Nie mogę nie wspomnieć o moich pierwszych warsztatach z jogą i pranajamą prowadzonych przez Dominikę. W piątek wzięłam wolne, żeby się na spokojnie przygotować i żeby już wyjechać zrelaksowaną. Nic z tego nie wyszło! Biegałam jak w ukropie, żeby z wszystkim zdążyć, ale i tak się nie udało. Nie zdążyłam podjechać do taty do szpitala. Jak zawsze nie mam z tym problemów, to tym razem pakowanie zajęło mi strasznie długo, nie mogłam się skoncentrować na niczym, sprzątałam kuchnię… W ostatniej chwili wzięłam ze sobą koc i poduszkę do medytacji, która okazała się najlepszą rzeczą ever! Chociaż ból gardła zniknął jak ręką odjął (ale niestety miał powrócić w sobotę wieczór…). Pojechaliśmy w piątkę samochodem Jacka – chłopaka Dominiki. Byliśmy w Karpaczu ok. 13.30. Pomimo szarych chmur i wiatru zachwyciłam się bardzo położeniem ośrodka – prawie, że na „dachu świata” (Karpacz Górny), i widoku z balkonu na Śnieżkę.
W sobotę było już słonecznie i można by tylko siedzieć na tym balkonie i
kontemplować widok (również w nocy patrząc na rozgwieżdżone niebo)… W pobliżu ośrodka jest tylko kilka domów, porażająca
zielonością i roślinnością ogromna przepiękna łąka, a potem już tylko las… W
piątek od 17.00 ćwiczyliśmy jin jogę, czyli tak naprawdę rozmiękczanie powięzi,
głównie za pomocą piłeczek tenisowych – efekt tego podobny do masażu powięzi
wykonanego przez rehabilitanta. Otwieraliśmy przeponę i serce. Potem cudowna
prowadzona relaksacja…., w ogóle dużo było tego relaksu na wszystkie sposoby
(również dźwiękoterapia zakończona koncertem gongów i prawdziwych oryginalnych
mis tybetańskich na świeżym powietrzuJ).
W sobotę z samego rana poszliśmy na spacer medytacyjny, gdzie w cieniu wiał
chłodny wiatr, a ja miałam jeszcze trochę wilgotne włosy, jak potem odkryłam, i
chyba dlatego wieczorem już zaczęłam chrypieć. Potem dwie sesje jogi, sesje oddychania, czas
wolny, podczas którego „uciekłam” do lasu i na polanę pochodzić boso po trawie
i na niej potem sobie poleżeć wygrzewając się w słońcu.
Wieczorem były bardzo ciekawe opowieści o instrumentach leczniczych i o kadzidłach. W niedzielę rano rozluźnialiśmy powięzi przy kręgosłupie i uczyliśmy się oddychać. Oddechem można się ogrzać, ochłodzić, schudnąć i przede wszystkim wyciszyć i uspokoić układ nerwowy. Tylko, jak z wszystkim, trzeba regularnie ćwiczyć. Zajęcia, miejsce i ludzie fajni, jedzenie i organizacja bardzo dobre, koszt bardzo niski, ale ćwiczenia trochę „dały mi w kość”;-), a ilość czystego w powietrza trochę mnie "odurzyła". Tęskniłam też za rodzinką.
Wieczorem były bardzo ciekawe opowieści o instrumentach leczniczych i o kadzidłach. W niedzielę rano rozluźnialiśmy powięzi przy kręgosłupie i uczyliśmy się oddychać. Oddechem można się ogrzać, ochłodzić, schudnąć i przede wszystkim wyciszyć i uspokoić układ nerwowy. Tylko, jak z wszystkim, trzeba regularnie ćwiczyć. Zajęcia, miejsce i ludzie fajni, jedzenie i organizacja bardzo dobre, koszt bardzo niski, ale ćwiczenia trochę „dały mi w kość”;-), a ilość czystego w powietrza trochę mnie "odurzyła". Tęskniłam też za rodzinką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz