Life goes on... Wczesne pobudki, poranna jazda przez "mękę", tzn. przez miasto, sprawdziany, nauka lub jej brak, zmęczenie, ale też uśmiechy i rozmowy z różnymi ludźmi, wspaniała lektura w ręce i kubek pysznej gorącej herbaty lub wody z cytryną.... Planujemy wakacje, rozmawiamy, kłócimy się, przytulamy...
Miałam dziś wieczorem rozmowę przez
video z ludźmi z pracy z USA i Anglii na temat tygodnia naszej wspólnej pracy w
Londynie w marcu. Nie cierpię służbowych rozmów video i to po angielsku.
Strasznie się ruszam przy mówieniu i robię miny – chyba faktycznie jestem
nadpobudliwa! ;-). Od razu przyszła mi na myśl Elena z „Genialnej przyjaciółki”,
której drugą część zaraz skończę – ona wręcz uczyła się manier i intonacji
głosu, żeby nie było widać i słychać, że pochodzi z biednej części Neapolu.
Zwrócono jej uwagę, że za głośno mówi, za bardzo gestykuluje, itp., więc
pracowała nad sobą. Mnie wprawdzie dzisiaj nikt nie zwrócił uwagi, ale tak się
czułam. Nie wiem, jak ja z nimi wszystkimi wytrzymam cały tydzień w biurze w
Londynie, a potem jeszcze wspólne kolacje. Przynajmniej posłucham
amerykańskiego akcentu ;-).
Przytrafiło mi się dzisiaj bardzo
miłe spotkanie w nie za bardzo miłym miejscu. Tatę przyjęli dzisiaj do szpitala
i w ciągu dnia zadzwonił, żeby mu przywieźć coś, czego potrzebował. Byłam
umówiona na badania okresowe z medycyny pracy, więc szybko pognałam do szpitala
przy ul. Weigla. Przejechałam wjazd na parking, bo szukałam bankomatu
(zapomniałam wziąć gotówki z pracy na te badania), ale znalazłam jedno jedyne
wolne miejsce na parkingu niepłatnym przed samym szpitalem. Kiedy wchodziłam
przez główną bramę widziałam sznur samochodów wyjeżdżających, bo akurat
skończyła się zmiana i ni stąd ni zowąd pomyślałam, że może w jednym z tych
samochodów siedzi znajomy, bardzo miły lekarz, który tam pracuje, a którego
uczyłam angielskiego (mieszka w pobliżu nas). Wbiegłam na klatkę schodową
prowadzącą na oddział i kogo zobaczyłam na schodach? Właśnie jego! Rozmawiał z
lekarką i pacjentem, przywitaliśmy się serdecznie, poczekałam aż skończy i
porozmawialiśmy chwilę. Człowiek anioł – jak tacie zaczęły się te problemy rok
temu, to najpierw pojechaliśmy do niego na konsultację (niekardiologiczną).
Teraz też zaoferował pomoc, jeśli będzie trzeba. Uczyłam też jego żonę i syna.
Nasze dzieci są w podobnym wieku i mają podobne spojrzenie na naukę ;-). U taty
w pokoju pogadałam z jego współpacjentem – nie wiem dlaczego zawsze ci
współpacjenci tak bardzo lubią ze mną rozmawiać, tzn. bardziej prowadzić
monologi, no, ale mają prawo, bo często są sami i nikt ich nie odwiedza (np.
jeśli są spoza miasta).
To czego doświadczyłam (lub
raczej czego nie doświadczyłam) w fabryce, oops, w przychodni medycyny pracy
może być świetnym materiałem na jakąś surrealistyczną komedię. Pierwszy raz
byłam na takim badaniu, gdzie obok lekarza były jeszcze dwie osoby w gabinecie (jedna
zbierała kasę, a druga siedziała i „gmerała” w telefonie), a podczas tego 2
minutowego „badania” stałam, no bo lekarz nawet nie zaprosił mnie, żebym
usiadła (na tak krótko przecież się nie opłaca, jeszcze pacjent by się rozgadał
;-). Kazał mi przeczytać pięć dużych liter na dole monitora, zapytał czy
mieszkam w TBSach na mojej ulicy, potem co to jest za firma, w której pracuję i
na samym końcu, czy coś mi dolega. W międzyczasie napisał coś ekspresem w mojej
karcie przy wywiadzie o różne choroby, historię rodzinną itp. i pani obok
wymieniła kwotę do zapłaty. Za sekundę miałam już wydrukowaną fakturę i
orzeczenie w dwóch kopiach. Nie oglądał mnie okulista, mimo, że siedzę przed
kompem, nie oglądał neurolog, ani nie zrobili mi EKG, czy pobrali krew, nie
zmierzyli ciśnienia, nawet mnie nie osłuchał ten lekarz!, tak jak w innych
placówkach. Przejęłam ten dziwny styl „rozmowy” i w odpowiedzi na jedno z
nielicznych, ale dziwnych pytań zapytałam, co zrobi, jak zemdleję na stanowisku
pracy. Dla pracownika to w sumie takie zachowanie lekarza może być
akceptowalne, bo jego celem jest otrzymanie orzeczenia o zdolności do pracy, co
ten lekarz doskonale i ekspresowo robi zgarniając za to 150zł, ale tak naprawdę
to w ogóle nie bada pracownika! To jest zwykłe oszukaństwo i te orzeczenia nic
nie są warte, pozwalają tylko zarobić krocie takiemu pseudolekarzowi i sztabowi
sekretarek, które w zabójczym tempie rejestrują i przygotowują papiery,
poganiając pacjentów, żeby szybciej wchodzili do gabinetu (bo przecież im
krócej tam będą, tym więcej kasy zgarną!). Wyszłam stamtąd zniesmaczona i do
tej pory jestem w szoku.
Wczoraj zwlekłam się kanapy i
resztką sił poszłam na zumbę, potem byłam z siebie dumna, że to zrobiłam,
chociaż na zajęciach łatwo nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz