Jako że Natalia była dzisiaj wolontariuszką na targach książki i trzeba ją było zawieźć na miejsce, to przy okazji skorzystaliśmy. O 10.00 o tajemnicach zamków i pałaców Dolnego Śląska opowiadała pani Lamparska. Opowiadała fascynująco pokazując przy tym ciekawe zdjęcia. Historie, które opowiadała o przeszłych i teraźniejszych właścicielach większych i mniejszych pałaców nadają się na holywoodzkie produkcje. Ogromny pałac Bożków k. Nowej Rudy, gdzie można poprosić stróża za 10zł, żeby nas wpuścił i mieć cały pałac dla siebie; wspaniale odnowiony pałac w Pieszycach z p. Hajdukiem z Ameryki i jego dwoma żonami, wzruszającym się na każdą wzmiankę o aniołach; tajemnicza i tragiczna historia pałacu we Wleniu z duchem Dorotei, który uratował obecnego właściciela przed pożarem; pałac w Jedlince, gdzie przez dwieście lat codziennie była prowadzona kronika mimo zmieniających się właścicieli - fascynujące historie, a i autorka miała talent do opowiadania.
O 11.00 uczestniczyliśmy w świetnym spotkaniu, które prowadził Marek Krajewski ze swoim kolegą Jarosławem Rybskim na temat jego debiutu pisarskiego - historii dziejącej się we Wrocławiu w latach 50-tych, gdzie mieszają się dialekty przyjezdnych jak w wieży Babel, jeździ czarna pabieda i zawiązuje się Bractwo Wrocławskie. Krajewski ma cudowną dykcję, humor i sposób wyrażania się, jest niesamowicie elegancki w ubiorze, wyglądzie i języku i już samo słuchanie go jest wspaniałym widowiskiem. Okazało się, że obaj panowie skończyli to samo liceum, co ja, tylko 7 lat wcześniej, a autor "Warkotu" studiował anglistykę i pracuje jako tłumacz.
Na koniec, łapiąc szybko kawę i ciacho do kawy ;-), pobiegliśmy do sali, w której Mateusz Mykytyszyn - prezes fundacji im. Daisy von Pless opowiadał o zdjęciach Książa od kuchni, przywiezionych z Kanady od wnuczki kucharza francuskiego, pracującego na dworze Hochbergów od 1909 do 1932. Mykytyszyn chyba wie wszystko na temat Hochbergów i Daisy i uwielbiam go słuchać. Dowiedziałam się, że Hochbergowie byli trzecim najbogatszym rodem w ówczesnych Prusach, po Hohenzollernach i Hohenlohe.
Potem przeszliśmy się po stoiskach, podziwiając pięknie wydane książki, ale tylko je podziwiając (ustaliłam sobie zakaz kupowania, zresztą w necie można je kupić taniej, a tych, które mnie interesowały i tak nie było). Kupiliśmy tylko "Warkot" Rybskiego, który wpisał dedykację dla Natalii.
Dojechawszy do domu usiadłam do medytacji, gdyż była kulminacja szczególnej pełni i Agata mi o tym przypomniała. Ta pełnia była dla mnie dość męcząca i fizycznie i psychicznie i dobrze, że już się kończy. Nosiło mnie przed nią bardzo, a po po prostu zasnęłam (wczoraj wieczorem byłam jeszcze na półsłużbowej kolacji i poszłam spać później niż zwykle). Włączyłam lampkę z olejkami zapachowymi, zapaliłam świeczki, wywaliłam parę rzeczy (dobre na pełnię - porządki, kończenie spraw, wyrzucanie zbędnych rzeczy), poprasowałam, sprawdziłam angielski Zuzi i marzyłam, że mamy więcej przestrzeni mieszkalnej....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz