Pokazywanie postów oznaczonych etykietą terapia kotem. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą terapia kotem. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 22 listopada 2020

Listopad mija bardzo refleksyjnie i czasami bardzo emocjonalnie…. Tęsknota za tatą, smutek i „grzebanie” w dziadkach, pradziadkach i prapradziadkach ze strony taty, którzy mnie jakoś wyjątkowo wołają, szczególnie od momentu, kiedy uświadomiłam sobie, że moja prababcia nazywała się dokłądnie tak jak ja (z panieńskim nazwiskiem). Zmarła młodo, w wieku 39 lat. Mam kilka zdjęć i tak bardzo chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o niej. Ciocie moje kochane więcej wiedzą o dziadkach ze strony swojej mamy, niż o tych ze strony taty. Jego, czyli swojego dziadka, nigdy nie poznałam, gdyż urodziłam się po jego śmierci. I tak jakoś mnie ciągnie do historii ich życia… Dziadek urodził się w Niemczech, kiedy pradziadkowie pojechali pracować do Westfalii przed I wojną światową, tzn. pradziadek pracował – jako górnik w Zagłębiu Rurhy. W moim życiu często przewija się epizod niemiecki, może to z czegoś wynika? Pamięć rodu nabiera tu specjalnego znaczenia.

 

Parę dni temu odeszła ciocia Bronia, najstarsza siostra taty i chyba najstarsza z wszystkich żyjących krewnych ze strony swojego taty (jak również mojego). Wielki smutek i niedowierzanie, że już jej nie ma tutaj z nami. Dalej trudno mi w to uwierzyć. Niech jej dusza spoczywa w pokoju. Wróciły wspomnienia o tacie. Kiedy umiera ktoś bliski, to tak jakby umierała część Ciebie…. Przypominają mi się spotkania rodzinne z przeszłości, zawsze ten sam liczny skład cioć i wujków – rodzeństwa rodziców. To była stała część mojego dzieciństwa - świat, który już częściowo odszedł…

 

Wspieram się olejkami jak mogę; jest taka specjalna mieszanka na wsparcie w żałobie i stracie, którą niestety zgubiłam po ostatnim pogrzebie . Ale poprosiłam moje olejkowe koleżanki o przesłanie mi kilku kropel.

 

Dziś też się nimi wspierałam w masażu i kąpieli, bo coś mi weszło (albo wyszło ;-) w krzyżu… Jak na ironię, codziennie maszeruję albo jeżdżę na rowerze, ale to chyba jednak za mało ruchu na takie długie siedzenie w domu… Albo coś mnie przewiało, bo jak wychodzę na taras, to się specjalnie nie ubieram, a już się trochę zimno zrobiło. Jedyny plus, że mogę testować te, które silnie działają przeciwbólowo i przeciwzapalnie ;-). W sumie to się nie dziwię, że coś mnie dopadło, za dużo się dzieje dookoła, za dużo czytam newsów na FB…, za dużo dziwnych snów mi się śni…

W piątek przed snem zawoziłam koc elektryczny dla kota z pobliskiej wsi, który cierpi na bardzo wycieńczającą zakaźną chorobę. Właściciele zapomnieli o jednym szczepieniu i to było właśnie to. Odkażałam się potem bardziej niż jak przy koronie, bo choć koty szczepione, to i tak mogą to złapać (razy 6! ;-), poza tym Bombisia dochodzi do siebie po jakimś zatruciu pokarmowym i niczego więcej już nie chcemy.


Z lektur polecam bardzo „Lód i woda, woda i lód” Majgull Axellson – mojej ulubionej szwedzkiej autorki, bardzo dobrze się wpisującą w mroczny klimat i zimno jesieni oraz „Twoją wewnętrzną moc” – cudownie wydaną książkę pełną światła (w kontraście do tej pierwszej). „Lód i woda” wbrew swojemu klimatowi ma ostatecznie optymistyczny wydźwięk i jest to chyba najbardziej optymistyczna książka tej autorki z wszystkich przeczytanych przeze mnie do tej pory. Mam nadzieję, że biblioteki zostaną niedługo otwarte, to wypożyczę te, których nie mam. Axellson świetnie pisze o problematycznych relacjach rodzinnych i ogólnie międzyludzkich, o cierpieniu, niezrozumieniu, słabej komunikacji, każda jej książka to taki psychologiczny/obyczajowy thriller. A z filmów i psychologicznych thrillerów polecam moje ulubione włoskie: „The Place”, „Sekret bogini Fortuny” czy wspaniałe „Ostatnie prosecco hrabiego Ancilotto”. Dziś obejrzałam z kolei „Życie przed sobą” z genialną Sofią Loren i cudnym czarnoskórym chłopcem w rolach głównych. Film kręcony był w Bari, gdzie byliśmy w lutym, ale w tamtą dzielnicę się nie zapuszczaliśmy… Film raczej smutny; nakręcony na podstawie książki, na faktach.   


A z podróży polecam przepiękny i tajemniczy pałac w Kopicach położony nad malowniczym stawem; jak również spacer po okalającym go lesie. Kiedy świeci słońce i liście mienią się kolorami to wtedy jesień wydaje się najcudowniejszą porą roku! ;-) 





czwartek, 11 czerwca 2020

Siedzę na tarasie, jem pyszne upieczone rano ciasto, popijam pyszną herbatką i spisuję stare książki dla antykwariatu (liczę, że coś wezmą!). Żaby rechocą jak szalone, a piwonie upajają nas swoim słodkim zapachem. Koty biegają, kuny skrzeczą, jeż fuka, ślimaki ni stąd ni zowąd pojawiają się na trawie ;-). Chwilo trwaj!
Dochodzę do siebie po maturalnym stresie - we wtorek była matma, a u mnie prawie że depresja, kiedy usłyszałam po egzaminie, że mogło być lepiej i że jest "na styk". O dziwo, moja maturzystka przyjęła to ze stoickim spokojem; faktycznie jest to egzamin dojrzałości w tym dosłownym znaczeniu. Na szczęście, po opublikowaniu rozwiązań, wyliczyła sobie, że jest lepiej niż myślała :-). Wczoraj na angielskim rozszerzonym niepotrzebnie przepisywała część rozprawki, żeby nie było skreśleń, bo nie chciała przekroczyć limitu słów i w konsekwencji ledwo co zdążyła skończyć, nie mówiąc już o policzeniu tych słów.... Można mieć super wiedzę, ale najważniejsza jest liczba słów w wypracowaniu...
No nic, jest tak, jak jest i "to doświadczenie jest kompletne takie, jakie jest" jak to mówi Pema Chodron w swej książce "Twoje wspaniałe życie - jak przyjąć to, czego nie chcemy otrzymać" :-).






sobota, 23 maja 2020


“Na świecie nie zapanuje pokój, jeśli każdy człowiek z osobna nie osiągnie pokoju wewnętrznego” (S. N. Goenka) 

 Wczorajszy dzień i dzisiejszy ranek były dla mnie bardzo emocjonujące i przy obecnej deszczowej pogodzie czuję, że moje ciało potrzebuje dużo snu, żeby dojść do siebie ;-). Wczoraj zabrałam maluchy razem z mamą do weterynarza na odrobaczanie. Zniosły to bardzo dobrze, nawet tam zasypiały, nawet nie pisnęły, za to biedna Kitty miauczała przez całą godzinę tam, w samochodzie w obie strony i potem jeszcze w domu praktycznie cały dzień. Jej matczyny instynkt jest tak silny, że nie można było jej nijak uspokoić w tym gabinecie. Biegała potem też miaucząc koło samochodu, bo chyba czuła tam zapach swoich dzieci. Nie pomogło też, że lekarka zamiast zabrać się jak najszybciej do roboty, to długo robiła zdjęcia małym, bo tak jej się podobały ;-). W sumie to bez jej badania wiedziałam, że są zdrowe i wspaniale się rozwijają, no, ale jak już przyjechaliśmy na odrobaczanie, to lekarka chciała je też zbadać. Żadnych wad genetycznych, żadnego rozszczepienia podniebienia, co ponoć często się zdarza. Są dla nas wielkim darem, szczególnie jeśli chodzi o możliwości relaksowania się i czystej radości, których nam dostarczają J. Mogłam ująć tę metodę w swojej pracy dyplomowej (głaskanie i przytulanie kota ;-).     

A dziś rano miałam właśnie obronę tej pracy w mojej kochanej szkole trenerów rozwoju osobistego i odbyło się to online! Przed tym wszystko pięknie udało mi się zrobić, tak jak sobie zaplanowałam – 20 min gimnastyki relaksującej Chi Kung z Lee Holdenem (jest na YT) – wspaniałego delikatnego flow z głębokim oddychaniem poprzedzonego odstresowującym shakingiem, po którym sama buzia mi się śmiała, tak mi się zmieniła na lepsze energia J. Śniadanko, ładne ubranko, włosy, make-up i oddechy na zrównoważenie półkul mózgowych. Chyba jednak za krótko oddychałam, bo kiedy zobaczyłam szacowną komisję złożoną z największych autorytetów szkoły, to język zaczął mi się plątać…. Ech…Wszystko to wiedziałam, o co mnie pytali, ale nie przekazałam tego w sposób w jaki powinnam i w ogóle za mało powiedziałam. Ewidentnie lepiej piszę, niż mówię… Ogólnie było sympatycznie, z uśmiechem i dynamicznie. Moja promotorka, Krystyna Królicka bardzo pozytywnie przedstawiła moją pracę i potem stała za mną murem, kiedy profesor Królicki zadawał mi „podchwytliwe” pytania, sprawdzające w praktyce moją wiedzę z Ajurwedy. Był jeszcze najwspanialszy psychoterapeuta, trener i dyrektor szkoły (po godzinach również instruktor Tai-chi) Krzysztof Maćków. Oni są tak wyjątkowymi, mądrymi i serdecznymi ludźmi, że jestem dozgonnie wdzięczna wszechświatowi za postawienie ich na mojej drodze i możliwość czerpania z ich mądrości. Są dla mnie autorytetem w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Znalazłam nawet takie wyjaśnienie słowa autorytet, które w pełni ich opisuje (za dr hab. n. med. Jackiem Sznurkowskim):

„Autorytetem są ludzie, w stosunku do których jesteśmy skłonni się podporządkować lub chcemy ich naśladować. W mojej ocenie autorytetem może zostać osoba, która z jednej strony nosi w sobie duszę dziecka, a z drugiej posiada dojrzały „piękny umysł”. Dusza dziecka czyni człowieka kreatywnym marzycielem, odpowiada za duży entuzjazm i pasję w działaniu. Piękny umysł powoduje, że ludzie kochają siebie i innych, stale dążą do doskonałości oraz są wytrwali i gotowi do poświęceń.

Człowiek obdarzony opisanymi powyżej cechami bardzo szybko osiąga wysoki poziom kompetencji (tzw. profesjonalizm) oraz, co ważne, ma doskonałe relacje osobiste czyli poukładane życie.
Osoba kompetentna o dobrze poukładanym życiu jest jak drzewo z głębokimi korzeniami, które bardzo trudno złamać. Taki człowiek, żeby zostać autorytetem w środowisku, w którym żyje, musi dodatkowo być wizjonerem, obdarzonym ponadprzeciętną energią życiową. Musi umieć swoją wizją zarażać innych oraz być nakierowanym na odnoszenie sukcesów.

Autorytet nikogo nie udaje, jest autentyczny, etyczny i tolerancyjny.

Pozostałe cechy jakie powinien posiadać autorytet, to:
- kultura osobista (w dużej mierze zależna jest od wychowania otrzymanego w domu rodzinnym)
- umiejętność słuchania
- prawdomówność
- bezstronność
- pozytywne myślenie
- wiara w ludzi i ich możliwości”

Tak, oni kochają ludzi i wierzą w nich i ich możliwości. Wspaniali nauczyciele ze wspaniałymi duszami.

Za miesiąc będziemy świętować odebranie dyplomów J.

niedziela, 17 maja 2020




Życie wiejskie płynie sobie wolno….., pachnąco, zielono, różowo, ptasimi trelami śpiewająco, żabami cudnie rechocząco i słodkimi kociątkami miaucząco…. Wiem, że robię się monotematyczna z tym ogrodem, ale po prostu nie mogę przestać się zachwycać ;-) Małymi kotkami też nie mogę przestać się zachwycać, bo są niesamowicie, absolutnie przesłodkie!!! To taki dar dla nas J. Jestem pod wrażeniem matczynej mądrości naszej Kitty i jej cierpliwości w wykarmieniu ich wszystkich – a nie jest łatwo dostać się „do cyca”; nim wszystkie spokojnie zaczną jeść, to przepychanek jest co nie miara i machania łapkami i miauczenia, piszczenia oraz ciamkania ;-). Można je obserwować cały dzień, wciągają bardziej niż najlepszy film, te przytulania, zabawy, wchodzenia jeden na drugi i odkrywanie świata. Kto by pomyślał, że tak „skończę” – z ogródkiem warzywnym, sadzeniem bzów, jaśminów, azalii i rododendronów i sześcioma kotami ;-). 

Kocham życie, kocham te wszystkie cudne stworzenia, małe i duże, dwu- i czteronożne, każdy nowy zielony listek i kolorowy pąk, pierwszą rzodkiewkę, szczypiorek i wszystko to, co wychodzi z ziemi. Wczoraj przywiozłam mamę do nas, po tak długim czasie! Wcześniej byłyśmy na cmentarzu i w ogrodniczym kupić kwiatki do korytek. Zamówiłyśmy pyszną pizzę, posadziłyśmy kwiatki, pomidory i cukinie, dziś dosiałam fasolkę szparagową, rukolę i znowu rzodkiewkę J.



Co tu więcej pisać, wdzięczność, uważność i dużo zachwytu nad tym, co jest. Teraz, na przykład, Janusz Radek śpiewa piękne utwory live na Domówce na FB. Pewnie, smutno, że Trójka to teraz bardziej Trujka, ale wiem, że nic nie jest wieczne, płynie, zmienia się, nie będzie w Polskim Radio, to będzie w internecie…








poniedziałek, 11 maja 2020


Obraz może zawierać: roślina, kwiat, drzewo, na zewnątrz i przyroda
Ale się ponura pogoda zrobiła! Rano tak cieplutko, rozłożyłam sobie matę w ogrodzie, żeby poćwiczyć; nie wstałam na 6-tą, choć budzik dzwonił, ale jakoś po weekendowych pracach w ogrodzie i garażu nie chciało mi się…. Szkoda, bo sama siebie sabotuję, był czas, kiedy ćwiczyłam wiele dni z rzędu o 6:00 i potem miałam niesamowitą energię cały dzień, nawet ani razu nie ziewnęłam! Natomiast jak wstanę po 6-tej, to potem śnią mi się bardzo dziwne sny, śpię czujnie, a jak wstanę to czuję się niewyspana. Ciężko też z pójściem spać wcześniej niż o 23:00, choć dzisiaj chyba mi się to uda dzięki deszczowej pogodzie ;-). Wszystko to pokrywa się z porami dnia i zegarem biologicznym według Ajurwedy i noblistów, którzy to udowodnili. Ta mądrość jest z nami od wieków, wystarczy z niej systematycznie korzystać i słowo systematycznie jest kluczem do wszystkiego. Kiedyś przeczytałam, że samodyscyplina jest wyrazem najwyższej miłości do siebie. Coś w tym jest…

I jak już dzisiaj byłam na tej trawie i miałam zacząć, to najpierw położył się koło mnie kot, a potem przybiegły dziewczyny, że jeden maluszek wyszedł z ukrycia i trzeba przyprowadzić Kitty. Kiedy to zrobiłyśmy, to Kitty zajęła się spokojnie jedzeniem, a maluszek nieporadnie próbował „iść” do niej, ale wyglądało to jakby płynął, tzn. czołgał się i ślizgał biedny po gładkiej podłodze… Nie wiedziałyśmy, czy go dać z powrotem do rodzeństwa, czy go możemy dotknąć (ale przecież Kitty zna nasz zapach!), czy co robić. Kiedy na chwilę odpoczął od tego czołgania, zaczęłam go wołać i nagle jak wyrwał do mnie! Suma summarum został w końcu nakarmiony przez mamusię i w zasadzie do tej pory jest karmiony,  bo prawie ciągle piszczy, jak mamusia odejdzie J. Wspina się na ścianki legowiska i chciałby wyjść! Pozostałe małe siedzą nadal w ukryciu, wyciągają główki, ale mniej piszczą i w związku z tym stwierdziłyśmy, że ten chyba jest taki najmniejszy i może troszkę niedożywiony, i może ona go specjalnie odłączyła, bo może nie mógł się wśród tamtych dostać do cyca ;-). Jest prześliczny, wygląda jak mały diabełek tasmański, taka słodka miniaturka kocinka ;-). Ciekawe, kiedy wyjdą jego bracia i siostry J. Emocji co nie miara!!!

Praca złożona w środę, wprawdzie w ostatniej chwili zmieniałam drukowanie na jednostronne i zmieniła się przez to numeracja, której niestety nie zmieniłam już w spisie treści, bo już musiałam wychodzić… No nic, Nobel to nie jest, więc może ujdzie ;-).

Mniszek w sobotę zerwany (już nowy rozkwitł) i suszy się na herbatę, warzywniak wyplewiony, lawenda przesadzona (ta, która wyrosła sobie sama, tam gdzie mało miejsca, kartony w garażu uporządkowane – czeka mnie jeszcze spisanie „ton” starych książek dla antykwariatu – może weźmie, oby! Bo jak nie, to nie wiem, co z nimi zrobię, nie umiem ich wyrzucić!!! Nowe oddam do fundacji „Zaczytani.pl” – zbierają dla szpitali i tym podobnym miejsc. Przeglądam te stare książki i mimowolnie wracam do przeszłości, m.in. do mojej młodości…. Męczy mnie to trochę, nie chcę żyć w przeszłości, odkładam je, ale niektóre znowu biorę i szukam miejsca na zatłoczonych już półkach. Jak się rozstać z częścią siebie, którą się zostawiło w tych książkach? Ubrania na szczęście udało się oddać na szczytny cel – można wybrać fundację, wybrałam Ekostraż, kurier przyjeżdża po kartony za darmo – polecam „Ubraniadooddania.pl”. O ironio losu, w mieszkaniu dwa razy mniejszym mieściło nam się dwa razy więcej rzeczy niż w domu ;-).

Błogosławię ten czas i fakt, że nie muszę jeździć codziennie do miasta, bo tyle rzeczy udaje mi zrobić. Oczywiście wiele czasu też „zmarnowałam”, no ale to chyba było spowodowane reakcją na tę całą sytuację z wirusem. Nie chcę wracać do biura!!! Tzn. mogę, ale na maximum jeden-dwa dni w tygodniu. Mam wielką nadzieję, że ten czas przyniesie również dobre rzeczy, że wielu ludzi się przebudzi do świadomego życia, że będzie lepiej… Wiem też, po wizycie w centrum handlowym ujrzeniu tłumów w sklepach, że wielu ludzi w ogóle się nie zmieni…. Jest we mnie też dwoistość, bardzo cenię sobie bycie w domu, bez ludzi z zewnątrz, gapienie się na rośliny, ptaki, słońce i księżyc (chyba trochę zdziczałam;-), ale z drugiej strony mam takie przebłyski, taką wielką „chcicę”, żeby się spotkać z ludźmi, iść do rynku, do fajnych knajpek, zjeść coś wspólnie, zrobić większą imprezę, potańczyć, pośmiać się…. Chyba już za długo tego siedzenia tylko z trzema tymi samymi osobami  ;-)
Image

niedziela, 26 kwietnia 2020

Image
W ten weekend planowałam skończyć pisanie pracy dyplomowej. Ale… los bywa przewrotny i praktycznie cały wczorajszy dzień pełniłam rolę kociej mamy, a tak naprawdę to kociej babci J. Nasza kochana Kicia przyniosła nam na świat w piątek w nocy słodko popiskujące maleństwa. To znaczy, jeszcze ich nie widzieliśmy w całej okazałości, bo do porodu schowała się w łóżku, tzn. pod łóżkiem i do tej pory tam je trzyma J. Pierwszy rodzący maluch trochę ją zaskoczył, bo był już w połowie drogi, kiedy zaczęła szukać sobie miejsca, dziewczyny szybko przyniosły jej przygotowane na tę okazję legowisko, ale kiedy wróciły z wodą, koci ani maleństwa już w legowisku nie było… Kiedy rodziła kolejne, ich piski były boskie, takie delikatne i rozczulające. Czekałyśmy do końca porodu w trwodze, że coś może pójść nie tak. Najgorsze, że nie wiadomo, czy wszystkie żywe, czy mama czuje się dobrze, czy ma mleko, etc. i co robić… Następna przypominajka, że trzeba ufać naturze… Zasnęłam po drugiej, kiedy pod łóżkiem zapadła cisza, o 5:30 już się obudziłam, pobiegłam do pokoju urodzin i bez zmian… Cisza, w legowisku pusto (łudziłam się, że może przeniesie tam małe). O 8:30 zajrzałam pod łóżku i zobaczyłam piękne wielkie oczy Kitty wpatrzone we mnie ze skupieniem. Przemówiłam do niej cicho, ona zaraz wyszła…, bo była głodna. Zjadła, wróciła do małych, a potem przybiegała do nas, do stołu jadalnego, i przejmująco miauczała. Jeść nie chciała. Stawała przed kanapą, gdzie były małe i miauczała. Nie wiedzieliśmy, czy chce, żeby jej pomóc, czy mamy tam zaglądnąć, może dzieje się coś złego? W końcu zrozumieliśmy, czego ona chciała. W swojej naiwności, jeszcze przed porodem ustaliliśmy (na podstawie przeczytanych w internecie informacji), że Kicia po porodzie musi mieć spokój i ciszę, więc będzie sobie mieszkać z małymi w odosobnieniu w jednym pokoju, a my będziemy chodzić „na paluszkach” i ogólnie żyć bardzo cicho, żeby im nie przeszkadzać. Nigdy bym nie przypuszczała jak to się skończy! Nasza kochana Kicia, tak bardzo udomowiona i towarzyska – miauczała, bo chciała, żeby w pokoju, gdzie były jej małe, była istota ludzka, a najlepiej ja. Ona nie chciała tam być sama! Skończyło się więc tak, że siedziałyśmy tam na zmianę z dziewczynami, żeby Kicia czuła, że jesteśmy obok. Przytulała się do nas, trochę spała (wyglądała na bardzo zmęczoną), jadła i chodziła do małych. Zasypiała "na siedząco", ale uszka były wciąż w ruchu i reagowały na każdy dźwięk malutkich. Wzruszyło mnie to bardzo!!! Kitty nie przestaje nas zaskakiwać swoją mądrością i uspołecznieniem. Dzisiaj wyszła na spacerek do ogrodu, a ja za nią. Pierwsze co, to daleko pod płotem zobaczyła ptaszka, wybiegła jak strzała i złowiła (niestety L). To pokazało, jak silny jest jej instynkt. Przeszłyśmy cały dom dookoła, ona przy mojej nodze, jak piesek. Załatwiła się i wróciła do domu. Bałam się, że jak ją zostawię samą, to może zniknąć na kilka godzin, tak jak to robiła wcześniej i nie wróci do małych, a co wtedy z karmieniem? Znowu nie zaufałam Naturze i Stwórcy. Potem wychodziła jeszcze kilka razy, a po powrocie od razu szła do małych. Sama jest taka szczupła i drobna, że wygląda jak duże kocię, a tak cudnie się nimi opiekuje. Czekamy z niecierpliwością, aż nam je pokaże. Według mnie, jest ich minimum troje, może czworo. Niesamowite jest to, że przyszła do nas w urodziny Natalii, małe urodziła w dzień zakończenia jej szkoły średniej, a zrobiła to w jej pokoju J.
Miałam pisać pracę, miałam wyrywać chwasty w ogrodzie, miałam skończyć czytać lekturę do pracy – o twórczej wizualizacji, ale za to siedząc przy kotach wciągnęłam się w oglądanie włoskiego serialu pod tytułem „Il processo”. W ogóle ich nie oglądam, ale ten chciałam zobaczyć (bardziej posłuchać), ze względu na włoski. Niesamowity film!!! Włosi są genialnymi aktorami, a emocje umieją przedstawiać jak mało kto. Oni przecież z natury są emocjonalni. Przepiękny język włoski, którym nie mogę przestać się zachwycać, przepiękni aktorzy, bardzo ciekawa i trzymająca w napięciu fabuła (jak również muzyka), zaskakujące wątki osobiste bohaterów i wspaniałe, zapierające dech w piersiach widoki starówki w Mantowie. Po dzisiejszych prawie czterech godzinach słuchania włoskiego, słyszę jego melodię w głowie, tę intonację, te słowa, tak wyraźnie i pięknie wymówione.  A do Mantowy na pewno pojadę!   

czwartek, 23 kwietnia 2020


Jejku, ale dzisiaj dziwny dzień… Niby pięknie, słońce świeci, krzewy kwitną i pachną, rzodkiewki wychodzą w ogródku, wszyscy zdrowi, wstałam o 6-tej, żeby ćwiczyć (!), ale wśród moich emocji niestety dominuje smutek… Piszę pracę dyplomową o umyśle typu Vata (w ajurwedzie) i czytałam nieraz w ostatnich dniach, że Vacie zaleca się bardzo ostrożne dawkowanie newsów i wszelkich smutnych czy złych rzeczy. I dlaczego tego nie robię? Słabo u mnie z samodyscypliną… Ale nie tym chciałam pisać. Wczorajszy Dzień Ziemi był chyba najsmutniejszym w moim życiu, głównie z powodu pożaru na terenie biebrzańskich bagien. Kiedy przeczytałam o tym orle, który zamiast odlecieć w bezpieczne strony, został przy gnieździe chcąc chronić swoje małe, to już na całego się rozryczałam. W takich sytuacjach nie widzę zalet bycia wysoko wrażliwą. Potem jeszcze komunikaty o suszy, wymieraniu pszczół, przygotowywaniu poideł dla owadów, wpisy Ekostraży o ratowaniu zwierząt, które ktoś potrącił, albo celowo uszkodził…itp., itd., oraz słuchanie „live” Romy Ligockiej, która przed zamknięciem wyjechała do Francji i nie zdążyła już wrócić do Polski. Przeciwnie do jej książek, ta rozmowa nie była zbyt optymistyczna i pogorszyła mój kiepski już nastrój.

To pisałam przed 17:00. Potem miałam włoski, rozłożyłam się z wszystkim na tarasie, herbatka, włoskie ciasteczka, kot na kolanach i od razu poczułam się lepiej, trochę jak na wakacjach ;). W międzyczasie przyszła paczka – zaległy prezent urodzinowy z pysznościami z zagranicy, a po włoskim koledzy i koleżanki z pracy zmotywowali mnie do wyjścia z domu (w końcu!). Wczoraj założyli kanał na naszym wewnętrznym komunikatorze pt. „bieganie”, ale jazda na rowerze też może być ;-). Rafał z sąsiadem wskoczyli na rowery, co mnie dodatkowo zmotywowało. Po miesiącu bez spacerów, w końcu wyszłam z swojego barłogu! Miała być krótka przejażdżka, a wyszło 10km nieznanymi ścieżkami przez las i pod górę. Głowa przewietrzona i niezłe kardio też było pod tą górę. Słońce zachodziło, ścieżka wąska, zerwał mi się błotnik przez te wertepy i nie wiadomo, gdzie i kiedy wyjadę z tego lasu. Ale jakoś tak miałam pewność w sobie, że się nie zgubię. Było cudownie – zapach jak latem nad morzem w lesie sosnowym, śpiew ptaków, spokój i pozytywne zmęczenie mięśni. Przekonałam się na własnej skórze, jak ruch fizyczny zmienia biochemię mózgu na lepsze J. Coś pięknego; wszystkim polecam!


czwartek, 16 kwietnia 2020


Image
Wzięłam trzy dni urlopu i próbuję pisać pracę dyplomową do mojej szkoły trenerów. Napisałam dopiero niecałe trzy strony z trzydziestu i jestem bardzo ciekawa, czy zdążę do majówki. Nie wiem też, czy będę miała czym zapełnić te trzydzieści stron. W międzyczasie ćwiczę włoską gramatykę – uwielbiam te język i co wtorek mam lekcje online (obejrzałam też w ramach praktyki cztery wspaniałe współczesne włoskie filmy), ćwiczę rano o 6:00 jogę, oczyszczam się po ajurwedyjsku oraz sieję warzywka w naszym nowym ogródku warzywnym. 

W końcu udało nam się pozbyć ogromnego basenu, którego nikt nie używał i mamy tam miejsce na warzywa. Jak już zabrali ten basen to ekspresowo udało nam się zamówić ziemię, Rafał migiem zebrał wierzchnią warstwę piasku, przekopał starą, nasypał nową i ponownie przekopał (łącznie z ziemią do drzewek było to 28 ton!). Całą wczesną młodość i później broniłam się od pracy związanej z uprawą warzyw – pamiętam jak by to było wczoraj te często wizyty na działce, zrywanie, przerabianie, itp. i moją niechęć do tego. I teraz to do mnie wróciło! Niestety nie odziedziczyłam w genach od mamy całej tej ogrodniczej wiedzy, więc zobaczymy co z tego wyrośnie ;-). Dobrze, że Rafał ma jako takie pojęcie :D. Nakupiłam wszelakich nasion, o wiele za dużo, po kilka odmian tego samego, no i grzebię się w ziemi! Ku mojemu zdziwieniu bardzo mi się to podoba i czuję się tak, jakbym to już wcześniej robiła i to nie z przymusu, gdyż odczuwam to bardzo pozytywnie. Czuję trudne do opisania połączenie.  Uwielbiam też sprawdzać jak rosną krzewy, które są w ogrodzie, uwielbiam patrzeć na wychodzące i rosnące liście. To jest niesamowite, to odradzanie się po zimie, ten cykl życia, to połączenie z czymś większym, ta soczysta zieleń nowych listków! Lubczyk urósł już tak błyskawicznie, że mogę go już ścinać i suszyć lub mrozić na przyszłość. Kto chce? Trzmielina również powala intensywną zielonością, aż nią błyszczy i rośnie jak szalona. Nocny mróz ściął dwie najpiękniejsze hortensje, u których najwcześniej pojawiły się liście, i z których tak bardzo się cieszyłam i które tak niesamowicie szybko rosły. Mam nadzieję, że odbiją, na dole już wychodzą całkiem nowe pędy J.

Tak to się żyje sielsko anielsko na tej cudnej wsi, lub raczej mam wrażenie, że w osadzie typu Bullerbyn, bo życie u sąsiadów z prawej i lewej stało się całym naszym zewnętrznym życiem. Wdzięczność wielka, za to, że są oni sympatyczni. Wdzięczność za ten czas powrotu do siebie.

niedziela, 5 kwietnia 2020


Przeczytałam poprzedni post o niedzielnych spadkach energii. A dzisiaj jestem na nogach od 4:15 rano i czuję się świetnie do tej pory. To jest niesamowite! Ta energia poranka faktycznie działa, no i dzisiaj jeszcze wybitnie była moc, kiedy połączeni na całym świecie medytowaliśmy, wizualizowaliśmy i modliliśmy się w intencji uzdrowienia naszej kochanej planety :). Nie połączyłam się z Agnieszką sześcioma innymi osobami, bo to "live'y" chyba można tylko oglądać na telefonie, jak mnie potem Zuzia oświeciła, a ja wspaniałomyślnie włączyłam sobie laptopa, żeby mieć większy ekran... ;-). W końcu go zamknęłam i dopiero wtedy skupiłam się w pełni. Cudnie było doświadczać świtu i tej jasności... Potem miałam tyle dobrej energii, że bez problemu upiekłam w końcu ekspresowy chlebek jogina, do którego zabierałam się od tygodnia. Otręby, mąka kukurydziana, trochę pestek, dużo ziół i po pół godziny były już pyszności. Zrobiłam śniadanie dla rodzinki i delektowałam się ciszą, bo nie chciałam ich budzić.
Że ta energia działa, ochrania, podnosi na duchu i wzmacnia dobry nastrój mogłam się również przekonać dzisiaj podczas robienia zakupów. Robiłam je również wczoraj i podczas tego oraz po powrocie do domu nie mogłam do siebie dojść, aż do wieczora. Bardzo źle odebrałam komunikaty w o tym, żeby szybko robić zakupy i pomyśleć o tych co czekają w kolejce. Szkoda tylko, że nie można było otworzyć więcej niż jednej kasy, bo to ona głównie powodowała tę wielką kolejkę na zewnątrz! Te komunikaty były naładowane energią strachu, nawoływały do martwienia się o bliskich, itp. Odebrałam to prawie że jak psychiczny terror. Potem jeszcze czekanie pod apteką i starszy pan za mną, którą prawie że tam zemdlał. Kupiłam mu to co chciał, a potem żałowałam, że nie zaoferowałam mu większej pomocy, bo przecież nie powinien wychodzić (miał chyba z 80 lat), a pewnie nie ma mu kto robić zakupów. Bez maski, stawał bardzo blisko ludzi. Problemy z sercem :(. Po powrocie byłam rozbita, chciało mi się płakać, spać, dosłownie bez sił. Na szczęście zadziała synchronizacja i jedna z naszych wykładowczyń przysłała nam maila, jakby w odpowiedzi na to moje przygnębiające zakupowe doświadczenie. Ona też była na zakupach i poczuła dokładnie to co ja, została wciągnięta w tę ciemną energię strachu. Potem, na naszej szkolnej grupie, okazało się, że prawie wszyscy mieli takie doświadczenia. Wzięłam gorącą kąpiel oczyszczającą z solą zwykłą i pachnącą oraz dużą ilością sody, słuchałam i śpiewałam mantr i czytałam piękne, pozytywne teksty i od razu mi się polepszyło. Staruszkowi wysyłałam dużo zdrowia i światła.
Dzisiaj rano po globalnym wysyłaniu światła i miłości, dobra, uzdrowienia, zdrowia też byłam w sklepie, głównie żeby zrobić zakupy mamie i była tam całkiem inna energia :). Ludzie życzliwi, uśmiechający się, rozmawiający. 

W ciągu dnia często dosłownie rozpiera mnie wdzięczność. W jednej fajnej książce o mindfulness znalazłam takie ćwiczenie, żeby sobie nastawić alarm na co godzinę i wypisywać jedną rzecz, za którą się jest wdzięcznym. Mnie to samo przychodzi, bez zegarka :). Zasadziliśmy kilka drzewek i krzewów i zauważyłam, że te drzewka traktuję dosłownie jak nowych członków rodziny, uśmiecham się do nich, otaczam miłością i patrzę z czułością. Piękny gęsty i rozłożysty cis, wysoki świerk i dwie kosmate sosny. Cieszę się nimi jak dziecko! Jestem wdzięczna za rodzinę, za ciepłą herbatę, wannę,  książki, pracę, hamak na tarasie, słońce o poranku, jedzenie (ciągle coś gotuję i piekę), samochód, sąsiadów, kwitnące kwiatki.... Człowiekowi naprawdę tak mało trzeba do szczęścia...
A w międzyczasie czytam Anitę Moorjani i jej "near-death experience". Opisała je w książce pt. "Umrzeć, by stać się sobą", którą można potraktować jako jej autobiografię, a czyta się ją jak najlepszą powieść. Jak skończę, napiszę więcej.

niedziela, 23 lutego 2020



Po bardzo intensywnym czasie w pracy, a szczególnie dniu, kiedy pracowałam 14 godzin nadszedł czas na całkowite oderwanie się od niej i krótki wypad do Apulii w południowych Włoszech. Udało nam się jeszcze przed koronowirusem ;-). Upałów nie było, ale błękit nieba i morza oraz biel domów wynagrodziły chwilami bardzo zimny wiatr, a w pierwszym dniu nawet ulewny deszcz. Kiedy szukałam lotu, gdzie moglibyśmy wykorzystać punkty zebrane w Wizz Airze, to najcieplejszą opcją z Wrocławia było Bari, choć akurat podczas naszego pobytu temperatura spadła i wiało. Dobrze, że w ostatniej chwili wzięłam rękawiczki! ;-). Jak zwykle nie miałam żadnych oczekiwań co do odwiedzanych miejsc, chciałam się tylko wyrwać z ciągłej pracy. Niesamowitą frajdę dała mi lektura cudownej książki „Miłość w Apulii” – powieści obyczajowej, przewodnika i romansu w jednym, pełnej niesamowitego humoru i obserwacji lokalnego życia, napisanej przez Australijczyka, który zakochał się we Włoszce i przyjechał za nią na sam obcas włoskiego buta. Odnosiłam się często do tej książki podczas różnych sytuacji w naszej podróży, jej fragmenty same przychodziły mi do głowy w odpowiednich momentach. Polecam ją wszystkim, nie tylko italomaniakom J.

Bari nas urzekło. Bardzo przypominało nam Niceę, może dlatego, że też jest nad morzem. Piękna promenada, palmy, przytulne i nie za duże budynki, a przez sam środek wielki deptak prowadzący do uroczej starówki, gdzie mieszkaliśmy. Życie na starówce to osobny temat ;). Stamtąd, rzut beretem do przepięknej katedry Św. Mikołaja i normańskiego zamku, gdzie ponoć przebywał Franciszek z Asyżu, a potem właścicielką była Bona Sforza, królowa Polski. A za nimi rozciąga się błękit Adriatyku……

Bari ma ciekawą historię, jest czyste i eleganckie, a jednocześnie bardzo przytulne, przyjazne i nieprzytłaczające. Dzisiaj miał tam być papież, premier i prezydent Włoch. Myśleliśmy, że w związku z tym wczoraj będą tłumy i zablokowane ulice, ale chyba większość ludzi przyjechała dopiero dzisiaj, po naszym wyjeździe. W zasadzie to te cztery dni mogliśmy spędzić tylko tam, ale my oczywiście jak zwykle musimy bardzo intensywnie ;). W środę byliśmy w Polignano a Mare, Monopoli i Ostuni. W czwartek w Locorotondo i Alberobello. A w piątek w Materze. Każde z tych miejsc jest wyjątkowe, może oprócz Monopoli (przynajmniej dla nas). Ale o tym napiszę w najbliższych dniach.

Kicia nie odstępuje nas ani na chwilę. Spragniona pieszczot, miziania, przytulania i miłości (na zdjęciu niżej przed komputerem;). Bałam się, że może jej nie będzie, kiedy wrócimy. A ona wyszła nam na powitanie, kiedy zajechaliśmy w nocy. Tak mało potrzeba do szczęścia, wystarczy jeden mały kotek ;).

piątek, 3 stycznia 2020



Dziś spełniły się dwa z moich marzeń - zamierzeń, które od dawna chciałam zrealizować, ale jakoś nie mogłam się zorganizować… Czuję wielką wdzięczność dla Kasi, która zrobiła mi zabieg refleksoterapii stóp i to w moim własnym domu! Nie miałam żadnych oczekiwań, choć przez chwilę się zastanawiałam, czy nie będzie mnie boleć, bo przecież stopy są dość wrażliwe. Zamiast tego bardzo mi się spodobał taki konkretny mocny nacisk, Kasi ręce są do niego stworzone, a najwspanialsze były przechodzące mnie „prądy” pod jego wpływem. Po zabiegu czułam się o wiele lepiej, niż przed, byłam rozluźniona i doenergetyzowana, choć tak naprawdę to nie było jego celem samym w sobie. Kotu też się bardzo  podobało, podczas masażu leżał mi na brzuchu lub klatce piersiowej i słodko mruczał. Czułam się zaopiekowana z wszystkich stron :-).
Na stronie Polskiego Instytutu Refleksologii znalazłam takie zdanie: „Stopa ludzka to zakończenie 7200 nerwów, które mają bezpośrednie połączenie z mózgiem, a równocześnie z wszystkimi częściami ciała, które jest doskonale zestrojonym cudem Boskiego dzieła.”

Poza tym, a może przede wszystkim, było mi bardzo miło spotkać się z Kasią J.

A potem… potem pojechałam na zabieg bioenergoterapeutyczny. Od tylu lat chciałam to zrobić… Na pewno od czasu, kiedy przeczytałam o tym, jak bioenergoterapia pomogła Agnieszce Maciąg. Ale nie znałam nikogo zaufanego i chyba trochę się bałam. W końcu postanowiłam się za to zabrać, znalazłam zaufaną osobę – z tytułem mistrzowskim (tak, jest to zawód zarejestrowany w Związku Rzemiosła Polskiego) i z uśmiechem na ustach oraz wspaniałym nastrojem po refleksoterapii zawitałam do pracowni zdrowia. Pan bioenergoterapeuta zdiagnozował stan moich ośrodków energetycznych, zrównoważył je, pootwierał zablokowane i udrożnił przepływ energii. Wystarczy, że jeden jest zablokowany i przepływ do tych nad i pod nim jest już zatrzymany. Efekty będą najlepiej odczuwalne za parę dni… Przydałoby się, bo w pracy będzie dużo wyzwań!

Bardzo mi to było potrzebne po wczorajszym spędzeniu kilku godzin w szpitalu, gdzie „atakowały” mnie niskie energie narzekania starszych ludzi na choroby, NFZ, itp. Towarzyszyłam mamie w małym zabiegu. Ze wzruszeniem patrzyłam na panie lekarki, które pełne serdeczności i cierpliwości prowadziły za rękę te starsze osoby na salę zabiegową. Punkt 2 z kalendarza szczęścia na styczeń Action for Happiness brzmiący: „Rozprzestrzeniaj szczęście przez zrobienie czegoś miłego dla drugiej osoby” został zrealizowany! Dzisiejszy brzmiał: „Znajdź czas, żeby zrobić coś miłego dla siebie” i również został wykonany :D