Jestem ogromnie wdzięczna za wolne dni, choć zawsze coś "muszę" zrobić, co nie pozwala mi na 1000% w pełni się zrelaksować, bo ciągle o tym pamiętam. W ten weekend też miałam coś zrobić, czego nie zrobiłam i znowu będzie mi to wisieć z tyłu głowy, dopóki tego nie zrobię. Ale i tak poczyniłam postęp - teraz nie wyobrażam sobie, skąd brałam siłę, żeby czasami siedzieć całe dwa dni przed kompem robiąc tłumaczenie. Dziś marzę o tym, żeby nic nie musieć robić i w pełni zanurzyć się w tych dwóch wolnych dniach, nie patrzeć na zegarek, wyspać się do woli i cieszyć się poszczególnymi wydarzeniami i momentami.
W sobotę od rana nie było Rafała - miał wyjazd firmowy. Na śniadanie ugotowałam sobie swoje ulubione ajurwedyjskie marchewki na parze - z masłem klarowanym i przyprawami lub tahiną, posypane świeżymi ziołami są po prostu genialne w swej prostocie. Lubię je też jeść z jajecznicą.
Potem zawiozła Natalkę na zajęcia, mamę do szpitala, a siebie na dwie godziny jogi (akurat był "Fit Day"). Po ćwiczeniach pojechałam spotkać się z Martą, która była w pobliżu ul. Wejherowskiej, więc poszłyśmy zobaczyć nowo otwartą plażę miejską nad Odrą. Pogoda była bardzo zmienna i po chwilowym upale nadeszła wielka czarna chmura... Siedziałyśmy pod dużym i małym parasolem na brzegu leżaków, mokłyśmy i gadałyśmy. Wcześniej oczywiście musiało być "selfie" z piaskiem i mostem ;-) :D. Marta podarowała mi śliczne mydełko z Rumunii, w 100% naturalne:-). Trochę zmarzłyśmy, więc gdy już mniej padało, uciekłyśmy do Cafe Bema, która obchodziła swoje drugie urodziny przy ul. Legnickiej. Dołączyła do nas Natalka. W Cafe Bema serwują pyszną quiche z sałatką i dobrą kawę, a w urodziny dodatkowo były mufinki i inne małe atrakcje.
Po powrocie do domu wyciągnęłyśmy Zuzię na spacer do lasu - zapachy lip, róż, jaśminu i innych roślin były "porażające", a ptaki śpiewały jak szalone. Zrobiłyśmy sobie razem cudne zdjęcia na tle kwitnących róż. Przy naszej ulubionej rzadko uczęszczanej drodze przed lasem zobaczyłyśmy dwie młode sarenki ukryte w wysokich trawach. To było niesamowite. Przez kilka minut gapiłyśmy się na nie, a one na nas i bardzo wolno i cicho przemieszczałyśmy się do przodu. Sarnie oczy zapadają głęboko w serce i pamięć....
Po powrocie obejrzałyśmy film z Meryl Streep "Nigdy nie jest za późno" - w oryginale...
Dzisiaj trochę sprzątania i dużo prasowania oraz inspirowania Natalii do gotowania ;-). Upiekła racuchy wg przepisu "Jadłonomii" i bardzo artystycznie je sfotografowała.
To zdjęcie jest cudowne w swojej prostocie!
A na śniadanie przyrządziła takie pyszności:
Poszliśmy na spacer do lasu, ale szybko z niego wyszliśmy z powodu komarów... Ale i tak było cudownie - las zawsze bardzo podnosi mi nastrój i daje dużo endorfin. A te były mi potrzebne przed wizytą w szpitalu - przywiozłam Dominikę na masaż taty - i choć tato dobrze się czuje, to na samą myśl o tym miejscu robi mi się niedobrze.
Beatka kochana przysłała mi cudowne zdjęcia przyrody na Fuerteventura. Tak wielkich kaktusów to ja nigdy nie widziałam. Dziękuję moim przyjaciółkom za to, że są.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz