piątek, 30 czerwca 2017


Po pracy zabrałam Natalkę z miasta i dojeżdżając do domu zachciało nam się posiedzenia w kawiarni, tzn. nie chciało nam się siedzieć w domu, bo to piątek, wakacje, itp.... Ja bardzo chciałam, żebyśmy sobie posiedzieli razem w czwórkę, całą rodzinką... Nasza lokalna kawiarnia serwuje pyszności, ale ma mało miejsc i tylko w środku. A wyszło piękne słońce i tak bardzo chciałam posiedzieć na powietrzu! Pamiętając nasze wizyty w Kredensie w pobliskim Wilkszynie i to, że mają tam ogródek, zadzwoniłam sprawdzić, czy mają wolny stolik w ogrodzie. Mieli! Piękna trawa, piękna zieleń, niebo z niesamowitymi chmurami na nim, słońce, rodzinka, do tego co nieco do zjedzenia, nawet bardzo duże to co nieco, bo porcje tam są ogromne - ech, czegóż więcej potrzeba do szczęścia!


czwartek, 29 czerwca 2017

Znalezione obrazy dla zapytania manufaktura radości

Zrobiłam sobie prezent (i nie tylko sobie!) i nabyłam bardzo ładnie wydaną książkę, zawierającą trzy rozdziały: "Psychologia", "Inspiracja" i "Życie". W wielkim skrócie mówi ona o tym "Jak żyć". Jest świetnie napisana i czyta się ją z taką samą przyjemnością, z którą je się piękne, kolorowe makaroniki, których zdjęcie widnieje na okładce tej książki. Ja części tych wskazówek już nie potrzebuję - codziennie ćwiczę dystans do sytuacji i uczuć, które mnie spotykają i coraz więcej odpuszczam. Ale są one bardzo pożyteczne dla młodych ludzi, wkraczających w dorosłe życie - dlatego podarowałam ją Natalii, choć myślę, że ona czasami ma więcej dystansu do życia, niż ja ;).

"Nie przegap

Sztuka życia TU i TERAZ jest trudna i łatwa jednocześnie. Jeśli nie masz wprawy, musisz ćwiczyć, aż wejdzie Ci w krew. Kiedy to się stanie, zaczniesz dostrzegać rzeczy, które Cię otaczają. Przestaniesz tak drobiazgowo analizować przeszłość i z taką zapalczywością patrzeć do przodu. Zajmą Cię wreszcie świeże pąki i powietrze, które pachnie inaczej o każdej porze dnia. Głupie? Dziecinne?

Z tego są same korzyści!

Nie przegap rzeczy, które są małe, ale ważne - albo duże i jeszcze ważniejsze. Bądź naprawdę: wtedy, gdy Twoje dzieci są małe i gdy rosną. Kiedy kwitną krzewy, kwiaty i młoda miłość. Nie biegnij jak szaleniec, wiecznie zaglądając, co będzie za kolejnym zakrętem.

Co będzie, to będzie. Niewiele da, że dziś tam zajrzysz. Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana niż nasze myślenie o niej. I tak nic tam nie zobaczysz.

TERAZ - jedyne, co mamy

I w tym TERAZ możemy być spełnieni, zadowoleni i szczęśliwi. Świadome TERAZ to najlepsza inwestycja w JUTRO. Dzięki niemu niczego nie przegapisz. Czemu szkoda przegapić? Bo te chwile naprawdę nie wrócą.

Chcesz być na 100%? Chcesz doświadczyć jak najwięcej? Wycisnąć życie jak cytrynę? To bądź. Nie jutro, nie pojutrze, nie jak Ci się spełni. Teraz. Od teraz.

Ćwicz, a wejdzie Ci to w krew."

A kto nie oglądał, temu polecam film "The Bucket List" z Jackiem Nicholsonem i Morganem Freemanem. Obejrzeliśmy go dzisiaj rodzinnie. Trochę smutny, ale piękny.


wtorek, 27 czerwca 2017

Dziś już całkiem straciłam głos i znowu boli mnie gardło. W pracy wysyłali mnie do domu po obiedzie, ale były rzeczy, które musiałam zrobić.

Rozmawiałam z tatą, którego badają hematologicznie z pewnym podejrzeniem... Ja nie wierzę w to, wyniki mogą być niewiarygodne, itp., a sam znany profesor hematolog, czy jego syn, podczas konsultacji nie był w ogóle na 100% przekonany... Tato jak zwykle mnie "zabił" mówiąc: "Będzie, co będzie!".

Anioły mi podpowiedziały w niedzielę, żeby się nie martwić, że jest lepiej, niż mi się wydaje. Oby tak było!

poniedziałek, 26 czerwca 2017



Długi dzień w pracy z lekkimi trudnościami w mówieniu z powodu chrypy i kaszlu, a po pracy już nie wracaliśmy do domu, tylko pojechaliśmy do Capitolu oglądać końcoworoczny musical Młodzieżowej Akademii Musicalowej "Król Lew", w którym Natalia grała jedną z główniejszych ról - hienę Eda :D.  Reszta rodzinki oglądała ją w niedzielę w filharmonii, a na dzisiaj zaprosiliśmy polonistkę Natalii z wnuczką, tak jak jej obiecaliśmy na przedstawieniu "Korczak" w grudniu. Byli przyjaciele Natki z gimnazjum i Kasia i Gosia - przyjaciółki od dzieciństwa :-). Cudowna realizacja, przepiękna scenografia, kostium, światła i przede wszystkim choreografia i muzyka, i to po tak niewielkiej liczbie prób! (Do krótszego "Korczaka" próby trwały dwa-trzy dni co tydzień przez kilka miesięcy). Sama historia również bardzo wzruszająca, a smutek i śpiew Simby (mojej byłej uczennicy!) wołający zmarłego tatę - przeszywający. W Capitolu było dużo znajomych, rodziców występujących dzieci, których znamy od lat, przyszedł też Prezydent, który zasponsorował występ na tej właśnie scenie, a główną część widowni na parterze stanowiły dzieci z domów dziecka i "po przejściach". Dowiedzieliśmy się też, że z naszych cegiełek wstępu zostały zakupione elementarze dla dzieci z Gwinei.  
MaM wpisał się już w mapę kulturalną Wrocławia, głównie dzięki kontaktom i możliwościom "anioła" tego przedsięwzięcia - p. Zawartko, szefowej Dolnośląskiego Ogniska Muzycznego, byłej przewodniczącej Rady Miejskiej, śpiewaczki i propagatorki śpiewu we Wrocławiu. Nie wiem dlaczego zwracała się do mnie "Dyrekcjo" (!!!), może dlatego, że poznałam ją dawno temu, kiedy pracowałam w szkole i zajmowałam się współpracą zagraniczną i dwa razy odwiedziliśmy ją w ratuszu z gośćmi i dyrektorką szkoły. Człowiek nawet nie wiem, jak go postrzegają....;-)

niedziela, 25 czerwca 2017


Nie mogę nie wspomnieć o moich pierwszych warsztatach z jogą i pranajamą prowadzonych przez Dominikę. W piątek wzięłam wolne, żeby się na spokojnie przygotować i żeby już wyjechać zrelaksowaną. Nic z tego nie wyszło! Biegałam jak w ukropie, żeby z wszystkim zdążyć, ale i tak się nie udało. Nie zdążyłam podjechać do taty do szpitala. Jak zawsze nie mam z tym problemów, to tym razem pakowanie zajęło mi strasznie długo, nie mogłam się skoncentrować na niczym, sprzątałam kuchnię… W ostatniej chwili wzięłam ze sobą koc i poduszkę do medytacji, która okazała się najlepszą rzeczą ever! Chociaż ból gardła zniknął jak ręką odjął (ale niestety miał powrócić w sobotę wieczór…). Pojechaliśmy w piątkę samochodem Jacka – chłopaka Dominiki. Byliśmy w Karpaczu ok. 13.30. Pomimo szarych chmur i wiatru zachwyciłam się bardzo położeniem ośrodka – prawie, że na „dachu świata” (Karpacz Górny), i widoku z balkonu na Śnieżkę.


W sobotę było już słonecznie i można by tylko siedzieć na tym balkonie i kontemplować widok (również w nocy patrząc na rozgwieżdżone niebo)… W pobliżu ośrodka jest tylko kilka domów, porażająca zielonością i roślinnością ogromna przepiękna łąka, a potem już tylko las… W piątek od 17.00 ćwiczyliśmy jin jogę, czyli tak naprawdę rozmiękczanie powięzi, głównie za pomocą piłeczek tenisowych – efekt tego podobny do masażu powięzi wykonanego przez rehabilitanta. Otwieraliśmy przeponę i serce. Potem cudowna prowadzona relaksacja…., w ogóle dużo było tego relaksu na wszystkie sposoby (również dźwiękoterapia zakończona koncertem gongów i prawdziwych oryginalnych mis tybetańskich na świeżym powietrzuJ). W sobotę z samego rana poszliśmy na spacer medytacyjny, gdzie w cieniu wiał chłodny wiatr, a ja miałam jeszcze trochę wilgotne włosy, jak potem odkryłam, i chyba dlatego wieczorem już zaczęłam chrypieć.  Potem dwie sesje jogi, sesje oddychania, czas wolny, podczas którego „uciekłam” do lasu i na polanę pochodzić boso po trawie i na niej potem sobie poleżeć wygrzewając się w słońcu.

Wieczorem były bardzo ciekawe opowieści o instrumentach leczniczych i o kadzidłach.  W niedzielę rano rozluźnialiśmy powięzi przy kręgosłupie i uczyliśmy się oddychać. Oddechem można się ogrzać, ochłodzić, schudnąć i przede wszystkim wyciszyć i uspokoić układ nerwowy. Tylko, jak z wszystkim, trzeba regularnie ćwiczyć. Zajęcia, miejsce i ludzie fajni, jedzenie  i organizacja bardzo dobre, koszt bardzo niski, ale ćwiczenia trochę „dały mi w kość”;-), a ilość czystego w powietrza trochę mnie "odurzyła". Tęskniłam też za rodzinką.

czwartek, 22 czerwca 2017

We wtorek obudziłam się z bólem gardła (mój brat też!), ale dziś już mi przechodzi :-) Kupalnockę spędziłam w łóżku, lecząc się naturalnie i próbując się relaksować, bo to jest kluczowe dla wyzdrowienia. Z tym relaksem średnio mi wychodziło, bo trochę pracowałam z domu, a wieczorem pakowaliśmy prezenty dla nauczycieli i pisałam przemowę na dzisiejszą akademią w gimnazjum Natalii. Dopiero co zaczynała tę szkołę, a tu już koniec! Szkoda, bo dzieci były niesamowicie zgrane i miały wielkie szczęście co do wychowawcy - świetnego pedagoga. Podarowaliśmy mu m.in. piękny puchar za zdobycie 1 miejsca w konkursie na najlepszego wychowawcę, z którego bardzo się cieszył, gdyż nigdy wcześniej nie dostał czegoś takiego, i nigdy wcześniej nie miał tak wspaniałej klasy :-). Przepełnia mnie wdzięczność!

Za działalność w Radzie Rodziców dostałam anioła z pięknym cytatem: " Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać" (A. Saint-Exupery)


Natalii nie było na akademii, bo miała dzisiaj dwa pierwsze przedstawienia musicalu "Król Lew", ale wzięliśmy dla niej jej wszystkie wyróżnienia. Dostaliśmy nawet list gratulacyjny ;-)

A po imprezie na spacerku zobaczyłyśmy z Zuzią takie zjawisko przyrodnicze:


poniedziałek, 19 czerwca 2017

Poszłam na spacer o 22.00, żeby przewietrzyć głowę, zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, cudownego zapachu letniego wieczoru, zapachu kwitnących lip i jaśminu.... 

Dziś bardzo pracowity dzień w pracy i po... do 22.00 przygotowywałam ofertę dla kandydata, bo do jutra musiał się zdecydować, czy u nas, czy u konkurencji. Chłopak ma zaledwie 20 lat, dopiero co zdawał maturę, a już się o niego biją... "Złote dziecko" ;-). Właśnie dał mi znać, że przyjął ofertę.

W międzyczasie pojechałam po mamę i potem do szpitala, do taty, gdyż miał dzisiaj urodziny. Byliśmy wszyscy, dzieci, wnuki.... Mam zrobiła pyszne tiramisu, kupiliśmy kawę w szpitalnym barze, napoje dla dzieci, były truskawki.....wszystko w oddziałowej świetlicy. Płakać mi się teraz chce, jak to piszę. Tata uśmiechnięty, ale wychudzony, zmieniony.... Niestety, cztery miesiące bez świeżego powietrza robią swoje :/. W prezencie od swojego lekarza prowadzącego otrzymał to, że lekarz dzisiaj się nie pojawił, bo wyjechał na dwutygodniowy urlop, o czym nikomu z nas nie powiedział w piątek (no, w sumie nie musi...), a miał od dzisiaj załatwiać konsultację z jakimś sławnym profesorem... I teraz co??? Następne dwa tygodnie czekania? Przyczyna dalej nieznana, choć kilka chorób zostało wykluczonych. 


niedziela, 18 czerwca 2017


Jeżdżenie rowerem po leśnych "wertepach" i omijanie wielkich kałuż bardzo pomaga ćwiczyć uważność i koncentrację na "tu i teraz". Jeżdżenie po lesie w ogóle jest cudowne. Nie mieliśmy za wiele czasu, żeby wybrać się gdzieś dalej, więc pojechaliśmy jedną z naszych ulubionych tras - do zamku na wodzie w Wojnowicach. Jadąc w tamtą stronę zboczyliśmy z głównej drogi w lesie, przedłużając sobie dystans, ale fajnie było się zmęczyć. Generalnie moja kondycja jest słaba, ale uwielbiam czuć wiatr we włosach, szczególnie zjeżdżając z góry;-). Na miejscu spotkała nas niespodzianka - z jednej z sal wydobywała się piękna muzyka klarnetu, skrzypiec i wiolonczeli. Cudnie było przez dłuższą chwilę siedzieć sobie bez ruchu w wiklinowym fotelu przy stoliku na mostku prowadzącym do głównego wejścia do zamku, pić kawę mrożoną i słuchać tej pięknej muzyki. Wracaliśmy krótszą drogą i w pół godziny byliśmy z powrotem w domu. W lesie pachniało rumiankiem i lipami. Na naszej ulicy też pachnie lipami - bardzo intensywnie. Tyle lat, co roku kwitną lipy, a nigdy nie pachniały tak mocno! Aż miałam ochotę na herbatkę lipową.


Szybko upichciłam zupkę z soczewicy i mleka kokosowego i po Dominikę do szpitala. 

sobota, 17 czerwca 2017

Boże kochany, ile we mnie jest melancholii…. Słucham ciągle najnowszej płyty Patricii Kaas i już jest we mnie wszędzie. Dzisiejsza aura nie sprzyjała za bardzo wyjściom i wyjazdom, więc zatapiałam się w domu w tę przepiękną muzykę i potężny, a jednocześnie bardzo zmysłowy, jedyny w swoim rodzaju, głos Patricii. Wczytałam się w teksty, odświeżyłam trochę swój francuski i zakochałam się totalnie w tych tekstach i muzyce. Moja wrażliwość jest ekstremalna, nawet płakałam przy jednej piosence, kiedy już wiedziałam, o czym jest. Wsiąkłam całkowicie…. Ta muzyka jest idealna do klubowej, kameralnej atmosfery, z przyciemnionym światłem, świecami dookoła i przytulaniem się do ukochanego mężczyzny…;-). W tym szaleństwie wymyśliłam, żeby pojechać na jej jutrzejszy koncert do Katowic, bo w sumie niedaleko, ale zostały już tylko najdalsze z najdalszych miejsc na najdalszym balkonie i myślę że, pomimo cudownego brzmienia instrumentów i jej głosu, to w tych ostatnich miejscach nie będzie takiej atmosfery, jaka była obecna we Wrocławiu przed samą sceną. To nie jest muzyka symfoniczna, tylko taka ciepła, kameralna, otulająca…. Na żadnym koncercie wcześniej nie miałam takich odczuć jak teraz i na żadnym artysta nie brzmiał lepiej niż na nagraniach studyjnych. Ach……..to jest taka slow music, tak jak slow food, taka, że człowiek chce ją smakować, delektować się nią i całkowicie się w niej zanurza, jest tu i teraz i w ogóle nie chce się z niej wynurzyć……..

„Sans tes mains” to jedna z piękniejszych piosenek o miłości:

A tu z koncertu:

D'abord le goût du vent
Tellement puissant
Sur mon visage
Et puis ces nuages blancs
Infiniment
Plus grands que moi
Là-bas cet horizon
Belle illusion
Qui me rappelle
Que je suis seule
Là sur la route
Que les montagnes
Seules m'écoutent
Que même la pluie ne lave rien
Ma vie ne vaut rien
Ma vie ne vaut rien
Sans tes mains
Parfois je crois encore
Voir une étoile
Qui porte ton nom
Toujours
Ces aigles fous
Là sur ma peau
Qui me rappellent
Que je suis seule
Là sur la route
Tête vers le ciel
Perdue sans doute
Que même la pluie
Ne lave rien
Ma vie ne vaut rien
Ma vie ne vaut rien
Sans tes mains
Devant le regard lourd
Que seul possède le vieux lion
Demain rouge et sauvage
Sera la page que l'on va tourner
Car nous sommes seuls
Là sur la route
A prendre le ciel
Comme ça l'écoute
Pour dessiner
Nos lendemains
Je chercherai toujours
Je chercherai toujours tes mains
Ma vie ne vaut rien sans tes mains

Wszystkie, naprawdę wszystkie, są cudowne, ale jakby specjalnie dla mnie jest też ta o smutku „Ma tristesse“…., pomaga go trochę oswoić...

piątek, 16 czerwca 2017


Uwielbiam Dolinę Baryczy. Któregoś lata przejechaliśmy tam na rowerach wiele kilometrów, zachwycając się po drodze wieloma gatunkami ptaków. Tym razem postanowiliśmy zanurzyć się w tym cudownym, dzikim krajobrazie choć na chwilę i przy okazji odwiedzić wiedźmińską poetkę Katarzynę Georgiu, którą poznaliśmy na śniadaniu literackim w "Prozie", a która ma dom w jednej z tamtejszych wsi. Już jadąc tam, kawałek od Wrocławia, kiedy przejechaliśmy nasz zjazd, zachwycaliśmy się niesamowicie gęstymi lasami, soczystą zielenią wszędzie dookoła i ogromnymi polami z bujnie rosnącym zbożem. Tak niedaleko od miasta, a jakbyśmy się przenieśli w inny wymiar. Mijaliśmy wsie z kilkoma zaledwie domami, niektóre były bardzo stare, a drogi chyba nieremontowane od czasu ich zbudowania. Zasięgu prawie nigdzie, a ostatni kawałek przejechaliśmy przez zarośnięte pola, wąską dróżką , nie wiedząc, czy ona za chwilę się nie skończy. W Dolinie Baryczy najbardziej jednak wypatruję ptaków, których jest tam dużo ze względu na stawy milickie. Na jednym z nich było wielkie stado czapli siwych, które po chwili zerwały się i majestatycznie przeleciały przed nami.



Koło wsi poetki Kasi też są stawy i rzeka, na której bobry budują tamy i łąki, na które przylatują bociany. Są wielkie szumiące drzewa, żurawie, czaple i łabędzie. Jej dom pochodzi z końca XIX wieku, jest przepiękny w środku, przy domu płynie rzeka, rosną stare drzewa i jest duży ogród. Kasia pełna niewyczerpanej energii i o złotym sercu, pokazała nam dokładnie każdy zakątek domu i ogrodu, przygotowała pyszne przekąski, poopowiadała o swojej nowej książce - bajędach z lasu i ogrodu "Drzewa kochać potrafią" i zaprowadziła nas do pobliskiego stawu. Poznaliśmy jej tatę - też poetę, i dwa śliczne koty Elvisa i Gandalfa. W domu pachniało kwiatami bzu czarnego suszącymi się na syrop i truskawkami, spróbowaliśmy też przepysznych konfitur i drożdżowej baby domowej roboty.




"Drzewa kochać potrafią" uważana jest za poezję, ale wierszy jako takich jest w niej mało. Jest za to dużo cudownie się czytającej prozy poetyckiej, której treść nieustannie nam przypomina, że jesteśmy częścią natury i że natura daje nam życie, więc powinniśmy ją szanować, jak również naszych Braci Mniejszych. Kasia cudownie opisuje to co się dzieje w przyrodzie, w jej bliższym i dalszym otoczeniu, i czego można się od niej nauczyć, nawiązując do indiańskich źródeł, psychologii, słowiańskich obyczajów i po prostu życia. Tę prozę czyta się jak najpiękniejszą poezję :-). Książce patronuje telewizja, radio i portale literackie.
   

czwartek, 15 czerwca 2017




Dzisiaj był cudowny, przecudowny dzień!!! Ajurweda mówi, że natura jest nasza największą uzdrowicielką” i w moim przypadku zawsze to się sprawdza. Już dawno zaplanowaliśmy, że dzisiaj pojedziemy do wąwozu Pełcznicy wokół Zamku Książ, ale rano, a tak naprawdę od wczoraj wieczorem miałam taką gonitwę myśli w głowie i spadek nastroju, że zamiast się cieszyć, odczuwałam wielki smutek. Sytuacja ze zmianą szkoły odbija się niestety na mojej psychice i moim nastroju….





Ale, jak już dojechaliśmy na parking Zamku i doszliśmy do pierwszego punktu widokowego, a potem w dół stromo, na skróty, do rzeki i zostaliśmy otoczeni przez wielką gęstwinę zieleni, kwitnące rododendrony (w lesie!!!) i weszliśmy na piękną ścieżkę to od razu zrobiło mi o wiele, wiele lepiej na sercu i w umyśle J. Zapomniałam o wszystkich moich rozmyślaniach i troskach i skupiłam się tylko na tym, co przede mną, wokół mnie i pod nogami. Jako że pierwszy raz byliśmy w tym wąwozie, to nie wiedzieliśmy ile czasu zajmie nam jego przejście i zatoczenie pętli wokół zamku. Po małym kluczeniu znaleźliśmy drogę do ruin Starego Książa i tam chwilę posiedzieliśmy w słońcu, porobiliśmy zdjęcia i odpoczęliśmy.









Naszym następnym celem był ponad 600-letni cis „Bolko” i znaleźliśmy do niego drogowskaz, ale lokalny Pan, którego zapytaliśmy poradził, żęby wrócić do rzeki i iść tamtędy, bo idąc szlakiem według drogowskazu, to bardzo się zmęczymy, gdyż będziemy schodzić stromo w dół.
Poszliśmy, tak jak nam poradził i…. zgubiliśmy się. Tzn. droga była cudowna, ale po pół godzinie wróciliśmy do tego samego drogowskazu i tym razem już poszliśmy dalej szlakiem (zielonym). Szło się świetnie, w dół, ale dało się przeżyć i w ogóle nie było innych ludzi! Pełcznica wije się i szumi niesamowicie pięknie i relaksująco. Do tego ta gęstwina drzew i ich nieziemski zielony kolor z przebijającym się niebieskim niebem.  Po zejściu jest już bardzo łatwa trasa wzdłuż samej rzeki i jej przełomów.

Cis „Bolko” jest bardzo stary, ale nie wiem dlaczego, myślałam, że będzie ogromny. Minąwszy go, z pomocą innych turystów trafiliśmy w końcu na dziedziniec Książa. Tyle razy tam byliśmy, ale nigdy nie wchodziliśmy od strony czerwonego szlaku. Ostatnie podejście było pod górę. Uwielbiam to uczucie zmęczenia, ach jak mi tego brakowało! W sumie trasa krótka – zajęła nam 3 godziny, ale były wzniesienia, zakręty, ruiny, roślinność, wodospad, więc nie było nudno.
W zamku lody, przejście przez park do samochodu i w niecałą godzinę byliśmy już w domu. Nie mogliśmy się spóźnić, bo wieczorem czekał nas wspaniały koncert w NFM. Zdążyłam jeszcze ugotować szybko coś z niczego – uwielbiam wymyślać na poczekaniu, co ugotuję, w zależności co jest pod ręką i na co padnie mój wzrok ;-). Dzisiaj szybko upichciłam bulgur z quinoą, cykorię uduszoną w ghee i soku pomarańczowym z przyprawami i placki z ciecierzycy, które miały być falafelami ;).

Bilety na koncert Patricii Kaas kupiłam ponad pół roku temu w ramach prezentu na urodziny Rafała, jak tylko pojawiła się informacja o jej koncercie we Wrocławiu. Odkryłam ją podczas studiów – na jej piosenkach uczyłam się francuskiego J. Ta niesamowita kobieta ma absolutnie niesamowity głos, z lekką chrypką i wielkimi możliwościami wokalnymi. W każdy utwór wkładała tyle emocji, że aż dech zapierało. Nie pamiętałam, że bilety mieliśmy w pierwszym rzędzie, tuż pod sceną, z prawej strony. Przed Rafałem centralnie był jeden z wielu głośników umieszczonych na krawędzi sceny. Ogromny głośnik wisiał kawałek nad nami i myśleliśmy, że niego będzie słychać całą muzykę. Najpierw na przyciemnioną scenę weszli muzycy (pięciu podobnych do siebie, ubranych na czarno mężczyzn i miałam wrażenie, że przynajmniej trzech z nich to bracia;), a potem swoje wielkie „entree” w pionowym snopie światła i ze srebrną kurtyną za sobą miała artystka. Spojrzała przed siebie, przeszła w naszą stronę i…. uśmiechając się spojrzała mi centralnie w oczy J. Zespół zaczął mocno grać, a my, zanim byśmy całkowicie ogłuchli przy tym głośnikiem, uciekliśmy do drugiego rzędu przed środkiem sceny. Stamtąd było cudownie słychać muzykę, a Patricia Kaas była przed nami jak na dłoni. Niesamowita kobieta, świetnie się poruszała na scenie i szybko rozruszała towarzystwo. Zapytała po angielsku, jak się czujemy, ja jej odpowiedziałam po francusku „Tres bien”, a ona to podchwyciła. Przez pierwsze dwa kawałki wszyscy z przodu siedzieli sztywno, tylko ja przeżywałam ten piękny show, który dział się tak blisko przed moimi oczyma i uśmiech szczęścia nie schodził mi z twarzy. Potem Patricia przemówiła i „rozgrzała” towarzystwo – coraz więcej osób klaskało do piosenek, a skończyło się na tym, że cała wielka sala poważnego, wydawało by się, NFM-u, włącznie z balkonami, tańczyła, kiwała się i poruszała na różne sposoby do jej piosenek, a aplauz za każdym razem był ogromny. Artystka trzy razy się przebierała i za każdym razem wyglądała świetnie – miała bardzo ciekawe buty. Śpiewała stare, znane utwory w całkiem nowej i wspaniałej aranżacji, takiej, że nie mogłam ich na początku rozpoznać, jak również te z nowej, cudownej płyty, którą przed koncertem podarował mi Rafał i nawet zdążyłam się zapoznać z tekstami utworów. Ach, to było niezapomniane przeżycie!!! Nie miałam żadnych oczekiwań przed jej występem (nie zdążyłam), myślałam, że to będzie spokojny koncert, a tu taki wspaniały występ, z magiczną grą świateł i bardzo profesjonalnymi muzykami, pełen cudownej energii i ciepła, które rozsiewała artystka. Najfajniejsze jest to, że na koncertach utwory z płyt brzmią całkiem inaczej, jeszcze ciekawiej, porywają serce, a dusza fruwa z radości! To był jeden z najlepszych koncertów w moim życiu. Muzyka nagrana w studio brzmi nieskazitelnie, ale to podczas koncertów czuje się te emocje, tę pozytywną energię,  i ten kontakt z wykonawcami jest bezcenny.  Pisząc te słowa słucham jej ostatniej płyty (zatytułowanej po prostu „Patricia Kaas”), mam przed oczyma jej twarz i uśmiech, i jest mi autentycznie smutno, że ten koncert już się skończył.

środa, 14 czerwca 2017

„Wolność. Odwaga bycia prawdziwym” – Nie okłamuj sam siebie – OSHO
Pamiętaj, abyś nie kłamał samemu sobie. Jak? Zapamiętaj trzy rzeczy. Po pierwsze, nigdy nikogo nie słuchaj, kiedy mówią jaki masz być. Zawsze słuchaj swojego wewnętrznego głosu, aby wiedzieć jaki chciałbyś być. Inaczej zmarnujesz sobie życie. Jest tysiąc jeden pokus dokoła ciebie, bo wielu handlarzy zachwala swój towar. Ten świat to supermarket i każdy jest zainteresowany tym, żeby ci coś sprzedać; każdy jest handlarzem. Jeśli słuchasz zbyt wielu z nich – oszalejesz.
Nikogo nie słuchaj, po prostu zamknij oczy i słuchaj wewnętrznego głosu. To jest właśnie podstawa medytacji: słuchać wewnętrznego głosu. To po pierwsze.

Po drugie – a drugie staje się możliwe dopiero, gdy masz już za sobą to pierwsze – nigdy nie noś maski. Jeśli jesteś zły – bądź zły. To ryzykowne, ale nie uśmiechaj się, bo to będzie nieprawdziwe. Nauczono cię, że kiedy jesteś zły masz się uśmiechać, więc twój uśmiech staje się fałszywy, jak maska… po prostu wykrzywienie ust, nic więcej. Serce pełne złości, trucizny, a usta się uśmiechają – stajesz się zjawiskiem pełnym fałszu.

A potem dzieje się jeszcze i to: kiedy chcesz się śmiać nie potrafisz. Cały twój mechanizm jest wywrócony do góry nogami, bo kiedy chciałeś być zły – nie byłeś, kiedy byłeś pełen nienawiści – nie okazałeś tego. Teraz chciałbyś kochać, ale nagle odkrywasz, że mechanizm nie działa. Teraz chciałbyś się uśmiechnąć, a robisz to z przymusem. Twoje serce wypełnia radość i chcesz się śmiać w głos, ale nie możesz się śmiać, coś ściska cię w sercu, coś dławi cię w gardle. Uśmiech się nie pojawia, a jeśli nawet się pojawi, to jest blady, jakby nieżywy. Nie daje ci szczęścia. Nie wzbiera w tobie, nie promieniuje.

Kiedy jesteś zły – bądź zły. Nie ma powodu żebyś nie był. Kiedy chcesz się śmiać, śmiej się. Nie ma powodu byś się nie śmiał. Stopniowo okaże się, że twój cały system zaczyna funkcjonować.

A kiedy dobrze funkcjonuje, naprawdę, wydaje z siebie cichy szumek, jak samochód, w którym wszystko sprawnie działa. Kierowca, który kocha samochód wie, że teraz wszystko jest w porządku, stanowi organiczną jedność – mechanizm funkcjonuje dobrze. Zobaczysz: kiedy organizm człowieka funkcjonuje prawidłowo, można słyszeć dokoła niego jakby delikatny szumek. Idzie, ale każdy krok ma w sobie coś z tańca. Mówi, ale jego słowa niosą w sobie delikatną poezję. Patrzy na ciebie i patrzy naprawdę; nie jest letni, jest naprawdę gorący. Kiedy cię dotyka, dotyka naprawdę; możesz czuć, jak jego energia wnika w ciebie, prąd życia jest przenoszony… bo jego mechanizm dobrze funkcjonuje.

Nie nakładaj masek; one spowodują nieprawidłowe funkcjonowanie twojego mechanizmu, tworzy blokady. W twoim ciele jest wiele blokad. U człowieka maskującego złość blokuje się szczęka. Cała złość wchodzi tam i pozostaje. Jego dłonie stają się brzydkie; nie poruszają się z wdziękiem tancerza, ponieważ złość wchodzi w palce – i blokuje.

Pamiętaj – złość ma dwa źródła, z których można ją wyrzucać. Jedno to zęby, drugie to palce: wszystkie zwierzęta, kiedy są złe – gryzą zębami lub drapią pazurami. Z tych dwóch punktów wydobywa się złość.
Mam także podejrzenia, że kiedy ludzie kumulują w sobie zbyt wiele złości, zaczynają mieć problemy z zębami. Zęby się psują gdyż jest w nich zbyt wiele energii, która nie może znaleźć ujścia. Każdy, kto dusi w sobie złość, więcej je, bo jego zęby potrzebują coś gryźć. Ludzie w złości palą więcej. Ludzie w złości więcej mówią, stają się obsesyjnymi gadułami, bo szczęki też potrzebują się poruszać, aby zrzucić choć trochę tego napięcia. Dłonie złych ludzi mają zgrubiałe stawy, są brzydkie. Gdyby ta energia znalazła ujście, mogłyby stać się pięknymi dłońmi. Jeśli cokolwiek w sobie dusisz, jakaś część ciała jest odpowiedzialna za te emocje. Jeśli nie chcesz płakać, twoje oczy tracą blask, bo łzy są potrzebne; są zjawiskiem towarzyszącym życiu. Jeśli co jakiś czas łkasz i krzyczysz, wchodzisz w to – stajesz się tym zjawiskiem – łzy zaczynają spływać ci z oczu, oczy stają się czyste, oczy są odświeżone, młode i delikatne. To dlatego kobiety mają piękniejsze oczy – ciągle jeszcze płaczą. Mężczyźni zatracili piękno oczu, gdyż wydaje im się, że nie wypada płakać. Jeśli mały chłopiec płacze – każdy, nawet rodzice, będą się naśmiewać: Co ty robisz? Jesteś mięczakiem? Jakiż to nonsens, przecież Bóg dał mężczyznom i kobietom takie same gruczoły łzowe. Gdyby mężczyzna nie powinien płakać – nie miałby tych gruczołów. Zwykła kalkulacja. Dlaczego takie same gruczoły łzowe istnieją u mężczyzn i u kobiet? Oczy potrzebują łkania i szlochania, i wspaniale jeżeli możesz to robić z głębi swego serca.
Pamiętaj, jeśli nie umiesz serdecznie płakać – nie umiesz także śmiać się, bo to dwa przeciwne bieguny. Ludzie umiejący się śmiać, umieją także płakać, ludzie, którzy nie umieją płakać, nie umieją się śmiać.
Może zaobserwowałeś to kiedyś u dzieci: kiedy śmieją się długo i głośno – naturalnie przechodzą w płacz – bo obie rzeczy są połączone. Słyszałem matki mówiące: Nie śmiej się tak mocno, bo zaczniesz płakać. Prawda, bo zjawisko jest to samo – po prostu ta sama energia przemieszcza się na przeciwną stronę.
Toteż po drugie: nie nakładaj masek. Bądź sobą za wszelką cenę.

Po trzecie, aby zachować swoją autentyczność, zawsze żyj w teraźniejszości – każde zakłamanie nadchodzi z przeszłości albo z przyszłości. To co przeszło – minęło, nie przejmuj się tym. I nie dźwigaj tego jak piętno; inaczej nigdy ci to nie pozwoli być prawdziwym w teraźniejszości. A co jeszcze nie nadeszło – nie zdarzyło się, nie przejmuj się niepotrzebnie przyszłością; inaczej wejdzie ona do twojej teraźniejszości i zniszczy ją. Bądź prawdziwym w teraźniejszości, a wtedy będziesz autentyczny. Być tu i teraz, znaczy być autentycznym.

Osho

poniedziałek, 12 czerwca 2017


Lato jest cudowne, a najcudowniejsze są letnie wieczory. Wieczorem przeszliśmy się pod las i wzdłuż lasu. Jaśmin, lipy, czarny bez i ligustr pachniały jak szalone! Wydaje mi się, że w tym roku wszystkie krzewy i wszelkiego rodzaju rośliny ogrodowe i "przypłotowe" rozrosły się bujniej i gęściej niż zawsze, a ptaków też jest o wiele więcej i śpiewają głośniej. Albo to może dzięki uważności mam takie wrażenie. Podziwialiśmy przepiękne ogrody przydomowe i marzyliśmy o własnym.... Na razie muszę się pocieszyć małą działką rodziców :-)





Wiatr tak cudnie dzisiaj wiał i przywiewał te wszystkie zapachy... Uwielbiam letni wiatr :-). Moja dusza fruwa razem z wiatrem i chce się gdzieś wyrwać. Jak zwykle w taką pogodę nosi mnie i marzy mi się jakaś podróż :-)

niedziela, 11 czerwca 2017

Jestem ogromnie wdzięczna za wolne dni, choć zawsze coś "muszę" zrobić, co nie pozwala mi na 1000% w pełni się zrelaksować, bo ciągle o tym pamiętam. W ten weekend też miałam coś zrobić, czego nie zrobiłam i znowu będzie mi to wisieć z tyłu głowy, dopóki tego nie zrobię. Ale i tak poczyniłam postęp - teraz nie wyobrażam sobie, skąd brałam siłę, żeby czasami siedzieć całe dwa dni przed kompem robiąc tłumaczenie. Dziś marzę o tym, żeby nic nie musieć robić i w pełni zanurzyć się w tych dwóch wolnych dniach, nie patrzeć na zegarek, wyspać się do woli i cieszyć się poszczególnymi wydarzeniami i momentami.
W sobotę od rana nie było Rafała - miał wyjazd firmowy. Na śniadanie ugotowałam sobie swoje ulubione ajurwedyjskie marchewki na parze  - z masłem klarowanym i przyprawami lub tahiną, posypane świeżymi ziołami są po prostu genialne w swej prostocie. Lubię je też jeść z jajecznicą.

Potem zawiozła Natalkę na zajęcia, mamę do szpitala, a siebie na dwie godziny jogi (akurat był "Fit Day"). Po ćwiczeniach pojechałam spotkać się z Martą, która była w pobliżu ul. Wejherowskiej, więc poszłyśmy zobaczyć nowo otwartą plażę miejską nad Odrą. Pogoda była bardzo zmienna i po chwilowym upale nadeszła wielka czarna chmura... Siedziałyśmy pod dużym i małym parasolem na brzegu leżaków, mokłyśmy i gadałyśmy. Wcześniej oczywiście musiało być "selfie" z piaskiem i mostem ;-) :D. Marta podarowała mi śliczne mydełko z Rumunii, w 100% naturalne:-). Trochę zmarzłyśmy, więc gdy już mniej padało, uciekłyśmy do Cafe Bema, która obchodziła swoje drugie urodziny przy ul. Legnickiej. Dołączyła do nas Natalka. W Cafe Bema serwują pyszną quiche z sałatką i dobrą kawę, a w urodziny dodatkowo były mufinki i inne małe atrakcje. 
Po powrocie do domu wyciągnęłyśmy Zuzię na spacer do lasu - zapachy lip, róż, jaśminu i innych roślin były "porażające", a ptaki śpiewały jak szalone. Zrobiłyśmy sobie razem cudne zdjęcia na tle kwitnących róż. Przy naszej ulubionej rzadko uczęszczanej drodze przed lasem zobaczyłyśmy dwie młode sarenki ukryte w wysokich trawach. To było niesamowite. Przez kilka minut gapiłyśmy się na nie, a one na nas i bardzo wolno i cicho przemieszczałyśmy się do przodu. Sarnie oczy zapadają głęboko w serce i pamięć....

Po powrocie obejrzałyśmy film z Meryl Streep "Nigdy nie jest za późno" - w oryginale... 
Dzisiaj trochę sprzątania i dużo prasowania oraz inspirowania Natalii do gotowania ;-). Upiekła racuchy wg przepisu "Jadłonomii" i bardzo artystycznie je sfotografowała.
To zdjęcie jest cudowne w swojej prostocie!

A na śniadanie przyrządziła takie pyszności:
Poszliśmy na spacer do lasu, ale szybko z niego wyszliśmy z powodu komarów... Ale i tak było cudownie - las zawsze bardzo podnosi mi nastrój i daje dużo endorfin. A te były mi potrzebne przed wizytą w szpitalu - przywiozłam Dominikę na masaż taty - i choć tato dobrze się czuje, to na samą myśl o tym miejscu robi mi się niedobrze. 

Beatka kochana przysłała mi cudowne zdjęcia przyrody na Fuerteventura. Tak wielkich kaktusów to ja nigdy nie widziałam. Dziękuję moim przyjaciółkom za to, że są.