Pokazywanie postów oznaczonych etykietą świeże powietrze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą świeże powietrze. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 czerwca 2020


Cztery wolne dni odchodzą już w przeszłość, a ja pamiętam z nich tylko to, że głównie stałam w kuchni, gotowałam, piekłam i sprzątałam, albo „oporządzałam” ogród. No i jeszcze koty (wyszły po raz pierwszy poza dom, na taras, bo weterynarz zalecił wstrzymanie się z tym do ich szczepienia, czyli przyszłego piątku). A, i jeszcze udało mi się ekspresem sprzedać na FB bardzo miłemu panu trzy wielkie serie książek dla młodzieży po dziewczynach, które kupił dla swojej chrześnicy :). A książek do oddania do antykwariatu/komukolwiek jest 6 kartonów - 150 pozycji! 
Miałam dużo zajęć, to jeszcze sobie dołożyłam ;-). Dziś już czasami czułam frustrację. Niedługo minie rok, jak tu mieszkamy, a ja nie miałam chwili na beztroskie leżenie na trawie i wgapianie się w niebo! „Być, tylko być, nie robić” - to chodzi za mną ostatnio. A jak mieć ogród i dom, to najlepiej nie pracować, tylko się nimi zajmować. Dni są za krótkie, pomimo, że coraz dłuższe. A może to właśnie moja dharma, to gotowanie i pieczenie, a ja wciąż jej szukam ;-). Zastanawiałam się też, dlaczego takie codzienne prace ogrodnicze są tak nisko opłacane. Wczoraj była u nas mama cały dzień, cmentarz, zakupy, obiad i pomoc w ogródku. Dziś znowu gotowanie bio-wywaru na mszyce, no i właśnie mi się przypomniało, że nie zdjęłam ślimaków z kwiatków, które pojawiły się, kiedy ściemniało… 
Choć w nagrodę, zebraliśmy 1,5 kg pysznych czereśni z jednego drzewa, z drugim cos jest nie tak, dużo sałaty, rukoli, szczypiorku, rzodkiewek na obiadek, słodkich truskawek, no i te przepiękne, malownicze róże! Patrząc na nie czułam się trochę jak w jakiejś angielskiej powieści J. No i te boskie zachody słońca i kolory nieba, ta przestrzeń nad nami, po której dzisiaj przeleciały dwa śmieszne pojazdy, niczym z filmu (ale zazdroszczę widoków i przygody ludziom w nich siedzącym!), te gwiazdy świetliste, to rześkie powietrze z rana J.  To są takie momenty zatrzymania i zachwytu, takie chwilowe, ale potężne bycie w całości w tym, co jest J. Szkoda, że nie mogę tego doświadczać dłużej…, tego flow, tej radości. Często ogarnia mnie smutek…zastanawiam się mocno, skąd on się bierze… Już nawet wymyśliłam, że to może z mojego rodu, że niosę czyjś smutek, bo czasami już mnie to bardzo przytłacza…
Jutro praca w biurze – to sobie odpocznę ;-) :D.
 

niedziela, 17 maja 2020




Życie wiejskie płynie sobie wolno….., pachnąco, zielono, różowo, ptasimi trelami śpiewająco, żabami cudnie rechocząco i słodkimi kociątkami miaucząco…. Wiem, że robię się monotematyczna z tym ogrodem, ale po prostu nie mogę przestać się zachwycać ;-) Małymi kotkami też nie mogę przestać się zachwycać, bo są niesamowicie, absolutnie przesłodkie!!! To taki dar dla nas J. Jestem pod wrażeniem matczynej mądrości naszej Kitty i jej cierpliwości w wykarmieniu ich wszystkich – a nie jest łatwo dostać się „do cyca”; nim wszystkie spokojnie zaczną jeść, to przepychanek jest co nie miara i machania łapkami i miauczenia, piszczenia oraz ciamkania ;-). Można je obserwować cały dzień, wciągają bardziej niż najlepszy film, te przytulania, zabawy, wchodzenia jeden na drugi i odkrywanie świata. Kto by pomyślał, że tak „skończę” – z ogródkiem warzywnym, sadzeniem bzów, jaśminów, azalii i rododendronów i sześcioma kotami ;-). 

Kocham życie, kocham te wszystkie cudne stworzenia, małe i duże, dwu- i czteronożne, każdy nowy zielony listek i kolorowy pąk, pierwszą rzodkiewkę, szczypiorek i wszystko to, co wychodzi z ziemi. Wczoraj przywiozłam mamę do nas, po tak długim czasie! Wcześniej byłyśmy na cmentarzu i w ogrodniczym kupić kwiatki do korytek. Zamówiłyśmy pyszną pizzę, posadziłyśmy kwiatki, pomidory i cukinie, dziś dosiałam fasolkę szparagową, rukolę i znowu rzodkiewkę J.



Co tu więcej pisać, wdzięczność, uważność i dużo zachwytu nad tym, co jest. Teraz, na przykład, Janusz Radek śpiewa piękne utwory live na Domówce na FB. Pewnie, smutno, że Trójka to teraz bardziej Trujka, ale wiem, że nic nie jest wieczne, płynie, zmienia się, nie będzie w Polskim Radio, to będzie w internecie…








niedziela, 28 lipca 2019


Od ostatniego wpisu minęły dwa tygodnie – nie pisałam, bo całkowicie wsiąkłam w prace ogrodowe ;-). Prawie codziennie po pracy spędzałam na zewnątrz około 3-4 godzin, dopóki słońce nie zaszło. A potem podziwiałam rozgwieżdżone niebo oraz pełnie i nowie księżyca. Ta wielka otwarta przestrzeń wydaje się tutaj być na wyciągnięcie ręki.

Ścięłam „drewno” lawendowe, ususzyłam i powiesiłam bukiety i zrobiłam swój pierwszy pachnący woreczek! Choć wygląda mało fioletowo, pachnie tak niesamowicie intensywnie, że aż mnie w nosie kręci ;-). Żeby lawenda zachowała kolor chyba nie powinnam była suszyć jej na słońcu, a przede wszystkim ścinać tak późno, bo już na krzaku kolor jej wypłowiał.  Odkryłam przy okazji gniazdo os klecanek i obcinając łodygi obok niego, rozeźliłam je i trzy razy mnie użądliły (dwa razy w ręce, bo nie lubię pracować w rękawiczkach). Dobrze, że nie spuchło, tylko najpierw nieprzyjemnie zabolało, a potem swędziało (atrakcje życia na wsi ;-). Zerwałam też „okropnego chwasta”, jak mówi nasz sąsiad, który pięknie pachnie i jest bardzo użyteczny podczas wielu dolegliwości; mowa tutaj o krwawniku. Suszę go jeszcze na tarasie. Lubczyk też doprowadziłam do porządku – jestem zachwycona jego mocnym zapachem, kojarzącym się bez dwóch zdań z rosołem ;-). Ścięłam młode zielone gałązki, posiekałam i zamroziłam, bo ponoć w ten sposób zachowuje swoje olejki eteryczne (choć generalnie jestem przeciwna mrożeniu, gdyż Ajurweda tego nie poleca).
















Odrywanie płatków lawendy z gałązek wymaga tyle samo uwagi i koncentracji na „tu i teraz” ile
oddzielanie ziaren ryżu od soczewicy – ćwiczenia proponowanego przez moją ulubioną artystkę sztuki współczesnej – Marinę Abramovic. We wtorek miałam szczęście być na jej wielkiej retrospektywnej wystawie w Toruniu. Rafał jechał służbowo to się  z nim zabrałyśmy. Ta wystawa wchłonęła mnie na cztery godziny!!! I przyniosła dużo nowych odkryć, i przemyśleń, i zachwytu. Skojarzenia i interpretacje Mariny są trudne i często mylnie rozumiane przez publiczność. To nie jest tak, że ona uwielbia się okaleczać i cierpieć – wszystkie jej działania coś symbolizują. Bez przeczytania jej biografii pewnie byłabym zagubiona i zszokowana, ale na szczęście na wystawie były świetne opisy poszczególnych performansów i jej innych działań. Pomimo mocnych doznań (filmy video z dźwiękiem, zdjęcia – wszystko ogromnego formatu) z wystawy wyszłam bardzo pozytywnie naładowana odczuwając szczególną więź z Mariną. Czułam się bardzo szczęśliwa, że udało mi się tam być. Wystawa została zorganizowana na najwyższym światowym poziomie. Mogłabym tam siedzieć i pięć godzin, ale Beata i Rob czekali z obiadem (Zuzi wprawdzie oglądanie zajęło tylko dwie godziny ;-).


W piątek z kolei pojechałam do miasta, do cywilizacji J. Ania i dwie inne Anny świętowały swoje imieniny w babskim gronie J. Nie znałam tam nikogo oprócz solenizantki i dwóch innych dziewczyn, które widziałam wcześniej tylko raz w życiu. Po godzinie dołączyła do nas nasza wspólna koleżanka z podstawówki, której nie widziałam sto lat i z którą wiążą się cudne wspomnienia z dzieciństwa J. Miałam wracać do domu o normalnej porze, ale dziewczyny namówiły mnie na tańce i dzięki temu mogłam jeszcze dłużej pogadać z Gosią. Wracając do domu, przy drodze powitał mnie najpierw lis, a zaraz po nim, po prawej dwie przepiękne sarenki. Poczułam się dosłownie jak w bajce!!! Albo w magicznym leśnym świecie, pełnym wspaniałych tajemnic. Na spotkaniu dziewczyny pytały się, co mi „odbiło”, że przeprowadziłam się domu - „nie masz czego innego do roboty, swojego życia, zainteresowań, itp.?”. Dla takiego właśnie widoku. I dla tej ciszy niedzielno wieczornej i porannej też ;-).
Tydzień temu Natalia wróciła z Niemiec, mieliśmy gości w niedzielę, dostałam drzewko figowe i zamiokulkasa zamiolistnego :D. Dzisiaj wyjechała na miesiąc do Anglii, sama najpierw samolotem do Bristolu, tam odebrali ją Jackie i Miles i zawieźli na dworzec kolejowy. Jestem bardzo wdzięczna za ich pomoc. W Totnes czekała na nią rodzinka z dziećmi rówieśnikami Natalii i Szwajcarką, która też przyjechała się tam uczyć. Po odwózce na lotnisko, skorzystaliśmy z tego, że już się wyrwaliśmy do miasta, pojechaliśmy do restauracji na Barkę wykorzystać voucher, który dostałam. Jedzonko było przepyszne, szczególnie wspaniała lemoniada arbuzowa oraz zupa cappuccino z przepyszną pianką  na wierzchu :).


Czas najwyższy iść spać – kury już dawno śpią, a ja przecież teraz z kurami…;-)