sobota, 6 stycznia 2018


Śledzę FB Dagmary Skalskiej, która aktualnie jest w Korei, żeby biec w sztafecie ze zniczem olimpijskim. Pojechała tam z misją „Rób to, co niemożliwe”. Tak sobie myślę, że większość z nas codziennie robi to, co wydaje się niemożliwe – pokonujemy swoje słabości, choroby, stany depresyjne, lenistwo, czy negatywizm, rozwiązujemy problemy, podejmujemy wyzwania oraz wspieramy innych (dzieci, przyjaciół, nieznajomych). Codziennie jesteśmy bohaterami i bohaterkami!!! J Robimy to w ciszy, intymnie, nie w świetle reflektorów i to jest nasze codzienne powszednie bohaterstwo – nasze życie, które staramy się przeżyć jak najlepiej potrafimy.

Dzisiaj była cudowna pogoda, było słońce i niebieskie niebo!!! Nie do wiary o tej porze roku! Wieczorem 10 stopni w Rynku. Poszłam „biegać” przed południem, tak bardzo mnie ciągnęło do lasu, w którym już dawno nie byłam. Wiedziałam, że od razu zrobi mi się lepiej na sercu i duszy. Świeże powietrze i tyle tlenu po całym tygodniu "zamknięcia" w pomieszczeniach były bezcenne.



W miejsce pustki zawsze pojawi się coś nowego :) I zielonego :)

A po lesie pyszny dżemik truskawkowo-rabarbarowo-imbirowy :)
O 17.00 mieliśmy szczęście i wielką przyjemność posłuchać znowu Marka Krajewskiego w przytulnych i renesansowych wnętrzach Art Hotelu. Marek Krajewski ma wielkie poczucie humoru pełne autoironii, pięknie się wypowiada i świetnie intonuje swoje wypowiedzi – mówi z wielką pasją, więc słuchanie go jest czystą przyjemnością.  Art Hotel zapewnił pyszne przekąski, a na koniec mieliśmy „private tour” po innych zabytkowych salach hotelu oraz wizytę w stylowym apartamencie z balkonem, z którego Kościół Św. Elżbiety był na wyciągnięcie ręki i biblioteczką pełną książek znanych osób związanych z kulturą, których hotel gościł. Jako że było niezwykle ciepło, poszliśmy na spacer po Rynku – było przepięknie! A po rozmowach o dawnym Wrocławiu poczułam taką niesamowitą więź z tym miastem i po raz kolejny byłam wdzięczna, że mieszkam w tak fascynującym miejscu. Zachciało nam się kawy i trafiliśmy do ulubionego miejsca Natalii – FC Caffe, gdzie, tak jak w Rynku, panował wyjątkowy klimat, albo po prostu ja to tak odczuwałam tego wieczoru – z uważnością, wyostrzonymi zmysłami i zanurzeniem w „tu i teraz”.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz