poniedziałek, 16 września 2019



Uff…. Dzisiaj „zdaliśmy” mieszkanie. Po wielu, wielu godzinach pakowania i przewożenia w końcu się udało!!! Przeżywałam wiele emocji w związku z tym - od smutku, że kończy się nasza tamtejsza osiemnastoletnia historia, wzruszeń, kiedy pakowałam różne rzeczy przypominające mi ważne momenty rodzinne, wściekłości i bezsilności, że jest tego tak strasznie dużo i gdzie my to pomieścimy, panikę, że nie zdążymy, tęsknotę i żal po meblach, bo tak porządnie zrobione przez Rafała, po ulgę, że już nie będziemy słyszeć tego hałasu, sąsiadów i że możemy się „uwolnić” i iść dalej. Pakowanie książek również dostarczyło mi wiele emocji – cofnęłam się do przeszłości, do czasu, kiedy miałam czas je wszystkie przeczytać, do tych cudnych momentów, kiedy mogłam przeżywać to wszystko, o czym czytałam. Ktoś kiedyś powiedział, że żyje się tyle razy, ile książek się przeczyta J. I tak tęskno mi się zrobiło za tamtymi czasami, kiedy byłam wolna i mogłam czytać do woli, bez presji czasu. W tych książkach jest kawał mojego życia, z każdą związane jest wspomnienie, tak jak z człowiekiem. Z chęcią przeczytałabym wiele z nich jeszcze raz, ale jestem w pełni świadoma, że nie wystarczy mi na to czasu. Ja - człowiek wielu zainteresowań i pełen ciekawości świata i życia ma dużo różnych zbiorów, a trzyma je głównie ze względów sentymentalnych. Wściekła jestem na siebie, bo cały mój minimalizm diabli wzięli przy takiej ilości książek, płyt, archiwalnych gazet, albumów foto, listów, materiałów do nauki angielskiego i innych języków obcych, książek i materiałów do tłumaczeń, książek i materiałów do Ajurwedy i rozwoju osobistego, prac dziewczyn z dzieciństwa, nagromadzonych prezentów, których nikt nie używał, ubrań indyjskich, książek kucharskich, niezliczonych toreb podróżnych i mnóstwa innych drobiazgów.

I jakby w odpowiedzi na moje dylematy, wszechświat jeszcze mnie „dobił” zsyłając mi książkę pt. „The Salt Path”, którą Natalia przywiozła z Anglii. Czytając ją dzisiaj w środkach komunikacji miejskiej z trudem powstrzymywałam łzy. Jest ona oparta na faktach – o ludziach (małżeństwie), którzy z powodu bardzo nieszczęśliwego i niesprawiedliwego splotu wydarzeń w tydzień stracili wszystko, swoją farmę, która była też ich źródłem dochodu (agroturystyka), pieniądze, godność oraz zdrowie, w związku z czym postanowili spakować się w plecaki, wziąć mały namiot i wyruszyć w pieszą wędrówkę przez ponad tysiąc kilometrów szlakiem South West Coast wzdłuż angielskiego wybrzeża. Przeczytałam dopiero kilka pierwszych rozdziałów, tych najtragiczniejszych i najbardziej poruszających, bo opisujących wydarzenia, które doprowadziły do tej wędrówki. To była dla nich niewyobrażalna lekcja nieprzywiązywania się, którą ja średnio przerobiłam podczas tej przeprowadzki i opróżniania mieszkania. Choć nie powiem, część rzeczy wyrzuciłam i myślę, że to samo zrobię przy rozpakowywaniu tej ogromnej liczby kartonów, ale muszę jeszcze popracować nad moim wahaniem i zastanawianiem się czego się pozbyć, a czego nie. Bo w tych książkach i tych wszystkich rzeczach jest przecież całe nasze życie! No, ale tutaj się to wszystko nie zmieści (jest za dużo okien i za mało ścian). Bardzo pomogło mi symboliczne podziękowanie za wszystkie te piękne momenty i pożegnanie się z naszą prawie osiemnastoletnią przestrzenią życiową. Teraz to już przeszłość i bardzo się cieszę, że udało nam się to zamknąć! J


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz