poniedziałek, 5 czerwca 2017

Ciężki mam ten rok… cały czas uczę się, żeby mieć dystans do tego, co się dzieje, żeby nie wpaść w wielki dół, z którego już nie będzie można wyjść. Zazdroszczę tym, którzy mają tę zdolność wrodzoną, i którzy zawsze, bez względu na okoliczności, widzą jasną stronę życia. Kiedyś też myślałam, że mam to wrodzone, ale chyba mi się geny zmieniły ;-). Chodzi o to, że ten mój dystans nie jest stały, muszę się o niego ciągle starać, szczególnie gdy wydarzają się rzeczy, które wolałabym, żeby się nie wydarzały. Albo może staję się nadwrażliwa z wiekiem i przytłacza mnie wszystko, co złe, niepomyślne i problematyczne. Kiedy przy tym jestem zmęczona i niewyspana – efekt frustracji i smutku jest podwójnie mocny. No cóż….to może skupmy się na miłych rzeczach J.

W piątek, 2 czerwca Natalia i jej koledzy i koleżanki z klas trzecich mieli swój bal gimnazjalny. Wszystko się pięknie udało, i polonez, i miejsce, i jedzenie, i super muzyka, i fotograf, i młodzież i nauczyciele bardzo zadowoleni. Jako organizatorka siedziałam w restauracji u góry i czekałam, żeby zapłacić hotelowi, DJ-om i fotografowi, i chcąc nie chcąc, miałam darowaną dłuuuugą chwilę dla siebie. Obsługa w recepcji i w restauracji przemiła, porozmawiałam sobie z panem kelnerem, bo nie było za wielu klientów. Był przepiękny, ciepły wieczór, zamówiłam kawę i coś do kawy (nie mając pojęcia, że to będzie takie malutkie;-), chwilę siedziałam na tarasie i byłam obserwatorką swoich myśli, innych ludzi, sytuacji i tamtej chwili. Było cudownie! Didżeje grali utwory z lat mojej młodości i dyskotek i pomyślałam sobie, że świetnie byłoby jeszcze kiedyś poszaleć na parkiecie, ach, nogi same się rwały!
Na wszelkich imprezach tego typu (zakończenia roku, występy, itp.) cały czas mam wrażenie, że ja mam tyle samo lat, a tylko moje dzieci rosną i zakańczają poszczególne etapy. Jest we mnie wciąż tyle energii bez możliwości ujścia z powodu codziennej rutyny i obowiązków, które zajmują mi większość dnia.


W sobotę wielogodzinna podróż do rodziców Rafała na komunię Julki, jego chrześnicy. Było bardzo miło i rodzinnie, ale dobrze, że nie dłużej – dzisiaj wróciliśmy. W sobotę wieczorem i niedzielę rano rozłożyłam matę w ogrodzie i poćwiczyłam trochę jogę – wrażenie niesamowite, tyle zieleni, niebieskości nieba i światła! Ptaki śpiewały jak szalone, a relaksacja po ćwiczeniach cudowna. Poskakałam na trampolinie, chodziłam też na boso, tyle ile się dało, bo ziemia nie była zbyt ciepła – ale chciałam się choć trochę „uziemić” (bardzo zalecane w ajurwedzie).  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz