czwartek, 31 grudnia 2020



Grudzień wyczerpał mnie psychicznie i fizycznie. W górę i w dół, w górę i w dół. Smutek przeplatany z radością, zbieranie się do kupy, żeby się całkiem nie rozłożyć, dom dziecka z prezentami, myśleliśmy, że zostawimy, a Panie koniecznie chciały, żebyśmy weszli do świetlicy i tam dali te prezenty wychowankom. Chłopiec, którego nic nikt nie chce...wracając do domu słońce po drodze, piękne widoki - poczułam zew podróży, jaką radość może sprawić kawa na stacji benzynowej. Mikołajki w pracy - Secret Santa, który przyniósł mi wspaniałą najnowszą książkę Joanny Bator, którą połknęłam w trzy dni (700 stron!), ale na pewno wrócę do niej. Opus Magnum. Siła kobiet, wpływ otoczenia i danej epoki na los bohaterek, wpływ rodu. Czułam wiele, wiele bliskości z Bertą, Barbarą, Violettą i Kaliną. Nie da się opisać tej książki, to trzeba przeżyć.

Siłą kobiet....dzięki kuzynce Gosi i olejkom eterycznym poznałam Krysię fryzjerkę, niesamowitą kobietę, wyszłam od niej uskrzydlona. Jeszcze nie otworzyłam ust, a ona już mówiła to co ja miałam na myśli. Celinka uratowała mnie podsyłając w pewną niedzielę specjalną medytację na spotkanie się ze swoim wewnętrznym dzieckiem... Renia obdarowała mnie sesją oczyszczającą, rozświetliła mnie, odczepiła jedną przyczynę smutku, podniosła energię. Udało mi się w końcu spotkać z Anią i długo porozmawiać z Beatką :-). Czerpałam dobrą energię z webinarów Agnieszki Maciąg. Dostałam dużo Miłości. I kiedy już wszystko było dobrze i przygotowywałam się na dobre wejście w ten wyjątkowy czas przesilenia zimowego poważnie zachorowała Bombisia, nasz najmniejszy kotek, a dzień po niej jej brat Tygrys. Tydzień temu, po diagnozie, przeżyłam wielką rozpacz, ale po niej na szczęście przyszła energia do działania i 8-godzinnego szukania pomocy i surowicy (nasza wetka wyjechała na świąteczny urlop). Nie wiedziałam, że te koty to dla mnie jak dzieci. Nie zrobiłam połowy rzeczy - m.in. jedzenia, które planowałam zrobić do Wigilii, nasze życie stanęło do góry nogami, ale to naprawdę nie miało żadnego znaczenia. Na FB ludzie wstawiali pierniki świąteczne, a ja siedziałam w poczekalni lecznicy i modliłam się, żeby nas przyjęli. Czas świąteczny nie ułatwiał sprawy i nawet byłam trochę zła, że przez święta leczenie zwierząt jest utrudnione. Ponoć trudne doświadczenia otrzymuje się, aby się rozwijać, wyciągnąć jakąś lekcję, wyjść z tego lepszym. Nie wiem jaka lekcja była to dla mnie, wciąż się nad tym zastanawiam. Na pewno, oprócz wetów, którzy nie chcieli nas przyjąć w Wigilię, wielu było bardzo życzliwych i pomocnych i cieszyli się, że znalazłam surowicę. To było bardzo miłe i ta świadomość, że są dobrzy ludzie na tym świecie. Na każde negatywne doświadczenie pojawiało się pozytywne, wyrównywało się :-) i to było wspaniałe. Jak mało trzeba do szczęścia w Wigilię, ja chciałam tylko dla nich kroplówkę i tę surowicę....Jako dziecko czekało się na Wigilię jak na noc cudów i w sumie teraz też wydarzył się cud, że koty zostały w końcu zaopatrzone w odpowiednie leki i odyseja się skończyła. Może ta lekcja to to, żeby zaufać, że będzie dobrze, że modlitwy i wysyłanie światła i zdrowia naprawdę pomaga, że te święta to tak naprawdę pomoc ludzka i życzliwość, to są największe prezenty, i żeby się nie martwić o pieniądze na opiekę nad kotami, bo nagle przyszedł przelew, który miał przyjść pół roku temu, a firma podarowała kartę Sodexo, którą mogłam za nią zapłacić. To był z całą pewnością Rok pod znakiem Kota! :D

Kończę, bo chcę jeszcze spalić, to z czym się symbolicznie żegnam wraz z odchodzącym rokiem. 

I kończę go z wdzięcznością za każde doświadczenie tych ostatnich dwunastych miesięcy.       



   

poniedziałek, 30 listopada 2020

Z plecami już lepiej, w zasadzie to dopiero od dzisiaj. Na pogrzebie Cioci udało mi się iść i siedzieć bez dużego bólu. Bardzo się spłakałam...szczególnie jak Asia żegnała i wspominała Ciocię swoimi słowami... Tak przepięknie o Niej opowiadała i tak właśnie ją zapamiętam. "Niezwykła w swojej zwykłości", "w niebie na pewno jest zmywarka, Ciocia nie będzie musiała zmywać (co bardzo lubiła), może w końcu odpocząć", "Mistrzyni recyclingu", "Serce miała na dłoni"...


Wczoraj sprzątałam kartony w garażu, przeglądałam papiery, schylałam się i potem czułam się gorzej, a dzisiaj magicznym sposobem i w magicznym czasie pełni i zaćmienia księżyca już nie czuję praktycznie żadnego bólu ;-)

 

Wczoraj też byłam na webinarze u Agnieszki Maciąg. Podsumowała rok 2020 pod kątem ruchu planet i ich wpływu na to, co działo i dzieje się na ziemi. Mówiła też o tym, co będzie 21.12 (specyficzna koniunkcja planet) i jak świat zacznie się potem zmieniać. W skrócie: ci, co są pozytywni będą jeszcze bardziej pozytywni, a ci, co są negatywni….. Nie miałam w zasadzie żadnych oczekiwań co do tego webinaru, i wiele treści nie było dla mnie nowością, ale jak zwykle po takich spotkaniach czułam się o wiele lżej, a dziś to już w ogóle fruwam w przestworzach, śmieję się co chwilę i mam świetny nastrój :D. A to jak czujesz się dzisiaj, podczas tej pełni i zaćmienia zwielokrotni się w przyszłości.

 

Wczoraj ugotowałam też trzy dania na obiad według jej przepisów z ostatniej „Urody życia” na lekkostrawne ajurwedyjskie pożywienie. Wyszło bardzo przepysznie! Ryż z soczewicą i warzywami, fasolka mung, kotleciki z kaszy jaglanej – wszystko z pysznym kuminem (przywiezionym z Maroka ) i innymi przyprawami. Tej gazety od dawna nie kupuję, ale coś mnie do niej przyciągnęło, kiedy byłam w sklepie ;-).

 

Od piątku przeżywam wiele emocji związanych z robieniem paczek mikołajkowych dla wychowanków domu dziecka. Zainspirowana w czwartek przez Karolinę i jej akcję robienia paczek dla domu dziecka w Bierutowie, który ogłosił się na FB, że brakuje im dosłownie wszystkiego, zrobiłam w piątek zbiórkę w pracy, znalazłam dom dziecka w górach, daleko od ośrodków miejskich, i poprosiłam panią dyrektor o listę marzeń jej wychowanków. W sobotę robiłam te zakupy korzystając z przecen – ja, która nie lubi takich akcji jak Black Friday i sama z nich nie korzysta, bo kojarzą mi się z konsumpcjonizmem! Nauczyłam się też, że prawdziwa pomoc dla dzieci z domu dziecka, to nie to, co ja sama chcę im dać, tylko to pomoc w daniu im tego, co sami by chcieli. Patrząc na ich listę marzeń, ja osobiście nie kupiłabym im wielu z tych rzeczy, ale szanuję ich marzenia i ich godność człowieka i ich prawo do własnych pragnień . Najpierw tę pomoc traktowałam egoistycznie i chciałam chyba pomóc głównie sobie. Jak już to przerobiłam, to bardzo się cieszę z tego, że oni będą się cieszyć z tego co dostaną . I to jest największa radość!!! Dostaną to, co chcą mieć. Ta radość miesza się ze współczuciem i smutkiem, kiedy pomyślę, co te dzieci muszą przeżywać z powodu swojej sytuacji życiowej.

 

Szykuje się bardzo ciekawy i obfity w wydarzenia tydzień i zapewne również cały nowy szczególny miesiąc!


Rano był śnieg, ogród wyglądał magicznie.... Bardzo doceniam zalety pracy z domu :-)


niedziela, 22 listopada 2020

Listopad mija bardzo refleksyjnie i czasami bardzo emocjonalnie…. Tęsknota za tatą, smutek i „grzebanie” w dziadkach, pradziadkach i prapradziadkach ze strony taty, którzy mnie jakoś wyjątkowo wołają, szczególnie od momentu, kiedy uświadomiłam sobie, że moja prababcia nazywała się dokłądnie tak jak ja (z panieńskim nazwiskiem). Zmarła młodo, w wieku 39 lat. Mam kilka zdjęć i tak bardzo chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o niej. Ciocie moje kochane więcej wiedzą o dziadkach ze strony swojej mamy, niż o tych ze strony taty. Jego, czyli swojego dziadka, nigdy nie poznałam, gdyż urodziłam się po jego śmierci. I tak jakoś mnie ciągnie do historii ich życia… Dziadek urodził się w Niemczech, kiedy pradziadkowie pojechali pracować do Westfalii przed I wojną światową, tzn. pradziadek pracował – jako górnik w Zagłębiu Rurhy. W moim życiu często przewija się epizod niemiecki, może to z czegoś wynika? Pamięć rodu nabiera tu specjalnego znaczenia.

 

Parę dni temu odeszła ciocia Bronia, najstarsza siostra taty i chyba najstarsza z wszystkich żyjących krewnych ze strony swojego taty (jak również mojego). Wielki smutek i niedowierzanie, że już jej nie ma tutaj z nami. Dalej trudno mi w to uwierzyć. Niech jej dusza spoczywa w pokoju. Wróciły wspomnienia o tacie. Kiedy umiera ktoś bliski, to tak jakby umierała część Ciebie…. Przypominają mi się spotkania rodzinne z przeszłości, zawsze ten sam liczny skład cioć i wujków – rodzeństwa rodziców. To była stała część mojego dzieciństwa - świat, który już częściowo odszedł…

 

Wspieram się olejkami jak mogę; jest taka specjalna mieszanka na wsparcie w żałobie i stracie, którą niestety zgubiłam po ostatnim pogrzebie . Ale poprosiłam moje olejkowe koleżanki o przesłanie mi kilku kropel.

 

Dziś też się nimi wspierałam w masażu i kąpieli, bo coś mi weszło (albo wyszło ;-) w krzyżu… Jak na ironię, codziennie maszeruję albo jeżdżę na rowerze, ale to chyba jednak za mało ruchu na takie długie siedzenie w domu… Albo coś mnie przewiało, bo jak wychodzę na taras, to się specjalnie nie ubieram, a już się trochę zimno zrobiło. Jedyny plus, że mogę testować te, które silnie działają przeciwbólowo i przeciwzapalnie ;-). W sumie to się nie dziwię, że coś mnie dopadło, za dużo się dzieje dookoła, za dużo czytam newsów na FB…, za dużo dziwnych snów mi się śni…

W piątek przed snem zawoziłam koc elektryczny dla kota z pobliskiej wsi, który cierpi na bardzo wycieńczającą zakaźną chorobę. Właściciele zapomnieli o jednym szczepieniu i to było właśnie to. Odkażałam się potem bardziej niż jak przy koronie, bo choć koty szczepione, to i tak mogą to złapać (razy 6! ;-), poza tym Bombisia dochodzi do siebie po jakimś zatruciu pokarmowym i niczego więcej już nie chcemy.


Z lektur polecam bardzo „Lód i woda, woda i lód” Majgull Axellson – mojej ulubionej szwedzkiej autorki, bardzo dobrze się wpisującą w mroczny klimat i zimno jesieni oraz „Twoją wewnętrzną moc” – cudownie wydaną książkę pełną światła (w kontraście do tej pierwszej). „Lód i woda” wbrew swojemu klimatowi ma ostatecznie optymistyczny wydźwięk i jest to chyba najbardziej optymistyczna książka tej autorki z wszystkich przeczytanych przeze mnie do tej pory. Mam nadzieję, że biblioteki zostaną niedługo otwarte, to wypożyczę te, których nie mam. Axellson świetnie pisze o problematycznych relacjach rodzinnych i ogólnie międzyludzkich, o cierpieniu, niezrozumieniu, słabej komunikacji, każda jej książka to taki psychologiczny/obyczajowy thriller. A z filmów i psychologicznych thrillerów polecam moje ulubione włoskie: „The Place”, „Sekret bogini Fortuny” czy wspaniałe „Ostatnie prosecco hrabiego Ancilotto”. Dziś obejrzałam z kolei „Życie przed sobą” z genialną Sofią Loren i cudnym czarnoskórym chłopcem w rolach głównych. Film kręcony był w Bari, gdzie byliśmy w lutym, ale w tamtą dzielnicę się nie zapuszczaliśmy… Film raczej smutny; nakręcony na podstawie książki, na faktach.   


A z podróży polecam przepiękny i tajemniczy pałac w Kopicach położony nad malowniczym stawem; jak również spacer po okalającym go lesie. Kiedy świeci słońce i liście mienią się kolorami to wtedy jesień wydaje się najcudowniejszą porą roku! ;-) 





niedziela, 25 października 2020



O czym tu pisać, kiedy tyle się zdarzyło i tyle niepokojących rzeczy dzieje się teraz? Jak nie pogrążyć się w otchłani smutku, wściekłości i smutku? Praktykować wdzięczność, ale taką autentyczną, która przyciąga jeszcze więcej dobrych rzeczy (sprawdziłam, działa!), spotykać się z ludźmi, czynić dobro – jakkolwiek górnolotnie to brzmi, skupić się na „tu i teraz”, dać ujść swoim emocjom w bezpieczny sposób…….

Zmiany nadchodzą, to nieuniknione i chyba coraz więcej z nas to zauważa.


Zresztą, jedyną pewną rzeczą jest zmiana. Byli u nas dzisiaj na obiedzie Edyta z synem Adasiem. Jakbyśmy cofnęli czas o półtora miesiąca, to byłby z nami jeszcze Rafał, dobry kolega Rafała, z którym współdzielili mieszkanie ponad dwadzieścia lat temu. Rafała nie ma już z nami tutaj, fruwa sobie szczęśliwie w przestworzach. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą… Inny kolega w naszym wieku miał niedawno zawał serca.

Takie zdarzenia przeplatają się z tymi radośniejszymi, ot – samo życie…. Wdzięczność i jeszcze raz wdzięczność za zdrowie, dar życia, dar rodziny, dar przyjaciół, dar pracy, za możliwość pogłaskania miękkiego i ciepłego futra zwierzaka i przytulenia się, kiedy jest smutno i człowiek potrzebuje pocieszenia. Nie narzekanie, ale wdzięczność.

Jest takie ćwiczenie, które powinno się robić codziennie: codziennie wypisać 10 rzeczy za które jest się autentycznie szczęśliwym i wdzięcznym z całego serca, napisać dlaczego i za każde podziękować trzy razy.

Podsumowując ten ostatni czas, kiedy mnie tu nie było:

1.    Naprawdę się cieszę, że na początku września udało nam się pojechać na południe Niemiec, pozwiedzać urocze miejsca, odebrać N. po jej dwóch miesiącach pracy tam, gdyż mogliśmy zwolnić, podelektować się pięknymi chwilami, miejscami, dobrymi ludźmi i dobrym jedzeniem, zobaczyć gdzie N. pracowała i doświadczyć życzliwości jej współpracowników.

2.      Z całego serca dziękuję za to, że zabieg Rafała potoczył się dobrze (i że w ogóle się odbył!) J

3.  Jestem taka szczęśliwa i wdzięczna za możliwość uczestnictwa w uczcie duchowo-muzycznej jaką zawsze są koncerty Janusza Radka – ten był wspaniały, trochę taki refleksyjny, a prezentowane utwory z nowej płyty cudowne.

4.   Naprawdę się cieszę, że spotkaliśmy się z Kariną i Cyprianem, z Martą, z Celiną, z Gosią i Anią (z mojej pierwszej pracy), z Magdą, Piotrkiem i Danusią, oraz Edytą z Adasiem J, gdyż w obecnych czasach bardzo ważne są relacje. Cieszę się też z nowych znajomości: z Kasią, Eweliną i Wiolą od olejków, z Kasią ze wsi obok, z Magdą, która prowadzi jogę „po wsiach”, z Martą, która masuje najwspanialej na świecie, z intencją, jasną energią, po prostu z miłością J.

5.       Z całego serca dziękuję za to, że mam pracę i dobrych współpracowników.

6.     Jestem taka szczęśliwa i wdzięczna za mój rozwój w dziedzinie olejków eterycznych, za wychodzenie ze strefy komfortu, za mój debiut na żywo na szkoleniu o olejkach eterycznych w Krzywym Kominie, za rozpoczęcie lekcji olejkowych online oraz mój pierwszy nagrany filmik (o drzewku herbacianym) oraz za osoby, z którymi dzielę się olejkami.

7.  Naprawdę cieszę się, że przeprowadziłam oczyszczanie z Ajurwedą, że mogłam kupić wszystkie potrzebne produkty i przyprawy, że wytrwałam 6 dni.

8.     Z całego serca dziękuję, za dar zdrowia dla mnie i moich bliskich! I tego życzę wszystkim ludziom na ziemi.

niedziela, 30 sierpnia 2020


Minęły dwa miesiące od ostatniego wpisu w czerwcu. Wciągnęło mnie totalnie w ogród, koty, jeże, pracę, włoski i olejki eteryczne. Olejkami doTerra zafascynowałam się pod koniec czerwca na bootcampie zorganizowanym na FB. Zachwyciłam się mnóstwem ich praktycznych zastosowań, o których pisały dziewczyny z całej Polski, i tym, że są mocne, bardzo wydajne, można je stosować wewnętrznie, a przede wszystkim, że tak cudownie i nieziemsko pachną! A wiadomo, że za sprawą zapachów można się przenieść do krainy baśni i tam gdzie się tylko chce J. Słuchałam lekcji olejkowych, uczyłam się, czytałam o tych dobrociach, zakupiłam olejkową „biblię” pt. „Modern Essentials” i „Essentials and Emotions” i z przyjemnością oddaję się tej pachnącej i niesamowicie ciekawej lekturze. Rośliny i naturę kocham od zawsze, a olejki eteryczne to ich sama esencja, do 70 razy mocniejsza niż rośliny w swojej roślinnej postaci. Zaczęłam olejkową stronę na FB, aby dzielić się pięknem, dobrem i obfitością natury J.  
Kiedy patrzę w kalendarz lipcowy to widzę wpisy związane z ogrodem, warzywniakiem i kotami. To też wyjazd Natalii do Niemiec do pracy, którą sobie znalazła jeszcze w lutym i udało się pomimo obostrzeń. Jestem bardzo wdzięczna wszechświatu za to jej bezcenne doświadczenie.  To również spotkanie Heartalku w Trzebnicy z Martą, Kasią, Benitą i Małgosią, a potem wizyta u Małgosi w Zawoni i długie rozmowy ogrodniczo-życiowe. To też tygodniowy pobyt Maćka, Basi i dzieci u nas oraz szalona podróż na koncert Janusza Radka w Warszawie 31.07.2020. Podróż trwająca o wiele dłużej niż powinna z powodu trzech wypadków po drodze, z małym stresem, że nie zdążę na koncert Janusza w ogrodzie Muzeum Literatury, ale też podróż pełna cudnej energii Kasi, z którą zabrałam się tam przez Bla, bla car. Kasia jest wyjątkową osobą – wulkanem najczystszej autentycznej pozytywnej energii, dobrego humoru, uśmiechu i radości, osobą, która sprawia, że chce się żyć!!! Uwielbiam takie niespodziewane spotkania! Oprócz nas dwóch były jeszcze Agnieszka i Klaudia oraz Kot. To była wspaniała podróż i dzięki Kasi, która zawiozła mnie pod drzwi muzeum, nie spóźniłam się na koncert Janusza <3 <3 <3. Koncert w zmierzchającym ogrodzie z nastrojowymi światłami i fantastycznymi wykonaniami Halinowych wierszy był absolutnie magiczny, niezapomniany i jedyny w swoim rodzaju. Potem spotkanie z dziewczynami z Fan Clubu i kontynuacja w naszym mieszkaniu. Rano przespacerowałam się po Starym Mokotowie idąc do Śniadaniowni z przepysznym jedzeniem, podziwiając przepiękne secesyjne wille. Powrót Bla, bla z Piotrem i  dwoma Hindusami i przepyszny wege obiadek z rodzinką w Green Busie na Nadodrzu. Lipiec to też cudny zabieg refleksologiczny w wykonaniu Kasi A. i jeszcze cudniejszy Krąg Kobiet w Oleśnicy z nią, Celiną i innymi wspaniałymi kobietami.  




Sierpień to Zuzi staż w biurze podróży, sterylizacja Kitty i jej urojona ciąża, weekendowa wizyta Bernda i wspólne śniadanie w Mleczarni, weekendowa wizyta Baśki, Krzyśka i dzieci, wizyta Karolinki W., olejkowe i kobietkowe spotkanie z wieloletnimi sąsiadkami, dwa przepiękne filmy włoskie: „Made in Italy” (Włoskie wakacje) z Liamem Neesonem, który w sumie był bardziej angielski niż włoski, a widoki Toskanii zapierające dech w piersiach – tak bardzo wtedy zapragnęłam znaleźć się w tej malowniczej krainie, oraz „Praca jak każda” („Ma come ci dice il cervello) w ramach festiwalu filmów włoskich, który jest niesamowicie pogodnym komedio-kryminałem, takie połączenie Jamesa Bonda i Bridget Jones po włosku J. Przepiękny język, widoki, jedzenie, bohaterzy, wzruszenia i poruszane tematy. Cudnie tak się oderwać od 9-10-ciogodzinnej rutyny w pracy, której miałam bardzo dużo w tych dwóch miesiącach i po lipcu ciągnęłam już resztką sił…. W końcu w ten wtorek mogłam się od niej oderwać. Z pierwotnych wakacyjnych planów podróży, najpierw do Toskanii, potem na Morawy, ostatecznie pojechaliśmy do Roba i Beaty do Torunia, aby pomóc im po zabiegu szpitalnym, po drodze zatrzymując się na cudowne dwie godziny w Łasku u Benity i Czarka (pełne śmiechu i wartościowych rozmów), i z Torunia wyskoczyć na jeden dzień do Sopotu i Gdyni. Wyjechaliśmy stamtąd w sobotę rano, aby zdążyć z Kitty do kontroli weterynaryjnej.    
W Sopocie było przytulnie i sympatycznie, zjedliśmy śniadanie w knajpce z lokalsami – jednym z nich okazał się lokalny malarz Jarosław Nowicki Karaim, który niedawno miał wernisaż i opowiadał o perypetiach związanych z wpływem okoliczności covidowych na jego wystawę. Żałuję teraz, że nie poszliśmy jej zobaczyć. Za to zobaczyliśmy Grand Hotel, bohatera wspaniałej książki J. Wiśniewskiego, z mola i z bliska. No i morze!!! Nie to samo, co turkus i błękit wody w ciepłych krajach, no ale zawsze morze ;-). I gofry! Ale jeden dzień w zupełności wystarczy ;-). Potem podjechaliśmy do Gdyni, bez planu, do portu, chcieliśmy zobaczyć statki, ale zamiast nich zwiedziliśmy Muzeum Emigracji, które tam się znajduje (warto!), a następnie w deszczu autobusem (parasolka została w samochodzie zaparkowanym daleko) podjechaliśmy na spotkanie z Małgosią w Cafe Klaps, gdzie bywają znani aktorzy i filmowcy z całej Polski (wpisy na ścianach) i serwują pyszne jedzenie (szczególnie malinową bezę!).



A dziś już tak jesiennie i sentymentalnie! Przepełnia mnie wdzięczność za dary ogródkowe, dzięki którym mam pyszne obiadki bez wychodzenia do sklepu – fioletową bezłykową fasolkę, która zamienia się w zieloną, pomidory, ogórki, sałaty, buraczki, piękne cukinie i dynie Hokkaido, które zrobiły nam niesamowitą niespodziankę wyrastając z kompostownika. Przed wyjazdem przerabiałam skrzyp, koperek, babkę zwyczajną, nać pietruszki i szczypiorek. Kocham życie!!!   




niedziela, 28 czerwca 2020


Tak sobie myślę i mam wielką nadzieję, że konkretna zmiana, która przyniesie normalność, nastąpi dopiero, kiedy mądra młodzież mądrych rodziców osiągnie wiek wyborczy i wkroczy w dorosłość, kiedy do urn przyjdzie całkiem inne pokolenie od swoich obecnych dziadków. Ci, którzy są „przyszłością i kwiatem narodu”, którzy zwiedzili trochę świata, mają wśród znajomych ludzi LGBT (a z tego, co słyszę od swoich córek, to takich osób jest dość dużo), którzy są proaktywni, otwarci, kreatywni, mądrzy i pełni pomysłów na życie. Tacy jak koleżanki i koledzy Natalii, których miałam okazję poznać na jej 18-tce i na imprezie pomaturalnej, którą robiła w tym tygodniu. Mam nadzieję, że tych sensownie myślących będzie w kolejnych rocznikach coraz więcej i że to oni będą tą zmianą. Jestem dumna z moich dziewczyn, że są tak bardzo zaangażowane w te wybory i żałuję, że Zuzia nie może jeszcze głosować, bo jest świetnie zorientowana w partiach, opcjach, kandydatach, itp. i „przeżywa” wszelkie nowe wiadomość na ten temat, a teraz wyniki exit polls. Jak to powiedziała Agnieszka Maciąg – ludzkość musi swoje przerobić i to jeszcze może trochę potrwać. Ale powoli, powoli…woda będzie drążyć skałę, aż się doczekamy. A najlepiej gdyby to już było w drugiej turze!

Żaby grają swój bardzo głośny koncert, komary kąsają, warzywka w ogródku rosną, koty śpią już drugą noc w nowym, docelowym miejscu ;-), a ja cały weekend na nogach. Dzisiaj głosowanie z mamą, potem kawa i pyszna pizza (wegańska!) w Tutti Santi, w międzyczasie trochę jogi, cat-sitting, pieczenie chlebka bezglutenowego, robienie pesto z liści marchewek (a młode korzonki jakie przepyszne i chrupiące!) i prace ogrodowe. Obfitość wielka w ogródku, pomidorów coraz więcej na krzakach, okra już się uśmiecha kilkoma listkami, niedawno posadzone niebieskie fasolki również, cukinie przyciągają wzrok swoimi pomarańczowymi kwiatami i cudnymi mini owocami, ogórki rosną na potęgę, groszek cukrowy to już w ogóle olbrzym (a jaki smaczny duszony w maśle klarowanym!), strączki bobu coraz większe, sałaty wspaniałe, szczypiorek jeszcze lepszy, a czereśnie mięsiste i pyszne. Nie ma kiedy tego przerabiać!

Wczoraj wyrwałam się do Trzebnicy na spotkanie od serca (Heart talk) organizowanego przez Martę z mojej szkoły trenerów w klimatycznym miejscu ArtKawiarni. Łącznie było sześć dziewczyn i rozmawiałyśmy o szczęściu. Dobrze jest zatrzymać się i przypomnieć sobie, co jest ważne. W tej upalnej pogodzie i nieznanym wcześniej miejscu, czułam się trochę jak na wakacjach, a jeszcze ta piękna nowa droga S5! A w międzyczasie zakupy, cat-sitting i poszerzanie wiedzy z aromaterapii :). Czekam na urlop, żeby w końcu posiedzieć spokojnie w hamaku! Właśnie mi się przypomniało, że miałam przecież jeszcze odrobić zadanie z włoskiego na jutro! 😅

Zdjęcia wrzucę jutro, bo już bardzo późno.

niedziela, 21 czerwca 2020


Zgasło światło, nie ma prądu, ale świeczkę zapaliłam już wcześniej (specjalną na nów księżyca), no i dzięki temu mam swoją kupalnockę ;-). Miało być ognisko, ale jest deszcz. No nic, świeczka wystarczy J. Jest leniwie, wolno, zgodnie z rytmem natury – pochmurną pogodą. Uwielbiam takie chill-outy, choć wciąż jeszcze, ciągle uczę się, żeby nie spiętrzać sobie rzeczy do zrobienia i/lub nie mieć wyrzutów sumienia, że nie robię niczego konkretnego. Ktoś kiedyś powiedział, że to nie chodzi o to, że ciągle przybywa tych rzeczy do zrobienia, tylko, że to kwestia mentalności, tzw. mentalności „to do”.

Patrzę na piękny, „elegancki” dyplom ukończenia Life Coaching College – Szkoły Trenerów Rozwoju Osobistego, oświetlany migocącym światłem świecy, który wczoraj uroczyście otrzymałam w Studium Edukacji Ekologicznej, uśmiecham się i nie wierzę. Coś, co wiele lat temu jawiło się jako coś bardzo odległego, spełniło się i nawet już zakończyło! Ten dyplom to tylko formalność, domknięcie, najważniejsze jest to, co zdarzyło się w trakcie zajęć w tej wyjątkowej szkole, to co zdarzyło się we mnie i w mojej rodzinie przeze mnie. Nie sposób opisać tej afirmacji życia i człowieka, którą się tam odczuwało, tej wspaniałej wiedzy popartej wieloletnią praktyką prowadzących, pełnej przykładów z tej praktyki, z życia, tematów prosto z życia, wyjaśniających mechanizmy, według których działają ludzie i dające wskazówki jak żyć dobrze i w pełni. Uwielbiałam poruszane tam tematy psychologiczne i psychoterapeutyczne, Analizę Transakcyjną (nawet ostatnio kupiłam sobie świetnie napisane kompendium wiedzy z ćwiczeniami na ten temat), NLP, warsztaty z komunikacji interpersonalnej, psychologię przestrzeni, naukę o mózgu, motywacji, profilaktykę zdrowia…To jest szkoła życia i treści tam przekazywane powinny być nauczane w szkole średniej, a nawet wcześniej, w szkole podstawowej. Wtedy na pewno byłoby mniej depresji, nienawiści, braku akceptacji siebie i tego, co jest, mniej zagubienia, a więcej miłości, podmiotowości, sprawczości w swoim życiu, poczucia wpływu, stawiania się do życia, akceptacji, zrozumienia i odwagi do pójścia swoją drogą (między innymi). Po obronie pracy czułam presję, którą sama na sobie wywierałam, że powinnam zacząć coś robić w tym kierunku, wykorzystać tę wiedzę, oferować konsultacje, zacząć publikować wpisy w social media, robić warsztaty, itp., jak kilku moich kolegów ze szkoły, którzy zaczęli już aktywnie działać. Po raz n-ty zaczęłam się „katować” myślą, co mam robić w życiu, czy ajurweda, czy coaching, jeśli tak to jaki, czy empatyczne słuchanie, czy co w ogóle…. A potem…nagle mnie oświeciło, że przecież nic nie muszę robić, nic a nic J. Pewnie, że chciałabym się podzielić tą wiedzą, pomóc innym, ale nic na siłę. I tak to się objawi w moich działaniach. Najważniejsze jest to, co zostało we mnie, coś się zmieniło we mnie dzięki temu doświadczeniu. Kończąc już ten wątek zacytuję kilka ważnych słów, które wczoraj  padły z ust prowadzących tę szkołę i zajęcia: 1. Ucz się, rozwijaj, dokształcaj do końca swojego życia 2. Człowiek jest tyle wart, ile uczyni dla drugiego (Julian Aleksandrowicz) 3. Masz wpływ na swoje życie, masz sprawczość, jesteś podmiotem, nie przedmiotem.
A dziś zatopiłam się w lekturze „Nine perfect strangers” Liane Moriarty. Bardzo zaskakująca fabuła, która z „pogodnego” i zdawałoby się trywialnego początku zmieniła się pod koniec we thriller. Treść powiązana z tematem powyżej, gdyż opisuje pobyt dziewięciu osób w specjalnym, ekskluzywnym ośrodku odnowy zdrowia fizycznego i mentalnego pod nazwą „Tranquillum House” oferującym 10-dniowe oczyszczanie na wielu płaszczyznach. Niesamowita historia!!! Szacunek dla autorki za tak rozległą wiedzę psychologiczną i poruszenie tak wielu życiowych wątków. Świetny obraz współczesnego społeczeństwa. Trochę mnie rozbiła emocjonalnie ta książka, szczególnie historia pewnych rodziców i ich dzieci, oraz oczywiście, głównej bohaterki. Może będzie przetłumaczona na polski? Ale na pewno będzie film na jej podstawie, z Nicole Kidman w roli głównej.

poniedziałek, 15 czerwca 2020


Cztery wolne dni odchodzą już w przeszłość, a ja pamiętam z nich tylko to, że głównie stałam w kuchni, gotowałam, piekłam i sprzątałam, albo „oporządzałam” ogród. No i jeszcze koty (wyszły po raz pierwszy poza dom, na taras, bo weterynarz zalecił wstrzymanie się z tym do ich szczepienia, czyli przyszłego piątku). A, i jeszcze udało mi się ekspresem sprzedać na FB bardzo miłemu panu trzy wielkie serie książek dla młodzieży po dziewczynach, które kupił dla swojej chrześnicy :). A książek do oddania do antykwariatu/komukolwiek jest 6 kartonów - 150 pozycji! 
Miałam dużo zajęć, to jeszcze sobie dołożyłam ;-). Dziś już czasami czułam frustrację. Niedługo minie rok, jak tu mieszkamy, a ja nie miałam chwili na beztroskie leżenie na trawie i wgapianie się w niebo! „Być, tylko być, nie robić” - to chodzi za mną ostatnio. A jak mieć ogród i dom, to najlepiej nie pracować, tylko się nimi zajmować. Dni są za krótkie, pomimo, że coraz dłuższe. A może to właśnie moja dharma, to gotowanie i pieczenie, a ja wciąż jej szukam ;-). Zastanawiałam się też, dlaczego takie codzienne prace ogrodnicze są tak nisko opłacane. Wczoraj była u nas mama cały dzień, cmentarz, zakupy, obiad i pomoc w ogródku. Dziś znowu gotowanie bio-wywaru na mszyce, no i właśnie mi się przypomniało, że nie zdjęłam ślimaków z kwiatków, które pojawiły się, kiedy ściemniało… 
Choć w nagrodę, zebraliśmy 1,5 kg pysznych czereśni z jednego drzewa, z drugim cos jest nie tak, dużo sałaty, rukoli, szczypiorku, rzodkiewek na obiadek, słodkich truskawek, no i te przepiękne, malownicze róże! Patrząc na nie czułam się trochę jak w jakiejś angielskiej powieści J. No i te boskie zachody słońca i kolory nieba, ta przestrzeń nad nami, po której dzisiaj przeleciały dwa śmieszne pojazdy, niczym z filmu (ale zazdroszczę widoków i przygody ludziom w nich siedzącym!), te gwiazdy świetliste, to rześkie powietrze z rana J.  To są takie momenty zatrzymania i zachwytu, takie chwilowe, ale potężne bycie w całości w tym, co jest J. Szkoda, że nie mogę tego doświadczać dłużej…, tego flow, tej radości. Często ogarnia mnie smutek…zastanawiam się mocno, skąd on się bierze… Już nawet wymyśliłam, że to może z mojego rodu, że niosę czyjś smutek, bo czasami już mnie to bardzo przytłacza…
Jutro praca w biurze – to sobie odpocznę ;-) :D.
 

czwartek, 11 czerwca 2020

Siedzę na tarasie, jem pyszne upieczone rano ciasto, popijam pyszną herbatką i spisuję stare książki dla antykwariatu (liczę, że coś wezmą!). Żaby rechocą jak szalone, a piwonie upajają nas swoim słodkim zapachem. Koty biegają, kuny skrzeczą, jeż fuka, ślimaki ni stąd ni zowąd pojawiają się na trawie ;-). Chwilo trwaj!
Dochodzę do siebie po maturalnym stresie - we wtorek była matma, a u mnie prawie że depresja, kiedy usłyszałam po egzaminie, że mogło być lepiej i że jest "na styk". O dziwo, moja maturzystka przyjęła to ze stoickim spokojem; faktycznie jest to egzamin dojrzałości w tym dosłownym znaczeniu. Na szczęście, po opublikowaniu rozwiązań, wyliczyła sobie, że jest lepiej niż myślała :-). Wczoraj na angielskim rozszerzonym niepotrzebnie przepisywała część rozprawki, żeby nie było skreśleń, bo nie chciała przekroczyć limitu słów i w konsekwencji ledwo co zdążyła skończyć, nie mówiąc już o policzeniu tych słów.... Można mieć super wiedzę, ale najważniejsza jest liczba słów w wypracowaniu...
No nic, jest tak, jak jest i "to doświadczenie jest kompletne takie, jakie jest" jak to mówi Pema Chodron w swej książce "Twoje wspaniałe życie - jak przyjąć to, czego nie chcemy otrzymać" :-).






czwartek, 4 czerwca 2020




Ostatnie naście dni mogę podsumować tak:
- powrót do biura (na szczęście co drugi dzień, choć przez to poprzestawiały mi się godziny wstawania i znowu chodzę później spać, i choć budzę się przed lub o 6:00 nie jestem fizycznie w stanie wstać z łóżka) :/
- walka w ogrodzie z mszycami, co oznacza regularne „obchody” roślin i regularną produkcję bio-wywarów do ich oprysków, przy okazji dowiedziałam się jak wygląda larwa biedronki (całkowicie inaczej niż dorosły osobnik!), która potrafi ich zjeść bardzo dużo i znalazłam takie na moim pięknym bobie
- darmowe kino komediowe obserwując bardzo zabawne zachowania w naszej kociarni ;-) – świetny relaks!







- skończenie cudnej jak zwykle książki Romy Ligockiej „Jeden dobry dzień” i obejrzenie rozmowy „live” z nią J
- obejrzenie „live’a” z Agnieszką Maciąg i radość z pojawienia się wkrótce jej dwóch nowych książek
- bardzo optymistyczne, wspierające i pełne miłości teksty i prowadzenie zajęć jogi kundalini z Ewą Mruk (notabene właścicielką „Mleczarni”) – dziś ćwiczyłam w ogrodzie i było przepięknie! Słońce, śpiew ptaków, szum wiatru i cudna zieleń J.

- odczuwanie nastrojów i stresu mojej córki maturzystki :/, która ten stres boleśnie odczuwa w plecach – na szczęście udało się na jutro umówić na masaż leczniczy. Proszę, wysyłajcie jej wspierającą energię od przyszłego poniedziałku do środy, w ten weekend też nie zaszkodzi…
-  zrobienie przez mnie po raz pierwszy w życiu fantastycznie pachnącego i smakowitego syropu z kwiatów czarnego bzu J. Najpierw była cudna wycieczka rowerowa, żeby w ogóle znaleźć te kwiaty, bo na tym terenie jeszcze ich nie widziałam. Na szczęście, tak blisko od nas, na skraju lasu rośnie ogromny krzew bzu, a jeszcze wcześniej przed nim, kilka mniejszych J. Kwiatki oddzielałam od łodyżek do 3 nad ranem w sobotę, ale warto było!!! A w niedzielę na śniadanko smażyłam je w cieście naleśnikowym – faktycznie, prawdziwy rarytas, tak jak o tym gdzieś przeczytałam J. Potem gotowałam też wielki obiad  i ciągle przy tych garach…trochę mnie to zmęczyło… Ale jutro lub pojutrze jadę po następną partię bzu, bo ten syrop to byśmy mogli pić dzień w dzień!




- ratowanie biednego jeżyka, który wczoraj kręcił się w kółko na naszej drodze. Nie wiedzieliśmy, czy coś jest nie tak, podeszliśmy do niego, a on się w ogóle nie bał, na chwilę podnosił główkę i wyczuwał nas, a potem wracał do kręcenia się. Przykry to był widok i intuicja mi mówiła, że coś jednak jest nie tak. W końcu Zuzia znalazła w internecie, że jest to objaw, że coś mu się stało. Od razu zadzwoniłam do Ekostraży i akurat tak się złożyło, że jechali do kliniki weterynaryjnej na Stabłowicach i zapytali, czy możemy go przywieźć. Liczyłam, że będę go wieźć do ich siedziby na drugim końcu miasta, a tu taka niespodzianka J. Na szczęście jeżyk (jak się potem okazało - chłopczyk) dał się łatwo złapać do kartonu. Okazało się, że jedno oczko miał spuchnięte, co mogło oznaczać, że został uderzony przez samochód. Na naszych ulicach jeździ bardzo niewiele samochodów, można policzyć na palcach jednej ręki, a jednak jeż musiał tam być potrącony :/. Myślałam o nim długo wczoraj i cieszyłam się z tak sprawnej akcji ratunkowej J.  

- słucham arcyciekawych rozmów o Ajurwedzie i zdrowiu w ramach Ajurweda Summit, który zorganizowała Maria. Zaprosiła do nich kilka bardzo znanych osób, lekarzy, praktyków, także z Polski. Od wczoraj jeszcze jeden summit z bardzo wspierającymi i motywacyjnymi prelekcjami. Podsumowując krótko te treści wyłania się jedno przesłanie: żyj w zgodzie z przyrodą i swoją duszą, wtedy będziesz odczuwać pełnię J.