wtorek, 20 marca 2018


Życie jest tak nieprzewidywalne.... W niedzielę rano zginął bardzo tragicznie nasz kolega. Po pięknym tygodniu razem, integracji, zwiedzaniu, zabawie, wspólnych rozmowach, w niedzielę rano wszystko nagle się zatrzymało. Nie wierzę w to do tej pory i nie wiem, kiedy uwierzę. Wraz z innym managerem rozmawialiśmy z policją, ambasadą i w końcu - ja z rodziną. Do tego nasz wieczorny lot był opóźniony o 3,5 godziny - wylądowaliśmy o 3 nad ranem. Przez te rozmowy z policją i innymi, telefony, rozmowy z moimi "synami" - najmłodszymi pracownikami, którzy bardzo to przeżyli, załatwianiem formalności, moja głowa była wciąż czymś zajęta, weszła w tryb zadaniowy, ale już tu w Polsce zaczęło do mnie naprawdę docierać to, co się stało. Dziś dopadł mnie kryzys, myślałam, że wybuchnę płaczem w biurze i nie będę mogła przestać. Od tej 3 rano w poniedziałek cały czas o nim myślałam, widziałam jego twarz przed oczyma, budziłam się i zasypiałam z tym, a w pracy dodatkowo zajmowałam się formalnościami związanych z tym wydarzeniem, więc ciągle w tym siedzę. Teraz już mi troszeczkę lepiej, ale dziś w pracy miałam odruch obronny: proszę, weźcie mnie stąd, ja nie chcę tu już być i się tym zajmować, dlaczego muszę to przechodzić....

Ze względów na zachowanie prywatności w tej delikatnej sytuacji nie mogę podać tu więcej szczegółów. Pozostało wiele znaków zapytania, wiele, wiele smutku...... Mam tylko nadzieję, że jego dusza jest teraz wolna i fruwa szczęśliwa i radosna w przestworzach. 

Jestem niezmiernie wdzięczna za to co mam, za moją rodzinę, z którą mogłam się tym podzielić, za to, że ogólnie mam kogoś z kim mogę swobodnie podzielić się problemami. Życzę wszystkim młodym, żeby mieli takie możliwości i żeby zawsze szukali pomocy, jeśli coś ich gryzie... 

W niedzielę, kiedy chwilowo była przerwa - czekaliśmy na informacje z policji, poszłam się przejść, bo czułam, że muszę jak najszybciej zmienić otoczenie. Jeszcze przed wyjazdem kupiłam bilet na wystawę Modiglianiego. Oglądanie smutnych i czasami przerażających twarzy w jego wykonaniu jeszcze pogorszyło mój nastrój i jak spragniony wody, przebiegałam sale i wypatrywałam jakichś radosnych obrazów. Dobrze chociaż, że na niektórych były jasne kolory. Potem ledwo stałam na nogach, resztką sił dotarłam do bistro w muzeum i dziwnym trafem znalazłam jedno wolne krzesło. Przede mną rozpościerał się cudowny widok na Tamizę, zamówiłam sycącą zupę z soczewicy i herbatkę, przysłuchiwałam się cudownemu monologowi bystrego sześciolatka obok, ale średnio tym wszystkim się cieszyłam. Czułam się jak w jakimś matriksie. Rodzinka obok zwolniła miejsca i obok mnie usiadły dwa anioły. Wszechświat zawsze odpowie na nasze potrzeby:-). Aly, Brazylijczyk z pochodzenia i jego przyjaciel pół Holender/pół Irlandczyk zaczęli sami ze mną rozmawiać, a na koniec uściskali mnie ciepło, czego bardzo potrzebowałam. Ich serdeczność była najcudowniejsza w świecie, coś takiego zdarza się tylko w filmach, bardzo rozjaśnili ten mój smutny dzień.... Jestem niezmiernie wdzięczna za to spotkanie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz