niedziela, 26 kwietnia 2020

Image
W ten weekend planowałam skończyć pisanie pracy dyplomowej. Ale… los bywa przewrotny i praktycznie cały wczorajszy dzień pełniłam rolę kociej mamy, a tak naprawdę to kociej babci J. Nasza kochana Kicia przyniosła nam na świat w piątek w nocy słodko popiskujące maleństwa. To znaczy, jeszcze ich nie widzieliśmy w całej okazałości, bo do porodu schowała się w łóżku, tzn. pod łóżkiem i do tej pory tam je trzyma J. Pierwszy rodzący maluch trochę ją zaskoczył, bo był już w połowie drogi, kiedy zaczęła szukać sobie miejsca, dziewczyny szybko przyniosły jej przygotowane na tę okazję legowisko, ale kiedy wróciły z wodą, koci ani maleństwa już w legowisku nie było… Kiedy rodziła kolejne, ich piski były boskie, takie delikatne i rozczulające. Czekałyśmy do końca porodu w trwodze, że coś może pójść nie tak. Najgorsze, że nie wiadomo, czy wszystkie żywe, czy mama czuje się dobrze, czy ma mleko, etc. i co robić… Następna przypominajka, że trzeba ufać naturze… Zasnęłam po drugiej, kiedy pod łóżkiem zapadła cisza, o 5:30 już się obudziłam, pobiegłam do pokoju urodzin i bez zmian… Cisza, w legowisku pusto (łudziłam się, że może przeniesie tam małe). O 8:30 zajrzałam pod łóżku i zobaczyłam piękne wielkie oczy Kitty wpatrzone we mnie ze skupieniem. Przemówiłam do niej cicho, ona zaraz wyszła…, bo była głodna. Zjadła, wróciła do małych, a potem przybiegała do nas, do stołu jadalnego, i przejmująco miauczała. Jeść nie chciała. Stawała przed kanapą, gdzie były małe i miauczała. Nie wiedzieliśmy, czy chce, żeby jej pomóc, czy mamy tam zaglądnąć, może dzieje się coś złego? W końcu zrozumieliśmy, czego ona chciała. W swojej naiwności, jeszcze przed porodem ustaliliśmy (na podstawie przeczytanych w internecie informacji), że Kicia po porodzie musi mieć spokój i ciszę, więc będzie sobie mieszkać z małymi w odosobnieniu w jednym pokoju, a my będziemy chodzić „na paluszkach” i ogólnie żyć bardzo cicho, żeby im nie przeszkadzać. Nigdy bym nie przypuszczała jak to się skończy! Nasza kochana Kicia, tak bardzo udomowiona i towarzyska – miauczała, bo chciała, żeby w pokoju, gdzie były jej małe, była istota ludzka, a najlepiej ja. Ona nie chciała tam być sama! Skończyło się więc tak, że siedziałyśmy tam na zmianę z dziewczynami, żeby Kicia czuła, że jesteśmy obok. Przytulała się do nas, trochę spała (wyglądała na bardzo zmęczoną), jadła i chodziła do małych. Zasypiała "na siedząco", ale uszka były wciąż w ruchu i reagowały na każdy dźwięk malutkich. Wzruszyło mnie to bardzo!!! Kitty nie przestaje nas zaskakiwać swoją mądrością i uspołecznieniem. Dzisiaj wyszła na spacerek do ogrodu, a ja za nią. Pierwsze co, to daleko pod płotem zobaczyła ptaszka, wybiegła jak strzała i złowiła (niestety L). To pokazało, jak silny jest jej instynkt. Przeszłyśmy cały dom dookoła, ona przy mojej nodze, jak piesek. Załatwiła się i wróciła do domu. Bałam się, że jak ją zostawię samą, to może zniknąć na kilka godzin, tak jak to robiła wcześniej i nie wróci do małych, a co wtedy z karmieniem? Znowu nie zaufałam Naturze i Stwórcy. Potem wychodziła jeszcze kilka razy, a po powrocie od razu szła do małych. Sama jest taka szczupła i drobna, że wygląda jak duże kocię, a tak cudnie się nimi opiekuje. Czekamy z niecierpliwością, aż nam je pokaże. Według mnie, jest ich minimum troje, może czworo. Niesamowite jest to, że przyszła do nas w urodziny Natalii, małe urodziła w dzień zakończenia jej szkoły średniej, a zrobiła to w jej pokoju J.
Miałam pisać pracę, miałam wyrywać chwasty w ogrodzie, miałam skończyć czytać lekturę do pracy – o twórczej wizualizacji, ale za to siedząc przy kotach wciągnęłam się w oglądanie włoskiego serialu pod tytułem „Il processo”. W ogóle ich nie oglądam, ale ten chciałam zobaczyć (bardziej posłuchać), ze względu na włoski. Niesamowity film!!! Włosi są genialnymi aktorami, a emocje umieją przedstawiać jak mało kto. Oni przecież z natury są emocjonalni. Przepiękny język włoski, którym nie mogę przestać się zachwycać, przepiękni aktorzy, bardzo ciekawa i trzymająca w napięciu fabuła (jak również muzyka), zaskakujące wątki osobiste bohaterów i wspaniałe, zapierające dech w piersiach widoki starówki w Mantowie. Po dzisiejszych prawie czterech godzinach słuchania włoskiego, słyszę jego melodię w głowie, tę intonację, te słowa, tak wyraźnie i pięknie wymówione.  A do Mantowy na pewno pojadę!   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz