Czuję się przebodźcowana – chyba
pierwszy raz tak bardzo. I zmęczona. Wracałam dziś do domu 45 minut przez
jakieś nieznane wsie, bo autostrada znowu nie była przejezdna. Mżył deszcz,
było ciemno. Nie cierpię ciemności!!! Pełna koncentracja przez 45 minut. Boże,
jakie to obciążające. Coraz gorzej znoszę takie sytuację, kiedyś to był dla
mnie żaden problem. Coraz częściej marzę o tym, żeby odciąć się od tego zgiełku
i wyjechać na bezludną wyspę, no… wystarczyłby bezludny las. Coraz bardziej
doskwiera mi bycie wysoko wrażliwą. Kiedy żyję z dnia na dzień, skupiam się na
tych samych codziennych czynnościach jest ok.
Tylko czasami ogarnia mnie nuda i pragnienie jakiegoś wyjazdu… Ale tylko
w myślach! Fizycznie męczy mnie już podróżowanie. Mnie, która przejechała tyle
kilometrów… W poniedziałek pakowałam się wieczorem do Warszawy, tylko na dwa
dni, a kosztowało mnie to tyle wysiłku umysłowego… To wziąć i tamto, nie
zapomnieć o tym… Gdzie minimalizm? Dlaczego potrzebuję tylu akcesoriów? Coraz
bardziej mnie to denerwuje, zamiast cieszyć…. Za dużo tego wszystkiego, za duży
wybór… Chciałabym po prostu wyjść i się nie oglądać. Mam za dużo na głowie i w
głowie, chyba jestem przemęczona, albo te ciemności tak na mnie działają.
Spakowałam kosmetyki do woreczka (bagaż podręczny), woreczek wrzuciłam do klapy
walizki, no bo przecież za chwilę będę wyciągać na lotnisku do kontroli. Jak
wsiadałam do samochodu, to już nie pamiętałam, gdzie jest ten woreczek i
szukałam go w domu i w walizce w środku. Nigdzie go tam nie było! Hotel w
Warszawie bardzo wygodny i nowoczesny, ale sama konferencja dostarczyła mojemu
umysłowi zbyt wielu bodźców. Zbyt wiele książek do przeczytania, które teraz są
na topie i wszyscy się na nie powołują, zbyt wiele rzeczy do zapamiętania…. I
zbyt mało czasu. Do tego emocje, które sobie zafundowałam na własne życzenie.
Kiedyś uwielbiałam czytać głęboko poruszające książki, w zasadzie to tylko
takie czytałam, tak samo z filmami, teatrem, koncertami, itp… Niosły one
wszystkie ogromny ładunek emocji, który wtedy jakby świetnie ze mną rezonował,
bo we mnie, tak jak w tych książkach, filmach, sztukach i muzyce było wiele
dramatyzmu, dołów, melancholii, tragizmu, smutku, etc…. Teraz odsuwam się od
takich emocji, nie chcę ich, bo wiem, że mnie ściągną w dół… Ale dwóch rzeczy
nie mogłam się wyrzec w ciągu tych ostatnich dwóch dni (a dodatkowo byłam
świeżo po emocjach związanych z występem Janusza Radka w sobotę we Wrocławiu).
Na musical „Aida” bilet kupiłam, no bo nigdy nie byłam w Romie, poza tym,
świetna okazją z tą konferencją, akurat „samotny” wieczór, etc… Nie przepadam aż
tak bardzo za musicalami, szłam bardziej z ciekawości, bez żadnych oczekiwań.
I…. zostałam oszołomiona. Pomijając najwyższej klasy wykonanie, scenografię i
dźwięk, emocje, które tam były odśpiewywane i odgrywane oraz sama fabuła,
wciągnęły mnie tak mocno, że zapomniałam o przysłowiowym bożym świecie. Zawsze
byłam ckliwa, ale teraz jestem coraz bardziej (następna cecha wysoko
wrażliwych) i ta przepiękna, a jednocześnie tragiczna historia zakazanej
miłości rozwaliła mnie totalnie. Byłam zachwycona, ale bardzo poruszona.
Przez to, że cały musical był tak przepiękny, tak autentyczny, tak
profesjonalnie zrobiony, tak cudowny, to jeszcze bardziej się w tej historii
osadziłam i tak mocno ją przeżyłam.
A wracając, w ostatniej chwili kupiłam na
lotnisku „Koniec samotności” Wiśniewskiego, do której niesamowicie mnie
ciągnęło już od kilku tygodni. Marzyłam o książce, w którą się wciągnę tak, że
zapomnę o wszystkim dookoła – idealnej na podróż! (nie ukrywam, że byłam też
bardzo ciekawa dalszego ciągu „Samotności w sieci”). Chodziłam koło niej, jak
koło jajka, bo po co kupować, pożyczę, choć jak potem sprawdziłam - w
bibliotekach nieosiągalna, na pewno będzie jednorazowa, itp… Po prostu
zapomniałam o kunszcie Janusza Wiśniewskiego! Jego styl i bogactwo językowe, zaskakujące
zwroty akcji, tajemnice, które się kryją, a potem nagle rozwikłują, znajomość
ludzkiej psychiki i wrażliwości, relacji damsko-męskich, ale również na
poziomie rodzic-dziecko, która jest na szóstkę, niezwykle trafne opisy
współczesności, języki obce, podróżowanie, a przede wszystkie tak przepiękne opisy
miłości…. Ach…. No i znowu emocje, wzruszanie się, współodczuwanie…
Chyba muszę
już iść spać ;)
A jutro zaczyna się Tydzień Kina
Niemieckiego..… Jak ja to przeżyję? ;-)
P.S. Jestem wdzięczna za tę obfitość
listopadową!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz