środa, 4 kwietnia 2018


Kreta - Dzień 6

Ach, przenoszę się znowu w świat intensywnych błękitów i turkusu, czyli na Kretę. Czuję wielką wdzięczność za możliwość zobaczenia tych cudów. 
Chwilę jazdy od Chanii i znajdujemy się wysoko w górach, z których rozpościera się niesamowity widok na zatokę Soudha obok stolicy. W dole widać historyczną wielką turecką fortecę, obecnie bazę NATO. Na górze jeszcze starsza forteca? W oddali szczyty Gór Białych.



To jeszcze nie wszystko w tym pięknym miejscu - są jeszcze wielkie starożytne rzymskie ruiny - praktycznie całe miasteczko!  To miejsce zwie się Aptera "i znaczy ni mniej ni więcej "bez skrzydeł". Jest bezpośrednim nawiązaniem do owianego legendami pojedynku muzycznego, na który Muzy zostały wyzwane przez Syreny, będące wówczas pół-kobietami, pół-ptakami. Nie miały one na swoim terytorium nikogo, kto byłby dla nich godnym przeciwnikiem w śpiewie i muzyce. Jednak pojedynek z Muzami przegrały, a zdruzgotane wynikiem konkursu zrzuciły swe skrzydła i pióra do zatoki Soudha. Wedle legend dziś możemy je podziwiać, jako wyspy znajdujące się przy ujściu zatoki." (ww.crete.pl). 


Ruiny zwiedzamy tylko w części niepłatnej, gdyż nie mamy czasu na spędzenie tam pół dnia. Idziemy do nich ścieżką obrośniętą dzikimi kwiatami i roślinami, krzakami, w których pasą się kozy. Natrafiamy na ruiny wielkiej rezydencji, na tablicy obok jest przedstawiona rekonstrukcja - dzięki mojej wyobraźni przenoszę się w tamtejsze czasy, uwielbiam to robić! Natalia idzie ścieżką dalej, do centrum wioski, a my do samochodu i spotykamy się na dole. W restauracji z widokiem na zielone góry (chwilo trwaj!) zjadamy sałatkę grecką, pijemy kawę, Rafał dostaje do spróbowania rakiję.


Jedziemy do następnej wioski. Jest ich dużo po drodze. Słyną z tradycyjnego wyrabiania garnków, serów, tkania i innych rzemiosł. Stilos jest opustoszałe, a główna ulica bardzo przytulna z kafejkami, zielenią i ogromnie szerokim platanem w centralnym miejscu - jego pień to dwa razy ja! Idziemy zobaczyć bardzo stary kamienny kościół św. Jana, a wracamy ulicą z gospodarstwami równoległą do głównej.


Ale dopiero we Fres poczuliśmy atmosferę greckiej gościnności i wolno-płynące popołudnie. Zajechaliśmy na mały ryneczek, gdzie były wystawione trzy stoły z krzesłami, i otwarta jedna kawiarenka. Naprzeciwko niej, po drugiej stronie placu był piękny mały kościółek. Bardzo sympatyczna właścicielka kawiarenki – Maria (z jasnymi włosami i niebieskimi oczyma (nietypowe!)., otworzyła nam ten kościółek. Zamówiliśmy kawę na zimno, a gdy szłam do toalety, to zobaczyłam pysznie wyglądające ciastka/bułeczki z serami na słono – okazało się, że to są specjalne wypieki z okazji zbliżającej się prawosławnej wielkanocy. Pyszności! 





Gospodyni wyjaśniła nam jak dotrzeć do unikatowego średniowiecznego kościółka na dwóch skałach („Święta Panagia (Maria) dwóch skał”). Podjechaliśmy tylko kawałek, resztę drogi przebyliśmy na piechotę – miałam wrażenie, że wędrujemy w górach, było tak cudownie, tylko my i przyroda, pięknie i głośno śpiewające ptaki, i meczące kozy, których odgłosy roznosiły się wszędzie głośnym echem, tak jakby nas wołały, wielkie drzewo cytrynowe i nagle po lewej u góry dwie skały, a na nich mały kościół z freskami z XIII w. w środku. 



Było niebiańsko – tylko my na górze, wśród koron drzew i krzyczących jak szalone ptaków. Chłonęłam to wszystko i góry dookoła i tę odległość od zgiełku i hałasu – czułam się, jakbyśmy byli odgrodzeni od całej cywilizacji, schowani bezpiecznie przed całym światem, otoczeni górami i drzewami. Tak jak nagrywałam wcześniej dźwięk morza na dyktafon, tak tutaj śpiew ptaków (włączyłam sobie właśnie i słuchamJ). Wracając do samochodu wąską drogą nagle wyłoniło się przed nami wielkie stado owiec z dzwoneczkami :-). Udało mi się nawet szybko nagrać filmik J

Dotarliśmy do ryneczku, żeby zapytać się Marii o możliwość noclegów w jej wioseczce, a tu zagadała do nas po polsku jej druga mieszkanka – Izabela z Podkarpacia, która obok rynku ma duży dom i może nam w przyszłości wynająć pokoje. Iza bardzo się ucieszyła naszą obecnością i zaprosiła do kafejki Marii, gdzie siedzieli już też inni mieszkańcy, postawiła na ziołową grecką herbatkę i bardzo miło porozmawialiśmy.
Było już późno i zapadał zmierzch, kiedy dotarliśmy do nadmorskiej miejscowości Rethymno. Atmosferą, sklepikami i promenadą nadmorską bardzo przypominało nam ono Niceę. Przeszliśmy wzdłuż wybrzeża do wielkiej twierdzy i potem z powrotem wąskimi klimatycznymi i zabytkowymi uliczkami do promenady. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz