piątek, 19 października 2018


Smutek:
Rani głęboko w serce.
Człowiek czuje się słabszy
Niż kiedykolwiek wcześniej.
Pusty
Samotny –
Opuszczony i niepełny.
Smutek jest słowem pełnym bólu,
Jeśli jednak jest ktoś,
Kto dzieli Twój smutek,
Staje się on znośniejszy.
A wtedy
Czas istnienia,
Który obejmuje wielkie uczucia,
Jest czasem bliskości,
Rozwoju i stawania się kimś więcej,
Niż byliśmy wcześniej.
Po weekendowych warsztatach i porannej gimnastyce energetycznej w poniedziałek czułam się radosna i lekka jak piórko. Dosłownie unosiłam się nad ziemią. Po 14:15 już nie. Prawie, że upadłam. Choć intuicyjnie wiedziałam z czym dzwoni mój brat. Mama nie mogła się dodzwonić, dziwne, bo telefon leżał obok mnie. Tata czekał na jej przyjście, żeby odejść. Przyszła o 14:00 (bo od tej godziny wpuszczają odwiedzających), a tata wydał ostatnie tchnienie o 14:15… Poprosiła, żeby poczekali z wywiezieniem ciała, dopóki my nie przyjdziemy. Leżał już w folii – patrząc na głowę przypominał mnicha w czarnym kapturze. Jeszcze czułam ciepłą skórę na twarzy. Wczoraj odbył się przepiękny pogrzeb, w ostatni dzień lata. Skończyło się coś w przyrodzie, tak jak skończyło się fizyczne życie taty. Bardzo to symboliczne. Te dni pomiędzy były trudne. We wtorek cztery godziny załatwiania z zakładzie pogrzebowym, bardzo dużo papierów, upoważnień…  To był koszmar. Potem biuro cmentarza i jeżdżenie po ciotkach (siostrach taty), żeby podpisały zgodę na dochówek w grobie ich rodziców (dziadków). Potem załatwianie księdza parafii – na szczęście był ten, którego mama chciała, bo mówi „fajne” kazania. Dzwonienie do wszystkich z terminem. Wyszłam z domu o 8:00 i wróciłam o 8:00. W środę pożegnanie przed kremacją. To było straszne. Jak dla mnie to wszystko mogłoby się skończyć w poniedziałek. Tata totalnie zmieniony na twarzy, dobrze, że garnitur ten sam. Nie chcę pamiętać wyglądu twarzy, bo to nie był on, tylko jego ziemska powłoka. Cały czas miałam przy sobie zdjęcie uśmiechniętego taty. I takim będę go pamiętać. Wczoraj, w czasie przejścia na miejsce spoczynku to zdjęcie tak fajnie wystawało zza urny, że miałam wrażenie, że tata puszcza nam oko i że robi sobie z tego żarty. Patrzyłam w cudnie niebieskie niebo i piękne kolory liści na drzewach i cieszyłam się z tego, że on tam sobie szczęśliwie fruwa. 

Wcześniej, w kaplicy siedzieliśmy po prawej stronie i naprzeciw stał krzyż z tabliczką z jego imieniem i nazwiskiem. Nie mogłam się na to patrzeć, chciałam podejść i wyrzucić ją jak najdalej. Dalej w to nie wierzę, nie chcę iść na ten grób. Miałam wrażenie, że jestem w jakimś surrealistycznym filmie, że to jakaś okropna pomyłka. Zadawałam sobie pytanie: „co ja tam robię???”Cały czas patrzyłam się w lewo, na zdjęcie uśmiechniętego taty. Odczułam spokój, jak ksiądz powiedział, że tata jest teraz z nami, z mamą, i widzi swój pogrzeb. Odczułam wtedy od razu energię w rękach i ulgę, bo to potwierdziło, że on faktycznie jest tam z nami. Co nie zmienia poczucia ogromnego braku i tęsknoty za jego fizyczną postacią…Boże, jak ja tęsknię!!! Duża dziewczynka płacze za tatą… Wieńce od nas były przepiękne, nigdy nie widziałam tak pięknych kwiatów…. Ode mnie i moich przepiękne róże herbaciane. Tata tak kochał kwiaty… Wzruszyło mnie też to, że z księdzem był szafarz Jan, którego pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Mama prosiła księdza, żeby go powiadomił, bo on sam bardzo chory, ale przyjechał razem z księdzem i służył do mszy. Przytulił mamę i wspomniał, jak tata – elektryk pomagał budować kościół dawno temu…

On wiedział, że niedługo umrze… Mówił o kremacji, a mi osobiście powiedział w czerwcu, w szpitalu, że podczas pogrzebu nie chce kwiatów, tylko żeby były zbierane datki na Przylądek Nadziei – dla Fundacji „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową”, żeby zrobił chociaż raz dobry uczynek – i że ja mam to załatwić. Na samą wzmiankę o pogrzebie zaczęłam płakać, na co on odpowiedział: „Kasiunia, ja się śmierci nie boję”.

Przyszło dużo ludzi, koledzy z MPK, gdzie tyle lat pracował, wychowankowie ze szkoły zawodowej, w której popołudniami uczył, koledzy z NOT-u i SEP-u, gdzie aktywnie działał jako Prezes Koła na 34 czy 43, Przewodniczący Komisji Seniorów i jako, jak my zwykliśmy go nazywać, Kaowiec, gdyż ciągle organizował jakieś wyjścia i imprezy dla swoich kolegów i koleżanek, wnioskował o zapomogi, wręczał dyplomy i nagrody i aktywizował innych do pracy społecznej. Na koniec ceremonii pogrzebowej jego kolega z NOT-u, z wyglądu starszy od niego, powiedział piękne pożegnanie, tak wzruszająco go wspominał, że tata był twardy i wrażliwy zarazem, że zawsze chciał nieść radość innym i robić pożyteczne rzeczy… Tata był małym wielkim człowiekiem…. Poczułam, jak strasznie jestem z nim związana, że mam obowiązek kontynuować jego misję pomagania innym…, że może to jest ten mój życiowy cel…Mówią, że jak umiera człowiek, to umiera też w środku część bliskiej mu osoby. Ale ja też czuję, że we mnie właśnie żyje część taty i jakkolwiek pompatycznie to może brzmieć – powinnam kontynuować jego dzieło. Jestem z nim bardzo połączona duchowo i umysłowo. Żałuję tylko, że nie porozmawialiśmy tak głęboko o śmierci – ja jakoś nie chciałam przywoływać tego tematu, żeby jej nie przywołać, nie przyśpieszyć. Z tej lekcji wiem tylko, że, po tej długiej wizycie w domu pogrzebowym, przygotuję listę z szczegółami, jak ma wyglądać mój pogrzeb, żeby oszczędzić bliskim tych wszystkich wyborów i decyzji.

Do puszek fundacji zebraliśmy wczoraj 3 422 zł na chore dzieci. Dokonała się przepiękna rzecz, tata dotknął tylu serc i nawet po śmierci pomógł innym. Są jeszcze przelewy na konto.

Kiedyś przeczytałam, że jak człowiek budzi się między 2 a 5 rano, to zmarli bliscy mogą się z nim wtedy kontaktować. Według Ajurwedy jest wtedy najczystsza, najlżejsza energia, piękny spokój i harmonia. Agnieszka Maciąg mówiła to samo. Wtedy najlepiej zasilać się mocą płynącą ze Żródła, mocą radości i zdrowia, tak aby w pełni przeżyć nadchodzący dzień. Dzisiaj obudziłam się ok. 2:30, leżałam i za chwilę usłyszałam głośny krótki charakterystyczny dzwonek mojego telefonu, który obudził mnie na całego. Może to tata się ze mną kontaktował? Czegoś takiego wcześniej nie doświadczyłam.

Kiedy podczas konduktu odwróciłam się za siebie i zobaczyłam tak dużo ludzi żegnających tatę i potem podczas stypy z bliższą i dalszą rodziną czułam niesamowitą więź międzyludzką, czułam to, jak bardzo jesteśmy wszyscy połączeni i jak wszyscy jesteśmy do siebie podobni. Najpierw nie chciałam kondolencji, w ogóle nie chciałam spotkania tych wszystkich ludzi na ceremonii pogrzebowej, ale potem byłam wdzięczna tym, którzy mnie uściskali – czułam wtedy tę jedność, że nie jesteśmy sami na tym świecie, że jesteśmy częścią wspólnoty.

A kiedy już po wszystkim odwróciłam się w lewo to mój wzrok padł na tabliczkę na krzyżu na grobie dokładnie naprzeciwko taty (i dziadków, bo to grób rodzinny). Zobaczyłam tam dobrze znane nazwisko, które nosił mój zmarły kolega z pracy, który zginął w Londynie. Od razu spojrzałam na datę śmierci, żeby sprawdzić, czy to faktycznie on i wtedy przeżyłam szok. Tak, to on!!! Czy ja żyję w jakimś matriksie, czy to jest jakiś znak dla mnie? No bo jakie jest prawdopodobieństwo, że na tak wielkim cmentarzu, w jego starej części (grób dziadków sprzed wielu lat) będzie pochowana osoba którą znam i której śmierć, tak bardzo przeżyłam (też z powodu załatwiania wielu spraw z tym związanych…). I będę tam spotykać jego rodzinę, którą informowałam o tej sytuacji. Ojca, który w następnym dniu rano przyszedł do biura. I żonę. Czy w tym ma być jakaś lekcja dla mnie? Może, żeby jej nie oceniać? Lub, żeby ją zrozumieć?
„W dniu, kiedy śmierć zapuka do twoich drzwi,
Co jej ofiarujesz?
O, postawię przed gościem pełne naczynie mego życia:
Nie dam mu odejść z pustymi rękoma”
/Rabindranath Tagore/

„In a perfect world we’d never die…”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz