Jejku, ale dzisiaj dziwny dzień…
Niby pięknie, słońce świeci, krzewy kwitną i pachną, rzodkiewki wychodzą w
ogródku, wszyscy zdrowi, wstałam o 6-tej, żeby ćwiczyć (!), ale wśród moich
emocji niestety dominuje smutek… Piszę pracę dyplomową o umyśle typu Vata (w
ajurwedzie) i czytałam nieraz w ostatnich dniach, że Vacie zaleca się bardzo
ostrożne dawkowanie newsów i wszelkich smutnych czy złych rzeczy. I dlaczego
tego nie robię? Słabo u mnie z samodyscypliną… Ale nie tym chciałam pisać.
Wczorajszy Dzień Ziemi był chyba najsmutniejszym w moim życiu, głównie z powodu
pożaru na terenie biebrzańskich bagien. Kiedy przeczytałam o tym orle, który
zamiast odlecieć w bezpieczne strony, został przy gnieździe chcąc chronić swoje
małe, to już na całego się rozryczałam. W takich sytuacjach nie widzę zalet
bycia wysoko wrażliwą. Potem jeszcze komunikaty o suszy, wymieraniu pszczół, przygotowywaniu
poideł dla owadów, wpisy Ekostraży o ratowaniu zwierząt, które ktoś potrącił,
albo celowo uszkodził…itp., itd., oraz słuchanie „live” Romy Ligockiej, która
przed zamknięciem wyjechała do Francji i nie zdążyła już wrócić do Polski.
Przeciwnie do jej książek, ta rozmowa nie była zbyt optymistyczna i pogorszyła
mój kiepski już nastrój.
To pisałam przed 17:00. Potem
miałam włoski, rozłożyłam się z wszystkim na tarasie, herbatka, włoskie
ciasteczka, kot na kolanach i od razu poczułam się lepiej, trochę jak na
wakacjach ;). W międzyczasie przyszła paczka – zaległy prezent urodzinowy z
pysznościami z zagranicy, a po włoskim koledzy i koleżanki z pracy zmotywowali
mnie do wyjścia z domu (w końcu!). Wczoraj założyli kanał na naszym wewnętrznym
komunikatorze pt. „bieganie”, ale jazda na rowerze też może być ;-). Rafał z
sąsiadem wskoczyli na rowery, co mnie dodatkowo zmotywowało. Po miesiącu bez
spacerów, w końcu wyszłam z swojego barłogu! Miała być krótka przejażdżka, a
wyszło 10km nieznanymi ścieżkami przez las i pod górę. Głowa przewietrzona i
niezłe kardio też było pod tą górę. Słońce zachodziło, ścieżka wąska, zerwał mi
się błotnik przez te wertepy i nie wiadomo, gdzie i kiedy wyjadę z tego lasu. Ale
jakoś tak miałam pewność w sobie, że się nie zgubię. Było cudownie – zapach jak
latem nad morzem w lesie sosnowym, śpiew ptaków, spokój i pozytywne zmęczenie
mięśni. Przekonałam się na własnej skórze, jak ruch fizyczny zmienia biochemię
mózgu na lepsze J. Coś pięknego; wszystkim polecam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz