Nie jest łatwo przeprowadzać detoks i pracować. Wstaję o 6:00, żeby przygotować sobie jedzenie na cały dzień, oprócz kolacji, czyli śniadanie, obiad i coś pomiędzy. Wczoraj czułam głód, dziś już o wiele mniej, nawet pominęłam kolację, a zjadłam tylko deser z kuzu i jabłek, bo było już późno, a nie wolno jeść po 18:00-19:00. Pomimo niewystarczającej ilości snu przez cały dzień w pracy, a szczególnie rano miałam dużo energii. Pobiegłam nawet odebrać wyniki taty ze szpitala. Potem miałam dwie "sesje coachingowe" z kolegami, bo mieli potrzebę pogadania. Cały czas "wisiała" nade mną popołudniowa wizyta u taty, o którą mnie prosił, bo nie daje rady z papierami (cały gruby segregator wyników, wypisów szpitalnych, kart informacyjnych, itp.), ćwiczeniami, które ma robić, generalnie z wszystkim. Po tym telefonie wczoraj po południu byłam bliska załamania. Oczywiście odreagowałam to wszystko potem na rodzinie; a Rafał dodatkowo był rozbity i sfrustrowany pobytem u swoich rodziców.
Ale do momentu wyjścia z pracy wszystko było dobrze. Przejechawszy mały kawałek autostrady przeczytałam ostrzeżenie o zatorze za niecałe 3 kilometry, więc niewiele się zastanawiając zjechałam na najbliższy zjazd, żeby przejechać przez miasto. Niestety, jak tylko zjechałam, od razu stanęłam w długim korku. Było już późno, kolację chciałam zjeść koło 18:00, a jeszcze czekała mnie min. godzina u rodziców. Dobrze, że miałam ze sobą kaszę jaglaną z owocami ze śniadania (zrobiłam za dużo), więc to mnie uratowało. Ale psychicznie byłam bliska załamania. Nie trzeba się zastanawiać, kiedy koniec wakacji, wystarczy spojrzeć na liczbę samochodów na drogach we Wrocławiu. Było mi bardzo ciężko i nie wiem, jak sobie poradzę od przyszłego poniedziałku z tymi dojazdami, naprawdę nie wiem....:/ Obawiam się, że żadne oddechy i mantry nie pomogą... U rodziców zajęłam się papierami, jeszcze drugie tyle czeka mnie jutro w domu. Wczoraj tata był w poradni tlenoterapii, a pani lekarka oburzona, że tyle papierów ma ze sobą i że ona ma to teraz czytać... Potraktowali go tam jak małe niegrzeczne dziecko... :/ Ja niestety nie mogłam tam być, bo czekanie na przyjęcie trwało ok. 4 godzin. Przykre to wszystko.... najlepiej jakbym się zwolniła i pomagała tacie w tym wszystkich. Do domu dojeżdżałam ok 20:00. Sznur samochodów ogromny! I to chyba wtedy pojawiła się w mojej głowie wizja małego domku, otoczonego lasem i pełnego ciszy i spokoju. Z niepokojem zauważam, że drażni mnie bardzo miejski hałas... Tę całą frustrację wylałam w domu na Rafała i Zuzię (jeszcze ten nowy egzamin w kwietniu!), a potem to już łzy same poszły. Łzy wściekłości. Nie wiem, czy to przez ten detox, czy przez zmęczenie, chorobę taty, korek i rozpoczynającą się szkołę. Wiem tylko, że to uczucia były bardzo intensywne.... Uspokoiłam się w gorącej kąpieli, a teraz to już same oczy mi się zamykają, więc czas spać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz