poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Dni mijają jak szalone, tyle się dzieje, albo po prostu dzieje się życie i nie mam kiedy pisać. W zeszłym tygodniu były wieczory, kiedy „padałam” – tegoroczne przesilenie wyjątkowo źle na mnie podziałało. Jednocześnie wciągnęła mnie książka Paula Bowlesa – „Pod osłoną nieba”, tak bardzo że zarywałam noce, co jeszcze bardziej wpływało na moje samopoczucie. Prawie codziennie wychodziłam na spacer do lasu (pomimo chłodnego wiatru!) i zachwycałam się coraz większą zielonością, co balansowało moją Vatę i przy okazji miałam trochę ruchu po prawie całodziennym siedzeniu.



















Weekend spędziłam w szkole trenerów, w sobotę wszyscy walczyli przez cały dzień z sennością i zmęczeniem, szczególnie po zajęciach, gdzie przeprowadzaliśmy sesję coachingową. Było też trochę o grach psychologicznych. A w niedzielę o 8:00 były moje ulubione zajęcia z Jurkiem – psychologiem, psycho- i socjoterapeutą, i jak zwykle dowiedziałam się fascynujących rzeczy na temat zachowań ludzkich i ich przyczyn. Mówiliśmy o wewnętrznej asertywności, spójności i sposobów na harmonizowanie odwiecznej dyskusji pomiędzy wewnętrznym Rodzicem (przeważnie krytykującym) przejawiającym się w „Muszę, powinienem, nie wolno mi”, itp. a wewnętrznym Dzieckiem i jego „chcę, nie chcę”. Z chęcią zapisałabym się na spotkania z nim, żeby dogłębnie porozmawiać o meandrach ludzkiej, w tym mojej, psychiki J.



















Podczas ćwiczenia sesji coachingowej Dorota byłam moim trenerem i fajnie mi doradziła, jak poradzić sobie z moim zachowaniem związanym z nadchodzącym egzaminem Zuzi i rekrutacją do szkoły średniej. Moje napięcie na pewno udzielało się Zuzi, więc przestałam się napinać, odcięłam się jakoś od tego, bo i tak już nic nie zrobię, nie panikuję, zachowuję się spokojnie i pomagam Zuzi się odstresować. Nawet w jej szkole kładą na to nacisk, a dziś była awantura dyrektorki z polonistką, bo polonistka „katuje” uczniów do końca, a dyrektorka zarządziła, że w ostatnim tygodniu przed egzaminem ma nie być żadnych sprawdzianów.




















Solidaryzuję się ze strajkującymi nauczycielami – pamiętam doskonale jak to jest być po tamtej stronie. Ci wszyscy hejterzy niech poprowadzą choćby najkrótszą lekcję w szkole, to może wtedy zmienią zdanie. I nie chodzi tylko o pensje i warunki pracy, chodzi o całokształt systemu polskiej edukacji, co jest szczególnie bliskie mojemu sercu.
Po sobotniej całodniowej nauce ponownie poszłam spać późno, gdyż po północy Natalia wróciła do domu z tygodniowego pobytu w International Village w Chorwacji, gdzie ćwiczyła „gadanie” w języku angielskim wraz z Włochami, Niemcami, Bułgarami i Hiszpanami. Nie chwaląc się, ich polska grupa była najlepiej zorganizowana, jeśli chodzi o przygotowanie prezentacji, polskiego jedzenia, zachowania i poziomu języka angielskiego.


















A wczoraj po zajęciach miałam szczęście doznać wielu ciekawych wrażeń J. Po obiadku i szybkim pięciokilometrowym marszu po lesie pojechaliśmy do teatru współczesnego na „Panią Furię” – spektakl oparty na książce Grażyny Plebanek, której dwoma wcześniejszymi powieściami się zachwyciłam, a ta również była wyjątkowa. Skorzystaliśmy z biletu Natalii, który wygrała podczas konkursu recytatorskiego, ale nie mogła iść, bo szła na urodziny koleżanki. Sztuka jest zrealizowana bardzo ciekawie i nowatorsko, gra aktorska na najwyższym poziomie, muzyka i efekty fantastyczne, ale treść w pewnych momentach mnie przeraziła, treść pokazująca nienawiść do obcych (imigrantów) i fanatyzm nacjonalistów. Reżyser dołączył wątek polskiej niepełnej katolickiej rodziny, matki i córki, który w pigułce, ale bardzo dobitnie, przedstawia poglądy wyznawców pewnej partii rządzącej obecnie w Polsce. Jest to fantastycznie zrobiony pastisz na polskie kołtuństwo i widz nie może się powstrzymać od śmiechu, ale potem bardziej mu się chce płakać w reakcji na to, do czego taki kołtun jest zdolny. Scena końcowa wywarła na mnie przerażające wrażenie swoim realizmem i tym, że przecież to już się dzieje w Polsce. Bardzo, bardzo na czasie „Pani Furia” porusza temat „Obcego” i tego, że nienawiść wyzwala nienawiść, gniew, złość i nie ma już miejsca na dobro.


















Z teatru przemieściliśmy się szybko do klubu Vertigo, gdzie czekał nas piękny, nastrojowy jazzowy koncert Saschy (Aleksandry) Strunin, polskiej wokalistki rosyjskiego pochodzenia, na której występ dostałam od Vertigo bezpłatne zaproszenie, wraz z miejscami przy stoliku przy samej scenie J. Wraz z nią grali super muzycy z „Filip Wojciechowski Trio” - na fortepianie, gitarze basowej i perkusji. Okazało się, ze przed nami grał jeden z najlepszych polskich perkusistów – Cezary Konrad, który występował z Anną Marią Jopek i wieloma światowymi sławami muzycznymi. Rafał nie mógł uwierzyć, że siedzi przed nim zaledwie 1,5 metra, a najlepsze, że dowiedział się, kto to jest dopiero w trakcie koncertu. Filip Wojciechowski z wykształcenia jest muzykiem klasycznym, a Bacha i Chopina gra jazzowo. Zanurzenie się w tej muzyce pomogło nam trochę ochłonąć po końcowej scenie „Pani Furii” i poruszanych tam ciężkich tematach.  To był piękny wieczór, piękny weekend, piękny tydzień! J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz