Czaruję świat, a przynajmniej miejsce, w którym mieszkam. Włączam światełka, zapalam świeczki, nastawiam płytę z "Love actually" (mojego ulubionego świątecznego filmu angielskiego "To właśnie miłość" i nastawiam pięknie pachnący i bardzo pożywny wegetariański rosół, gdyż wszyscy odczuwamy potrzebę ogrzania się i pozbycia katarów. Oprócz zdrowotnych właściwości, to też tzw. "comfort food" :). Uwielbiam ten zapach, który wydobywa się wtedy z garnka! Oprócz warzyw korzeniowych dodaję cebulę, dużo czosnku, świeży imbir, chrzan (w proszku), kurkumę, wszelkie przyprawy (dziś nawet wrzuciłam paprykę wędzoną), ziele angielskie, liście laurowe, liście curry, grzyby shitake lub mun, dziś też wrzuciłam liście jarmużu i kilka pieczonych buraków. Na koniec dodaję masło klarowane. Coś przepysznego!
Namoczyłam też suszone grzyby do bigosu i po chwili przeżyłam powrót do przeszłości. Nie mogłam oderwać twarzy od miski z grzybami, gdyż ten zapach przenosił mnie w czasie do cudownych chwil z dzieciństwa, gdzie tak samo pachniało przed Świętami.
Wczoraj spędziłam dwie godziny w rzeczywistości 5-osobowego pokoju szpitalnego dla mężczyzn. Jak zwykle doświadczenie skłaniające do refleksji nad życiem, zdrowiem, światem, wszystkim.... Potem naprawdę docenia się to co się ma. Siedziałam na kanapie i kontemplowałam grę światełek. To wszystko wydaje nam się tak oczywiste.... - dopóki tego nie stracimy.
I dzisiaj, wracając do domu bez samochodu w śniegu, wilgoci i zimnie byłam bardzo wdzięczna za moją ciepłą czapkę ;). I też za ten cudowny stroik, który podarowała nam Magda :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz