wtorek, 28 lutego 2017

Uśmiecham się do mojego życia i jestem wdzięczna za ten dzień J


Małgosia napisała mi, że powinnam napisać książkę! Dziękuję J

Spotkałam się z kolegą Słowakiem, z którym kiedyś pracowałam w innej firmie. Najlepiej z tamtego niełatwego czasu wspominam właśnie moich kolegów, a brzmienie słowackiego uwielbiam! Czasami brzmi jak polski sprzed setek lat, bo ma takie słowa, których my już nie używamy, a kiedyś używaliśmy. Fajnie było znowu go posłuchać. Uwielbiam to uczucie, kiedy słowa, które kiedyś znałam i rozumiałam wracają do mnie i czuję się wtedy jakbym wróciła do domu J. Jestem słuchowcem i w moim przypadku oznacza to dużą wrażliwość na brzmienia obcych języków. Fascynuje mnie to! Z Jankiem zjedliśmy małe co nieco, wypiliśmy kawkę, powspominaliśmy tamte czasy i się pośmialiśmy. Brzmienie języka słowackiego zawsze wprowadzało mnie w dobry nastrój, dodać do tego dobre towarzystwo – to już prawie euforia J.

Spędziłam też dwie godziny z Młodszą w pewnej przychodni czekając na kropienie oczu, czekając na okulistę i będąc u okulisty na badaniu. Dowiedziałam się od niej fascynujących rzeczy na temat kartkówek i sprawdzianów, które ma do napisania… Pomimo niewyraźnego widzenia wróciła potem sama bezpiecznie do domu, bo ja musiałam wrócić do pracy (z małymi wyrzutami sumienia).
Wieczorem spędziłam też chyba ze dwie godziny na sprawdzaniu jej zadań domowych z polskiego i angielskiego – no cóż, życie składa się też z takich przyjemności J.


pomiędzy


odpycham nogą wszechświat

luźno zamyślona

kołyszę sie na nitce

nieokreślonych pragnień

jakieś trwanie


smużką

pełga

po moich ustach

drażni usta



palce zaczepiam

o rozszczepione na liściu słońce

karmię palce

światłem nagłych podłużnych błysków

  
one drżą

one się chwieją

w brązowieniu głodnych zmysłów

otwartymi ustami

chwytam umykający wszechświat

                               /Halina Poświatowska/

poniedziałek, 27 lutego 2017

Taki widok zaszczycił mnie dzisiaj w czasie pracy! (Widok z okna biura:)

Dziś był cudowny ciepły i słoneczny dzień, który na długo napełnił mnie energią! Rano podjechałam do mamy dostarczyć jej urodzinową przesyłkę od taty i od nas. Kupując kwiaty dla niej zauważyłam w kwiaciarni przepiękne strelicje i od razu przypomniały mi się te, które widziałam "na żywo" na Teneryfie! Zrobiło mi się cudownie:).

W pracy czas zleciał bardzo szybko i przyjemnie (w całkowitym przeciwieństwie do zeszłego tygodnia, kiedy każdego dnia tak strasznie mi się dłużyło…), potem - wracając do domu moje oczy doświadczyły nieziemskiego oszałamiającego zachodu słońca, jakiego nigdy w życiu wcześniej nie widziałam (wyglądało trochę tak jakby niebo płonęło!), kolory i kształty chmur rozciągające się na całym horyzoncie były po prostu jak nie z tego świata!

W domu szybkie jedzonko i rozmowa z Młodszą na temat aktualnie przerabianej historii w szkole i lukach w tej historii (w tym, czego Pani nauczycielka nie przerobiła z dziećmi…). Załamaliśmy się trochę poziomem wiedzy Zuzi z historii… No cóż, te nadchodzące trzy miesiące będą czasem wytężonej pracy jej i naszej (pomocy jej)… Potem musiałam wyskoczyć do apteki, gdzie nic nie załatwiłam, tylko czas straciłam (bo komputer im padł), potem stanie w kolejce na poczcie, żeby odebrać list polecony (mimo, że mają moją zgodę na wkładanie poleconych bezpośrednio do  skrzynki (znowu czas…), a następnie wizyta u taty w szpitalu. Dzisiaj było tam jakoś raźniej, cieplej na zewnątrz i więcej życia w środku. Posiedziałam u taty godzinkę, bo gdy już miałam iść, to starsze dziecko zadzwoniło, że wraca do domu i żeby ją po drodze zabrać, więc trochę jeszcze musiałam poczekać. Gdy powiedziałam tacie, bardzo aktywnej osobie, że teraz będzie musiał zwolnić, jego odpowiedź powaliła mnie na kolana: „No tak, ale i tak przecież miałem dane aż 17 lat po zawale (lekkim, ale zawsze) w 2000 roku”. Kwintesencja wdzięczności!!!

niedziela, 26 lutego 2017

Dziś był dzień doceniania czasu na wyspanie się, małe posprzątanie leżących „od wieków” papierów i książek, które zostały położone „tylko na chwilę”, czytanie, uporządkowanie ajurwedyjskich materiałów w laptopie, przytulanie się, gotowanie, prasowanie (podczas którego słuchałam fajnej audycji radiowej po niemiecku o znaczeniu śmiechu w życiu). Czasu na napisanie maila do przyjaciela w Anglii, którego poznałam przez szkołę, i który przyjedzie tu w marcu. Musiałam mu wyjaśnić tę przykrą sytuację, walkę o pozostawienie 6 klas w swojej szkole w 7 klasie. On zna też dyrektorkę i  zastanawiałam się, jak zareaguje na moje „niusy”. Na szczęście napisał, że ta sytuacja nie ma nic wspólnego z naszą przyjaźnią i na nią nie wpłynie. Bardzo się tym ucieszyłam…. Zmartwiłam się natomiast, że moja ukochana Bea przeziębiła się podczas ferii, a chwilę po tej informacji dowiedziałam się, że inny dobry kolega zachorował na grypę… Dobrze chociaż, że tato czuje psychicznie lepiej, i dziś nawet żartował, choć siedzi już w tym szpitalu 20 dni! Ja natomiast czuję się coraz gorzej jak idę do tego szpitala…jakoś tak to otoczenie zaczyna na mnie źle działać, choć sam budynek nowoczesny i przestronny, w zasadzie nie widać tam żadnych ludzi na korytarzach….Wszystko jest takie szare i światła przyciemnione…

Be grateful for what you have :)

Patrząc na liczbę książek i gazet do przeczytania ciągle zastanawiam się, jak mam uprościć ten obszar mojego życia. Kiedyś skupiałam się na jednej książce i dopiero kupowałam lub pożyczałam następną. Teraz książek jest mnóstwo, pojawia się coraz więcej, a ja wiem już, że nie zdążę ich wszystkich przeczytać. Rozdaję, oddaję do biblioteki, ale i tak nie mam już na nie miejsca… Doszłam do wniosku, że musiałabym uprościć (=ograniczyć) moją ciekawość świata, żeby móc ograniczyć liczbę materiałów do przeczytania i zapoznania się…. Wyrzucić wszystko z domu i….. po prostu być, skupić się na byciu.  Łatwiej powiedzieć, niż zrobić.

Często w niedzielę po południu lub wieczorem ogarnia mnie lęk i nachodzą negatywne myśli… Przytłacza mnie lista rzeczy do zrobienia, tych, które chciałam zrobić w weekend, ale nie zrobiłam, i tych, które odkładałam na poniedziałek/nowy tydzień, żeby ich nie robić w weekend. Przytłacza mnie ich liczba. Na jutro, poza kilkoma poważnymi rzeczami w pracy, wypisałam sobie: kupno kwiatów i czekoladek dla mamy na urodziny od taty (rano, przed pracą), wizytę w aptece, dwie rozmowy telefoniczne, żeby załatwić sprawy Natalki, załatwienie sprawy składki balu gimnazjalnego i wysłanie wiadomości do rodziców uczniów, joga, wizyta w szpitalu, na gotowanie już nie będzie czasu…. I tu nie chodzi o wybranie priorytetów, bo wszystko jest priorytetem. Wypisanie zadań na kartce pomaga, mózg już się tak nie stresuje, pomaga mi też prasowanie, choć nie przepadam za tym zajęciem, ale „uziemia” mój wiatr (myśli) w głowie i herbatka ajurwedyjska z adżłanu, kardamonu i cynamonu.  
Teraz jeszcze spróbuję uspokoić mój umysł chwilą bezruchu i medytacji, pomodlę się, wyślę dobre życzenia wszystkim potrzebującym i zanurzę się w objęcia Morfeusza…
Wszystkim zmartwionym i zamartwiającym się polecam takie małe cudne coś: Jakie jest Twoje zmartwienie?

sobota, 25 lutego 2017


Bardzo lubię zmęczenie mięśni po ćwiczeniach jogi. Te ćwiczenia działają na powięzie ciała, więc efekt jest taki jak po masażu przeprowadzonym przez fizjoterapeutę. Czasami byłam tak wykończona, że musiałam się na chwilę położyć spać. Dziś natomiast ćwiczenia dodały mi dużo energii J. Ubolewam nad tym, że nie chodzę na jogę częściej i regularniej…. Niesamowite w tych ćwiczeniach jest to, że oprócz czysto fizycznych korzyści działają też na wiele dolegliwości, na depresję, zmiany nastroju, zmniejszenie agresji i frustracji, relaksują, dodają energii, odświeżają… To wszystko wydaje się naprawdę proste, tak jak z Ajurwedą… te wszystkie zalecenia są tak proste, tylko trzeba je codziennie przestrzegać, a z tym mam największy problem. Po zajęciach rozmawiałam chwilę z Dominiką, wymieniłyśmy się książkami ajurwedyjskimi, ona dała mi książkę dr Partapa Chauhana, autorytetu w tej dziedzinie, gdyż miała okazję go osobiście poznać i posłuchać jak opowiada o ajurwedzie. On jest niesamowicie charyzmatyczny i całym sobą żyje Ajurwedą. Mam nadzieję, że kiedyś pojadę na szkolenie prowadzone przez niego. Cudownie czyta się jego książkę „Ajurweda, droga do zdrowia doskonałego”. Generalnie zawsze jak czytam, rozmawiam, myślę o Ajurwedzie, to ogarnia mnie wielki spokój. Marzę o tym, żeby mieć wystarczająco dużo czasu, żeby zgłębić te wszystkie książki, które na mnie czekają.


W „Urodzie życia” jest wiele artykułów spójnych z Ajurwedą. Przeczytałam tam, żeby z wiekiem oszczędzać swoją energię życiową, nie rzucać się na maratony, triathlony, bo taka moda. Jeśli ktoś zbyt intensywnie uprawia sport, to wydziela się taki poziom kortyzolu, że mózg zaczyna funkcjonować, jakby się było w wielkim stresie. Dodajmy do tego jeszcze stres nasz codzienny i ten kreowany przez nasze myśli, które mózg traktuje jak rzeczywistość. A stres jest wrogiem długowieczności. Ajurweda poleca aktywność umiarkowaną do średnio umiarkowanej, nie zaleca intensywnych ćwiczeń wymagających dużego wysiłku. Dlatego tutaj świetnie sprawdza się właśnie joga, która przy okazji wzmacnia system odpornościowy i korzystnie wpływa na samopoczucie i poziom energii. Nasz organizm to nie perpetuum mobile, trzeba nauczyć się go odpowiednio „serwisować” - dłużej spać! Według Ajurwedy powinniśmy się kłaść się najpóźniej o 22.00, gdyż potem obciążamy serce i wątrobę (co może wyjść dopiero po latach). I oczywiście najlepiej wstawać godzinę przed wschodem słońca, co ciągle próbuję robić, ale z marnym skutkiem...

W związku z tym kończę już to pisanie J

piątek, 24 lutego 2017

Właśnie wróciliśmy z premiery filmu „Pokot”. Trochę się bałam drastycznych scen polowania, ale podskórnie czułam, że to będzie dobry film. Okazał się bardzo dobry. Książkę Olgi Tokarczuk, na podstawie której był napisany scenariusz filmu, przeczytałam już dawno temu (mam jej wszystkie książki) i nie pamiętałam szczegółów. Pamiętałam natomiast, że się ją czytało o wiele łatwiej, niż jej inne dzieła, które wymagają skupienia i czasu do delektowania się bogactwem tematów, słownictwa, filozofii i mądrości tam zawartych. „Prowadź swój pług przez kości umarłych” można nazwać „kryminałem”, ale film na pewno jest czymś więcej, czymś o wiele głębszym. Na sceny zabijania zwierząt nie patrzyłam, lub płakałam razem z  główną bohaterką, ale według mnie film ma jednak pozytywne przesłanie: pomimo takiego nieszczęścia na świecie, jest możliwe dobro, miłość, harmonia i życie zgodne z Naturą. 


Wyznaję bardzo podobne poglądy do Olgi Tokarczuk, więc ten film oglądałam, tak jakbym rozmawiałam z dobrą przyjaciółką, odbierając na tych samych falach. Zabijanie, mordowanie zwierząt tylko dla tego, żeby pokazać (pozorną) władzę człowieka nad ziemią, patriarchat, dyskryminowanie kobiet, słabszych, starszych – te wszystkie tematy są tak bardzo aktualne!!! Agnieszka Holland pokazała to wszystko po mistrzowsku. A Agnieszka Mandat – Duszejko - odtwórczyni głównej roli to WIELKA kobieta, moja bohaterka, walcząca do końca o swoje wartości, w świecie, w którym w zasadzie nie ma szans na wygranie, czyli na zaprzestanie zabijania czy gnębienia słabszych istot. Ale pomimo tego całego cierpienia i ludzkiej pychy ten film ma happy end. Ostatnia scena jest może trochę zbyt naiwna, ale jest cudowna i sielankowa i pokazuje, że oprócz zła jest też w tym świecie Miłość, Dobro, życzliwość i życie zgodne z Naturą J.

Znalezione obrazy dla zapytania pokot plakat

Zdjęcia Kotliny Kłodzkiej są cudowne, a nawiązania do niemieckiej historii tych miejsc bardzo ciekawe. Stare kamienice i ulice Kłodzka – tak jakby czas się zatrzymał, ale ludzie faktycznie tak tam żyją. Wszyscy aktorzy świetnie grali i jestem bardzo ciekawa, jak im się udało zrealizować sceny ze zwierzętami… Na uznanie zasługuje też świetna oprawa muzyczna.


Duszejko zasługuje na Oskara!

czwartek, 23 lutego 2017


Tęsknię za ajurwedą….. Rok temu zaczęłam robić kurs konsultanta ajurwedy 1-go stopnia. Skończyłam w czerwcu, ale jeszcze wiele nauki przede mną. Książki wciąż czekają na przeczytanie (ponoć wszystko ma swój czas!), oglądam tylko lekcje online amerykańskich lekarzy ajurwedyjskich, i gryzie mnie sumienie, że robię wiele rzeczy niezgodnie z ajurwedą. Dzięki temu kursowi wiem doskonale, co robię nie tak. Skutek jest taki, że czuję się tak samo bez energii, jak czułam się rok temu, przed rozpoczęciem kursu:/. Fakt, że teraz mam inny rodzaj pracy, taki, który nie ułatwia zdrowego  trybu życia. I znowu nie mam czasu na nic więcej niż praca i dom. Wracając do niego o 19.00 często nie jestem już w stanie nawet gotować. Jak jadę potem do szpitala, to dzieci mnie już prawie nie widzą. Zbieram siły, żeby z wiosną przerwać to błędne koło. Na pewno zrobię sobie weekend oczyszczania z ajurwedą. Wish me luck!

Dziś rano puściły mi nerwy z tak błahego powodu, jak zakup 60 pączków do pracy. Specjalnie wszystko wcześniej zamówiłam, żeby je dziś bezproblemowo odebrać. Niestety, życie byłoby zbyt piękne… Pączki odłożone dla mnie do odbioru zostały sprzedane przez panią ekspedientkę, dano mi całkiem inne, niż zamawiane, musiałam jej oddawać i czekać na inne, które i tak nie były tymi, które chciałam… Straciłam dużo czasu….. Człowiek ufa innym, że wykonają swoją pracę porządnie, tak jak sam ją wykonuje. Niestety, jest to naiwna wiara. Ja mam jeszcze tendencję do usprawiedliwiania błędów innych ludzi, odzywa się moja empatia i pomimo problemów, które mam przez brak profesjonalizmu innych ludzi, jeszcze ich usprawiedliwiam. Tym sposobem nigdy nie będę mieć tego, co chcę. Zaczynam się już z tym źle czuć, bo mało kto poczuwa się do profesjonalizmu i odpowiedzialności za to co robi, a ja przez to tracę czas, spokój i wiarę w ludzi. A jeszcze potrafią ze mnie zrobić winnego. Jak tu się przed tym bronić? Beata przysłała mi mądre nauczania; żeby tylko znaleźć czas.

Jestem wdzięczna mojemu mężowi, że za mną wiernie podąża i pomaga mi w zmaganiu się z dużymi i małymi problemami życiowymi… Że ze mną jeździ do szpitala i dalej. Że akceptuje moje najbardziej szalone pomysły.

Jestem wdzięczna moim znajomym i przyjaciołom, że pamiętają o mnie, rozśmieszają mnie i często mówią lub piszą, to czego akurat w danym momencie potrzebuję usłyszeć… Niesamowita synchronizacja i znak od wszechświata.

Jestem wdzięczna lekarzowi, który dzisiaj w końcu zrobił tacie to, co miał zrobić tydzień temu, a tak naprawdę, to już dawno temu..


Idę spać, bo jutro znowu będzie ciężko z energią…

środa, 22 lutego 2017

Dziwny ten dzień… w pracy dziwnie i niedziwnie, potem dom, szybka pizza, apteka, szpital i bieg w ulewnym deszczu ze szpitala do samochodu, dom… zastanawianie się, gdzie zorganizować tegoroczne spotkanie rodzinne podróżników w lecie, dwie informacje odnośnie sytuacji w szkole (okazało się, że oni, tam na górze, już od września rozdzielali nasze dzieci do pobliskich innych szkół :/), rozmowy z dzieckiem, mężem, mamą, tatą i bratem, zmęczenie i senność… i złe wiadomości dookoła.


Szukałam czegoś mądrego, dającego nadzieję… i znalazłam J


Pod koniec dnia jestem wdzięczna za to, że w moim życiu jest więcej błogosławieństw, niż problemów.

wtorek, 21 lutego 2017


Marzę o tym, żeby móc nie musieć myśleć o tym, co muszę zrobić lub, co musi być zrobione, kiedy coś robię. Marzę o tym, żeby móc się zanurzyć w tym co robię na 1000%, albo więcej, i nie mieć z tyłu głowy żadnej przypominajki. Żeby znowu poczuć "flow". Nawet jak uda mi się być w pełni w danym momencie, to za chwilę, potem, przychodzi myśl, że… zamiast tego powinnam, muszę zrobić to i tamto, już jestem spóźniona, starsze dziecko powinno uczyć się do egzaminu, a młodsze nadrabiać matmę, bo nie poradzi sobie w nowej szkole… Tęsknię za tym, jak kiedyś, dawno temu, mogłam „bezkarnie” oddawać się przyjemnościom bycia wciągniętą w książkę i przez książkę, przyjemnościom czytania przez cały dzień, noc, do rana…, przyjemnościom tworzenia, malowania, rysowania, pisania... Tęsknię za długimi, całodniowymi włóczęgami bez celu, bez patrzenia na zegarek… teraz udaje mi się to tylko podczas podróżowania, kiedy zachwycam się odkrywaniem nowych miejsc i poznawaniem nowych ludzi; podczas słuchania muzyki, kiedy mogę głośno śpiewać lub tańczyć, podczas koncertów, kiedy zamykam oczy i skupiam się tylko na dźwięku i jego uczuciach…, często podczas ćwiczeń fizycznych…., podczas lotu lub jazdy samochodem, czy pociągiem, bo wtedy jestem zawieszona w czasie i nie jestem w stanie zrobić niczego innego, tylko mogę doświadczać tego, gdzie akurat jestem. W codziennym życiu typu dom-praca-dzieci-dom jest nie zdarza się to często…

Czasami też, gdy skupiam się na „tu i teraz”, to zapominam, zaniedbuję inne ważne rzeczy.  A często też to myślenie o innych rzeczach nie pozwala na skupieniu się na „tu i teraz”. I jak tu żyć?;-)

Skończyłam czytać „Kto wyłączył mój mózg?” dr Caroline Leaf. Autorka bardzo ciekawie przedstawia/udowadnia, że każda myśl jest impulsem elektrycznym, substancją chemiczną i neuronami. I że wraz z każdą myślą nasze ciało zalewa dobry lub zły koktajl chemiczny. To jak i co myślimy wyraża się w naszym ciele, gdyż nasze myśli włączają nasze geny, powodując ich ekspresję, syntezę białka i rozwój wspomnień. To nie geny kontrolują nasze zachowanie i emocje, ale nasze myśli, poglądy, emocje i doświadczenia życiowe przebudowują nasze geny. Aby pozbyć się i kontrolować toksyczne myśli i emocje dr Leaf proponuje „wymiatanie mózgu”, które polega na „zbieraniu, rozmyślaniu, zapisywaniu, przeczytaniu tego, co zapisane i pójściu dalej”. Generalnie chodzi o to, aby być świadomym swoich myśli, przelać je na papier, przyglądnąć się im ze wszystkich stron i w końcu je uwolnić… Dr Leaf często cytuje Biblię, ale to, o czym pisze jest tak bardzo spójne z tym, co pisze Deepak Chopra, lekarz, naukowiec, filozof, myśliciel, praktyk ajurwedyjski i wielki propagator medycyny alternatywnej. Oboje bazują na najnowszych odkryciach naukowych i oboje proponują podobne rozwiązania, które tylko z wierzchu inaczej się nazywają. Cieszy mnie to, gdyż często chrześcijaństwo jest przeciwne mądrościom Wschodu, a na przykład indyjskiego pochodzenia Deepak Chopra w swoich książkach często wspomina o Bogu. 



poniedziałek, 20 lutego 2017

Moja dzisiejsza codzienność: ciężka pobudka w ten szary ranek, praca, rozmowy telefoniczne z tatą (zabiegu nadal nie było i nie wiadomo, czy będzie; może nie będzie trzeba), po pracy kontrolna wizyta u lekarza z dzieckiem, apteka, zakupy, a po zakupach wizyta w naszej lokalnej kawiarence. Bardziej dla rytuału i dlatego, że są ferie szkolne, niż dla samych słodyczy. Trochę mi nawet potem było niedobrze od tych słodkości;-). Ale była wartość dodana…do kawy w takim miejscu należy mieć cudną lekturę, a „Uroda życia” bardzo do tego pasuje!


W wywiadzie z reżyserem J.J. Kolskim wyczytałam, że „gdy jest ciężko, to człowiek się łudzi, że „jutro będzie lepiej, łatwiej”. A często nie jest lepiej. Jest inaczej. Pogodzenie się z tym, to chyba połowa sukcesu. Lepiej zaczyna być od momentu, kiedy się wyrazi zgodę na to, że… jest jak jest. Są otchłanie bezdenne, jest czerń i trzeba się z tym spotkać”



I jeszcze: „Przestań kontrolować rzeczy wokół Ciebie. Niech samo się dzieje. Naucz się żyć przy minimalnym wysiłku. Życie składa się z szeregu naturalnych, spontanicznych zmian. Nie opieraj się im. Niech rzeczywistość będzie rzeczywistością, niech nurt wydarzeń płynie w naturalny sposób, tam dokąd chce.” Coś z czym mam problem – zawsze się opieram, chcę walczyć o sprawiedliwość, zmieniać, ale kiedyś, w końcu, trzeba chyba sytuację zaakceptować taką jaka jest…Szczególnie jeśli nic więcej już  się nie da zrobić (tak jak z walką o naszą siódmą i ósmą klasę…)


Dziś jestem wdzięczna za życie. Po prostu. Za normalne, powszednie życie z wszystkimi jego odmianami.   

niedziela, 19 lutego 2017


Idzie wiosna! Wczoraj jeszcze śnieg poza Wrocławiem, ale dziś już słońce w mieście przygrzewało dość mocno, albo mi się tak po tej długiej zimie wydawało ;-). Widząc śnieg wczoraj, trudno było uwierzyć, że jeszcze w środę rano, na Teneryfie, było 19 st., kiedy odlatywaliśmy.



W piątek, w ostatniej chwili, dowiedziałam się, że w Klubie “Proza” będzie dzisiaj gościć Nadia Szagdaj - autorka fascynujących historii dziejących się w przedwojennym Breslau, opisujących śledztwa prowadzone przez kobietę Klarę Schulz, której nie było łatwo wyzwolić się z obowiązujących wtedy konwenansów i być niezależną detektywką. Wczoraj odbyła się premiera jej kolejnej powieści o Klarze. Połączenie przepysznego śniadania w otoczeniu książek i ciekawych, podobnie myślących ludzi oraz rozmowy z autorami interesujących książek uważam za coś wspaniałego!

Pani Nadia okazała się bardzo skromną osobą, cudowną bajarką, kobietą z krwi i kości o wielu pasjach i talentach (jest też reżyserką, montażystką, śpiewaczką operową) oraz dużej wiedzy. Wspaniale było słuchać jej rozmowy z dziennikarką Radia Wrocław Kultura, która chyba jako pierwsza osoba w Polsce przeczytała już najnowszą powieść. P. Nadia przez godzinę opowiadała o swoim życiu rodzinnym, procesie pisania, o twórczości, o tym jak przygotowuje się merytorycznie (tło historyczne, topografia starego Wrocławia, pogoda, ówczesna moda, wydarzenia kulturalne  i popełniane zbrodnie), i można jej było słuchać jeszcze bardzo długo. Potem jeszcze ciepła indywidualna rozmowa i dedykacje wpisywane przez autorkę. Nie jestem wielką fanką kryminałów, ale wszystko związane z Breslau z początku XX fascynuje mnie od zawsze. Pierwszy tom jej "Kronik Klary Schulz" odkryliśmy przez przypadek podczas Targów Książki parę lat temu.

Naładowałam się tą piękną energią na cały dzień!

Tyloma rzeczami, które mam w głowie i w sercu chciałabym się podzielić, tylko czasu nie ma… Szybkie zakupy, gotowanie obiadku, odwiedziny taty w szpitalu (przywiozłam mu komedie do oglądania i książkę Nadii Szagdaj ze specjalną dedykacją), rozmowy z dziećmi, rodziną, gorąca kąpiel i zaraz oddam się rozkoszom snu;-) Planowałam zrobić o wiele więcej, ale jestem trochę wyczerpana po wczorajszym nie najweselszym dniu (napiszę o tym później).

Jakby ktoś miał niedosyt lektury - ciepło polecam bardzo ciekawy artykuł "7 cech wyróżniających uważne osoby": Mindfulness w tłumie

piątek, 17 lutego 2017

"To chyba taki mój los, żeby się wyrywać ciągle i nie wiadomo do czego, żeby właśnie i uparcie tęsknić."
/H. Poświatowska/

Tak, człowiek ma chyba wpisane w genach, żeby tęsknić za tym, czego akurat nie ma lub nie doświadcza, żeby być tam, gdzie go nie ma, żeby żyć przyszłością lub w przeszłości. Po angielsku nazywa się to "mind wandering" i ""futurising" - np. będę szczęśliwa, jeśli, kiedy..., co oznacza, że tak na prawdę nie jest się obecnym w swoim życiu, nie jest się obecnym tutaj, jest się gdzie indziej i czeka się na to lepsze "teraz" w przyszłości. To wszystko sprawia, że czegoś brakuje w naszym życiu - brakuje w nim nas samych. U mnie do nostalgii dochodzi jeszcze czasami melancholia, co pogarsza sytuację...  

Często uciekamy od teraźniejszości, bo nam się ona nie podoba. Bycie szczęśliwym nie znaczy unikania bycia nieszczęśliwym. Trzeba sobie uświadomić swój smutek, zaprzyjaźnić się z nim, zaakceptować i wyciągnąć z niego lekcję (dokonać odpowiedniego wyboru, podjąć decyzję, wysnuć wnioski, "przerobić" mentalnie i emocjonalnie, praktykować wdzięczność).

Dziś byłam w szpitalu u taty (zabieg będzie w poniedziałek), w pracy, w ośrodku słuchu, u mamy i w pięknej kawiarni-restauracji na spotkaniu z kochaną Beatą. W ciągu tego dnia miałam wiele pełnych znaczenia rozmów. Z Beatą zjadłyśmy po przepysznej sałatce i rozmawiałyśmy o życiu i jak sobie radzić z negatywnymi, toksycznymi myślami. Ona ma zawsze trafne spostrzeżenia i potrafi mądrze doradzić i wesprzeć. Dziękuję! :-)

To był piękny dzień!


PS. Polecam film dokumentalny zrealizowany przez BBC (tylko po angielsku) pt. "The Happiness Project", który dokumentuje zmiany jakie zaszły w uczestnikach kursu Happiness, w którym brali udział przez osiem tygodni https://www.youtube.com/watch?v=gYHQfuz2u28, Bycia szczęśliwym można się nauczyć!

i książkę "Kto wyłączył mój mózg - kontrolowanie toksycznych myśli i emocji" Dr Caroline Leaf, polecaną przez Beatę, którą z przyjemnością będę jutro czytać!

czwartek, 16 lutego 2017


Wszystko ma swój czas, 
i jest wyznaczona godzina 
na wszystkie sprawy pod niebem
Jest czas rodzenia i czas umierania, 
czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono, 
czas zabijania i czas leczenia, 
czas burzenia i czas budowania, 
czas płaczu i czas śmiechu, 
czas zawodzenia i czas pląsów, 
czas rzucania kamieni i czas ich zbierania, 
czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich, 
czas szukania i czas tracenia, 
czas zachowania i czas wyrzucania, 
czas rozdzierania i czas zszywania, 
czas milczenia i czas mówienia, 
czas miłowania i czas nienawiści, 
czas wojny i czas pokoju. 
                           /Stary Testament/

Dzisiejszy dzień można nazwać dniem złych wiadomości (z kilkoma dobrymi momentami) - od popołudnia myślę o pewnej pięknej duszy, która od dzisiaj rana fruwa sobie na wolności... 

Tacie mieli zrobić dzisiaj zabieg, ale nie zrobili. Nadal czekamy. Jestem wściekła i bezsilna, więc staram się wierzyć, że ci lekarze wiedzą, co robią i że to zwlekanie nie będzie miało złych konsekwencji. Zabieg ma zrobić lekarz z innego oddziału, ale dla niego priorytetem są pacjenci z jego własnego oddziału, pomimo, że to jeden i ten sam szpital. Jutro ten lekarz ma wolne po dyżurze, a potem jest weekend.... Chory człowiek jest tak bardzo uzależniony od łaski i niełaski innych. Sprawdziłam ceny takiego zabiegu w specjalistycznym ośrodku, jutro tam zadzwonię, ale terminy mogą być odległe.

Dobrze, że mam się do kogo przytulić...

środa, 15 lutego 2017




Wiem…..nie pisałam długo…, wcześniej codziennie, potem nagle nic… Nie miałam nastroju, gdyż trochę mnie przytłoczyło życie. 5 lutego napisałam, ale nie opublikowałam, że „dziś przeczytałam, że życie nie musi być idealne, żeby było cudowne. Nie wiem, jak to zrobić. Moje nie jest idealne i nie jest cudowne. Nie mogę sobie poradzić z bezsilnością, z tym, że bliscy mi ludzie cierpią. Wpadam w totalny smutek.” Tato zachorował, w sobotę pojechał na SOR, tam pomogli mu doraźnie i odesłali do domu. W poniedziałek wieczorem kolega - lekarz specjalista zbadał tatę – w obszarze jego specjalizacji wszystko było ok, więc to był jednak problem z krążeniem. Nie jestem lekarzem, ale według mnie tato powinien był od razu zostać w szpitalu. Po tym badaniu obdzwoniłam kilka przychodni, żeby pilnie znaleźć termin na USG serca. Udało się na rano następnego dnia. Po badaniu kardiolog wypisała skierowanie do szpitala. Ale to niestety nie oznacza przyjęcia do niego. W jednym szpitalu siedmiogodzinne czekanie i nadzieja na przyjęcie – niestety nie udało się… w drugim czekanie do drugiej w nocy i się udało… Na szczęście, bo kilka godzin potem lecieliśmy na tygodniowy urlop, na który bilety kupiliśmy dawno temu. Jechałam z duszą na ramieniu i wyrzutami sumienia, ale starałam się cieszyć tym, że tatę w końcu przyjęli do szpitala i że będzie tam bezpieczny. Nie było mi łatwo „się wyluzować” i trochę czasu zajęło mi skupienie się na pełnym doświadczaniu obecnej chwili, choć piękno i krajobraz Teneryfy bardzo w tym pomaga.  Polecam wszystkim taką „terapię słońcem”, szczególnie w nasze zimne i pochmurne zimowe dni. Pierwszy raz i dzięki tanim liniom lotniczym pojechaliśmy do ciepłego kraju w zimie i żałuję, że wcześniej nigdy nie spróbowaliśmy czegoś takiego. Błękit oceanu, słońce, cudowne bardziej i mniej egzotyczne rośliny i drzewa, soczysta zieleń i spalona pustynna ziemia, góry, dzikie plaże, dostojny wulkan i księżycowy krajobraz w jego kraterze, plantacje bananów, ciepło, cudowne zachody i wschody słońca, dużo światła i długi dzień… W pierwszy dzień rano otworzyliśmy duże okno i po prostu siedzieliśmy i się wgapialiśmy w widok przed nami: błękit wody i nieba na horyzoncie, kolorowe ściany domów, koty na murkach i kwitnące kaktusy w przydomowych ogródkach. Było cieplutko i spokojnie… (szczegółowo napiszę o tej podróży w osobnym wpisie). Cały czas przypominały mi się zalecenia z Ajurwedy na stres, smutek i codzienny pośpiech – terapia niebieską i zieloną energią. Teneryfa jest do tego idealna!



Dzisiaj po powrocie na lotnisku ktoś powiedział, że przywieźliśmy słońce do WrocławiaJ.

Pojechaliśmy do szpitala odwiedzić tatę – w zasadzie jest bez zmian, a nawet może gorzej niż było:/. Zobaczymy, co jutro powiedzą lekarze. Przypomina mi się tu przepiękna mantra na uzdrowienie:
http://agnieszkamaciag.pl/ra-ma-da-sa-mantra-uzdrawiajaca-i-otwierajaca-serce/



sobota, 4 lutego 2017

BŁOGOSŁAWIEŃSTWO

Dziś decyduję się na modlitwę za innych.
Jak jednak będę im mógł przekazać
dar pokoju i miłości,
jeśli moje serce jeszcze nie umie kochać,
a mnie samemu brakuje spokoju umysłu?

Zacznę więc od mojego serca:
złożę przed Panem wszystkie urazy, gniewy, rozgoryczenia…
które jeszcze się we mnie gnieżdżą,
i poproszę: niech Jego Łaska sprawi,
żeby kiedyś, jeśli nie zaraz, ustąpiły miłości.

Następnie będę szukał pokoju:
wymienię troski i zmartwienia
burzące pokój mojego umysłu…
i wyobrażę sobie, że powierzam je wszystkie
w ręce Boga –
w nadziei, że uwolni mnie to od lęku i niepokoju,
przynajmniej na czas tej modlitwy

Potem będę szukał głębi, która rodzi się z ciszy,
ponieważ modlitwa wypływająca z ciszy,
jest pełna mocy i skuteczna.
Wsłucham się w dźwięki wokół mnie…
albo też uświadomię sobie uczucia i odczucia,
jakich doznaję w moim ciele…
lub też wdychanie i wydychanie…

Najpierw pomodlę się za ludzi, których kocham.
Nad każdym z nich wypowiem błogosławieństwo:
„Obyś był wolny od wszelkiego zła” –
wyobrażając sobie, że moje słowa tworzą
tarczę ochronną wokół nich.

Następnie przejdę do osób, których nie lubię,
lub które mnie nie lubią.
Nad każdą z nich wypowiem to życzenie:
„Obyśmy kiedyś zostali przyjaciółmi!” –
wyobrażając sobie jakąś okoliczność w przyszłości,
kiedy to może się stać.

Pomyślę o ludziach zatroskanych, których znam…
o przygnębionych…
Każdemu z nich powiem:
„Obyś znalazł pokój i radość” –
żywiąc nadzieję, że moje życzenie
stanie się dla nich rzeczywistością.

Pomyślę o ludziach upośledzonych…
cierpiących… i powiem:
„Obyś znalazł siłę i odwagę” -
wyobrażając sobie, że moje słowa
wyzwalają źródła energii w każdym z nich.

Pomyślę o samotnych, niekochanych
lub żyjących w oddaleniu od swych najbliższych…
Każdemu z nich powiem:
„Niech Bóg zawsze będzie przy twoim boku”.

Pomyślę o osobach starszych,
Które z upływem dni
muszą stanąć wobec rzeczywistości zbliżającej się śmierci,
i każdej z nich powiem:
„Obyś otrzymała łaskę radosnego i spokojnego rozstania się ze swym życiem”.

Pomyślę o młodych… i wypowiem to życzenie:
„Niech trwają nadzieje twojej młodości
i niech twoje życie będzie owocne”.

W końcu powiem do każdej z osób,
które spotykam w życiu:
„Niech moje spotkanie z tobą
będzie łaską dla nas obu”.

Powrócę do mojego wnętrza,
by spocząć na chwilę
w ciszy, którą tam znajduję…
i w uczuciu miłości,
które ożywiło się we mnie
jako owoc mojej modlitwy
za innych…

Anthony de Mello


A Hundred Blessings – Rumi
When Love comes suddenly and taps 
on your window, run and let it in, 
but first shut the door of your reason,
even the smallest hint chases love away,
like smoke that drowns the freshness
of the morning breeze.
To reason, Love can only say
the way is barred, you can’t pass through,
but to the lover it offers a hundred blessings.
Before the mind decides to take a step,
Love has reached the seventh heaven.
Love has climbed the Holy Mountain.
I must stop this talk now and let
Love speak from its nest of silence.

piątek, 3 lutego 2017


“Ćwicz codzienność.
Ćwicz drobne radości.
Naucz się je dostrzegać I cieszyć się nimi.
Jeżeli coś jest piękne,
Mów, że takie jest.
Powiedz, że to jest
piękne
wspaniałe
smaczne
śmieszne
miłe
przyjemne
cudowne
wspaniałe
fascynujące.
Nazywaj przyjemne strony życia dobrymi słowami.
One istnieją –
zarówno dobre strony, jak i dobre słowa –
tylko, że nauczono Cię je ignorować
TERAZ możesz to zmienić”
/za Beatą Pawlikowską/

Dziś ćwiczyłam codzienność.

Rano przytulanie na pożegnanie i po południu przytulanie na powitanie, a wieczorem na dobranoc. Wdzięczność za to, że przejechałam bez problemów do pracy i z powrotem w totalnej mgle i ciemności (wracając) i że nie poślizgnęłam się na chodniku, jak większość osób dzisiaj. Smutna refleksja nad artykułem o dzieciach, które są ofiarami ambicji swoich rodziców http://m.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/dzieci-z-dobrych-domow-ofiary-ambicji-rodzicow,artykuly,404552,1.html?utm_source=fb&utm_medium=social&utm_campaign=fb_nw3

W pracy miłe rozmowy, śmiechy i życzliwość współpracowników. Sama praca – uwielbiam, jak coś w końcu doprowadzę do końca J. Obiadek i czekoladowy mufinek na deser – znowu urodziny w pracy. Do mufinka kawa – piję tylko w ramach rytuału J. Gorąca pachnąca kąpiel w domu i rozmowy z rodziną o tym, co się zdarzyło w ciągu dnia. Parę stron lekkiej lektury o urodzie życia, szybka i nagła pomoc koledze, cudowna saksofonowa muzyka (płyta „Heart of the night” Spyro Gyra). Refleksja nad tym, że będąc zajętym wszystko jest wyborem (joga, pisanie bloga) i nie trzeba robić tego, co jest niekonieczne. Czy to znaczy, że ma się robić tylko to, co konieczne? Przecież ruch jest wskazany dla zdrowia… A bez czytania zginę! Jak to wszystko pogodzić z ośmiogodzinnym czasem pracy, dojazdami, lekcjami dzieci, wizytami u lekarzy, domem i snem?

Myśli biegnące do taty, który po szpitalu dostał lekarstwa, które chyba mu szkodzą…
Przeczytanie pięknego fragmentu tekstu Rumi Kaur („Mleko i miód”) i inspiracja INSPIplannerem.
I w końcu wcześniejsze (zasłużone) pójście do łóżka J





czwartek, 2 lutego 2017


Moja ajurwedyjska koleżanka napisała dziś w swoim blogu, że w życiu osobistym ogranicza się do jednego mężczyzny, a w życiu zawodowym do jednej koncepcji – generalnie chodziło jej o to, że upraszcza. Coś w tym jest! Na pewno ułatwia to życie, kiedy jest się ze wszystkich stron bombardowanym wielością wszystkiego. Co wybrać? Co przeczytać? W co się ubrać? Którą herbatę wypić? Której płyty posłuchać? Gdzie wyjechać na wakacje? Temat na dłuższe pisanie.

Zaczęłam się zastanawiać, co ja mogę jeszcze uprościć w swoim codziennym życiu. Nie za wiele… Dziś chciałam iść poćwiczyć wieczorem, ale wróciłam do domu późno, godzinę przed zajęciami i nie mogłam za chwilę znowu wyjść. Za to postanowiłam się cieszyć prostym, domowym życiem J. Ugotowałam pyszną zupkę z jarmużem, pomidorami i zieloną soczewicą intensywnie pachnącą kuminem i adżłanem (również zwanym ajwanem lub kminkiem koptyjskim). Cudna rozgrzewająca zupa na zimne i mgliste dni! Przy kolacji pogadaliśmy i się pośmialiśmy, dowiedzieliśmy się, że Cyganie pochodzą z północnych Indii (starsza przygotowuje się do konkursu o Rumunii) i posłuchaliśmy średniowiecznej przemowy herolda o Tytusie de Zoo w wykonaniu młodszej (z „Tytusa, Romka i Atomka”). Pranie, wieszanie, mycie naczyń. Tak, moje codzienne życie jest maksymalnie uproszczone…, ale te proste momenty staram się przeżyć w pełni świadomie i uważnie. I wtedy te proste momenty stają się bardzo „bogate”, pełne. Kiedyś zawsze czekałam na te „wielkie” niezwykłe momenty, na wydarzenia, które miały być antidotum na rutynę i „nudę” życia codziennego. Czekałam na odmianę, wyobrażałam sobie, co to będzie, gdy…(w przyszłości) A te zwykłe „małe” momenty umykały szybko i niepowracalnie… Na szczęście uświadomiłam to sobie. Żałuję, że trochę późno, ale dobrze, że w ogóle J.

Wracając do ograniczania się do tego jednego mężczyzny, to dziś rano dowiedziałam się, że nasi dawni, bardzo zakochani w sobie sąsiedzi, którzy wyprowadzili się z Wrocławia służbowo (on awansował), rozwiedli się. Ona niedawno wróciła do mieszkania koło nas. Bez dzieci. Wyglądająca jak cień, nieodpowiadająca na pozdrowienia. Wszystko się zmienia, na nic nie ma gwarancji! Dlatego właśnie trzeba się cieszyć tym, co jest tu i teraz!

I pięknymi piosenkami o miłości!



"Love is there when you open the door

and you step off the trail you knew before"

środa, 1 lutego 2017



Skończył się styczeń. Choć to umowne, mogę zrobić małe podsumowanie. Cieszę się, że pisałam prawie codziennie (bez dwóch dni!). Dziękuję wszystkim moim przyjaciołom, bliższym i dalszym znajomym i nieznajomym, którzy zaglądali do mojego świata. Dziękuję za te miłe słowa, że to co piszę jest dla nich ważne. Wyrastały mi wtedy skrzydła!:-) Zaczynałam pisać z wielką radością i uważnością, docenianiem chwil i małych codziennych rzeczy. To miała być dla mnie terapia na pesymizm, narzekanie, smutek, kruchość życia. Ale były dni, m.in. wczoraj, kiedy nawet ten blog nie zmotywował mnie do znalezienia pozytywnych momentów. Zimno, ciemności, niewyspanie, walka o szkołę i to, że jednak Zuzia będzie musiała ją zmienić dobiło mnie. Tej uważności nie utraciłam, ale ona wręcz mi przeszkadzała, bo widziałam bardzo uważnie (dokładnie) sytuację, w której się znajduję ja i moi bliscy i było mi bardziej do płaczu niż do uśmiechu. Chciałam się tylko zaszyć pod kołdrą i bardzo długo spać. Teraz przypomniało mi się "nie oceniaj", "po prostu obserwuj" - może to faktycznie działa? Z drugiej strony - mogę nie oceniać, ale moje ciało i dusza czują, są jak barometr. 
  
Stoimy teraz przed dylematem wyboru szkoły. Dziecko wierzy nam rodzicom, że chcemy dla niego najlepiej. To jest ogromna odpowiedzialność. Jakie mamy prawo decydować za nią, nawet jeśli się z nami zgadza? Czy w tej szkole, do której pójdzie będzie się czuła dobrze? A co, jak nie będzie? Wiem, jak Zuzia jest wrażliwa. Wydaje się być twarda na zewnątrz, ale (niestety) odziedziczyła moją wrażliwość. Jest mi jej tak cholernie szkoda, jej i wszystkich tych dzieci, które zostaną w czerwcu wyrzucone ze swojej ukochanej szkoły. Rodzice mogą im mówić, że są już dorosłymi, ale to są nadal dzieci, które w środku bardzo to przeżywają, nawet jak słyszą od rodziców „przecież jesteś już taka duża/duży, poradzisz sobie w każdej szkole!”. To nie są roboty bez emocji, to są żywe istoty. Dlaczego robi się z nich na siłę dorosłych???

Codzienne przebywanie w pracy zabiera mi bardzo dużo czasu i jak wracam późno do domu, gotuję, ogarniam dom, pomagam w lekcjach to jest ciężko na cokolwiek dla siebie. Ale ta praca, tzn. ludzie w niej bardzo mi pomagają. To jest oaza normalności, często pełna śmiechu i endorfin, które ten śmiech wywołuje. Moi koledzy, nawet tego nie wiedząc, czasami bardzo mnie podnoszą na duchu.  Dziś był jeden z fajniejszych dni – były torty urodzinowe, wspólny tajski obiadek i pierwszy dzień pracy nowo zatrudnionej koleżanki (już nie jestem sama jedna wśród tylu facetów;-). Nowa koleżanka ma na imię tak jak ja i tak jak ja nie je mięsa i ćwiczy jogę. Ciekawe! Nie zawsze jest tak kolorowo, ale częściej jest niż nie jest. I za to jestem bardzo wdzięczna!