Taki widok zaszczycił mnie dzisiaj w czasie pracy! (Widok z okna biura:)
Dziś był cudowny ciepły i słoneczny
dzień, który na długo napełnił mnie energią! Rano podjechałam do mamy
dostarczyć jej urodzinową przesyłkę od taty i od nas. Kupując kwiaty dla niej zauważyłam w kwiaciarni przepiękne strelicje i od razu przypomniały mi się te, które widziałam "na żywo" na Teneryfie! Zrobiło mi się cudownie:).
W pracy czas zleciał bardzo szybko i przyjemnie (w całkowitym przeciwieństwie do zeszłego tygodnia, kiedy każdego dnia tak strasznie mi się dłużyło…), potem - wracając do domu moje oczy doświadczyły nieziemskiego oszałamiającego zachodu słońca, jakiego nigdy w życiu wcześniej nie widziałam (wyglądało trochę tak jakby niebo płonęło!), kolory i kształty chmur rozciągające się na całym horyzoncie były po prostu jak nie z tego świata!
W domu szybkie jedzonko i rozmowa z Młodszą na temat aktualnie przerabianej historii w szkole i lukach w tej historii (w tym, czego Pani nauczycielka nie przerobiła z dziećmi…). Załamaliśmy się trochę poziomem wiedzy Zuzi z historii… No cóż, te nadchodzące trzy miesiące będą czasem wytężonej pracy jej i naszej (pomocy jej)… Potem musiałam wyskoczyć do apteki, gdzie nic nie załatwiłam, tylko czas straciłam (bo komputer im padł), potem stanie w kolejce na poczcie, żeby odebrać list polecony (mimo, że mają moją zgodę na wkładanie poleconych bezpośrednio do skrzynki (znowu czas…), a następnie wizyta u taty w szpitalu. Dzisiaj było tam jakoś raźniej, cieplej na zewnątrz i więcej życia w środku. Posiedziałam u taty godzinkę, bo gdy już miałam iść, to starsze dziecko zadzwoniło, że wraca do domu i żeby ją po drodze zabrać, więc trochę jeszcze musiałam poczekać. Gdy powiedziałam tacie, bardzo aktywnej osobie, że teraz będzie musiał zwolnić, jego odpowiedź powaliła mnie na kolana: „No tak, ale i tak przecież miałem dane aż 17 lat po zawale (lekkim, ale zawsze) w 2000 roku”. Kwintesencja wdzięczności!!!
W pracy czas zleciał bardzo szybko i przyjemnie (w całkowitym przeciwieństwie do zeszłego tygodnia, kiedy każdego dnia tak strasznie mi się dłużyło…), potem - wracając do domu moje oczy doświadczyły nieziemskiego oszałamiającego zachodu słońca, jakiego nigdy w życiu wcześniej nie widziałam (wyglądało trochę tak jakby niebo płonęło!), kolory i kształty chmur rozciągające się na całym horyzoncie były po prostu jak nie z tego świata!
W domu szybkie jedzonko i rozmowa z Młodszą na temat aktualnie przerabianej historii w szkole i lukach w tej historii (w tym, czego Pani nauczycielka nie przerobiła z dziećmi…). Załamaliśmy się trochę poziomem wiedzy Zuzi z historii… No cóż, te nadchodzące trzy miesiące będą czasem wytężonej pracy jej i naszej (pomocy jej)… Potem musiałam wyskoczyć do apteki, gdzie nic nie załatwiłam, tylko czas straciłam (bo komputer im padł), potem stanie w kolejce na poczcie, żeby odebrać list polecony (mimo, że mają moją zgodę na wkładanie poleconych bezpośrednio do skrzynki (znowu czas…), a następnie wizyta u taty w szpitalu. Dzisiaj było tam jakoś raźniej, cieplej na zewnątrz i więcej życia w środku. Posiedziałam u taty godzinkę, bo gdy już miałam iść, to starsze dziecko zadzwoniło, że wraca do domu i żeby ją po drodze zabrać, więc trochę jeszcze musiałam poczekać. Gdy powiedziałam tacie, bardzo aktywnej osobie, że teraz będzie musiał zwolnić, jego odpowiedź powaliła mnie na kolana: „No tak, ale i tak przecież miałem dane aż 17 lat po zawale (lekkim, ale zawsze) w 2000 roku”. Kwintesencja wdzięczności!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz