączony tlen i móc samodzielnie oddychać, a na to ma za słabe serce... Nie będzie mógł powiedzieć ani jednego słowa... 

Wielki Duchu, którego głos słyszę w szmerze wiatru,
którego oddech daje życie wszystkiemu na świecie,
wysłuchaj mnie. 
Jestem mały i słaby,
potrzeba mi twej Siły i Mądrości 
Pozwól mi przebywać w pięknie i spraw,
aby moje oczy zawsze spostrzegały 
czerwone i purpurowe zachody słońca.
Spraw, aby moje ręce uszanowały rzeczy, 
które Ty stworzyłeś
i aby moje uszy stały się wrażliwe 
na odbiór Twego głosu. 
Daj mi mądrość,
abym zrozumiał wszystko,
czego nauczyłeś mój lud.
Pozwól mi się nauczyć lekcji,
które ukryłeś w każdym listku i kamieniu. 
Szukam mocy nie po to, 
aby stać się większym od mego przyjaciela,
lecz aby walczyć z moim największym wrogiem
samym sobą. 
Uczyń tak, abym zawsze był gotowy do przyjścia do Ciebie
z czystymi rękami i otwartymi oczami.
W końcu mojej drogi, kiedy życie we mnie zgaśnie,
tak jak zanikający zachód słońca,
niech mój duch stanie przed Tobą 
bez lęku i wstydu. 
O Panie, spraw,
aby w dniu dzisiejszym serce moje
wypełnione było wdzięcznością za dary, 
jakie mi raczyłeś zesłać. 
/Modlitwa anonimowego Indianina/

Moi darem w ten weekend były cudowne zajęcia z rozwoju osobistego prowadzonego przez wspaniałych ludzi z wielkim doświadczeniem życiowym oraz imponującą wiedzą i wykształceniem, a jednocześnie z pięknym i ciepłym sercem. Jestem wdzięczna, że mam możliwość uczenia się od nich i przebywania z nimi. To co mówią tak bardzo ze mną rezonuje i jest bardzo ciekawe. Jestem wdzięczna, że mam te dary "rzut beretem" od domu, gdy inni przyjeżdżają z całej Polski, a nawet zza jej granicy, żeby móc być lepszą wersją siebie i dzięki temu pomagać też innym. Dziękuję mojej firmie, że mi zasponsorowała pierwszy semestr Szkoły Trenerów Rozwoju Osobistego. Jest mi tam bardzo dobrze - duchowo, emocjonalnie, intelektualnie, tylko może trochę mniej cieleśnie, (całodniowe siedzenie "w ławce"). Ale nic to! ;-) W przerwie wyszłam na piękne słońce i na spacer pomiędzy pobliskimi działkami. Było jak w lecie! Było przepięknie! Natalka się cieszyła, że to jej pierwsze urodziny, kiedy jest tak ciepło!!! Świętowała trzy dni - z przyjaciółmi i z nami :-)




poniedziałek, 1 października 2018

Rzuciłam się w wir pracy i tak pracuję od rana do nocy, z przerwami na wizyty w szpitalu... W czwartek, kiedy według lekarza tata już miał przechodzić do innego wymiaru i psychicznie się na to nastawialiśmy, nagle nastąpiła mała poprawa, która na razie wykluczyła to przejście. Jednak pozytywne uczucie zostało szybko zastąpione wizją taty przykutego do łóżka i całkowicie niezdolnego do niczego, cierpiącego... Taka huśtawka emocjonalna.... Po tej poprawie rurkę do oddychania lekarze przełożyli z ust do tchawicy (tracheostomia) - chcieli to zrobić wcześniej, ale wtedy stan taty się pogorszył i tego nie zrobili. Nie mogłam pojechać do niego w tamten dzień, bo siedziałam długo w biurze. W piątek też tego nie zrobiłam, gdyż jadąc do ortopedy tramwajem zmarzłam i w drodze do szpitala już mnie w gardle drapało i kręciło w nosie. W weekend się kurowałam i swoimi magicznymi sposobami pozbywałam się toksyn, tak że już w niedzielę rano gardło mnie nie bolało, a dzisiaj byłam normalnie na chodzie, choć totalnie niewyspana...W weekend szorowaliśmy mieszkanie i pozbywaliśmy się części gratów, bo jutro przyjeżdżają Magda i Sławek z Antosiem będąc w drodze do Poznania. Jeszcze do tego rzeczy do zrobienia z pracy....  Dziś jak pojechałam do taty to prawie że go nie poznałam... Przez cztery dni, kiedy go nie widziałam postarzał się o 10 lat... Tzn. bardzo schudł, w końcu leży w bezruchu i na kroplówkowym jedzeniu już czwarty tydzień...Ręce z ranami... Nie wygląda to dobrze, wręcz przeciwnie - strasznie. Zastanawialiśmy się z Markiem gdzie i czy jest granica takiego cierpienia i czy to jest humanitarne? Bardzo mnie to dziś przygniotło... Oglądam zdjęcia taty z różnych okresów i mam wrażenie, że to całkiem inny człowiek i tak bardzo za nim tęsknię... Jest mi go tak bardzo szkoda, że tak musi cierpieć i żyć w takim stanie, Chyba będę się modlić o jego szybkie i bezbolesne przejście :(((. I o dobrą (łagodną) śmierć dla siebie. Ponoć tylko 3% ludzi umiera we śnie, a cała reszta??? Nie chcę, żeby mnie ratowano na siłę, nie chcę żeby mi przysparzano dodatkowego cierpienia wkłuciami i innymi zabiegami, a jednocześnie znieczulano, żebym nie czuła bólu tym spowodowanego. To jest błędne koło...

Przeczytałam fragment wpisu z 30 marca 2017, kiedy tata był już 2 miesiące w szpitalu:
Tato ma znowu nowego sąsiada. Pana, który zasłabł na chodniku i nic więcej już nie pamięta. Może tylko leżeć. Wczoraj gdy przyszłam, tato "zapoznawał" się z nowym sąsiadem. Chciał go pocieszyć i powiedział, że świat jest piękny, pomimo wszystko. Na co Pan odparł: "Świat jest piękny, jak jest się młodym, a teraz to już...". Na co mój tato, Mistrz Optymizmu, po tych wszystkich przejściach, powiedział: "Świat jest taki, jakim go Pan sobie stworzy." - normalnie dech mi wtedy zaparło! To ja tyle mądrych książek musiałam przeczytać, żeby do tego dojść ;-), a tato tak sobie to powiedział, niby nic. Potem jeszcze dodał, że jest jeszcze drugi świat - wieczność. Mądrość duchowa i życiowa w pigułce!"