Zgasło światło, nie ma prądu, ale
świeczkę zapaliłam już wcześniej (specjalną na nów księżyca), no i dzięki temu
mam swoją kupalnockę ;-). Miało być ognisko, ale jest deszcz. No nic, świeczka
wystarczy J.
Jest leniwie, wolno, zgodnie z rytmem natury – pochmurną pogodą. Uwielbiam
takie chill-outy, choć wciąż jeszcze, ciągle uczę się, żeby nie spiętrzać sobie
rzeczy do zrobienia i/lub nie mieć wyrzutów sumienia, że nie robię niczego
konkretnego. Ktoś kiedyś powiedział, że to nie chodzi o to, że ciągle przybywa
tych rzeczy do zrobienia, tylko, że to kwestia mentalności, tzw. mentalności „to
do”.
Patrzę na piękny, „elegancki” dyplom
ukończenia Life Coaching College – Szkoły Trenerów Rozwoju Osobistego,
oświetlany migocącym światłem świecy, który wczoraj uroczyście otrzymałam w
Studium Edukacji Ekologicznej, uśmiecham się i nie wierzę. Coś, co wiele lat
temu jawiło się jako coś bardzo odległego, spełniło się i nawet już zakończyło!
Ten dyplom to tylko formalność, domknięcie, najważniejsze jest to, co zdarzyło
się w trakcie zajęć w tej wyjątkowej szkole, to co zdarzyło się we mnie
i w mojej rodzinie przeze mnie. Nie sposób opisać tej afirmacji życia i
człowieka, którą się tam odczuwało, tej wspaniałej wiedzy popartej wieloletnią
praktyką prowadzących, pełnej przykładów z tej praktyki, z życia, tematów
prosto z życia, wyjaśniających mechanizmy, według których działają ludzie i
dające wskazówki jak żyć dobrze i w pełni. Uwielbiałam poruszane tam tematy
psychologiczne i psychoterapeutyczne, Analizę Transakcyjną (nawet ostatnio
kupiłam sobie świetnie napisane kompendium wiedzy z ćwiczeniami na ten temat),
NLP, warsztaty z komunikacji interpersonalnej, psychologię przestrzeni, naukę o
mózgu, motywacji, profilaktykę zdrowia…To jest szkoła życia i treści tam przekazywane
powinny być nauczane w szkole średniej, a nawet wcześniej, w szkole
podstawowej. Wtedy na pewno byłoby mniej depresji, nienawiści, braku akceptacji
siebie i tego, co jest, mniej zagubienia, a więcej miłości, podmiotowości,
sprawczości w swoim życiu, poczucia wpływu, stawiania się do życia, akceptacji,
zrozumienia i odwagi do pójścia swoją drogą (między innymi). Po obronie pracy
czułam presję, którą sama na sobie wywierałam, że powinnam zacząć coś robić w
tym kierunku, wykorzystać tę wiedzę, oferować konsultacje, zacząć publikować
wpisy w social media, robić warsztaty, itp., jak kilku moich kolegów ze szkoły, którzy
zaczęli już aktywnie działać. Po raz n-ty zaczęłam się „katować” myślą, co mam
robić w życiu, czy ajurweda, czy coaching, jeśli tak to jaki, czy empatyczne
słuchanie, czy co w ogóle…. A potem…nagle mnie oświeciło, że przecież nic nie
muszę robić, nic a nic J.
Pewnie, że chciałabym się podzielić tą wiedzą, pomóc innym, ale nic na siłę. I
tak to się objawi w moich działaniach. Najważniejsze jest to, co zostało we
mnie, coś się zmieniło we mnie dzięki temu doświadczeniu. Kończąc już ten wątek
zacytuję kilka ważnych słów, które wczoraj padły z ust prowadzących tę szkołę i zajęcia: 1.
Ucz się, rozwijaj, dokształcaj do końca swojego życia 2. Człowiek jest tyle
wart, ile uczyni dla drugiego (Julian Aleksandrowicz) 3. Masz wpływ na swoje
życie, masz sprawczość, jesteś podmiotem, nie przedmiotem.
A dziś zatopiłam się w lekturze „Nine perfect
strangers” Liane Moriarty. Bardzo zaskakująca fabuła, która z „pogodnego” i
zdawałoby się trywialnego początku zmieniła się pod koniec we thriller. Treść
powiązana z tematem powyżej, gdyż opisuje pobyt dziewięciu osób w specjalnym,
ekskluzywnym ośrodku odnowy zdrowia fizycznego i mentalnego pod nazwą „Tranquillum
House” oferującym 10-dniowe oczyszczanie na wielu płaszczyznach. Niesamowita
historia!!! Szacunek dla autorki za tak rozległą wiedzę psychologiczną i
poruszenie tak wielu życiowych wątków. Świetny obraz współczesnego
społeczeństwa. Trochę mnie rozbiła emocjonalnie ta książka, szczególnie
historia pewnych rodziców i ich dzieci, oraz oczywiście, głównej bohaterki.
Może będzie przetłumaczona na polski? Ale na pewno będzie film na jej
podstawie, z Nicole Kidman w roli głównej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz