"Ukrywa się w sepii dżdżystego poranka,
przebiera w czapkę niewidkę,
Brata Alberta, i Annę K. Coraz
bliższe emigracji wewnętrznej, zapada
w somnambuliczny sen najczęściej
poniżej wrocławskiej depresji.
Chowa twarz w undergroundowym graffiti,
na wszelki wypadek
nosząc w szerokich rękawach
karnawałową maskę, index,
i szczoteczkę do zębów.
Jesień melancholię stroi pod wiatr,
liście zapychają szpary w podłodze;
jego piwniczne piosenki są coraz lżejsze,
pleśń na ścianach upodobniła się
do wczesnych obrazów Mondriana.
Niedocenione, siedzi na kamiennych stopniach,
podparte mgłą, z głową
przepełnioną wspomnieniami;
Rozanielone na szczycie fabrycznego komina,
w poszukiwaniu absolutu, sensu
drogi, niebiańsko naiwne,
w międzyczasie "oblany" egzamin z życia.
Skoszarowane, w ciągłym
stanie wojennym...ze sobą.
Dorastało na peryferiach; czuje
ciężar minionych czasów, wcześniej
euforia wolności, flagi w oknach.
Zmęczenie nosi na ramionach,
albo w sobie, kręgosłup
odmawia pionu, milczenie
staje się złotem, śmietniki
zamienione w labirynt
kluczą pomiędzy blichtrem a nędzą.
Wszystko wróciło w
swoje koleiny, tylko ludzie
najczęściej wykolejeni
nie potrafią wrócić do siebie, ogłuszeni,
krótkowzroczni, żyją
tak jak Ty – w ciągłym
pośpiechu lub odczarowaniu -
pomiędzy emigracją wewnętrzną a konkwistą
do źródeł Odry."
"Ballada o moim mieście" - Gabriel Leonard Kamiński
przebiera w czapkę niewidkę,
Brata Alberta, i Annę K. Coraz
bliższe emigracji wewnętrznej, zapada
w somnambuliczny sen najczęściej
poniżej wrocławskiej depresji.
Chowa twarz w undergroundowym graffiti,
na wszelki wypadek
nosząc w szerokich rękawach
karnawałową maskę, index,
i szczoteczkę do zębów.
Jesień melancholię stroi pod wiatr,
liście zapychają szpary w podłodze;
jego piwniczne piosenki są coraz lżejsze,
pleśń na ścianach upodobniła się
do wczesnych obrazów Mondriana.
Niedocenione, siedzi na kamiennych stopniach,
podparte mgłą, z głową
przepełnioną wspomnieniami;
Rozanielone na szczycie fabrycznego komina,
w poszukiwaniu absolutu, sensu
drogi, niebiańsko naiwne,
w międzyczasie "oblany" egzamin z życia.
Skoszarowane, w ciągłym
stanie wojennym...ze sobą.
Dorastało na peryferiach; czuje
ciężar minionych czasów, wcześniej
euforia wolności, flagi w oknach.
Zmęczenie nosi na ramionach,
albo w sobie, kręgosłup
odmawia pionu, milczenie
staje się złotem, śmietniki
zamienione w labirynt
kluczą pomiędzy blichtrem a nędzą.
Wszystko wróciło w
swoje koleiny, tylko ludzie
najczęściej wykolejeni
nie potrafią wrócić do siebie, ogłuszeni,
krótkowzroczni, żyją
tak jak Ty – w ciągłym
pośpiechu lub odczarowaniu -
pomiędzy emigracją wewnętrzną a konkwistą
do źródeł Odry."
"Ballada o moim mieście" - Gabriel Leonard Kamiński
Jak dobrze, że są weekendy i można wznieść się poza codzienną pracę i codzienne wizyty w szpitalu. Jak dobrze też, że istnieje muzyka i literatura, które mojej duszy dają ukojenie, zatracenie się w chwili tu i teraz, wzruszenia i chwilowy odpoczynek. Sprawiają też, że wracam do szczęśliwych i beztroskich chwil z dzieciństwa, młodości, z przeszłości…
Moim hobby nie jest już czytanie
książek, tylko ich kolekcjonowanie. Nie rozciągnę doby, choć już próbowałam
setki razy, niestety nie da się tego zrobić. Za dwa tygodnie jest Bukowisko,
może zaniosę tam moje książki i spróbuję je sprzedać. Te nówki, jeszcze
nieprzeczytane, bo nie wiem, czy kiedykolwiek już zdążę to zrobić. Z tymi
przeczytanymi, ważnymi dla mnie bardzo trudno jest mi się rozstać, bo
zostawiłam w nich cząstkę siebie – emocje, łzy, śmiech, współczucie, zachwyt….
Dziś w „Prozie” znowu dane mi
było doświadczyć cudownych i wzruszających chwil podczas spotkania literackiego
z lokalnym poetą i pisarzem, mocno związanym emocjonalnie z Wrocławiem i swoją
dzielnicą Grabiszynkiem, ale związanego z tym odchodzącym Wrocławiem z lat
60-tych, 70-tych i 80-tych. Bardzo ciekawie opisywał swoje miejsca z lat
60-tych, miejsca, które już się bezpowrotnie zmieniły, lub nie istnieją. Gabriel
Leonard Kamiński jako dziecko był słabego zdrowia, część dzieciństwa spędził w
szpitalach i sanatoriach, wychowywał się bez ojca i może dlatego w jego
tekstach jest tyle przepięknej wrażliwości. Ta wrażliwość i wielkie bogactwo
językowe stanowią wspaniałą ucztę duchową. Cudownie się go słuchało! W swoim
życiu doświadczył też „zalet” polskiego kapitalizmu na rynku księgarskim i
wydawniczym i tego, jak umierają małe księgarnie (sam był właścicielem tej przy ul. Szczytnickiej).
Obecnie w centrum Wrocławia są cztery księgarnie, kiedyś było ponad
trzydzieści. Jego studentki bibliotekoznawstwa idą po zajęciach do galerii, bo
akurat są promocje, a kiedyś po zajęciach, dyskutowało się do późna o sprawach
duchowych i egzystencjalnych. Signum temporis!
"Leśnica"
W nocy pod nieobecność proszonych gości i księżyca
przechodzę przez ucho igielne gwiazd;
kosze na śmiecie dymią sennie, wygaszając zużyte dowody miłości.
Ocieram się o obolałe ciała ławek - łaskoczą mnie
osypujące się w chybotliwych refleksach światła strzępki kory,
jak ograne kawałki nikomu już niepotrzebnych happy endów.
Odwzajemniam ich blizny i tatuaże,
niczym zwodzony most łącząc
niepewność dnia z niepokojem nocy,
podczas gdy pusty las wypełniają dźwięki ściętych marzeń,
i tylko w tym żywiole mogę odnaleźć siebie.
Opuść więc mój sen ciągle na nowo odkrywany sobowtórze,
pełen połaci nietkniętego śniegu
i szlaków po bezimiennych pionierach lęku,
przeskocz tę jedną przeręblę niewiedzy o samym sobie,
zapomnij o szansie odnalezienia starych,
bezużytecznych w naszych czasach,
dowodach na istnienie tożsamości.
Szukam dla ciebie płytkiego brodu przez Bystrzycę,
byś mógł uciec przed spiętrzoną falą Odry.
Widzisz, tak nakładają się na siebie nie dokończone dzieła
człowieka i natury
i to jest właśnie przewrotna pewność
nieskończoności bytu
wobec kruchości materii.
przechodzę przez ucho igielne gwiazd;
kosze na śmiecie dymią sennie, wygaszając zużyte dowody miłości.
Ocieram się o obolałe ciała ławek - łaskoczą mnie
osypujące się w chybotliwych refleksach światła strzępki kory,
jak ograne kawałki nikomu już niepotrzebnych happy endów.
Odwzajemniam ich blizny i tatuaże,
niczym zwodzony most łącząc
niepewność dnia z niepokojem nocy,
podczas gdy pusty las wypełniają dźwięki ściętych marzeń,
i tylko w tym żywiole mogę odnaleźć siebie.
Opuść więc mój sen ciągle na nowo odkrywany sobowtórze,
pełen połaci nietkniętego śniegu
i szlaków po bezimiennych pionierach lęku,
przeskocz tę jedną przeręblę niewiedzy o samym sobie,
zapomnij o szansie odnalezienia starych,
bezużytecznych w naszych czasach,
dowodach na istnienie tożsamości.
Szukam dla ciebie płytkiego brodu przez Bystrzycę,
byś mógł uciec przed spiętrzoną falą Odry.
Widzisz, tak nakładają się na siebie nie dokończone dzieła
człowieka i natury
i to jest właśnie przewrotna pewność
nieskończoności bytu
wobec kruchości materii.
Obecnie moim ideałem słodkiego
nieróbstwa, na które nie mogę sobie niestety pozwolić jest siedzenie z książką na
świeżym powietrzu. Marzę, żeby chociaż na chwilę móc się zatopić w lekturze i
wyrzucić wszystkie zegarki. Tak mało mi potrzeba do szczęścia! No, ale jak się
nie ma, czego się lubi, to się lubi, co się ma. Ostatnio naszła mnie refleksja,
że to, że jeszcze nie zwariowałam w związku z codziennymi wizytami w szpitalu, zawdzięczam
pracy nad sobą i wszystkiemu, czego nauczyłam się dzięki Ajurwedzie, Tai-chi,
jodze, redukcji stresu opartej na uważności (MBSR), technikom oddechowym, mantrom, modlitwom, afirmacjom i tym
podobnym. Tylko fizycznie sił brak, bo nie mam czasu na regularne ćwiczenia
fizyczne, które dodałyby mi energii, nie jem tak jak powinnam, częściej
pozwalam sobie na rytuał kawy z czymś słodkim (smak słodki – pierwszy smak,
które dziecko poznaje – smak mleka matki, który przynosi ukojenie w ciężkich
chwilach, a mi też chwilową energię na zwalczenie senności w pracy) i śpię za
mało. Cały czas też zastanawiam się nad tym, co ma mi dać ta życiowa lekcja. To
co mi już dała, to docenienie tego, co mam, rodziny, pracy, przyjaciół i przede
wszystkim zdrowia. Uczę się też nie narzekać i głośno wyrażać pozytywne myśli i
cieszyć się z wszystkiego dobrego, co przychodzi do mnie.
Na fali moich zainteresowań dobrą
literaturą i przeszłością ziem odzyskanych kupiłam wczoraj w dobrej cenie w lokalnej
Biedronce książkę Magdaleny Grzebałkowskiej pt. „1945. Wojna i pokój” (tak wiem, m.in. przez takie właśnie sieci marketów wyginęły małe księgarnie, ale nie stać mnie na normalne ceny książek, tak jak przeciętnego Polaka). Już
dawno wiedziałam, że ta książka jest dobra. Zawiera świetnie napisane historie
przesiedleńców polskich i niemieckich – ich straszne tragedie i zawiłe losy.
Moje problemy wydają się niczym w porównaniu z ucieczkami Niemców z Wschodnich
Prus lub przymusowym przesiedleniem Polaków ze wschodu. Fascynująca lektura,
ale już w drugim rozdziale zalewałam się łzami, dalej nie miałam już czasu
czytać. Ale naprawdę polecam wszystkim fanom historii i tamtych czasów!
I w końcu wyszło słońce!!! Na
rynek wyległy tłumy i się w nim wygrzewają. Życie jest piękne, pomimo wszystko!
"Bycie człowiekiem jest jak dom gościnny
Każdego ranka nowy gość.
Radość, depresja, podłość,
Czasem chwilowa świadomość przychodzi
jako niespodziewany gość.
Powitaj i ugość ich wszystkich!
Nawet jeśli są tłumem smutków,
które gwałtownie oczyszczają Twój dom
z mebli.
Mimo to, traktuj każdego gościa z szacunkiem.
Może to oczyszczenie
stworzy przestrzeń dla nowego zachwytu.
Ciemne myśli, wstyd, złość,
Powitaj je z uśmiechem u drzwi,
i zaproś do środka.
Bądź wdzięczny każdemu, kto przyjdzie,
ponieważ każdy z nich został wysłany
jako przewodnik stamtąd"
Rumi
Aktualizacja wieczorem
Życie nie jest piękne, jest po prostu jakie jest. A personel szpitalny nie szanuje prawa pacjenta do snu, który jest ekstremalnie ważny przy zdrowieniu, szczególnie, kiedy pacjent nie spał dobrze kilka nocy z rzędu. Kiedy wszystkie światła są zgaszone i pacjent właśnie zasnął i smacznie śpi, przychodzi pielęgniarka i zapala mocne światła nad pacjentem, pomimo, że kroplówkę ma podłączyć pacjentowi obok. Za chwilę przychodzi lekarka, która zapala wszystkie ostre światła i która przez cały pierwszy miesiąc pobytu nie raczyła porządnie spojrzeć na pacjenta, a teraz, pomimo próśb córki, żeby go nie budzić, każe córce wyjść i go budzi. Po czym wszyscy wychodzą i zostawiają te wszystkie ostre światła włączone. Chyba lekarstwa i ich podanie w tym szpitalu zajmują ważniejszą pozycję niż żywi ludzi - pacjenci. Pacjenci są zadaniami dla lekarzy do wykonania, nie żywymi czującymi istotami. Nie cierpię tego! Po tych około 60 wizytach mogłabym napisać czarną tragikomedię, której akcja dzieje się na oddziale kardiologii. Pacjenci z innych pokoi wołają, a pielęgniarki przechodzą, ale nie reagują, lub wołają jedna do drugiej: "kto tak się drze?" Ja wiem, że powinnam praktykować współczucie, wiem, że większość tych ludzi i w ogóle ludzi żyje kompletnie nieświadomie, działa jak automaty, powiela straszne złe schematy. Jak bardzo Ci ludzie potrzebują miłości, żeby nie być takimi jakimi są. Jak bardzo cały ten świat potrzebuje uzdrowienia!!! A wszystkim z całego serca radzę, żeby dbali o swoje zdrowie, albo zabezpieczyli się finansowo, żeby mieć odpowiednią opiekę, kiedy nadejdzie moment, w którym będziemy zdani na łaskę i niełaskę innych.
"Bycie człowiekiem jest jak dom gościnny
Każdego ranka nowy gość.
Radość, depresja, podłość,
Czasem chwilowa świadomość przychodzi
jako niespodziewany gość.
Powitaj i ugość ich wszystkich!
Nawet jeśli są tłumem smutków,
które gwałtownie oczyszczają Twój dom
z mebli.
Mimo to, traktuj każdego gościa z szacunkiem.
Może to oczyszczenie
stworzy przestrzeń dla nowego zachwytu.
Ciemne myśli, wstyd, złość,
Powitaj je z uśmiechem u drzwi,
i zaproś do środka.
Bądź wdzięczny każdemu, kto przyjdzie,
ponieważ każdy z nich został wysłany
jako przewodnik stamtąd"
Rumi
Aktualizacja wieczorem
Życie nie jest piękne, jest po prostu jakie jest. A personel szpitalny nie szanuje prawa pacjenta do snu, który jest ekstremalnie ważny przy zdrowieniu, szczególnie, kiedy pacjent nie spał dobrze kilka nocy z rzędu. Kiedy wszystkie światła są zgaszone i pacjent właśnie zasnął i smacznie śpi, przychodzi pielęgniarka i zapala mocne światła nad pacjentem, pomimo, że kroplówkę ma podłączyć pacjentowi obok. Za chwilę przychodzi lekarka, która zapala wszystkie ostre światła i która przez cały pierwszy miesiąc pobytu nie raczyła porządnie spojrzeć na pacjenta, a teraz, pomimo próśb córki, żeby go nie budzić, każe córce wyjść i go budzi. Po czym wszyscy wychodzą i zostawiają te wszystkie ostre światła włączone. Chyba lekarstwa i ich podanie w tym szpitalu zajmują ważniejszą pozycję niż żywi ludzi - pacjenci. Pacjenci są zadaniami dla lekarzy do wykonania, nie żywymi czującymi istotami. Nie cierpię tego! Po tych około 60 wizytach mogłabym napisać czarną tragikomedię, której akcja dzieje się na oddziale kardiologii. Pacjenci z innych pokoi wołają, a pielęgniarki przechodzą, ale nie reagują, lub wołają jedna do drugiej: "kto tak się drze?" Ja wiem, że powinnam praktykować współczucie, wiem, że większość tych ludzi i w ogóle ludzi żyje kompletnie nieświadomie, działa jak automaty, powiela straszne złe schematy. Jak bardzo Ci ludzie potrzebują miłości, żeby nie być takimi jakimi są. Jak bardzo cały ten świat potrzebuje uzdrowienia!!! A wszystkim z całego serca radzę, żeby dbali o swoje zdrowie, albo zabezpieczyli się finansowo, żeby mieć odpowiednią opiekę, kiedy nadejdzie moment, w którym będziemy zdani na łaskę i niełaskę innych.
Współczucie współczuciem.. Ale mądrość trza zachować. Współczuć można personelowi szpitala [bo , że pacjentom to oczywiste] co nie znaczy, że - choćby dla dobra tych pacjentów - nie należy ich przywoływać do porzadku.Ostro, jesli trzeba. I owszem, można ze współczuciem, że budują sobie taką złą karmę. Bo to jaką mają pracę i w jakich warunkach, to już jest inna sprawa - głównie ich
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam na Bazarze Smakoszy, ze względu na spodziewane ceny - co się będę dołować. A w Lidlu jest kurkuma w korzeniu :) jakby co.
D.