Ostatnie naście dni mogę podsumować
tak:
- powrót do biura (na szczęście co
drugi dzień, choć przez to poprzestawiały mi się godziny wstawania i znowu
chodzę później spać, i choć budzę się przed lub o 6:00 nie jestem fizycznie w
stanie wstać z łóżka) :/
- walka w ogrodzie z mszycami, co
oznacza regularne „obchody” roślin i regularną produkcję bio-wywarów do ich
oprysków, przy okazji dowiedziałam się jak wygląda larwa biedronki (całkowicie
inaczej niż dorosły osobnik!), która potrafi ich zjeść bardzo dużo i znalazłam
takie na moim pięknym bobie
- darmowe kino komediowe
obserwując bardzo zabawne zachowania w naszej kociarni ;-) – świetny relaks!
- skończenie cudnej jak zwykle
książki Romy Ligockiej „Jeden dobry dzień” i obejrzenie rozmowy „live” z nią J
- obejrzenie „live’a” z Agnieszką
Maciąg i radość z pojawienia się wkrótce jej dwóch nowych książek
- bardzo optymistyczne, wspierające
i pełne miłości teksty i prowadzenie zajęć jogi kundalini z Ewą Mruk (notabene
właścicielką „Mleczarni”) – dziś ćwiczyłam w ogrodzie i było przepięknie!
Słońce, śpiew ptaków, szum wiatru i cudna zieleń J.
- odczuwanie nastrojów i stresu
mojej córki maturzystki :/, która ten stres boleśnie odczuwa w plecach – na szczęście
udało się na jutro umówić na masaż leczniczy. Proszę, wysyłajcie jej
wspierającą energię od przyszłego poniedziałku do środy, w ten weekend też nie
zaszkodzi…
- zrobienie przez mnie po raz pierwszy w życiu
fantastycznie pachnącego i smakowitego syropu z kwiatów czarnego bzu J. Najpierw była cudna
wycieczka rowerowa, żeby w ogóle znaleźć te kwiaty, bo na tym terenie jeszcze ich
nie widziałam. Na szczęście, tak blisko od nas, na skraju lasu rośnie ogromny
krzew bzu, a jeszcze wcześniej przed nim, kilka mniejszych J. Kwiatki oddzielałam
od łodyżek do 3 nad ranem w sobotę, ale warto było!!! A w niedzielę na śniadanko
smażyłam je w cieście naleśnikowym – faktycznie, prawdziwy rarytas, tak jak o
tym gdzieś przeczytałam J.
Potem gotowałam też wielki obiad i
ciągle przy tych garach…trochę mnie to zmęczyło… Ale jutro lub pojutrze jadę po
następną partię bzu, bo ten syrop to byśmy mogli pić dzień w dzień!
- ratowanie biednego jeżyka, który
wczoraj kręcił się w kółko na naszej drodze. Nie wiedzieliśmy, czy coś jest nie
tak, podeszliśmy do niego, a on się w ogóle nie bał, na chwilę podnosił główkę
i wyczuwał nas, a potem wracał do kręcenia się. Przykry to był widok i intuicja
mi mówiła, że coś jednak jest nie tak. W końcu Zuzia znalazła w internecie, że jest
to objaw, że coś mu się stało. Od razu zadzwoniłam do Ekostraży i akurat tak się
złożyło, że jechali do kliniki weterynaryjnej na Stabłowicach i zapytali, czy
możemy go przywieźć. Liczyłam, że będę go wieźć do ich siedziby na drugim końcu
miasta, a tu taka niespodzianka J.
Na szczęście jeżyk (jak się potem okazało - chłopczyk) dał się łatwo złapać do
kartonu. Okazało się, że jedno oczko miał spuchnięte, co mogło oznaczać, że
został uderzony przez samochód. Na naszych ulicach jeździ bardzo niewiele
samochodów, można policzyć na palcach jednej ręki, a jednak jeż musiał tam być potrącony
:/. Myślałam o nim długo wczoraj i cieszyłam się z tak sprawnej akcji
ratunkowej J.
- słucham arcyciekawych rozmów o
Ajurwedzie i zdrowiu w ramach Ajurweda Summit, który zorganizowała Maria. Zaprosiła
do nich kilka bardzo znanych osób, lekarzy, praktyków, także z Polski. Od
wczoraj jeszcze jeden summit z bardzo wspierającymi i motywacyjnymi
prelekcjami. Podsumowując krótko te treści wyłania się jedno przesłanie: żyj w
zgodzie z przyrodą i swoją duszą, wtedy będziesz odczuwać pełnię J.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz