Nie pisałam, bo dosłownie nie
miałam kiedy…. Od środy codziennie jeździłam do szpitala rano, lub tak, żeby
złapać lekarzy. W piątek spędziłam tam pięć godzin…byłam u dwóch lekarzy,
ordynatora i dyrektora… W środę zmieniony został lekarz prowadzący, który
wymyślił wypisanie taty w sobotę, bez uprzedniego zbadania… A tato średnio się
do tego wypisania nadawał…, „na szczęście” zasłabł i po tym oraz mojej wizycie
dopiero się ktoś poważnie nim zainteresował i stwierdził, że jest odwodniony.
Spadło mu ciśnienie krwi, a tak się dzieje przy odwodnieniu. Musiałam
dopilnować, żeby go nie wypisywali w sobotę, tak jak planowali, dostać kopię
całej dokumentacji (żeby uzyskać konsultację zewnętrznego lekarza) i przede wszystkim
zaznaczyć tamtejszym lekarzom swoją obecność, bo jeśli tego się nie zrobi, to
tak jakby pacjent był niewidzialny. Do pacjentów przychodzą tylko lekarze
stażyści, którzy mają najmniejsze doświadczenie z wszystkich zatrudnionych tam lekarzy.
Mam wrażenie, że panuje tam straszna hierarchia - młoda lekarka obecnie
prowadząca tatę powiedziała mi, że też myśli, żeby nie wypisywać go w sobotę,
ale musi to przeforsować u starszej lekarki prowadzącej!!! Na szczęście ją
spotkałam i powiedziałam jej to osobiście. Na 3-minutową audiencję u
ordynatorki czekałam ponad dwie godziny!
Wczoraj byliśmy na pogrzebie wujka
- teścia mojego brata – wiele łez i smutku, a dzisiaj mąż odwieziony do szpitala
na planowany zabieg ortopedyczny. Do
tego tłumaczenie, które miałam skończyć na piątek rano i odrabianie w pracy
godzin spędzonych w szpitalu…
Tyle dobrego, że udało mi się
wczoraj dotrzeć na jogę i poćwiczyłam jeszcze dzisiaj w domu z Internetowym
Studiem Jogi. Miałam jechać w piątek na weekendowe warsztaty z jogą i medytacją prowadzone
przez Dominikę, ale znowu się nie udało. Cóż, są sprawy ważne i ważniejsze.
Jest mi smutno… Przez przypadek usłyszałam tę piękną anielską muzykę:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz