niedziela, 12 marca 2017

Nie pisałam, bo dosłownie nie miałam kiedy…. Od środy codziennie jeździłam do szpitala rano, lub tak, żeby złapać lekarzy. W piątek spędziłam tam pięć godzin…byłam u dwóch lekarzy, ordynatora i dyrektora… W środę zmieniony został lekarz prowadzący, który wymyślił wypisanie taty w sobotę, bez uprzedniego zbadania… A tato średnio się do tego wypisania nadawał…, „na szczęście” zasłabł i po tym oraz mojej wizycie dopiero się ktoś poważnie nim zainteresował i stwierdził, że jest odwodniony. Spadło mu ciśnienie krwi, a tak się dzieje przy odwodnieniu. Musiałam dopilnować, żeby go nie wypisywali w sobotę, tak jak planowali, dostać kopię całej dokumentacji (żeby uzyskać konsultację zewnętrznego lekarza) i przede wszystkim zaznaczyć tamtejszym lekarzom swoją obecność, bo jeśli tego się nie zrobi, to tak jakby pacjent był niewidzialny. Do pacjentów przychodzą tylko lekarze stażyści, którzy mają najmniejsze doświadczenie z wszystkich zatrudnionych tam lekarzy. Mam wrażenie, że panuje tam straszna hierarchia - młoda lekarka obecnie prowadząca tatę powiedziała mi, że też myśli, żeby nie wypisywać go w sobotę, ale musi to przeforsować u starszej lekarki prowadzącej!!! Na szczęście ją spotkałam i powiedziałam jej to osobiście. Na 3-minutową audiencję u ordynatorki czekałam ponad dwie godziny!

Wczoraj byliśmy na pogrzebie wujka - teścia mojego brata – wiele łez i smutku, a dzisiaj mąż odwieziony do szpitala na planowany zabieg ortopedyczny.  Do tego tłumaczenie, które miałam skończyć na piątek rano i odrabianie w pracy godzin spędzonych w szpitalu…

Tyle dobrego, że udało mi się wczoraj dotrzeć na jogę i poćwiczyłam jeszcze dzisiaj w domu z Internetowym Studiem Jogi. Miałam jechać w piątek na weekendowe warsztaty z jogą i medytacją prowadzone przez Dominikę, ale znowu się nie udało. Cóż, są sprawy ważne i ważniejsze.


Jest mi smutno… Przez przypadek usłyszałam tę piękną anielską muzykę:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz