czwartek, 21 listopada 2019


Czuję się przebodźcowana – chyba pierwszy raz tak bardzo. I zmęczona. Wracałam dziś do domu 45 minut przez jakieś nieznane wsie, bo autostrada znowu nie była przejezdna. Mżył deszcz, było ciemno. Nie cierpię ciemności!!! Pełna koncentracja przez 45 minut. Boże, jakie to obciążające. Coraz gorzej znoszę takie sytuację, kiedyś to był dla mnie żaden problem. Coraz częściej marzę o tym, żeby odciąć się od tego zgiełku i wyjechać na bezludną wyspę, no… wystarczyłby bezludny las. Coraz bardziej doskwiera mi bycie wysoko wrażliwą. Kiedy żyję z dnia na dzień, skupiam się na tych samych codziennych czynnościach jest ok.  Tylko czasami ogarnia mnie nuda i pragnienie jakiegoś wyjazdu… Ale tylko w myślach! Fizycznie męczy mnie już podróżowanie. Mnie, która przejechała tyle kilometrów… W poniedziałek pakowałam się wieczorem do Warszawy, tylko na dwa dni, a kosztowało mnie to tyle wysiłku umysłowego… To wziąć i tamto, nie zapomnieć o tym… Gdzie minimalizm? Dlaczego potrzebuję tylu akcesoriów? Coraz bardziej mnie to denerwuje, zamiast cieszyć…. Za dużo tego wszystkiego, za duży wybór… Chciałabym po prostu wyjść i się nie oglądać. Mam za dużo na głowie i w głowie, chyba jestem przemęczona, albo te ciemności tak na mnie działają. Spakowałam kosmetyki do woreczka (bagaż podręczny), woreczek wrzuciłam do klapy walizki, no bo przecież za chwilę będę wyciągać na lotnisku do kontroli. Jak wsiadałam do samochodu, to już nie pamiętałam, gdzie jest ten woreczek i szukałam go w domu i w walizce w środku. Nigdzie go tam nie było! Hotel w Warszawie bardzo wygodny i nowoczesny, ale sama konferencja dostarczyła mojemu umysłowi zbyt wielu bodźców. Zbyt wiele książek do przeczytania, które teraz są na topie i wszyscy się na nie powołują, zbyt wiele rzeczy do zapamiętania…. I zbyt mało czasu. Do tego emocje, które sobie zafundowałam na własne życzenie. 

Kiedyś uwielbiałam czytać głęboko poruszające książki, w zasadzie to tylko takie czytałam, tak samo z filmami, teatrem, koncertami, itp… Niosły one wszystkie ogromny ładunek emocji, który wtedy jakby świetnie ze mną rezonował, bo we mnie, tak jak w tych książkach, filmach, sztukach i muzyce było wiele dramatyzmu, dołów, melancholii, tragizmu, smutku, etc…. Teraz odsuwam się od takich emocji, nie chcę ich, bo wiem, że mnie ściągną w dół… Ale dwóch rzeczy nie mogłam się wyrzec w ciągu tych ostatnich dwóch dni (a dodatkowo byłam świeżo po emocjach związanych z występem Janusza Radka w sobotę we Wrocławiu). Na musical „Aida” bilet kupiłam, no bo nigdy nie byłam w Romie, poza tym, świetna okazją z tą konferencją, akurat „samotny” wieczór, etc… Nie przepadam aż tak bardzo za musicalami, szłam bardziej z ciekawości, bez żadnych oczekiwań. I…. zostałam oszołomiona. Pomijając najwyższej klasy wykonanie, scenografię i dźwięk, emocje, które tam były odśpiewywane i odgrywane oraz sama fabuła, wciągnęły mnie tak mocno, że zapomniałam o przysłowiowym bożym świecie. Zawsze byłam ckliwa, ale teraz jestem coraz bardziej (następna cecha wysoko wrażliwych) i ta przepiękna, a jednocześnie tragiczna historia zakazanej miłości rozwaliła mnie totalnie. Byłam zachwycona, ale bardzo poruszona. Przez to, że cały musical był tak przepiękny, tak autentyczny, tak profesjonalnie zrobiony, tak cudowny, to jeszcze bardziej się w tej historii osadziłam i tak mocno ją przeżyłam. 

A wracając, w ostatniej chwili kupiłam na lotnisku „Koniec samotności” Wiśniewskiego, do której niesamowicie mnie ciągnęło już od kilku tygodni. Marzyłam o książce, w którą się wciągnę tak, że zapomnę o wszystkim dookoła – idealnej na podróż! (nie ukrywam, że byłam też bardzo ciekawa dalszego ciągu „Samotności w sieci”). Chodziłam koło niej, jak koło jajka, bo po co kupować, pożyczę, choć jak potem sprawdziłam - w bibliotekach nieosiągalna, na pewno będzie jednorazowa, itp… Po prostu zapomniałam o kunszcie Janusza Wiśniewskiego! Jego styl i bogactwo językowe, zaskakujące zwroty akcji, tajemnice, które się kryją, a potem nagle rozwikłują, znajomość ludzkiej psychiki i wrażliwości, relacji damsko-męskich, ale również na poziomie rodzic-dziecko, która jest na szóstkę, niezwykle trafne opisy współczesności, języki obce, podróżowanie, a przede wszystkie tak przepiękne opisy miłości…. Ach…. No i znowu emocje, wzruszanie się, współodczuwanie…

Chyba muszę już iść spać ;)

A jutro zaczyna się Tydzień Kina Niemieckiego..… Jak ja to przeżyję? ;-)
P.S. Jestem wdzięczna za tę obfitość listopadową!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz