piątek, 31 sierpnia 2018

Nie jest łatwo przeprowadzać detoks i pracować. Wstaję o 6:00, żeby przygotować sobie jedzenie na cały dzień, oprócz kolacji, czyli śniadanie, obiad i coś pomiędzy. Wczoraj czułam głód, dziś już o wiele mniej, nawet pominęłam kolację, a zjadłam tylko deser z kuzu i jabłek, bo było już późno, a nie wolno jeść po 18:00-19:00. Pomimo niewystarczającej ilości snu przez cały dzień w pracy, a szczególnie rano miałam dużo energii. Pobiegłam nawet odebrać wyniki taty ze szpitala. Potem miałam dwie "sesje coachingowe" z kolegami, bo mieli potrzebę pogadania. Cały czas "wisiała" nade mną popołudniowa wizyta u taty, o którą mnie prosił, bo nie daje rady z papierami (cały gruby segregator wyników, wypisów szpitalnych, kart informacyjnych, itp.), ćwiczeniami, które ma robić, generalnie z wszystkim. Po tym telefonie wczoraj po południu byłam bliska załamania. Oczywiście odreagowałam to wszystko potem na rodzinie; a Rafał dodatkowo był rozbity i sfrustrowany pobytem u swoich rodziców. 

Ale do momentu wyjścia z pracy wszystko było dobrze. Przejechawszy mały kawałek autostrady przeczytałam ostrzeżenie o zatorze za niecałe 3 kilometry, więc niewiele się zastanawiając zjechałam na najbliższy zjazd, żeby przejechać przez miasto. Niestety, jak tylko zjechałam, od razu stanęłam w długim korku. Było już późno, kolację chciałam zjeść koło 18:00, a jeszcze czekała mnie min. godzina u rodziców. Dobrze, że miałam ze sobą kaszę jaglaną z owocami ze śniadania (zrobiłam za dużo), więc to mnie uratowało. Ale psychicznie byłam bliska załamania. Nie trzeba się zastanawiać, kiedy koniec wakacji, wystarczy spojrzeć na liczbę samochodów na drogach we Wrocławiu. Było mi bardzo ciężko i nie wiem, jak sobie poradzę od przyszłego poniedziałku z tymi dojazdami, naprawdę nie wiem....:/ Obawiam się, że żadne oddechy i mantry nie pomogą... U rodziców zajęłam się papierami, jeszcze drugie tyle czeka mnie jutro w domu. Wczoraj tata był w poradni tlenoterapii, a pani lekarka oburzona, że tyle papierów ma ze sobą i że ona ma to teraz czytać... Potraktowali go tam jak małe niegrzeczne dziecko... :/ Ja niestety nie mogłam tam być, bo czekanie na przyjęcie trwało ok. 4 godzin. Przykre to wszystko.... najlepiej jakbym się zwolniła i pomagała tacie w tym wszystkich. Do domu dojeżdżałam ok 20:00. Sznur samochodów ogromny! I to chyba wtedy pojawiła się w mojej głowie wizja małego domku, otoczonego lasem i pełnego ciszy i spokoju. Z niepokojem zauważam, że drażni mnie bardzo miejski hałas... Tę całą frustrację wylałam w domu na Rafała i Zuzię (jeszcze ten nowy egzamin w kwietniu!), a potem to już łzy same poszły. Łzy wściekłości. Nie wiem, czy to przez ten detox, czy przez zmęczenie, chorobę taty, korek i rozpoczynającą się szkołę. Wiem tylko, że to uczucia były bardzo intensywne.... Uspokoiłam się w gorącej kąpieli, a teraz to już same oczy mi się zamykają, więc czas spać!

czwartek, 30 sierpnia 2018


Dzień dobry, piękny i słoneczny! Witam Cię dniu z otwartym sercem i nadzieją, że wszystko będzie dobrze.

Dziś rozpoczęłam krótkie, 4-5-dniowe oczyszczanie z Ajurwedą. Zmiana pór roku jest na to najlepsza (oprócz jesień/zima). Trochę mi zajęły same przygotowania wczoraj (klarowanie masła, bo nie miałam gotowego) i dziś rano gotowanie obiadku na wynos, bo nie jestem w domu, choć jest to wskazane podczas oczyszczania, ale w pracy luzy, więc postanowiłam ugrać cztery a nie tylko dwa weekendowe dni. Z wrażenia chyba obudziłam się dzisiaj przed 3 rano, a potem z budzikiem Rafała o 5:30, więc jestem średnio wyspana, ale mam nadzieję, że jakoś przetrwam czas w pracy. Po porannym dobudzaniu się teraz jestem pełna ekscytacji i ciekawości, jak się będę czuła. Cieszę się, że jem i piję same lekkie i zdrowe rzeczy.

Oczyszczanie wg Ajurwedy ma na celu wzmocnienie systemu pozbywania się toksyn. Nie jest to głodówka per se, ale je się bardzo mało, choć wartościowo. Natłuszcza się od wewnątrz (masłem klarowanym) i od zewnątrz olejem i w cieple, żeby te toksyny miały ułatwione wyjście z organizmu. 
A więc: rano dwa rodzaje ziół wspomagające trawienie, metabolizm, pracę jelit i usunięcie toksyn, które jednocześnie odmładzają i po oczyszczeniu organizmu służą jako rasajany, czyli środki przedłużające życie/odmładzające i odżywiające. Wzięłam też takie, które wspomagają układ nerwowy.  Pół godziny po ziołach łyżka masła klarowanego, po jakimś czasie, jeśli się jest głodnym śniadanko, które dzisiaj składało się z czterech łyżek płatków orkiszowych z cynamonem, kardamonem i duszonym jabłkiem i gruszką. W międzyczasie można drobną przekąskę - u mnie są to migdały namoczone przez noc, bez skórki - nie zdążyłam już zrobić mleka migdałowego, więc same. Na obiad bardzo lekkostrawne i odżywcze kitcheri, czyli rozgotowany ryż basmati i fasolka mung bez skórki wraz z kminem i gorczycą i dzisiaj z marchewką na parze. Na kolację o 18:00 zielone liście (dzisiaj szpinak) z adżłanem (kminkiem koptyjskim) i zioła. W ciągu dnia trzy litry ciepłej wody i herbatek ziołowych. Koniecznie spacer, trochę jogi, domowa sauna z automasażem olejem sezamowym, medytacja, uzdrawiające mantry i dużo snu. 

W weekend zamierzam w końcu dać upust swojej kreatywności, bo za tym tęsknię i oczyszczanie jest na to idealnym czasem.

Trzymajcie za mnie kciuki!

wtorek, 28 sierpnia 2018

Jestem pod wielkim wrażeniem Allison Pearson i jej głównej bohaterki Kate, tego jak sobie radziła z wyzwaniami życiowymi i całej tej historii.... Uwielbiam ten czas po skończeniu fascynującej opowieści, kiedy ona wciąż we mnie żyje, kiedy o niej ciągle myślę, dosłownie "pławię się" w niej :). Z pracy wracałam trzema tramwajami przez półtorej godziny (bardzo doceniłam, że mam możliwość jeżdżenia tam samochodem) i gdyby nie ta książka, to byłoby ciężko... Tak się zaczytałam, tak mnie wciągnęła, a jednocześnie tak byłam zmęczona tym strasznym hałasem ulicznym, kiedy czekałam na opóźnione tramwaje, że nogi same skierowały mnie do parku z zamiarem dojścia do domu nie główną ulicą, lecz przez las. Szłam przez park z tą grubą książką w ręku i nie mogłam się od niej oderwać. Na szczęście pierwsza napotkana ławka była wolna i spędziłam na niej najbliższe 40 minut czytając z napięciem końcowe strony. Wszystko się na nich wydarzało, najważniejsze decyzje życiowe. Płakałam, bo to wszystko było wzruszające, bo przypominało mi to siebie, bo było takie ludzkie i też dlatego, że skończyło się happy endem, choć nic na to nie wskazywało. Śmiałam się również, bo kto jak kto, ale Allison Pearson jest mistrzynią ciętego języka i obserwacji, a jej bohaterka ciepłym człowiekiem z wielkim sercem i poczuciem humoru, wspaniałą matką i cudowną kobietą z wszystkimi ludzkimi słabościami i wyzwaniami. W problemach jej i jej rodziny można zobaczyć problemy wszystkich innych ludzi, utożsamić się z nimi i tak jak ona, jakoś sobie z nimi poradzić. Ta książka to chyba najlepszy poradnik dla kobiet przed menopauzą. Mało jest takich książek, a o tym temacie za dużo się nie mówi, mimo, że doświadcza tego połowa populacji. Ja już chyba też odczuwam pierwsze symptomy Perriego, czyli perimenopauzy: zapominalstwo, przemożną ochotę na sen po południu (choć to akurat może być efektem obecnej pełni w Rybach), budzenie się rano.... ;). Szkoda, że okładka tej książki sugeruje, że jest to bardzo lekka jednorazowa lektura, podczas gdy tak naprawdę pod przykrywką śmiania się z siebie i sytuacji, ironii i sarkazmu kryją się poważne i mądre spostrzeżenia na temat świata, życia, sytuacji kobiet szukających pracy w wieku około 50-letnim, nastolatków w czasach presji w social mediach, małżeństwa, starzenia się, doceniania tego, co się ma i odwagi do zmiany na lepsze/inne. Bardzo polecam tę książkę!!!

Gdy już skończyłam i zmarzłam, żwawym krokiem pomaszerowałam do domu przez las i wzięłam gorącą detoksykującą kąpiel. Doceniłam to, co mam, zatęskniłam za rodziną i zaczęłam wysyłać w świat prośby, żebyśmy nie zwariowali w nieuchronnie zbliżającym się nowym roku szkolnym. Żeby dziewczyny nie dały się stresowi, żeby się przez to nie rozchorowały i żeby mogły się wysypiać. Żeby ta szkoła nie bruździła w naszym prywatnym rodzinnym życiu i żebyśmy jakoś przetrwali do następnych wakacji. To jest moja intencja na następne dni i tygodnie. Myślę też o wszystkich bliskich i dalszych dookoła, którzy potrzebują dobrej energii, wsparcia i miłości - wysyłam Wam to wszystko :-).  

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Piękny dzisiaj był dzień, choć czytając w tramwaju fragmenty książki Allison Pearson "Gorzej być nie może" świetnie gorzko-słodko opisującej zmagania 50-latki z dorastającymi dziećmi, wycofanym mężem, starzejącymi się rodzicami, zaczynaniem nowej pracy wśród trzydziestolatków i swoją menopauzą, czyli ciałem płatającym jej ciągłe figle, trochę mi się zrobiło przykro i nakryła mnie bardzo szara ponura chmura... Pierwszą książkę tej autorki czytałam kiedy urodziła się Natalia i opisywała ona wtedy dokładnie stan w którym wtedy byłam mając pracę i małe dzieci, a teraz świetnie i z gorzkim humorem opisuje tzw. "wiek średni", który jest pełen wyzwań na rynku pracy, w domu i związanych ze swoim ciałem. Powieść jest świetnie napisana, a rzeczywistość przedstawiona z ironią, sarkazmem i bardzo trafnymi refleksjami I szkoda, że zbliżam się już do końca tych 500 stron. 

W podobnej tonacji był film, na który spontanicznie kupiłam bilety, dlatego, że byłyśmy z Natalką w mieście po pracy, i że to komedia, i angielska, a ja chciałam się pośmiać :-). Po mało przyjemnej wizycie u lekarza poszłyśmy do centrum coś zjeść i pogadać, a potem do kina. Film bardzo nam się podobał, szczególnie piękna angielszczyzna głównej bohaterki, dużo śmiechu, ale tematy poważne życiowe. Przesłanie było takie, że nigdy nie jest za późno na zmianę życia... 

Kocham moją rodzinkę! :-)


sobota, 25 sierpnia 2018



"Każdy dzień do nowy początek. Moja przyszłość jest jasna i dobra. Wierzę w życie"

Dostałam dzisiaj dar od życia w postaci pięknego dnia dla siebie :-). Helio, nasz brazylijski długoletni znajomy miał przylecieć do Wrocławia o 17:00, ale dopiero teraz jest w samolocie i będzie tu ok. północy. Od rana sprzątałam i gotowałam, a potem usiadłam sobie w pustym i pięknym mieszkanku i cieszyłam się tym porządkiem, spokojem i jasnością. Rafał pojechał wczesnym rankiem do swoich rodziców i Zuzi, Natalia wyszła na grilla wraz z noclegiem, a ja wiedząc już, że Helio przyjedzie później zabrałam się za lekturę "Oczyszczania z Ajurwedą", planując wstępnie króciutkie oczyszczanie na przyszły weekend. Sprawdziłam jakie produkty i przyprawy potrzebuję dokupić i z przyjemnością przeczytałam cały kurs. Mam go od dwóch lat, ale chyba dopiero teraz jestem gotowa się zorganizować i zrobić to oczyszczanie wg instrukcji. Jeżdżąc z tatą w tym tygodniu prawie codziennie po lekarzach dostałam "kopa" motywacyjnego do jeszcze większego zadbania o swoje zdrowie. Jakbym miała się tak męczyć jak tata na starość, to bardzo bym nie chciała żyć. Te wizyty u lekarzy, badania, choroba i zachowanie taty w piątek poskutkowały u mnie bardzo obniżonym nastrojem... Dziś rano spędziłam trochę czasu na różnych praktykach duchowych i ruchowych i moja energia się podniosła :). Nie jest łatwo....

Rano byłam opiekunką medyczną i szoferem, a po południu:
- w poniedziałek uziemiałam się na działce,
- we wtorek spędziłam miłe popołudnie z 24-letnią Lisi z Couchsurfingu (z Austrii), odebrałam ją z lotniska, zjadłyśmy razem pierogi, poszłyśmy na spacer do lasu i nie mogłyśmy się nagadać. Potem Zumba, a po Zumbie bardzo miłe rozmowy w trójkę i wspólne zdjęcie. Lisi studiuje grę na organach. Zaprasza nas z całego serca do domku letniskowego jej rodziny w Alpach, w Tyrolu. Co za cudowne spotkanie!
- w środę przeprowadziłam sesję coachingową z Viki, z którą widziałam się trzeci raz. Po drugim krótkim spotkaniu poprosiła mnie o rozmowę, gdyż "widzi we mnie człowieka z doświadczeniem i mądrością życiową, komu się udało to, czego by też chciała w swoim życiu". Bardzo mnie to poruszyło, poczułam się wyróżniona, ale i przestraszona, że nie będę w stanie jej pomóc. Gdy opowiadała mi o swoim życiu to jakbym widziała kopię siebie - to niesamowite - poznałyśmy się i rozmawiałyśmy krótko w samolocie w drodze na Kretę, potem pół godziny przed filmem, a Viki okazała się tak do mnie podobną! To chyba nie był przypadek! Po tym spotkaniu zaczęłam się zastanawiać na dobre nad kursem trenera rozwoju osobistego. Program bardzo mi się podoba, tylko czy znajdę na to siłę i czas? Może to moje przeznaczenie, moja dharma?
- w czwartek natomiast poszłam na kolację służbową z klientami Krishną, Kortikiem i Stephenem oraz kilkoma osobami z pracy. Znowu byłam w szoku, jak ludzie nie mogą się obyć bez wódki, nieważne, czy młodzi, czy starzy. Dobrze, że jestem dość "wiekowa" w tym towarzystwie, więc zbyt długo mnie nie namawiali do picia i nie musiałam się tłumaczyć. Przykre to. Nie smakuje mi alkohol i nie potrzebuję go, żeby się dobrze bawić. Coś co powinno być normą jest uważane za dziwne, a normą jest picie.
- w piątek zmęczenie i frustracja, zakupy i wizyta u rodziców. Na pocieszenie i podniesienie energii kupiłam piękne kolorowe gerbery i włączyłam pomarańczowe aromaty :-)
- w sobotę krótki spacer przez las - idzie już jesień....

"Creating and expanding your own inner light is a simple way of tending to your own energy field"
Dzisiaj nie spieszę się i przeżywam ten dzień w atmosferze zadziwienia i zachwytu, zwracając uwagę na bogactwo zawarte w każdej chwili.

Nie muszę się spieszyć, bo mogę osiągnąć wszystko, czego potrzebuję, działając powoli i spokojnie.

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Po weekendzie w Toruniu nie mogę się na niczym za bardzo skupić...  Przydałby się jeszcze jeden dzień tamtejszej sielanki.... Nie podejrzewałam, że będzie mi tak tęskno... Do Beaty i Roba jeździmy w miarę regularnie raz w roku od ok. 7 lat i zawsze jest tak cudnie rodzinnie. To mogłoby być jakiekolwiek inne miasto, gdyż główną "atrakcją" tych wyjazdów są zawsze nasze spotkania i rozmowy oraz mnóstwo pysznego jedzenia w ich wyjątkowo przytulnym domu i idyllicznym ogrodzie :-). To jest taka oaza szczęścia, piękna, śmiechu i odpoczynku :). Przepięknie urządzone wnętrza z obrazami, wysmakowanymi drobiazgami z Afryki, Grecji, innych krajów i zaprzyjaźnionej pracowni ceramicznej, z mega-ciekawymi książkami, mnogością kwitnących storczyków, roślin, drzew, ziół i różnego rodzaju ptaków :-). I kochany, najukochańszy pies, który też "ćwiczył" ze mną jogę ;-)
Po każdej wizycie na toruńskiej Starówce, jakkolwiek by ona była interesująca, zawsze tęsknimy do spokoju ich miejsca...i do nich (szczególnie po wyjeździe:-).




czwartek, 16 sierpnia 2018

Skończyłam pisać podsumowanie wyprawy do Anglii i Irlandii w jednym wielki skrócie. Wstawiłam z datą powrotu, czyli 11.07 (jeszcze bez zdjęć). 

Po powrocie z pracy dostałam zastrzyk energii, którą spożytkowałam na prasowanie i rozmowy z Natalią, wracającą z Warszawy. Muszę uważać co sobie wyobrażam i co myślę, bo zaczyna się to spełniać. Natalia samodzielnie przemierzała Warszawę wzdłuż i wszerz chodząc średnio 15km dziennie, mieszkała sama u naszych znajomych, wracał późno do domu..., więc nie wiem czemu wczoraj przed zaśnięciem miałam wizję, że nie wsiada do pociągu, którym miała jechać do Wrocławia. Rano kontakt, sprawdziłam, czy wstała na czas, potem telefony w związku z zostawieniem klucza (nie było umówionych sąsiadek), 20 min wcześniej na peronie.... I nie wsiadła. Pociąg odjechał z peronu obok na jej oczach.... Na szczęście za dwie godziny był następny :).

Myślałam o Magdzie, której dawno nie widziałam, a przypomniała mi się w poniedziałek podczas rozmowy z Gosią i  parę dni wcześniej. Dziś rano, nagle na messengerze wyskakuje wiadomość od Magdy - jest w potrzebie. Nikt mi nie powie, że to tylko zbieg okoliczności....;-)

środa, 15 sierpnia 2018


Przyciąganie działa – nawet sam tata był bardzo mile zdziwiony, kiedy po krótkiej chwili czekania w poczekalni pojawił się lekarz, który na samym początku się tym zajmował i poprosił go bez kolejki do gabinetu zabiegowego. Ten lekarz to nota bene ojciec mojego byłego ucznia, ale on o tym nie wie, nie mówiłam mu. Za to z matką zawsze miałam dobre stosunki ;). Wszystko wraca…dobre i złe… W desperacji i po kilku telefonach do różnych lekarzy i szpitali oświeciło mnie, żeby właśnie do niego zadzwonić i następnego dnia było już po wszystkim J

Na tej fali przyciągnęłam też darmowe jedzenie na festiwalu Impartu i Gastronocek, gdzie można było potańczyć swinga, i pakiet VIP do kina letniego na dachy Renomy. To było pierwsze miejsce wśród 25 innych wypowiedzi na temat: „Gdzie najchętniej wypoczywasz na łonie natury we Wrocławiu?” Napisałam o moim kochanym Lesie Mokrzańskim. Pakiet obejmował 4 miejsca w pierwszym rzędzie, przepyszne soki, kocyki i bony na zakupy i do restauracji o łącznej wartości 400zł. W sobotę od 9:00 do 17:00 z małymi przerwami szorowałam całe mieszkanie (nawet Ajurweda zaleca czystość i porządek, gdyż zagracenie i zbyt dużo przedmiotów nasila ociężałość umysłową;), aby wieczorem na festiwalu „Balety” koło Impartu spotkać się z Borą – cudownym couchsurferem autostopowiczem z Turcji. W piątek napisał, czy może przyjechać z koleżanką w niedzielę, a potem się okazało, że koleżanka musiała wracać, a on przyjechał już w sobotę (z Pragi). Następny dobry człowiek na tej ziemi, następny dowód na łamanie stereotypów i budowanie mostów ponad uprzedzeniami. Śmialiśmy się, że to nasz 23-letni turecki synek, choć bardziej czuliśmy się jego rodzeństwem. Niesamowicie „grzeczny” i kulturalny chłopak, z poczuciem humoru i bardzo rodzinny. Na dachu Renomy obejrzeliśmy razem dość specyficzny film „Imagine” z panoramą Wrocławia w tle J. Była z nami też Viktoria, którą poznałam w samolocie do Krety, a która akurat odezwała się dzień przed. 
W niedzielę planowaliśmy pojeździć rowerami w okolicach Obornik Śl., ale z braku sił i czasu (wizyta u rodziców) pojechaliśmy tam samochodem spontanicznie odwiedzając po drodze przepiękny Pałac Brzeźno oraz naszych wspaniałych przyjaciół w jednej z okolicznych sielskich wsi. Danusia ma serce na dłoni i jest aniołem w postaci ludzkiej. Dostaliśmy jajka, pomidory i ogórki i pojechaliśmy na 21:30 do fontanny, aby pokazać Borze przepiękny pokaz światło i dźwięk „Mikro i Makrokosmos”. Rano w poniedziałek zrobił nam przepyszne tureckie śniadanie Menemen, intensywnie pachnące i smakujące duszone pomidory i cebulka z jakiem. Zawsze jestem zadziwiona swoimi uczuciami, kiedy żegnam się z naszymi gośćmi podróżnikami, których tak krótko, ale bardzo intensywnie znałam. Jest smutno. Nabraliśmy apetytu na długą wyprawę po Turcji: Istambuł, Izmir, Kapadocja, Pamukkale, Adana – gdzie mieszka Bora i jego rodzina.
W poniedziałek po jodze spotkałam się z Gosią, z którą spotykamy się rzadko, przeważnie w wakacje, kiedy nie ma dzieci i szkoły, a znamy już 20 lat. To niesamowite, że po tylu latach rozmawia nam się i rozumiemy się tak dobrze. Dziękuję Gosiu :-*

Fajnie jest czuć się jak na wakacjach, wyskoczyć wieczorem na sałatkę do Nadodrza i spotkać się w mieście, z tymi, którzy też tam akurat są :-). Dziękuję Marta z rodzinką :-*
Dziś zrobiłam sobie totalny chillout, choć w głowie słyszałam głos namawiający do jakiejś konkretnej aktywności, bo wolny dzień, bo ciepło, bo lato, etc. Chciałam spać, do momentu kiedy sama się obudzę, a nie przez budzik. Taki mały luksus. Obudziłam się już po 6-tej dzięki gruchaniu okolicznych gołębi… Potem kotłowałam się, zasypiałam i śniłam dziwne filmy, które śnią mi się ostatnio zawsze, kiedy za długo śpię. Potem zagłębiłam się na chwilę  w „Opowiadania bizarne” Olgi Tokarczuk, aby po brunchu zanurzyć się w psychologię ajurwedyjską. W pewnym momencie doszłam do wniosku, że wiem o sobie jeszcze mniej, niż myślałam i że już nie wiem jaką jestem doszą na poziomie umysłu, bo wychodzą mi trzy po równo, a takie coś praktycznie nie występuje. Mogę być też Vatą ze stłumioną Pittą, albo „przegrzaną” Pittą z wytrąconą z równowagi Vatą. Tak czy siak, jest to bardzo fascynujące, szczególnie związek niewyrażonych, nieprzerobionych emocji z dolegliwościami cielesnymi. Fascynujący jest też wpływ konstytucji rodziców w dniu poczęcia dziecka i wszelkie wydarzenia w dzieciństwie.

„Tak, czuję się zagubiona.
Tak, jest mi z tym źle.
Tak, obawiam się tego.

Zamiast wtłaczać te emocje w ciało, gdzie zaczną generować dolegliwości - przeżyj, uznaj, przyjmij. Wtedy zyskujesz możliwość płynięcia z ruchem, zmiany stanu i być może przejścia w stronę sattwy (dobrostanu). Kiedy sattwa sprzyja harmonii i kreatywności, do głowy przychodzą dobre pomysły na rozwiązanie tej sytuacji”.

„To co jest niewyrażone, nie znika. Emocje są, żyją w ciele i powodują tam problemy.”
„Wielką nauką dla Pitty jest sztuka odpoczywania na bieżąco. Nie wtedy kiedy baterie wysiądą i Pitta pada, tylko na bieżąco, nawet jeśli nie czuje się zmęczona, robienie sobie przerwy nawet na pięć minut.” Itd…

Bardzo ciekawe jest to, że jak nie akceptujemy rodziców, to nie akceptujemy ich części w sobie, czyli nie akceptujemy siebie.



środa, 8 sierpnia 2018


Dziś też chciałam poćwiczyć jogę, po pracy, w parku, ale po prostu nie miałam siły… Zapragnęłam zatopić się w lekturze zapominając o czasie i wszystkim dookoła. W czasie roku szkolnego jest to niemożliwe ;). Jakoś ciągnęło mnie do skryptów z kursu o psychologii ajurwedyjskiej, które leżą już u mnie od dawna, nieprzeczytane. Chyba zainspirowałam się rozmową z kolegą, podczas naszego podróżniczego zlotu, gdzie prawie każdy prowadził jakieś zajęcia, a ja z Ajurwedy, który chciał mieć indywidualną konsultację, ale nie na temat swojej konstytucji ciała i diety, tylko chciał porozmawiać o wnętrzu. Tego na kursie stacjonarnym mieliśmy najmniej i oczywiście czułam wielki niedosyt z tego powodu, ale porozmawiałam z nim na tyle ile mogłam… Teraz, po lekturze pierwszych rozdziałów widzę, że zrobiłam to dość amatorsko… No nic, za rok, jak się ponownie spotkamy, zrobię to już o wiele lepiej ;-). Mądrość Ajurwedy mówi, że najważniejsze jest, żeby siebie zrozumieć i zaakceptować – to jest pierwszy krok do wyzdrowienia – takie zdanie przewijało się wielokrotnie w tych materiałach, które czytałam. Tak, Ajurweda pomogła mi zrozumieć swoją osobowość, kontrasty (zaprzeczenia, dwoistość), mocne i słabe strony. Zauważyłam też, że obecnie mam o wiele więcej mojej Vaty umysłowej w stanie satvy, czyli krótko mówiąc – w stanie błogości, dobrostanu, niż kiedykolwiek dawniej. I zauważam tyle „niedobrej” Vaty u innych i w otoczeniu, i czasami jest to bardzo męczące. Wracając ze zlotu podróżujących rodzin zatrzymaliśmy się u teściów – i zauważyłam, że u teściowej ta Vata w stanie rajasu, czyli nadmiernego pobudzenia, itp. aż się wylewa…. Zauważam to też u innych – ludzie karmią się głupimi i złymi zachowaniami innych i nie mogą tego zaakceptować, nie mogą się z tym pogodzić, nie potrafią wybaczyć…Boże, jak ja kiedyś chciałam wszystko zmieniać, a siebie chyba najbardziej, i trudno mi było cokolwiek zaakceptować… Szkoda mi tych osób, gdyż bardzo się spalają na gonitwie myśli, obwinianiu, dociekaniu…
Ostatni weekend był równie męczący jak pozostałe w podróży (podnosi Vatę), ale pełny pozytywnej energii i wiary w ludzi. Te nasze spotkania rodzinne, wywodzące się z Couchsurfingu trwają już tak długo i są niesamowite. Do tej pory było już 10, my byliśmy na czterech. Spotykamy się tylko raz w roku, czasami częściej, ale rzadko. I te dwa dni spędzamy cały czas razem uczestnicząc w różnych aktywnościach, podczas których jesteśmy bardzo zgrani, zorganizowani, życzliwi, kochani, uśmiechnięci, itp…. Jest to cudowne!!! Dzieci mają raj, nie dość, że się  razem bawią od rana do nocy, to jeszcze mają mnóstwo frajdy podczas różnych zajęć prowadzonych przez nas dla nich. Mamy też zajęcia dla dorosłych: jogę, badminton, siatkę i inne sporty, jogę (gimnastykę) twarzy, Ajurwedę, klub czytelniczy, gry integracyjne, opowieści o podróżach…W tym roku była cudowna przejażdżka rowerem po Roztoczańskim Parku Narodowym, bieg na orientację w pobliskich lasach, kajaki, kąpiel w jeziorze… Była Agnes i Uldis z maleństwem i starszymi dziećmi oraz psem – daliśmy im jeden pokój w domku ze względu na małą Alise (większość była w namiotach, bo nie było już wolnych domków). Mogliśmy w ten sposób chociaż trochę odwzajemnić ich gościnność w Rydze dwa lata temu, kiedy dali nam swoje mieszkanie, sami wtedy podróżując, co było czymś naprawdę wyjątkowym i niezapomnianym. Znowu Renia z Denisem dali Natalii klucze do swojego mieszkania w Warszawie, kiedy będzie tam na koncercie w przyszły weekend. Nigdy nie przestanę się zachwycać dobrem i życzliwością ludzką, której doświadczam na całym świecie podróżując. Ludzie są dobrzy, pomocni i bezinteresowni. Otwierają swoje serca i swoje domy dla obcych. Jak słyszę jacy to źli mogą być ludzie, szczególnie o innym kolorze skóry, z ust ludzi w Polsce, którzy nigdy nie wyjechali dalej niż za swój dom, to „otwiera mi się nóż w kieszeni”. My od dziesięciu lat doświadczamy samych dobrych rzeczy i za nie wszystkie jestem ogromnie wdzięczna!!! Sprawdza się tu świetnie powiedzenie, że to co się daje, wraca.

Jestem też wdzięczna za naszych przyjaciół z rodzinnego miasta Rafała, których znamy już ponad 20 lat i zawsze kiedy się spotykamy nie możemy się nagadać. Teraz zorganizowali nam cudne spotkanie w stadninie, dziewczyny pojeździły, a ja poprzytulałam się do koni, które były stajni. Cudowne, piękne, ufne i o mięciutkiej sierści ;). Konie bardzo wyczuwają energię i rozpoznają nastroje ludzi. Potem podjechaliśmy do nowej przytulnej kawiarni, gdzie kontynuowaliśmy nasze rozmowy.


Nie miałam kiedy pisać, wczoraj po pracy wizyta u rodziców, potem podlewanie na działce i znowu w domu późno, a wcześniej w tamtym tygodniu – wyjazd już w czwartek, pakowanie się, tata… Jutro idzie do szpitala zdiagnozować coś, co mu wyrosło w miejscu rany, chyba ropień – będę wysyłać dobre intencje i myśli w tej sprawie i przyciągać mentalnie pomyślne rozwiązanie tej sprawy, i o to Was też proszę…