Chyba po tym sobotnim spotkaniu jestem wciąż jeszcze taka trochę uduchowiona, uwielbiam ten stan, jest mi wtedy tak dobrze psychicznie... poćwiczyłam też trochę na macie i teraz moje mięśnie nóg i pośladków odpoczywają błogo po wysiłku, a ja siedzę na kanapie opatulona tybetańskim szalem z wełny jaka, który tak niesamowicie zaczął mnie grzać chwilę po opatuleniu się, jakbym otuliła się kaloryferem, i słucham pięknej odprężającej muzyki...
Przedtem oglądaliśmy zdjęcia z albumów Zuzi, kiedy była malutka (szukała zdjęcia do szkoły). Ale było śmiechu!!! Obie były takie cudowne, a ja tylko chciałam, żeby jak najszybciej urosły. Teraz tego żałuję, ale dobrze, że chociaż są zdjęcia :-)
Wstawiam jeden "cud" z książki "Rok cudów", bo jest taki... "cudny" i przydatny w codziennym życiu:-)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz