sobota, 21 września 2019

"Komfort to nie meble, nie dom, nie miejsce. Komfort jest wtedy, gdy dusza jest spokojna." - autor nieznany
Wczoraj i cały tydzień tak zimno, a dzisiaj tak fantastycznie ciepło! Rozkoszowałam się cudownym słońcem i światłem na tarasie i w ogrodzie. Coś przecudownego! Śniadanie zjadłam w słońcu, czytając magiczną książkę „Rok w ogrodzie”. Cudna zieleń dookoła, słońce mieni się w przepięknych wysokich trawach, a na stronach lektury czysta poezja. Zachwyciłam się sposobem opisywania roślin i tego, co dzieje się w ogrodzie w danych miesiącach i dniach, gdyż autor jest czarodziejem! Wyczarowuje tak niesamowite obrazy, że zapomina się o całym świecie i zaczyna marzyć o takim ogrodzie J. Oto jeden z fragmentów:

„Wrześniowe słoneczniki strzelają wzwyż ponad nasze głowy. Zmuszają do patrzenia w górę i akcentują koniec letniego sezonu (…). Jednocześnie najlepsze chwile przeżywają ozdobne trawy, zupełnie inne w swoim wyrazie, zespalające ogród zwiewnymi kwiatami. Późnym latem rzucają cienie, a najwyższe pięknie prezentują się na tle bladoniebieskiego nieba. Nie wyobrażam sobie ogrodu bez nich, bo zmiękczają jaskrawość rudbekii owłosionej, a obciążone rosą, pochylają się nad ścieżką, by skrapiać przechodzących porannym prysznicem. Zatrzymaj się na chwilę i popatrz, jak chwytają wiatr.”



Ja też sobie nie wyobrażam ogrodu bez traw – jestem nimi zafascynowana i je uwielbiam! Przepełnia mnie wdzięczność za tę możliwość patrzenia jak chwytają wiatr, jak się kołyszą i jakie piękne mają kwiaty J.
Dziś znowu cały dzień w ruchu – pranie, wieszanie, rozpakowywanie, chowanie, gotowanie, podlewanie, sadzenie, sprzątanie, zakupy, itp. i aż miło usiąść w końcu spokojnie i rozprostować nogi. Pomimo tego, że mięśnie zmęczone po przebytych tysiącach kroków, czuję na sobie gorące słońce i przed oczyma mam niesamowite światło i połyskującą nim zieleń J.  
PS. Rododendrony znowu kwitną. Ponoć przez to nie będa już kwitnąć na wiosnę, ale co tam, liczy się tu i teraz :-)

poniedziałek, 16 września 2019



Uff…. Dzisiaj „zdaliśmy” mieszkanie. Po wielu, wielu godzinach pakowania i przewożenia w końcu się udało!!! Przeżywałam wiele emocji w związku z tym - od smutku, że kończy się nasza tamtejsza osiemnastoletnia historia, wzruszeń, kiedy pakowałam różne rzeczy przypominające mi ważne momenty rodzinne, wściekłości i bezsilności, że jest tego tak strasznie dużo i gdzie my to pomieścimy, panikę, że nie zdążymy, tęsknotę i żal po meblach, bo tak porządnie zrobione przez Rafała, po ulgę, że już nie będziemy słyszeć tego hałasu, sąsiadów i że możemy się „uwolnić” i iść dalej. Pakowanie książek również dostarczyło mi wiele emocji – cofnęłam się do przeszłości, do czasu, kiedy miałam czas je wszystkie przeczytać, do tych cudnych momentów, kiedy mogłam przeżywać to wszystko, o czym czytałam. Ktoś kiedyś powiedział, że żyje się tyle razy, ile książek się przeczyta J. I tak tęskno mi się zrobiło za tamtymi czasami, kiedy byłam wolna i mogłam czytać do woli, bez presji czasu. W tych książkach jest kawał mojego życia, z każdą związane jest wspomnienie, tak jak z człowiekiem. Z chęcią przeczytałabym wiele z nich jeszcze raz, ale jestem w pełni świadoma, że nie wystarczy mi na to czasu. Ja - człowiek wielu zainteresowań i pełen ciekawości świata i życia ma dużo różnych zbiorów, a trzyma je głównie ze względów sentymentalnych. Wściekła jestem na siebie, bo cały mój minimalizm diabli wzięli przy takiej ilości książek, płyt, archiwalnych gazet, albumów foto, listów, materiałów do nauki angielskiego i innych języków obcych, książek i materiałów do tłumaczeń, książek i materiałów do Ajurwedy i rozwoju osobistego, prac dziewczyn z dzieciństwa, nagromadzonych prezentów, których nikt nie używał, ubrań indyjskich, książek kucharskich, niezliczonych toreb podróżnych i mnóstwa innych drobiazgów.

I jakby w odpowiedzi na moje dylematy, wszechświat jeszcze mnie „dobił” zsyłając mi książkę pt. „The Salt Path”, którą Natalia przywiozła z Anglii. Czytając ją dzisiaj w środkach komunikacji miejskiej z trudem powstrzymywałam łzy. Jest ona oparta na faktach – o ludziach (małżeństwie), którzy z powodu bardzo nieszczęśliwego i niesprawiedliwego splotu wydarzeń w tydzień stracili wszystko, swoją farmę, która była też ich źródłem dochodu (agroturystyka), pieniądze, godność oraz zdrowie, w związku z czym postanowili spakować się w plecaki, wziąć mały namiot i wyruszyć w pieszą wędrówkę przez ponad tysiąc kilometrów szlakiem South West Coast wzdłuż angielskiego wybrzeża. Przeczytałam dopiero kilka pierwszych rozdziałów, tych najtragiczniejszych i najbardziej poruszających, bo opisujących wydarzenia, które doprowadziły do tej wędrówki. To była dla nich niewyobrażalna lekcja nieprzywiązywania się, którą ja średnio przerobiłam podczas tej przeprowadzki i opróżniania mieszkania. Choć nie powiem, część rzeczy wyrzuciłam i myślę, że to samo zrobię przy rozpakowywaniu tej ogromnej liczby kartonów, ale muszę jeszcze popracować nad moim wahaniem i zastanawianiem się czego się pozbyć, a czego nie. Bo w tych książkach i tych wszystkich rzeczach jest przecież całe nasze życie! No, ale tutaj się to wszystko nie zmieści (jest za dużo okien i za mało ścian). Bardzo pomogło mi symboliczne podziękowanie za wszystkie te piękne momenty i pożegnanie się z naszą prawie osiemnastoletnią przestrzenią życiową. Teraz to już przeszłość i bardzo się cieszę, że udało nam się to zamknąć! J


niedziela, 8 września 2019



Dlaczego tak mi trudno wyjść poza moją „manierę” podkreślania negatywów? Każdą pozytywną rzecz „kontruję” negatywem, np. jest fajnie, ale….. L. Tak jakbym nie kontrolowała tego, co mówię. Niby robię to z dystansem i samoświadomością tego, co mówię, ale jednak każde słowo niesie ze sobą energię, i w tym wypadku, raczej nie uskrzydlającą ;-). Dziękuję Ci Aniu, że mi wypunktowałaś to moje narzekanie.

Fakt, mamy aktualnie bardzo dużo pracy i wiele różnych zadań do wykonania w związku z przeróbkami w domu, spakowaniem i wyniesieniem pozostałych rzeczy z mieszkania oraz pielęgnacją roślin wokół domu. Przez ten weekend nie usiadłam na „tyłku” dłużej niż 5 min, no i teraz, kiedy piszę.

Tak, ale…

Spróbujmy na to spojrzeć z innej strony, tej mniej narzekającej ;)

- odpoczęłam, tylko że w ruchu, aktywnie! Wczoraj przesadzałam rośliny, kopałam twardą ziemię, i czuję każdy, dosłownie każdy mięsień. Dzięki temu spędziłam wspaniały dzień na świeżym powietrzu, a zakątek koło tarasu wygląda teraz ładniej. Dosadziłam wrzosy, przeniosłam trawy wydmuchrzyce, lawendę i jakieś nadmorskie kwiatki (nie pamiętam nazwy) w inne miejsce. Przesadziłam wyrośnięte zioła, i zrobiłam  z nimi porządek. Powyrywałam trochę chwastów. Uwielbiam to robić! J. Grzebałam się w deszczu i błocie w ziemi, podlewałam, przycięłam jałowiec i oczyściłam wierzby z „dzików”.  

- jutro część dalsza remontu, musieliśmy pochować co się da, bo będzie malowanie części wspólnej. Wszystkie te przeróbki to lekcja wielkiej cierpliwości i niekłócenia się. Ale pokój Zuzi udało nam się dzisiaj skończyć J. Jest już szafa i inne mebelki, a wszystko pięknie pochowane i posprzątane. Generalnie, w mieszkaniu było więcej możliwości przechowywania rzeczy, tu jest mniej ścian… Ale za to są dwie łazienki, co bardzo nam ułatwia życie i dziewczyny mają swoje pokoje.  Remont się kiedyś skończy (miejmy nadzieję, że przed imprezami osiemnastkowymi Natalii ;-). To wszystko przecież na nasze własne życzenie, które trochę nas przerosło, ale grunt to nie dać się zwariować. Rafałowi śni się ten remont, a mnie śni się ogród ;-).  

- za tydzień musimy oddać klucze. Pakujemy i pakujemy…. I końca nie widać, a przecież większość wynieśliśmy już w lipcu. To jest chyba lekcja, żeby pozbyć się tego nadmiaru. Przez dwa miesiące spokojnie żyłam bez tych wszystkich książek, papierów, płyt, kubków, filiżanek, gazet, etc… Na pewno czegoś się pozbędziemy, bo wszystkiego nie zmieścimy. No ale udało nam się sprzedać mieszkanie!!!

- w tygodniu byłam na dwóch cudnych spotkaniach w związku z promowaniem książek „Kamienice” o losach mieszkańców przedwojennego i powojennego Wrocławia. Są to pasjonujące i wzruszające historie! Jako że odbywały się one w centrum (w cudzie renowacji, czyli byłej kamienicy przedwojennej rodziny Oppenheimów oraz w Urban Garden Renomy), to od razu „załatwiłam” dwa w jednym spotykając się najpierw z jedną Gosią, a potem z drugą J. Dostałam fantastyczną książkę „Rok w ogrodzie” napisaną przez brytyjskiego ogrodnika w sposób iście poetycki i bardzo ciekawy. A wracając spotkałam jak zwykle lisa i sarnę, które wyglądały magicznie w samochodowych światłach: ciekawe, czy była to ta sama sarna, którą widziałyśmy z Zuzią rano, jadąc do szkoły na godzinę 7:20…









W skrócie:
- robię remont – to znaczy, że mam gdzie mieszkać,
- zajmuję się roślinami – to oznacza, że mogę się cieszyć ogrodem, zrelaksować umysł i aktywnie spędzić czas na powietrzu,
- trochę czasu spędziłam na gotowaniu wczoraj i dzisiaj – to znaczy, że mam co jeść i nie jem sama,
- po całodziennej pracy wczoraj, jeszcze robiłam duże zakupy wieczorem – to znaczy, że mam pieniądze i nie będę głodować
- chce mi się spać – bardzo doceniam moje wygodne i wspaniałe łóżko!

Uściski!