wtorek, 11 kwietnia 2017


Każde wyrwanie się z mojego obecnego "kieratu" traktuję jako święto. Dzisiaj po południu miałam półtoragodzinne święto dla siebie. Samochód został rano odstawiony do naprawy na cały dzień, co oznaczało, że będę wracać do domu tramwajami. Zrobiłam sobie dłuższą przerwę w przesiadaniu się z jednego do drugiego i o 17.00 zawitałam w progi dawnego Baru Barbara przy ul. Świdnickiej. Odbyło się tam spotkanie z Olgą Tokarczuk, której książki zaczęłam czytać naście, a może dzieścia lat temu i których sporą kolekcję mam na półce. Od tego czasu kilkakrotnie uczestniczyłam w spotkaniach/dyskusjach z nią, to w Mediatece, to kilka razy podczas targów książki. Zawsze cudownie mi się jej słuchało. Jej łatwość wypowiedzi, bogactwo i styl językowy są przepiękne i czytanie jej książek, czy słuchanie na żywo jest dla mnie zawsze ucztą dla ducha (i ucha). Oprócz tego oczywiście ważne są treści i przesłania książek. Są mi one też o tyle bliskie, że poruszają tematy dolnośląskie, regionalne, prowincji oraz nawiązują do historii, a mnie oczywiście Dolny Śląsk i jego przeszłość bardzo interesują. Wczoraj Olga mówiła też o tworzeniu się wspólnot, szczególnie na tej ziemi tutaj, po przesiedleniach, o projektach przygranicznych łączących kraje leżące obok siebie, o swojej ostatniej książce "Księgi Jakubowe", filmie "Pokot" na podstawie jej innej książki i o swoim następnym dziele, które zapowiada się bardzo ciekawie. Podkreślała też znaczenie małych codziennych rzeczy, i to, że "rzeczywistość to nie wielkie hasła, nawoływania, ale przeplatanie się małych rzeczy". 

Olga Tokarczuk jest ambasadorem Wrocławia, i jest coraz częściej wymieniana jako kandydatka do literackiej nagrody Nobla. Trzymam kciuki, a jeśli tak się stanie, to może kiedyś moje zdjęcie z autorką wyląduje na bardzo drogiej aukcji ;-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz