Zbieram się do napisania o naszym
zwiedzaniu południowowłoskich miasteczek, ale dziwnie jest się zachwycać się Włochami, kiedy wszystkie media
piszą o zachorowaniach na koronawirusa. Bardzo współczuję Włochom tej trudnej
sytuacji.
Środa, 19.02.2020
W Bari zatrzymaliśmy się w
mieszkaniu na Starówce, na Strada Filioli. Naprzeciwko nas, trochę z boku
codziennie rano pani rozkładała stragan z warzywami i bardzo głośna rozmawiała
z sąsiadkami, nawet wręcz krzyczała. „Mariiiaaa!” było na porządku dziennym
plus jeszcze „Ciao belissima” J.
Wydawałoby się, że ściany w historycznych domach są grube, ale jednak
przekonaliśmy się, że nie zbyt bardzo. Nad nami mieszkała chyba osoba na stałe
przywiązana do łóżka i rano o ok. 6:30 nie tylko budziły nas dzwony z
pobliskiego kościoła, ale również jęki sąsiada. No cóż…. Włosi bardzo lubią
wspólnotę, sąsiedztwo, a rodzina jest dla nich odskocznią i pomocą wtedy kiedy
absurdalne przepisy prawa włoskiego dają im w kość. Za to od 12:00 ulice i
odgłosy cichły, lokalsi znikali na sjestę (nawet w zimie!), przez co my nie raz
i nie dwa zostaliśmy „na lodzie”, wtedy kiedy byliśmy najbardziej głodni.
Pokrywało się to z tym, co przeczytałam w relacji Chrisa Harrisona., ale jakoś łudziłam się, że sjesta jest tylko, kiedy jest upał ;-).
Dzięki sjeście za to, nie było tłumów, a my często czuliśmy się tak, jakby te
miasteczka, które zwiedzaliśmy były tylko dla nas, zaszywaliśmy się w wąskich
uliczkach na starówkach i odkrywaliśmy różne ciekawe rzeczy. Nieustannie
zachwycałam się przecudną roślinnością, która tak pięknie prezentowała się na
tle białych ścianach. Fajnie też było odkrywać jedyną czynną kawiarnię, gdzie
byliśmy jedynymi gośćmi, ale za chwilę za nami nadciągali inni… Zdecydowanie number
one to było Ostuni, Locorotondo i Matera.
Do Ostuni dotarliśmy pod koniec
pierwszego dnia zwiedzania, po uprzednim odwiedzeniu Polignano a Mare, które
zachwyciło nas zapierającymi dech widokami morza i turkusowej wody, pięknie umaszczonymi
kotami wylegującymi się w słońcu w opuszczonych skrzynkach na rośliny i małymi
białymi domkami. Słońce, spokój, wiatr… Mały placyk z kościołem i starym „palazzio”,
gdzie można było posiedzieć przy stoliku na zewnątrz. Następny przystanek to
oddalone o parę kilometrów Monopoli, gdzie spędziliśmy tylko godzinę,
docierając do malowniczego portu i starówki w celu znalezienia najlepszej
panzerotterii w okolicy („Madia”), która niestety była zamknięta (a Google twierdził
coś przeciwnego!). Rozczarowani postanowiliśmy jechać dalej, do Ostuni, z
nadzieją znalezienia jakiejś otwartej knajpki. Na szczęście po drodze uratowali
nas bardzo mili panowie z O’ Capitano, którzy serwowali dania kuchni neapolitańskiej
i zagrzali nam i zapakowali na wynos różne rodzaje przepysznej lazanii.
A Ostuni…. było jak z bajki, białe przepiękne
miasteczko na wzgórzu. Autobus z dworca wysadził nas na wielkim placu Liberta z
przepięknym ratuszem i kościołem obok, stamtąd poszwendaliśmy się chwilę po uliczkach starówki, a potem przeszliśmy na drugą część placu i drogą w górę zawędrowaliśmy
do przytulnej katedry z przepiękną rozetą na fasadzie, a potem do najbardziej
instagramerskich drzwi (na życzenie Zuzi ;), gdzie odbyła się odpowiednia sesja
fotograficzna :D. Następnie zapuściliśmy się w wąskie uliczki starówki (tam to naprawdę
można się pogubić!), a za nami jak zwykle pojawili się ludzie, którzy myśleli,
że my wiemy gdzie idziemy i pytali nas o drogę ;-). Zaczęło padać, choć miało
dopiero w nocy, i wróciliśmy na główny plac rozglądając się za kawiarnią. Jedna
była czynna („Casbach”!), a pani kelnerka czy właścicielka machała do nas
zachęcająco przez okno. Stojący na ulicy jedyny tubylec też nas tam skierował.
Kawiarnia znajduje się na trzech piętrach, weszliśmy na górę i mogliśmy
podziwiać piękny widok głównej ulicy i placu w Ostuni otulonego blaskiem
latarni i deszczu. Było bardzo nastrojowo. Około 19–tej mieliśmy powrotny
pociąg, a trzeba było jeszcze zlokalizować przystanek autobusu w kierunku
dworca kolejowego. Nie było to łatwe,
ale w internecie jest wszystko, nawet aktualny rozkład jazdy tego lokalnego autobusu! Nie wiedzieliśmy
natomiast, w którym miejscu jest przystanek i o której dokładnie
autobus się tam pojawi, gdyż na tym rozkładzie była podana tylko godzina
odjazdu autobusu z pierwszego przystanku tej trasy. Pani kelnerka pomogła nam z
lokalizacją przystanku i czekaliśmy tam dłuższą chwilę. Pomimo deszczu nie przeszkadzało
mi to w ogóle, podczas gdy na co dzień szkoda mi każdej takiej minuty, w czasie
podróży delektuję się wtedy obserwacją lokalnego życia. Tutaj podziwiałam
mnogość odmian Fiata 500 pojawiających się co chwilę na ulicy oraz życie
pobliskiego komisariatu policji. Zbliżał się czas odjazdu pociągu, a autobusu
jak nie było, tak nie było. Kiedy już przyjechał, okazał się małym mini-busem i
ledwo się wszyscy pomieściliśmy, bo w środku byli już pasażerowie z wózkiem i
dziećmi. Dzięki temu, że kierowca pędził po mokrych i ciemnych drogach, zdążyliśmy, przy czym okazało się, że naszego pociągu w ogóle nie było, ale był następny - za 11 minut.
Kiedy wróciliśmy do Bari deszcz nie padał i po drodze do domu zaszliśmy do
supermarketu. Gdybyśmy z niego wyszli szybciej, to nie złapałaby nas burza. Na szczęście
schowaliśmy się pod daszkiem jednego z ekskluzywnych sklepów przy głównym
deptaku i obserwowaliśmy tubylców, co chwilę nagabywani przez hinduskich
sprzedawców parasolek. Kiedy deszcz chwilowo osłabł postanowiliśmy ruszyć do
domu, ale nie przewidzieliśmy, że na starówce ten deszcz będzie płynął po śliskich
kamieniach, no i potem musieliśmy suszyć buty i spodnie. Nasza parasolka leżała
sobie bezpiecznie w walizce (bo deszcz miał być w nocy!). Potem jeszcze
kilkakrotnie pogoda zaskakiwała nas szybkim tempem zmian, ale w samym słońcu było
bardzo ciepło. Rano i wieczorami przydały się rękawiczki.
Rano zaczęliśmy dzień spacerem po
starówce, dojściem nad morze i śniadaniem na Piazza del Ferrarese, gdzie
wypiłam moje pierwsze z wielu najlepsze na świecie cappuccino.
Garść wskazówek:
Bilet kupiliśmy do Monopoli, po drodze wysiedliśmy w Polignano a Mare i na ten sam bilet wsiedliśmy do Monopoli (kupione na stacji są ważne 4 godziny od pierwszego skasowania). Na peronach są żółte kasowniki, gdzie obowiązkowo trzeba skasować bilet przed wejściem do pociągu. Do Ostuni pani w kasie kazała nam kupić osobny, a potem powrotny na całą trasę (można płacić kartą). Pociągi są bardzo wygodne i ciche, ale na tej trasie nie ma informacji w środku jaki będzie następny przystanek. Bilet do Monopoli 3,30 EUR, z Monopoli do Ostuni – 2,50 EUR Ostuni do Bari – 5,80 EUR. Linia Trenitalia, dworzec w głównym budynku (obok są dworce innych linii). Supermarket (nazwa DOK) z tyłu dworca jest największy i można tam kupić przepyszny lokalny ser Scamorza – polecam lekko wędzony, kształt – długie paluszki.
W Ostuni na dworcu czeka autobus, który zawozi pasażerów do centrum, jest on skomunikowany z godzinami przyjazdów i odjazdów pociągów. Przystanek w stronę dworca jest ok. 500 metrów w głąb głównej drogi, którą się przyjeżdża z dworca, stojąc na placu Liberta twarzą do katedry trzeba iść w prawo główną drogą i minąć kolumnę z rzeźbą. Koło przystanku, który jest po lewej stronie ulicy, znajduje się komisariat policji.