środa, 8 sierpnia 2018


Dziś też chciałam poćwiczyć jogę, po pracy, w parku, ale po prostu nie miałam siły… Zapragnęłam zatopić się w lekturze zapominając o czasie i wszystkim dookoła. W czasie roku szkolnego jest to niemożliwe ;). Jakoś ciągnęło mnie do skryptów z kursu o psychologii ajurwedyjskiej, które leżą już u mnie od dawna, nieprzeczytane. Chyba zainspirowałam się rozmową z kolegą, podczas naszego podróżniczego zlotu, gdzie prawie każdy prowadził jakieś zajęcia, a ja z Ajurwedy, który chciał mieć indywidualną konsultację, ale nie na temat swojej konstytucji ciała i diety, tylko chciał porozmawiać o wnętrzu. Tego na kursie stacjonarnym mieliśmy najmniej i oczywiście czułam wielki niedosyt z tego powodu, ale porozmawiałam z nim na tyle ile mogłam… Teraz, po lekturze pierwszych rozdziałów widzę, że zrobiłam to dość amatorsko… No nic, za rok, jak się ponownie spotkamy, zrobię to już o wiele lepiej ;-). Mądrość Ajurwedy mówi, że najważniejsze jest, żeby siebie zrozumieć i zaakceptować – to jest pierwszy krok do wyzdrowienia – takie zdanie przewijało się wielokrotnie w tych materiałach, które czytałam. Tak, Ajurweda pomogła mi zrozumieć swoją osobowość, kontrasty (zaprzeczenia, dwoistość), mocne i słabe strony. Zauważyłam też, że obecnie mam o wiele więcej mojej Vaty umysłowej w stanie satvy, czyli krótko mówiąc – w stanie błogości, dobrostanu, niż kiedykolwiek dawniej. I zauważam tyle „niedobrej” Vaty u innych i w otoczeniu, i czasami jest to bardzo męczące. Wracając ze zlotu podróżujących rodzin zatrzymaliśmy się u teściów – i zauważyłam, że u teściowej ta Vata w stanie rajasu, czyli nadmiernego pobudzenia, itp. aż się wylewa…. Zauważam to też u innych – ludzie karmią się głupimi i złymi zachowaniami innych i nie mogą tego zaakceptować, nie mogą się z tym pogodzić, nie potrafią wybaczyć…Boże, jak ja kiedyś chciałam wszystko zmieniać, a siebie chyba najbardziej, i trudno mi było cokolwiek zaakceptować… Szkoda mi tych osób, gdyż bardzo się spalają na gonitwie myśli, obwinianiu, dociekaniu…
Ostatni weekend był równie męczący jak pozostałe w podróży (podnosi Vatę), ale pełny pozytywnej energii i wiary w ludzi. Te nasze spotkania rodzinne, wywodzące się z Couchsurfingu trwają już tak długo i są niesamowite. Do tej pory było już 10, my byliśmy na czterech. Spotykamy się tylko raz w roku, czasami częściej, ale rzadko. I te dwa dni spędzamy cały czas razem uczestnicząc w różnych aktywnościach, podczas których jesteśmy bardzo zgrani, zorganizowani, życzliwi, kochani, uśmiechnięci, itp…. Jest to cudowne!!! Dzieci mają raj, nie dość, że się  razem bawią od rana do nocy, to jeszcze mają mnóstwo frajdy podczas różnych zajęć prowadzonych przez nas dla nich. Mamy też zajęcia dla dorosłych: jogę, badminton, siatkę i inne sporty, jogę (gimnastykę) twarzy, Ajurwedę, klub czytelniczy, gry integracyjne, opowieści o podróżach…W tym roku była cudowna przejażdżka rowerem po Roztoczańskim Parku Narodowym, bieg na orientację w pobliskich lasach, kajaki, kąpiel w jeziorze… Była Agnes i Uldis z maleństwem i starszymi dziećmi oraz psem – daliśmy im jeden pokój w domku ze względu na małą Alise (większość była w namiotach, bo nie było już wolnych domków). Mogliśmy w ten sposób chociaż trochę odwzajemnić ich gościnność w Rydze dwa lata temu, kiedy dali nam swoje mieszkanie, sami wtedy podróżując, co było czymś naprawdę wyjątkowym i niezapomnianym. Znowu Renia z Denisem dali Natalii klucze do swojego mieszkania w Warszawie, kiedy będzie tam na koncercie w przyszły weekend. Nigdy nie przestanę się zachwycać dobrem i życzliwością ludzką, której doświadczam na całym świecie podróżując. Ludzie są dobrzy, pomocni i bezinteresowni. Otwierają swoje serca i swoje domy dla obcych. Jak słyszę jacy to źli mogą być ludzie, szczególnie o innym kolorze skóry, z ust ludzi w Polsce, którzy nigdy nie wyjechali dalej niż za swój dom, to „otwiera mi się nóż w kieszeni”. My od dziesięciu lat doświadczamy samych dobrych rzeczy i za nie wszystkie jestem ogromnie wdzięczna!!! Sprawdza się tu świetnie powiedzenie, że to co się daje, wraca.

Jestem też wdzięczna za naszych przyjaciół z rodzinnego miasta Rafała, których znamy już ponad 20 lat i zawsze kiedy się spotykamy nie możemy się nagadać. Teraz zorganizowali nam cudne spotkanie w stadninie, dziewczyny pojeździły, a ja poprzytulałam się do koni, które były stajni. Cudowne, piękne, ufne i o mięciutkiej sierści ;). Konie bardzo wyczuwają energię i rozpoznają nastroje ludzi. Potem podjechaliśmy do nowej przytulnej kawiarni, gdzie kontynuowaliśmy nasze rozmowy.


Nie miałam kiedy pisać, wczoraj po pracy wizyta u rodziców, potem podlewanie na działce i znowu w domu późno, a wcześniej w tamtym tygodniu – wyjazd już w czwartek, pakowanie się, tata… Jutro idzie do szpitala zdiagnozować coś, co mu wyrosło w miejscu rany, chyba ropień – będę wysyłać dobre intencje i myśli w tej sprawie i przyciągać mentalnie pomyślne rozwiązanie tej sprawy, i o to Was też proszę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz