Smutek:
Rani głęboko w serce.
Człowiek czuje się słabszy
Niż kiedykolwiek wcześniej.
Pusty
Samotny –
Opuszczony i niepełny.
Smutek jest słowem pełnym bólu,
Jeśli jednak jest ktoś,
Kto dzieli Twój smutek,
Staje się on znośniejszy.
A wtedy
Czas istnienia,
Który obejmuje wielkie uczucia,
Jest czasem bliskości,
Rozwoju i stawania się kimś
więcej,
Niż byliśmy wcześniej.
Po weekendowych warsztatach i
porannej gimnastyce energetycznej w poniedziałek czułam się radosna i lekka jak
piórko. Dosłownie unosiłam się nad ziemią. Po 14:15 już nie. Prawie, że
upadłam. Choć intuicyjnie wiedziałam z czym dzwoni mój brat. Mama nie mogła się
dodzwonić, dziwne, bo telefon leżał obok mnie. Tata czekał na jej przyjście, żeby
odejść. Przyszła o 14:00 (bo od tej godziny wpuszczają odwiedzających), a tata
wydał ostatnie tchnienie o 14:15… Poprosiła, żeby poczekali z wywiezieniem
ciała, dopóki my nie przyjdziemy. Leżał już w folii – patrząc na głowę
przypominał mnicha w czarnym kapturze. Jeszcze czułam ciepłą skórę na twarzy. Wczoraj
odbył się przepiękny pogrzeb, w ostatni dzień lata. Skończyło się coś w
przyrodzie, tak jak skończyło się fizyczne życie taty. Bardzo to symboliczne.
Te dni pomiędzy były trudne. We wtorek cztery godziny załatwiania z zakładzie pogrzebowym,
bardzo dużo papierów, upoważnień… To był
koszmar. Potem biuro cmentarza i jeżdżenie po ciotkach (siostrach taty), żeby
podpisały zgodę na dochówek w grobie ich rodziców (dziadków). Potem załatwianie
księdza parafii – na szczęście był ten, którego mama chciała, bo mówi „fajne”
kazania. Dzwonienie do wszystkich z terminem. Wyszłam z domu o 8:00 i wróciłam
o 8:00. W środę pożegnanie przed kremacją. To było straszne. Jak dla mnie to
wszystko mogłoby się skończyć w poniedziałek. Tata totalnie zmieniony na twarzy,
dobrze, że garnitur ten sam. Nie chcę pamiętać wyglądu twarzy, bo to nie był on,
tylko jego ziemska powłoka. Cały czas miałam przy sobie zdjęcie uśmiechniętego
taty. I takim będę go pamiętać. Wczoraj, w czasie przejścia na miejsce
spoczynku to zdjęcie tak fajnie wystawało zza urny, że miałam wrażenie, że tata
puszcza nam oko i że robi sobie z tego żarty. Patrzyłam w cudnie niebieskie
niebo i piękne kolory liści na drzewach i cieszyłam się z tego, że on tam sobie
szczęśliwie fruwa.
Wcześniej, w kaplicy siedzieliśmy po prawej stronie i naprzeciw
stał krzyż z tabliczką z jego imieniem i nazwiskiem. Nie mogłam się na to
patrzeć, chciałam podejść i wyrzucić ją jak najdalej. Dalej w to nie wierzę,
nie chcę iść na ten grób. Miałam wrażenie, że jestem w jakimś surrealistycznym
filmie, że to jakaś okropna pomyłka. Zadawałam sobie pytanie: „co ja tam robię???”Cały
czas patrzyłam się w lewo, na zdjęcie uśmiechniętego taty. Odczułam spokój, jak
ksiądz powiedział, że tata jest teraz z nami, z mamą, i widzi swój pogrzeb.
Odczułam wtedy od razu energię w rękach i ulgę, bo to potwierdziło, że on
faktycznie jest tam z nami. Co nie zmienia poczucia ogromnego braku i tęsknoty
za jego fizyczną postacią…Boże, jak ja tęsknię!!! Duża dziewczynka płacze za
tatą… Wieńce od nas były przepiękne, nigdy nie widziałam tak pięknych kwiatów….
Ode mnie i moich przepiękne róże herbaciane. Tata tak kochał kwiaty… Wzruszyło
mnie też to, że z księdzem był szafarz Jan, którego pamiętam jeszcze z
dzieciństwa. Mama prosiła księdza, żeby go powiadomił, bo on sam bardzo chory,
ale przyjechał razem z księdzem i służył do mszy. Przytulił mamę i wspomniał,
jak tata – elektryk pomagał budować kościół dawno temu…
On wiedział, że niedługo umrze…
Mówił o kremacji, a mi osobiście powiedział w czerwcu, w szpitalu, że podczas pogrzebu
nie chce kwiatów, tylko żeby były zbierane datki na Przylądek Nadziei – dla
Fundacji „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową”, żeby zrobił chociaż raz
dobry uczynek – i że ja mam to załatwić. Na samą wzmiankę o pogrzebie zaczęłam
płakać, na co on odpowiedział: „Kasiunia, ja się śmierci nie boję”.
Przyszło dużo ludzi, koledzy z
MPK, gdzie tyle lat pracował, wychowankowie ze szkoły zawodowej, w której popołudniami
uczył, koledzy z NOT-u i SEP-u, gdzie aktywnie działał jako Prezes Koła na 34
czy 43, Przewodniczący Komisji Seniorów i jako, jak my zwykliśmy go nazywać,
Kaowiec, gdyż ciągle organizował jakieś wyjścia i imprezy dla swoich kolegów i
koleżanek, wnioskował o zapomogi, wręczał dyplomy i nagrody i aktywizował
innych do pracy społecznej. Na koniec ceremonii pogrzebowej jego kolega z
NOT-u, z wyglądu starszy od niego, powiedział piękne pożegnanie, tak
wzruszająco go wspominał, że tata był twardy i wrażliwy zarazem, że zawsze
chciał nieść radość innym i robić pożyteczne rzeczy… Tata był małym wielkim
człowiekiem…. Poczułam, jak strasznie jestem z nim związana, że mam obowiązek kontynuować
jego misję pomagania innym…, że może to jest ten mój życiowy cel…Mówią, że jak
umiera człowiek, to umiera też w środku część bliskiej mu osoby. Ale ja też
czuję, że we mnie właśnie żyje część taty i jakkolwiek pompatycznie to może
brzmieć – powinnam kontynuować jego dzieło. Jestem z nim bardzo połączona
duchowo i umysłowo. Żałuję tylko, że nie porozmawialiśmy tak głęboko o śmierci –
ja jakoś nie chciałam przywoływać tego tematu, żeby jej nie przywołać, nie
przyśpieszyć. Z tej lekcji wiem tylko, że, po tej długiej wizycie w domu
pogrzebowym, przygotuję listę z szczegółami, jak ma wyglądać mój pogrzeb, żeby
oszczędzić bliskim tych wszystkich wyborów i decyzji.
Do puszek fundacji zebraliśmy wczoraj
3 422 zł na chore dzieci. Dokonała się przepiękna rzecz, tata dotknął tylu
serc i nawet po śmierci pomógł innym. Są jeszcze przelewy na konto.
Kiedyś przeczytałam, że jak
człowiek budzi się między 2 a 5 rano, to zmarli bliscy mogą się z nim wtedy
kontaktować. Według Ajurwedy jest wtedy najczystsza, najlżejsza energia, piękny
spokój i harmonia. Agnieszka Maciąg mówiła to samo. Wtedy najlepiej zasilać się
mocą płynącą ze Żródła, mocą radości i zdrowia, tak aby w pełni przeżyć
nadchodzący dzień. Dzisiaj obudziłam się ok. 2:30, leżałam i za chwilę
usłyszałam głośny krótki charakterystyczny dzwonek mojego telefonu, który
obudził mnie na całego. Może to tata się ze mną kontaktował? Czegoś takiego wcześniej
nie doświadczyłam.
Kiedy podczas konduktu odwróciłam
się za siebie i zobaczyłam tak dużo ludzi żegnających tatę i potem podczas
stypy z bliższą i dalszą rodziną czułam niesamowitą więź międzyludzką, czułam
to, jak bardzo jesteśmy wszyscy połączeni i jak wszyscy jesteśmy do siebie
podobni. Najpierw nie chciałam kondolencji, w ogóle nie chciałam spotkania tych
wszystkich ludzi na ceremonii pogrzebowej, ale potem byłam wdzięczna tym,
którzy mnie uściskali – czułam wtedy tę jedność, że nie jesteśmy sami na tym
świecie, że jesteśmy częścią wspólnoty.
A kiedy już po wszystkim
odwróciłam się w lewo to mój wzrok padł na tabliczkę na krzyżu na grobie
dokładnie naprzeciwko taty (i dziadków, bo to grób rodzinny). Zobaczyłam tam
dobrze znane nazwisko, które nosił mój zmarły kolega z pracy, który zginął w
Londynie. Od razu spojrzałam na datę śmierci, żeby sprawdzić, czy to faktycznie
on i wtedy przeżyłam szok. Tak, to on!!! Czy ja żyję w jakimś matriksie, czy to
jest jakiś znak dla mnie? No bo jakie jest prawdopodobieństwo, że na tak
wielkim cmentarzu, w jego starej części (grób dziadków sprzed wielu lat) będzie
pochowana osoba którą znam i której śmierć, tak bardzo przeżyłam (też z powodu
załatwiania wielu spraw z tym związanych…). I będę tam spotykać jego rodzinę,
którą informowałam o tej sytuacji. Ojca, który w następnym dniu rano przyszedł
do biura. I żonę. Czy w tym ma być jakaś lekcja dla mnie? Może, żeby jej nie
oceniać? Lub, żeby ją zrozumieć?
„W dniu, kiedy śmierć zapuka do
twoich drzwi,
Co jej ofiarujesz?
O, postawię przed gościem pełne
naczynie mego życia:
Nie dam mu odejść z pustymi rękoma”
/Rabindranath Tagore/
„In a perfect world we’d never die…”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz